0:00
0:00

0:00

"Polska powinna być całkowicie wolna od GMO" - taki przekaz popłynął z ust ministra środowiska i innych uczestników konferencji "Żywność darem dla życia i zdrowia – w świetle zagrożeń od GMO". Impreza odbyła się 9 września 2017 w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.

Obok Ministerstwa Środowiska, organizatorami byli: Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego, Warszawski Uniwersytet Medyczny, Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Wydarzenie wsparli również: Polski Związek Łowiecki, Lasy Państwowe, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, NSZZ RI „Solidarność” oraz Instytut im. Jana Pawła II "Pamięć i Tożsamość".

Konferencji towarzyszyły - jak nazwało je Ministerstwo Środowiska - targi zdrowej żywności. Podczas wydarzenia promowano "produkty pochodzące z polskich lasów". Mieszkańcy Warszawy za darmo mogli skosztować potraw i wyrobów z dziczyzny, czyli mięsa upolowanych zwierząt wolno żyjących. A także je kupić.

Z niezbyt czytelnych merytorycznie powodów GMO przeciwstawiono mięso dzikich zwierząt. Tym bardziej, że referaty były zasadniczo poświęcone uprawom roślinnym modyfikowanym genetycznie.

Ale to działanie jest częścią polityki Ministerstwa Środowiska, które od początku kadencji Jana Szyszki próbuje przekonać Polaków, że myślistwo oznacza najzdrowsze mięso i ekologię w praktyce.

Lasy Państwowe (LP) planują bowiem otwarcie sieci sklepów z dziczyzną. Pierwszy ma powstać już za miesiąc. Mimo raczej negatywnego nastawienia dużej części Polaków do łowiectwa.

Łowiectwo w Polsce nie ma dobrej opinii. W sondażu z 2015 roku, przeprowadzonym na zlecenie Lasów Państwowych, blisko połowa Polaków była przekonana, że polowania powinny być możliwe tylko i wyłącznie na te gatunki, które wyrządzają szkody. I tylko w okresie, gdy te szkody realnie powstają.

Wygląda to więc tak, że za pomocą krytyki jednego kontrowersyjnego źródła pożywienia - GMO - próbuje się lansować inny produkt budzący kontrowersje: mięso pochodzące z polowań.

Przeczytaj także:

Co łączy ministra Szyszkę z "ekoterrorystami"?

GMO (ang. genetically modified organism) to organizm (zwierzęcy lub roślinny), którego genotyp został za pomocą inżynierii genetycznej zmieniony w taki sposób, by uzyskać nowe, pożądane cechy. "Zgadzamy się z postulatami przeciwników GMO, bo rząd, jak i Ministerstwo Środowiska są przeciwnikami prowadzenia upraw genetycznie modyfikowanych w naszym kraju" - powiedział wiosną 2017 wiceminister środowiska i Główny Konserwator Przyrody Andrzej Szweda-Lewandowski.

I tutaj resort mówi jednym głosem np. z "ekoterrorystami" z Greenpeace, którzy są jednym z jego głównych wrogów w sporze o Puszczę Białowieską.

Wiele argumentów przeciwko uprawom i paszom modyfikowanym, które padły podczas omawianej konferencji - np. zagrożenie, jakie rośliny GMO stanowią dla środowiska - można również znaleźć w opracowaniach tej i innych organizacji ekologicznych.

GMO, czyli spisek przeciwko Polsce

Jednak podczas swojego wystąpienia o. Tadeusz Rydzyk podzielił się historią, którą usłyszał od jednego z misjonarzy. Znajomy zakonnik powiedział mu, że gdy był na misji w Boliwii, to kobiety nie chciały dawać przesyłanego z innego kraju mleka modyfikowanego genetycznie nawet świniom. Rzekomo dlatego, że sprawia ono, iż zwierzęta nie mają młodych.

Tu duchowny wdał się w wywód, w którym uznał GMO za "sterowanie populacją nie tylko zwierząt, ale i ludzi" - powiedział. I dodał: "Warto się uczyć na cudzych doświadczeniach i nie bądźmy naiwni". Innymi słowy,

o. Rydzyk zasugerował, że GMO w Polsce to jakaś próba sterowania populacją Polaków. A nawet próba ich depopulacji albo przynajmniej ograniczenia rozrodczości.

Apoteoza myśliwych i polowań

Ale wszystko i tak miało prowadzić do jednego celu: apoteozy łowiectwa i korzyści z niego płynących. W tym celował przede wszystkim minister Szyszko.

Szef resortu wskazał na to, że pozyskiwana przez myśliwych dziczyzna jest mięsem "superdobrym", które pochodzi z polskich "nieskażonych pól i nieskażonych lasów". Podkreślił również etyczny wymiar łowiectwa:

Według mnie ta żywność jest pozyskiwana w najbardziej humanitarny sposób.

Żywność darem dla życia i zdrowia w świetle zagrożeń od GMO,09 września 2017

Sprawdziliśmy

Przemysłowy chów zwierząt to nie jedyna alternatywa dla myślistwa

Uważasz inaczej?

Minister Szyszko nie po raz pierwszy użył tego argumentu. Wspomniał o nim również wtedy, gdy w marcu 2017 roku tłumaczył się ze swojego udziału w polowaniu klatkowym na bażanty w Ośrodku Hodowli Zwierzyny w Grodnie.

"Polowanie to najbardziej humanitarny sposób pozyskiwania najwyższej jakości pożywienia pochodzenia zwierzęcego" - napisał wtedy minister. "Oponentów zapraszam do obejrzenia – dla kontrastu – przemysłowych ferm hodowli i uboju oraz do firm przewożących na masową skalę zwierzęta. Wtedy przekonają się, co kupują na co dzień zwłaszcza w większości wielkopowierzchniowych sklepów".

Ale minister Szyszko odnosi - swoim zdaniem - sukces w sporze z przeciwnikami łowiectwa tylko dlatego, że sobie wygodnie ten spór ustawił. Nie jest bowiem prawdą, że jedyną alternatywą dla myślistwa jest przemysłowy chów zwierząt. A śmierć zwierzęcia w łowisku nieraz jest straszniejsza niż ta w rzeźni.

Hodowla hodowli nierówna

Argument ministra Szyszki ma pewien sens tylko w odniesieniu do masowej hodowli przemysłowej. Tutaj rzeczywiście los zwierząt jest przerażający. Krowy i świnie spędzają swoje krótkie życie w ciasnych boksach, a kury w małych klatkach. Mają tak mało przestrzeni, że prawie nie mogą się ruszać i łatwo się ranią o metalowe pręty. W przypadku bydła kopulacja zostaje zastąpiona przez sztuczną inseminację. Zwierzęta spędzają więc swoje życie w warunkach skrajnie nienaturalnych, które sprawiają im trudne do wyobrażenia cierpienie.

Ale nie każda hodowla tak wygląda. Istnieje również ekologiczny chów zwierząt.

Bydło i drób pasą się na rozległych pastwiskach, w warunkach zbliżonych do naturalnych. I w zasadzie bez stresu, ponieważ nie zagrażają im - jak zwierzętom żyjącym dziko na wolności - żadne drapieżniki. A pokarmu mają stale pod dostatkiem.

Rzekoma "humanitarność" polowania

Szef resortu nie podnosi również tego, że zwierzęta w rzeźni i w naturalnym łowisku umierają w inny sposób. A to też powinno mieć wpływ na ocenę rzekomej "humanitarności" łowiectwa.

"Prawidłowo przeprowadzony ubój konwencjonalny polega na tym, że przed poderżnięciem gardła mózg zwierzęcia jest trwale uszkadzany poprzez wstrzelenie metalowego trzpienia w głowę zwierzęcia lub poprzez rażenie prądem" - mówił portalowi farmer.pl prof. Wojciech Pisula, etolog (specjalista od zachowań zwierząt).

Bywa oczywiście i tak, że ogłuszenie za pomocą tych metod nie jest skuteczne. W efekcie zwierzęta cierpią podczas zabijania, ponieważ pozostają świadome. Dlatego dziś w coraz większej liczbie ubojni stosuje się usypianie zwierząt dwutlenkiem węgla, o co od lat zabiegają obrońcy praw zwierząt.

Wniosek jednak z tego taki, że prawidłowo przeprowadzony ubój minimalizuje cierpienie zwierząt.

A jak umiera zwierzę podczas polowania? Ideał to oczywiście sytuacja, w której zwierzę "pada w ogniu": umiera zaraz po otrzymaniu postrzału. Ale nie zawsze tak jest. A przynajmniej wystarczająco często, by myśliwi opracowali schematy postępowania w sytuacji, gdy zwierzę nie zginie od razu.

Jeden z nich - dotyczący dzika - znajdujemy na stronie Polskiego Związku Łowieckiego. Mowa jest tam m.in. o tzw. "strzale na miękkie". Pod tym myśliwskim eufemizmem kryje się trafienie w jamę brzuszną, które jest wyjątkowo bolesne i uszkadza wnętrzności. Co ma zrobić myśliwy, kiedy trafi dzika właśnie w taki sposób? Zacząć szukanie po 1 lub 2 godzinach. Wcześniej nie ma sensu, bo zwierzę jest jeszcze wystarczająco silne, by uciec. Przez cały ten czas cierpi.

Zdarzają się też rany, po których zwierzę żyje jeszcze wiele dni, np. odstrzelenie żuchwy. W tym przypadku zwierzę nie tylko cierpi od bólu i infekcji, ale również z głodu. Urwany pechową kulą fragment głowy uniemożliwia mu jedzenie.

Dlatego w przypadku polowań można by mówić o "humanitarności" - jeśli ten termin w przypadku zabijania w ogóle znajduje zastosowanie - gdyby np. myśliwi strzelali amunicją ze środkiem usypiającym. A zabijali już zwierzęta nieświadome, tak jak robi się to w rzeźniach.

Mity ministra Szyszki

W swoim wystąpieniu minister Szyszko mówił również o tym, że PZŁ doskonale spełnia rolę regulatora i kontrolera populacji zwierzyny łownej. Ale np. zapomniał wspomnieć o tym, że

to myśliwi w latach 90. doprowadzili populację łosi na skraj zagłady, nadmiernie polując na ten gatunek.

W efekcie w 2001 roku na ich odstrzał trzeba było nałożyć moratorium, które w tym roku najprawdopodobniej zostanie zniesione.

PZŁ nie jest żadnym gwarantem stabilności populacji polskich zwierząt łownych.

Z wystąpienia ministra Szyszki nie można było się również dowiedzieć niczego o szkodliwym wpływie polowań na środowisko. Na przykład o tym, że - według badaczy z Kanady i Hiszpanii -

w Polsce w efekcie polowań do środowiska rocznie może trafiać nawet do 600 ton ołowiu pochodzącego z amunicji.

Taki szacunek może się wydawać szokujący. Ale jeśli podzielimy tę wartość przez liczbę myśliwych zrzeszonych w PZŁ - 120 tys. - to wyjdzie zaledwie 5 kg ołowiu na jednego myśliwego. To - w przybliżeniu - 8 paczek amunicji śrutowej po 25 sztuk naboi każda. Tego rodzaju amunicji używa się np. do polowań na ptaki, również nad zbiornikami wodnymi.

Śrut amunicyjny dostaje się nie tylko do rzek i jezior, ale też do rybnych stawów hodowlanych. Ryby trafiają potem na polskie stoły. A wraz z nimi – ołów.

W 2007 roku naukowcy z Akademii Rolniczej w Krakowie wykazali, że w efekcie polowań w każdym kompleksie stawów rybnych wprowadza się do środowiska prawie 100 kg ołowiu rocznie.

Minister Szyszko propaguje mit myślistwa jako z gruntu dobrej i wplecionej w polską tradycję aktywności, przez którą człowiek realizuje daną mu przez Boga misję "czynieniu sobie ziemi poddaną". Mnóstwo w tym ideologii, mało rzetelnej wiedzy. A najmniej współczucia dla zwierząt.

PS. Omawiana konferencja stała się sławna z innego powodu niż wyżej opisany. Media podały, że Szyszko nazwał o. Rydzyka "przywódcą duchowym naszego narodu". Tymczasem minister określił tak wszystkich obecnych na konferencji duchownych, m.in. ks. dr. Zdzisława Klafkę (rektora Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu), ks. Wiktora Ojrzyńskiego (duszpasterza leśników) i innych. Miał więc na myśli raczej to, że wszyscy duchowni w Polsce są "przywódcami duchowymi", a nie to, że jest nim tylko o. Rydzyk.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze