0:00
0:00

0:00

W ubiegłym tygodniu OKO.press poinformowało, że w ofercie łowieckiej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych (LP) w Olsztynie znajduje się łoś. Prawda, że jest to zwierzę łowne, ale na jego odstrzał od 2001 roku obowiązuje moratorium.

Reakcja LP na artykuł była błyskawiczna. Rzecznik prasowa Lasów Anna Malinowska napisała, że to błąd i cennik zostanie poprawiony. Wygląda jednak na to, że nie będzie takiej potrzeby.

Ministerstwo Środowiska 28 sierpnia 2017 opublikowało projekt rozporządzenia, które znosi moratorium na polowania na łosie.

Szef resortu Jan Szyszko chce, by na ten gatunek można było polować w sześciu województwach: kujawsko-pomorskim, mazowieckim, pomorskim, lubelskim, podlaskim i warmińsko mazurskim. Na byki będzie można polować od 1 września do 30 listopada, na klępy (samice) i łoszaki (młode) od 1 października do 31 grudnia.

Projekt skierowano do konsultacji społecznych. Termin jest bardzo krótki - zaledwie pięć dni. Do zaopiniowania dostały go: Polskie Towarzystwo Leśne, Krajowa Rada Izb Rolniczych, Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Leśnictwa i Drzewnictwa, Liga Ochrony Przyrody oraz Klub Przyrodników i Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody "Salamandra". Tylko dwie ostatnie z wymienionych organizacji są krytyczne wobec polityki przyrodniczej ministra Szyszki.

„Nie do zaakceptowania jest to, że rozporządzenie w sprawie łosi jest wprowadzane bez szerszych konsultacji z ekspertami i organizacjami ekologicznymi, wbrew opinii publicznej" - mówi OKO.press badacz łosi dr hab. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN.

Podkreśla też, że niepokojące jest tempo, w jaki się je proceduje. Przypomina, że Ministerstwo Środowiska zaledwie dwa miesiące temu mówiło, że rozważa zniesienie moratorium na odstrzał łosia. A już mamy projekt z zaledwie pięciodniowym terminem konsultacji.

"To jest bardzo szybka ścieżka, która uniemożliwia jakąkolwiek dyskusję nad tą propozycją z udziałem wszystkich zainteresowanych stron" - dodaje.

Projekt wywołał już reakcję pierwszych organizacji ekologicznych. Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, która animuje akcję #jestemzlosiem, przygotowuje własne stanowisko, które wkrótce zostanie upublicznione i przekazane resortowi środowiska. NGO od lat walczy też o wpisanie łosia na listę zwierząt chronionych. Apel można podpisać tu.

Przeczytaj także:

MŚ: starczy już tych łosi

Ministerstwo Środowiska w uzasadnieniu projektu używa czterech argumentów:

  1. W wyniku obowiązywania moratorium udało się już odbudować populację łosia w Polsce, więc można je znieść;
  2. wzrosły szkody wyrządzane przez łosie w lasach i w uprawach rolnych;
  3. wzrosła liczba wypadków komunikacyjnych z udziałem łosi;
  4. istnieje w Polce prawdopodobieństwo pojawienia się przewlekłej choroby wyniszczającej (CWD), na którą choruje zwierzyna płowa (łosie, sarny, jelenie, daniele).

Resort twierdzi, że w Polsce żyje ok. 20 tys. łosi (gdy wprowadzano moratorium, było ich niecałe 2 tys.). Ale wydaje się być w szacunkach niezdecydowany. Jeszcze dwa miesiące temu wiceminister Andrzej Konieczny komunikował, że mamy tych zwierząt ok. 28 tys., więc można zacząć myśleć o odejściu od moratorium.

Policzyli, ale źle

"Szacunki, którymi posługuje się ministerstwo, są obarczone ogromnym błędem" - komentuje dr hab. Kowalczyk.

"Łosie w ubiegłych latach liczono za pomocą metod, które nie dają wiarygodnych danych: obserwacji całorocznych i pędzeń próbnych" - dodaje. Te pierwsze w ogóle nie są metodą naukową. Jednak zdaniem prof. Kowalczyka jest to metoda dobra w przypadku zwierząt, które cechuje duże zagęszczenie, jak np. jeleni czy dzików. A łoś się do nich nie zalicza.

Obserwacje całoroczne - myśliwi i leśnicy notują gatunek, płeć i liczbę zaobserwowanych w ciągu roku zwierząt. Te dane zbiera się pod koniec sezonu łowieckiego. Przy takiej "metodyce" błędy są nieuniknione, bo np. jedno zwierzę można policzyć wiele razy w ciągu roku.

Pędzenia próbne - określony fragment lasu obstawia się z trzech stron, a środkiem idą naganiacze. Płoszą oni zwierzęta w stronę ludzi, którzy je liczą. Potem za pomocą specjalnych metodologii statystycznych ekstrapoluje się ich wyniki na określone obszary, np. nadleśnictwo albo województwo.

Poza tym, łosie liczy się zimą, gdy skupiają się one w większe grupy. "Dlatego pędzenia dają całkowicie niereprezentatywne wyniki" - mówi dr hab. Kowalczyk.

"Znam przypadki, że liczenia wykazywały rzekome zagęszczenia 90 osobników na 1000 ha, co jest w praktyce niemożliwe. Gdyby tak było, to las byłby przez łosie dosłownie zdewastowany" - tłumaczy.

A to znaczy, że w zasadzie nie wiadomo ile jest łosi w Polsce. Wiemy tylko, że jest ich więcej niż jeszcze kilka lat temu.

Resort liczy, myśliwi strzelają

Problem w tym, że błędne szacunki, gdy rozporządzenie wejdzie w życie, staną się podstawą dla planów łowieckich. Czyli ustaleń, ile łosi w danym sezonie łowieckim można odstrzelić.

Jeśli więc liczebność będzie przeszacowana, a odstrzał wysoki, to może się zdarzyć, że przyrost populacji łosi z powodu polowań nie będzie rekompensował ich śmiertelności.

Dr hab. Kowalczyk ostrzega, że może to wpłynąć katastrofalnie na populację łosi. Wskazuje też, że będąca częścią uzasadnienia projektu rozporządzenia mapa pokazuje, że zagęszczenie na poziomie powyżej 5 osobników na 1000 ha - a więc takie, które zdaniem ministerstwa pozwala na odstrzał - występuje tylko w województwie podlaskim i niewielkich częściach województwa lubelskiego i mazowieckiego.

"Tymczasem polowania będą się odbywały również na terenach, na których zagęszczenie nie przekracza tej określonej przez resort granicy" - mówi badacz. To również grozi spadkiem liczebności populacji.
Źródło: Lasy Państwowe

"Każde zwierzę musi coś jeść"

A co ze szkodami w uprawach leśnych i rolniczych? Według obliczeń ministerialnych, w 2016 roku skarb państwa wypłacił prawie 4,2 mln zł z tego tytułu (w 2015 - 4,825 mln zł). Zaś szacunkowa wartość szkód wyrządzonych przez łosie w lasach gospodarczych to 15,4 mln zł.

Zdaniem dr. hab. Kowalczyka gospodarka leśna powinna wkalkulowywać szkody, jakie ponosi z powodu obecności tego zwierzęcia.

"Tam, gdzie są one wyjątkowo duże, a zagęszczenie przekracza limit 5 osobników na 1000 ha, to odstrzał może być jednym z narzędzi zarządzania populacją. Ale takie podejście nie powinno dotyczyć obszarów, gdzie zagęszczenia są niskie, a szkody niewielkie” - wyjaśnia.

Podkreśla też, że szkody rolne powodowane przez łosie są pośrednio wynikiem gospodarki leśnej. "Na przykład grodzi się młodniki i zwierzęta, by się najeść, wchodzą na tereny rolnicze" - mówi.

Kulawe statystyki

Resort próbuje też uzasadniać odstrzał rosnącą liczbą wypadków z udziałem łosi. Podaje zestawienie kolizji, które zakończyły się śmiercią człowieka: 2010 - 11, 2011 - 3, 2012 - 5, 2013 - 12, 2014 - 8, 2015 -10 i 2016 - 14.

Problem w tym, że te dane nie zawierają informacji, ile z nich zostało bezpośrednio spowodowanych przez najechanie na łosie. A w ilu przypadkach kluczową rolę odgrywały inne czynniki, np. nadmierna albo niedostosowana do warunków na drodze prędkość, nietrzeźwość kierowcy itd.

"Więc nie wiadomo, czy uderzenie w zwierzę było bezpośrednią przyczyną wypadku, czy tylko jedną z przyczyn, i to nie tą najważniejszą" - tłumaczy dr hab. Kowalczyk.

Ministerstwo przytacza również informacje dotyczące wypadków kwalifikowanych jako "najechanie na zwierzę". Są one nieprzydatne, bowiem nie zawierają informacji na temat kolizji, w których brały łosie. Ale pozwalają na wysnucie wniosku sprzecznego z intencją autorów projektu rozporządzenia.

Wynika to z tego, że statystki pokazują spadek udziału zwierząt w wypadkach drogowych w 2016 w stosunku do 2015 roku. "Może to wiązać się np. ze spadkiem liczebności dzików, na które intensywnie poluje się od kilku lat" - mówi Kowalczyk.

"To zaś wskazuje, że liczba wypadków jest raczej uzależniona od kolizji z pospolitymi gatunkami zwierząt, jak jeleń, sarna, czy właśnie dzik, a nie z łosiami” - dodaje.

Zresztą samo Ministerstwo Środowiska pisze tak, jakby samo sobie do końca nie dowierzało. Wskazuje bowiem na to, że "udział łosia w ogólnej liczbie zdarzeń komunikacyjnych ze zwierzętami nie jest wysoki". Ale próbuje się ratować i zaraz dodaje, że z uwagi na łosiowe "rozmiary i fizjonomię zderzenie z nim ma najczęściej tragiczny skutek".

I podaje jeden przykład wypadku, w którym osoba prowadząca samochód w wyniku zderzenia z łosiem uszkodziła rdzeń kręgowy i kręgosłup. Osoba ta - ten fragment uzasadnienia brzmi niemal jak skarga - domaga się od skarbu państwa wysokiego odszkodowania, dostosowania domu do potrzeb osób niepełnosprawnych i dożywotniej tenty. Dowodzi przy tym przed sądem, że jej dramat jest wynikiem obowiązywania moratorium, dzięki któremu odbudowała się populacja łosi w Polsce i związanej z tym bezczynności państwa.

„Powoływanie się w uzasadnieniu na jednostkowy przypadek to w mojej ocenie manipulacja, która ma pokazać, że odstrzał jest uzasadniony” - kwituje dr hab. Kowalczyk.

Zaś Paweł Średziński z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze przypomina, że skutecznym sposobem zmniejszenia ryzyka wypadków z udziałem łosi i innych zwierząt jest poprawa widoczności poprzez odkrzaczanie i wykaszanie poboczy dróg. "Praktyka ta jest w wielu miejscach skutecznie stosowana przez drogowców za zgodą leśników i dzięki temu liczba kolizji komunikacyjnych z łosiami nie jest duża" - mówi OKO.press Średziński.

"Zwalanie winy za wypadki tylko na łosie to wyłącznie niepotrzebna manipulacja emocjami społeczeństwa" - dodaje.

Podkreśla też, że istnieją jeszcze inne środki, które pozwalają na minimalizowanie ryzyka kolizji: specjalna sygnalizacja, budowa przejść dla zwierząt, właściwe zabezpieczenie dróg szybkiego ruchu i inne.

Walka z chorobą, której nie ma

Ostatni argument podnoszony przez ministerstwo środowiska to ryzyko wystąpienia tzw. przewlekłej choroby wyniszczającej (CWD). Chorują na nie m.in. łosie, jelenie, daniele - zwierzyna płowa. Pierwszy przypadek odkryto w Ameryce Północnej. Choroba nie jest niebezpieczna dla ludzi, ale zawsze śmiertelna dla zwierząt. A do tego jest wysoce zaraźliwa.

Zdaniem resortu, odstrzał pozwoli na monitorowanie ewentualnych przypadków tej choroby. "Z każdej pozyskanej przez myśliwego sztuki będzie można pobrać próbkę, w celu jej zbadania pod kątem CWD" - czytamy w uzasadnieniu projektu rozporządzenia.

"Do tej pory w Europie wykryto tylko kilka przypadków tej choroby w Norwegii. Ale to jeszcze nie znaczy, że zaraz ta choroba pojawi się w Polsce" - komentuje dr hab. Kowalczyk.

Jeśli resort chce prowadzenia diagnostyki tej choroby, to w Polsce powinno się skupić na badaniu padłych łosi, czy zwierząt zabitych w wypadkach. To byłby wystarczający materiał biologiczny”.

Przypomina też, że w zachodniej Europie mamy tzw. chorobę niebieskiego języka, która jest śmiertelna również dla żubrów.

"Idąc logiką ministerstwa, powinniśmy teraz odstrzelić 20 proc. krajowej populacji żubra, by się upewnić, czy w Polsce nie ma tej choroby. To absurd” - tłumaczy badacz z PAN.

Średziński z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze podkreśla też, że w przypadku ewentualnego pojawienia się w Polsce CWD, odstrzał byłby dodatkowym czynnikiem zagrażającym przetrwaniu populacji łosia w naszym kraju.

Okres polowań jest "optymalny"? Tak, dla myśliwych

Poza wyżej omówionymi argumentami w uzasadnieniu ministerstwa pojawia się kilka sformułowań, które są w oczywisty sposób nieprawdziwe. Czytamy tam na przykład, że proponowany okres polowań jest "optymalny z punktu widzenia biologii gatunku". Otóż jest na odwrót.

„Z punktu widzenia biologii łosia, szczególnie jeśli chodzi o byki, to zaproponowany okres polowań jest dla tego gatunku najgorszy" - wyjaśnia dr hab. Kowalczyk.

Wynika to z tego, że czas ten obejmuje okres godowy, który ma oczywiste znaczenie dla przyrostu populacji. Byki podczas rui są również mniej ostrożne, stąd łatwiej je ustrzelić.

"Intensywny odstrzał tym czasie będzie powodował płoszenie zwierząt, co może mieć ostatecznie wpływ na mniejszy rozród" - tłumaczy badacz z PAN. "Jeśli już, to odstrzał byków i klęp powinien dotyczyć okresu po rui, czyli listopada i grudnia".

Zdaniem badacza krótki okres polowań byłby pewnym zabezpieczeniem przed nadmiernym odstrzałem i spadkiem populacji. Widać więc, że, owszem, planowany okres polowań jest "optymalny", tyle że dla myśliwych, a nie łosi.

PZŁ łosiowi nie jest w stanie zagwarantować niczego

Zdaniem MŚ zaproponowane w rozporządzeniu rozwiązania w połączeniu z prawem łowieckim i działalnością Polskiego Związku Łowieckiego "gwarantują trwałość istnienia tego gatunku w Polsce".

"Ja tylko przypomnę, że to samo prawo łowieckie obowiązywało w latach 90. ubiegłego wieku, a populacją łosia też zarządzał PZŁ. A to właśnie wtedy nastąpił drastyczny spadek liczebności tego gatunku" - komentuje dr hab. Kowalczyk.

I dodaje, że wtedy myśliwi świadomie zawyżali wielkość populacji, by strzelać więcej łosi.

"To rozporządzenie nie wprowadza mechanizmów kontrolnych, które pozwoliłyby na uniknięcie powtórki tego scenariusza" - tłumaczy.

Rzeź starych byków

W tych województwach, w których do łosia będzie można strzelać, nadleśnictwa będą na tym zarabiać. Obiektem szczególnego pożądania myśliwych kolekcjonujących trofea jest pewien typ łosiowego poroża, zwany łopatami. Z pewnością chętnie będą strzelać do dorodnych samców, które są nim obdarzone.

"A to może prowadzić do tego, że z polskiego krajobrazu zacznie znikać forma łopatacza, która pojawiła się u wielu starszych samców w okresie obowiązywania moratorium" - wyjaśnia dr hab. Kowalczyk.

Tak sprofilowany odstrzał będzie prowadził do odmłodzenia populacji łosi. A wśród byków dominować będzie mniej okazała forma badylarza (inny, mniej okazały od łopat, rodzaj poroża).

Będą ginąć łosie z parków narodowych

Uczony z PAN ostrzega też, że w rzeczywistości odstrzał będzie dotyczył również parków narodowych. Również tych, które są ostojami największych populacji łosia w Polsce: Biebrzańskiego i Poleskiego. Zaobserwowano bowiem, że wszystkie łosie, którym założono obroże służące do badań, przebywają nie tylko w parkach, ale też w okolicznych nadleśnictwach.

"Jesienią i wczesną zimą, a więc w okresie polowań, zwierzęta te bytują głównie w sosnowych drzewostanach na terenach administrowanych przez Lasy Państwowe. A tam będą będą regularnie odstrzeliwane” - wyjaśnia naukowiec.

Ucierpią nie tylko łosie

Średziński z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze podkreśla, że łoś jest gatunkiem wysoce pożądanym w ekosystemach bagiennych, np. we wspomnianym wcześniej Biebrzańskim Parku Narodowym. "Sześcioletni monitoring roślinności oraz struktury pędów drzew i krzewów tam prowadzony wykazał, że żerowanie łosia wyraźnie hamuje rozwój warstwy drzew i krzewów, przyczyniając się do utrzymania pół-otwartego krajobrazu" - tłumaczy.

Inne wyniki tych samych badań pokazują, że nawet kilkuletni okres nieobecności łosia w takim środowisku skutkuje przekształcaniem się krajobrazu w las. To zaś pociąga dalsze konsekwencje dla innych gatunków zwierząt i roślin.

Jak widać, zniesienie moratorium to problem nie tylko dla łosi.
;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze