0:000:00

0:00

Wicepremier Jacek Sasin mówił w sierpniu: „Nie ma mowy o tym, aby wracać do takiego powszechnego lockdownu”. Ale Jacek Sasin znany jest z tego, że jeśli coś mówi, to bardzo możliwe, że będziemy mieli do czynienia z czymś dokładnie odwrotnym.

Oczywiście dowodzić, że lockdown będzie, bo Jacek Sasin powiedział, że go nie będzie, byłoby wybitnie naiwne. Najpewniej rzeczywiście nie będzie obostrzeń tak szerokich jak na wiosnę. Wówczas mieliśmy znacznie mniejszą wiedzę o koronawirusie SARS-COV-2.

Przeczytaj także:

Drugi lockdown?

Ale rząd wprowadza nowe obostrzenia – od soboty 10 października cała Polska jest strefą żółtą, a od 17 października – ponad połowa z nas mieszka już w strefie czerwonej. Obostrzenia z tygodnia na tydzień są coraz bardziej restrykcyjne.

Co jeśli epidemia będzie dalej wymykać się spod kontroli? Tak stało się w Czechach, gdzie liczba nowych dziennych przypadków jest podobna do Polski, chociaż Czechów jest prawie cztery razy mniej.

Praski rząd już na początku października wprowadził stan wyjątkowy. Teraz zamyka bary i szkoły, a wszelkie zgromadzenia powyżej sześciu osób będą zabronione.

Irlandczycy od środy ograniczają możliwość poruszania się do pięciu kilometrów od miejsca zamieszkania. Ten stan potrwa co najmniej do 1 grudnia. To musi mieć wpływ na gospodarkę.

Liczba nowych dziennych potwierdzonych zakażeń przekroczyła właśnie 10 tys. Odsetek pozytywnych wyników testów wśród wszystkich zbadanych codziennie przekracza 20 proc., a to oznacza, że zakażeń jest więcej, a epidemia jest poza kontrolą. Żeby ograniczyć jej rozwój, konieczne są kolejne kroki.

Jak wpłynie to na naszą gospodarkę?

Produkcja przeżyje

Na razie Międzynarodowy Fundusz Walutowy podniósł prognozy ekonomiczne dla Polski. Według ekonomistów Funduszu, PKB ma spaść w tym roku o 3,6 proc. zamiast prognozowanych wcześniej 4,6 proc.

„Wszystko jest obarczone dużą niepewnością, ale spodziewam się, że kolejny lockdown będzie miał mniejszy wpływ, nieco inny wpływ na gospodarkę niż ten wiosenny” - komentuje dla OKO.press dr Adam Czerniak, kierownik Zakładu Ekonomii Instytucjonalnej i Politycznej SGH.

„To, co mamy teraz, jeszcze lockdownem nie jest, ale patrząc na przebieg epidemii, możemy się spodziewać dalszych restrykcji. Jesienny lockdown powinien być bardziej punktowy. Będzie mniej obostrzeń dotyczących handlu, a także będzie miał mniejszy wpływ na przetwórstwo przemysłowe. Ono zależy od globalnych łańcuchów dostaw.

W marcu i kwietniu te łańcuchy praktycznie się zatrzymały i dlatego mieliśmy tak głęboką recesję. W tej chwili nawet jeżeli zamkniemy szkoły i nakażemy ludziom siedzieć w domu na tyle, na ile to możliwe, to przemysł tak tego nie odczuje”.

Dane GUS o produkcji przemysłowej na razie to potwierdzają. Produkcja odbudowała się i we wrześniu prawie wróciła na ścieżkę wzrostu sprzed pandemii.

Źródło wykresu: twitter.com/PekaoAnalizy

Trzeba pamiętać, że sytuacja pandemiczna we wrześniu i pod koniec października to dwie zupełnie inne rzeczywistości. Dlatego warto śledzić te dane w kolejnych miesiącach. Ale choć politycy mówią już otwarcie o ograniczaniu działalności niektórych gałęzi gospodarki, tak rzeczywiście przemysłu raczej nikt nie zatrzyma.

Tarcze punktowe

Adam Czerniak: „Pakiety pomocowe powinny teraz być skierowane do tych działów gospodarki, które zostaną dotknięte przez ewentualny lockdown, jak branża fitness czy branża weselna. I wtedy nie powinny mieć miejsca masowe zwolnienia tak jak wiosną. Wzrost na pewno spowolni. Spodziewałem się wcześniej, że z recesji wyjdziemy pod koniec roku, teraz te prognozy trzeba rewidować. Ale spadek wzrostu będzie mniejszy niż na początku roku, myślę, że maksymalnie połowa wiosennej recesji”.

Od 15 października rząd uruchomił „tarczę branżową”. O tak szerokim wsparciu jak w wiosną na razie nikt nie myśli, ale o pomoc mogą się zgłaszać przedstawiciele branż turystycznej, estradowej i wystawienniczej. Z rządem rozmawiają też branże weselna, handlowa i fitness.

„Na razie spadek PKB jest niższy, niż zakładał rząd. Branża turystyczna i hotelarska, dofinansowana bonami, się odbiła” – mówi nam dr Zofia Łapniewska z Instytutu Ekonomii, Finansów i Zarządzania Uniwersytetu Jagiellońskiego.

„To, co się teraz dzieje, będzie miało wpływ na gospodarkę, ale nie tak duży. Czy konsumpcja spadnie? Idą święta Bożego Narodzenia, trudno sobie wyobrazić, żebyśmy z tej okazji ograniczyli się z powodu epidemii”.

Setki tysięcy na kwarantannie

Co z osobami na kwarantannie? 20 października było to prawie 290 tys. osób. Gdyby wszyscy byli pracownikami, wciąż stanowiłoby to mniej niż 2 proc. z nich. Ale przecież tak nie jest - to też ludzie nieaktywni zawodowo, emeryci, uczniowie.

Część z pracowników na kwarantannie może pracować z domu, ale np. osoba zatrudniona w fabryce objęta kwarantanną oznacza, że firma nie może z jego pracy skorzystać przez 10 dni.

Według obliczeń „Business Insidera” przy 250 tys. osób na kwarantannie, gospodarka może się skurczyć o dodatkowe 0,6 proc. To suma zmniejszonej konsumpcji przez osoby na kwarantannie i ich wyłączenia z pracy. To jednak obliczenia obarczone dużym błędem. Jednak nawet jeśli przyjmiemy, że liczba osób na kwarantannie wzrośnie, a te obliczenia są precyzyjne, to wydaje się, że nie powinno mieć to decydującego wpływu na poziom recesji.

Nie tylko epidemia

Dr Łapniewska zauważa, że największym zagrożeniem dla gospodarki wcale nie musi być epidemia: „Ten kryzys dotyka nas wszystkich w Europie. Dlatego dla potencjalnych inwestorów to nie ma aż tak dużego znaczenia, bo te same problemy są wszędzie dookoła.

Większym problemem może być atmosfera wokół praworządności, polityczne nagonki i ataki na społeczność LGBT. Znam firmy, które z tego powodu mają wątpliwości, czy wysyłać do Polski pracowników.

Prawo jest gwarancją kapitału, a nasza władza regularnie wysyła sygnały, że u nas to prawo nie funkcjonuje tak, jak powinno”.

Umiarkowany optymizm

Czas na konkluzje.

Zofia Łapniewska: „Polska jest krajem zależnym od europejskiej gospodarki, mamy firmy typu shared service, produkujemy podstawowe dobra na eksport - ludzie nie przestaną potrzebować proszków do prania. Bardziej martwię się o samorządy. Służby porządkowe, szkoły - dziś koszty rosną, wpływy maleją, a samorząd nie może podreperować budżetu krótkoterminowymi obligacjami. Natomiast jeśli mam oceniać ogólny stan gospodarki, to jestem umiarkowaną optymistką”.

Adam Czerniak: „Na przyszły rok patrzę z umiarkowanym optymizmem. Polska wyjdzie z recesji, ale wzrosty kwartał do kwartału będą zapewne bliskie zeru. Mamy teraz do czynienia z kolejnym, krótkoterminowym szokiem. Efekty pogorszenia nastrojów, niższej aktywności inwestycyjnej, większej zachowawczości przy dokonywaniu długoterminowych zakupów będą miały wpływ na to, że to przyszłoroczne ożywienie będzie niemrawe. Wyjdziemy z recesji, ale możemy mieć do czynienia ze stagnacją, a nie szybkim powrotem na poprzednią ścieżkę wzrostu”.

Możemy więc mówić o optymizmie, ale mniejszym niż prognozy z kilku ostatnich miesięcy, które nieustannie były rewidowane w dół. Wiele z nich przewidywało, że w przyszłym roku wracamy już do tej samej ścieżki wzrostu, co przed epidemią. Skąd wśród ekonomistów taki optymizm? Czy nie docenili oni jesiennej fali epidemii?

„W sytuacji dużej niepewności staram się podawać scenariusz bardziej optymistyczny” – tłumaczy nam dr Czerniak. – „Straszenie jest najgorszą rzeczą, jaką w naszej sytuacji można zrobić. To proszenie się o scenariusz pesymistyczny. Na wiosnę to podejście się sprawdziło, nie musiałem podnosić moich prognoz. Ale jeżeli ekonomiści masowo będą spodziewać się bardzo głębokiej recesji, to mogą w ten sposób przyczynić się do jej wywołania.

Ekonomiści nie są epidemiologami. Złe prognozy gospodarcze były, ale w wariancie pesymistycznym. Oczekuje się od nas prognoz punktowych, jednej liczby, one są najbardziej medialne. A tak nie można przedstawić różnych scenariuszy. Dlatego dominowały prognozy uznawane za najbardziej prawdopodobne, a takie nie uwzględniały prawie 10 tys. nowych zakażonych dziennie. Epidemiolodzy przed tym ostrzegali, ale ekonomiści traktowali to jako scenariusz pesymistyczny, którego się nie podaje”.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze