Reakcja propagandy Kremla na uderzenie rakiety w Przewodów jest na pierwszy rzut oka zdumiewająca. Ci sami “publicyści”, którzy grozili światu wojną atomową, z ulgą opowiadają, jak udało się jej uniknąć. Bo to nie Rosja zaatakowała Polskę
Ostrzał polskiego terytorium i zabicie dwóch polskich obywateli opowiadany był w rosyjskich mediach tak: najpierw cisza, potem cytat z Radia Zet i z komunikatu Pentagonu. Dopiero po dłuższym czasie oficjalny komunikat: to nie my. A na koniec żarty z Radia Zet, że ma w nazwie symbol “specjalnej operacji wojskowej” w Ukrainie.
Ale zanim opadło napięcie, propaganda nie ukrywała, że to nie Moskwa rozstrzygnie o tym, co spadło na Polskę. Tylko Polska i jej zachodni partnerzy. I nie była pewna, jak zareaguje na te ustalenia świat. Dlatego z ulgą przyjęła oświadczenie prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana, że “incydent w Polsce mógł być błędem technicznym” (depesza RIA Nowosti nadana tuż przed 07:00 rano polskiego czasu).
Wraz z doniesieniami, że odłamki w Przewodowie zostały zidentyfikowane jako ukraińskie rakiety obrony przeciwrakietowej (sowieckiej produkcji, więc stare), przez propagandę przeszło westchnienie ulgi.
To nie my. Nie będzie III wojny światowej.
Propaganda nie była jednak na całe wydarzenie przygotowana, więc jej narracja była pełna sprzeczności. To dobry moment, żeby przyjrzeć się, jak różne przekazy dnia zjadają się wzajemnie.
Zaatakowany przez Rosję kraj bronił się przed masowym ostrzałem. Na Ukrainę spadło blisko 100 rakiet; Moskwa szczyciła się, że wszystkie “trafiły w cel” - Ukraińcy temu przeczyli. Zniszczenia były jednak po tym ataku ogromne. Prezydent Zełenski (cytowany z satysfakcją przez rosyjską propagandę) mówił, że “elektrownie zostały ponownie zniszczone, setki miast bez prądu, wody i ciepła, ruch w internecie spadł o dwie trzecie”.
Jedna z rakiet ukraińskiej obrony przeciwrakietowej zawiodła - uderzyła na teren Polski i zabiła dwie osoby.
Ale Moskwa nie może powiedzieć, że doszło do makabrycznego wypadku. Bo w Ukrainie nie prowadzi wojny.
Proszę przyjrzeć się backgroundowi dopinanemu do wszystkich depesz o "operacji specjalnej” przez rosyjskie oficjalne agencje informacyjne. Background ten występuje w kilku wariantach, a wersja użyta 15 listopada przez agencję RIA brzmiała tak:
“24 lutego Rosja rozpoczęła operację wojskową na Ukrainie. Prezydent Władimir Putin nazwał swój cel «ochroną ludzi, którzy przez osiem lat byli ofiarami zastraszania i ludobójstwa ze strony kijowskiego reżimu». W tym celu, według niego, planowane jest przeprowadzenie«demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy», aby postawić przed sądem wszystkich zbrodniarzy wojennych odpowiedzialnych za «krwawe zbrodnie przeciwko ludności cywilnej» w Donbasie.
Według rosyjskiego Ministerstwa Obrony Siły Zbrojne uderzają tylko w infrastrukturę wojskową i wojska ukraińskie. Na dzień 25 marca wykonały główne zadania pierwszego etapu - znacznie zmniejszyły potencjał bojowy Ukrainy. Głównym celem rosyjskiego departamentu wojskowego było wyzwolenie Donbasu”.
Ten przekaz dnia nie pozwala w ogóle pojąć, w jaki sposób obca rakieta zabiła dwie osoby na terytorium Polski. Propaganda więc musi brnąć w swoje kłamstwa
I opowiada (np. od rana w telewizyjnym programie “publicystycznym” “60 minut” w Rossija 1): Ponieważ Ukraina wystrzeliwuje pociski obrony przeciwrakietowej bezpodstawnie, to uderzenie po polskiej stronie granicy było po prostu prowokacją Kijowa. Chodziło o wciągnięcie NATO do operacji specjalnej i wywołanie III wojny światowej. Atomowej.
Propaganda musi tak powiedzieć, bo obowiązuje ją także przekaz dnia, że wszystkiemu winien jest Kijów. Oraz Zachód, który od dawna chce zaatakować i zniszczyć Rosję.
Ale propaganda nie posiadająca się ze szczęścia, że to jednak nie była rosyjska rakieta (a mogła być - sądząc z emocji) - złamała swój kunsztowny przekaz i dalej opowiada, że “Zachód wykazał rozsądek i nie dał się sprowokować”. W zasadzie nawet Polacy, choć propaganda lubi przedstawiać nas jako niedorosłych kretynów.
Skoro jednak wszystkiemu winien Zachód, to teraz powinien on – a już Polska w szczególności - przeprosić Rosję za bezpodstawne oskarżenia. Które polegały na tym, że Rosji nie oskarżono oficjalnie o atak na Polskę, ale uznano za poważny incydent w związku z toczącą się tuż za polską granicą wojną (której - pamiętajmy - nie ma).
I tak propaganda wypluła z siebie żądania przeprosin:
Choć dowodem niewinności Rosji ma być sowieckie pochodzenie szczątków pocisku z Przewodowa, to – pomny przekazu dnia, iż Zachód niesłusznie dozbraja Ukrainę - senator Andriej Wyborny ogłasza, że:
Zwłaszcza że ostrzeliwuje Ukrainę do 30-50 kilometrów przed polską granicą, jak ogłosił w środę (16 listopada) rzecznik rosyjskiego MON generał Igor Konaszenkow (na zdjęciu u góry).
W związku z tym propaganda ze zdumieniem cytuje niezrozumiałe dla niej oświadczenie ambasadora RP przy Unii Europejskiej Andrzeja Sadosia, że „wszystkie kraje członkowskie UE podkreśliły, że Rosja ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za wczorajszą tragedię, za śmierć dwóch polskich obywateli”. Bo „to efekt rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wczorajsze wydarzenie jest bezpośrednią konsekwencją zmasowanego ataku rakietowego na Ukrainę, ukraińską infrastrukturę, ukraińskie miasta, do którego doszło wczoraj”.
Dopiero w środę wieczorem propaganda pozbierała się na tyle, by ogłosić, że za uderzenie w Polskę odpowiada NATO, bo nie zrealizowało przed rokiem postulatu Rosji o wycofaniu się z rozszerzenia, jakie miało miejsce w 1999 r. I dlatego Rosja musiała po prostu najechać Ukrainę.
To w sumie dosyć logiczne, jak sie chwilę zastanowić. Gdyby nie tamto rozszerzenie, Polska nie byłaby w NATO i walenie w nią rakietami nie wywoływałoby takiego szumu.
Nagle wszyscy zobaczyliśmy, że między groźbami Putina użycia wobec NATO nowej broni (nie istniejącej jeszcze, ale “prawie gotowej”) a realną perspektywą wykorzystania przez NATO wobec Rosji artykułu 4 lub nawet 5, jest jednak ogromna różnica. Taka jak na znanych memach, na których wielki groźny pies zamienia się w wystraszonego pieska.
A przecież propaganda Kremla od dawna zachwalała, że Moskwa jest gotowa na wojnę jądrową i jakby co, w kilka minut zniesie z powierzchni ziemi Wyspy Brytyjskie. Ledwie w niedzielę przez Moskwę przeszła demonstracja radykałów wzywających do ataku “na Waszyngton” jako reakcję po upadku Chersonia.
Putin pozwalał sobie w niedawnej przeszłości nawet na żarty z lęków przed wojną (w czasie spotkania "wałdajskiego” usłużny prowadzący poprosił go o upewnienie, że choć Rosjanie wybierają się po zagładzie jądrowej do nieba, to nie będą się z tym spieszyć – na co Putin długo milczał, a potem zadowolony przyznał, że chciał wywołać taki mrożący efekt na słuchaczach).
I po tym wszystkim mamy oświadczenie Pieskowa, że Polacy przetrzymali Putina kilka godzin w niepewności nie mówiąc, co znaleźli pod Przewodowem.
Choć propaganda opowiada od dawna, że NATO jest zaangażowane w Ukrainie, to teraz się okazało, że może być dużo gorzej (dla Rosji). I że Putin się boi.
Analitycy wojskowi i polityczni musieli w przekazach rosyjskich od wtorku wieczorem zauważyć jeszcze coś. Publiczne rozważania (np. w programie Władimira Sołowiowa), czy Rosja powinna kontynuować ostrzał całej Ukrainy, skoro takie mogą być efekty (niezależnie od tego, kto strzelał, zabito obywateli państwa NATO w ich własnym kraju).
Ostrzał Ukrainy został wprawdzie wznowiony w środę, ale propaganda zdołała go w międzyczasie pozbawić nimbu nieomylnej skuteczności (a ledwo co zdołała się wyplątać z dylematu, jak Rosja może równać z ziemią bratni kraj, skoro generalnie nie prowadzi wojny i miłuje Ukraińców).
Propaganda ostatecznie pochowała Donalda Trumpa jako wielką nadzieję “tradycyjnych wartości”: Wyśmiała mianowicie byłego prezydenta USA za to, że nie zna geografii i opowiada bzdury:
Świat propagandy Kremla – jak wykazał kryzys wokół śmierci mieszkańców Przewodowa – w niewielu już miejscach styka się z ziemią. Co pewnie będzie oznaczać coraz większe kłopoty w konstruowaniu spójnego przekazu. Bo co naprawdę można zrobić z ogłoszonymi w środę złotymi myślami Putina o pokojowym współżyciu narodów, jakie gwarantuje Rosja?
„Przedstawiciele różnych narodowości od wieków żyją w naszym kraju w pokoju i przyjaźni. Tradycje dobrego sąsiedztwa i wzajemnego szacunku, historyczne doświadczenie interakcji międzykulturowych są dumą i wspólnym dziedzictwem narodu rosyjskiego. Zapewnienie harmonii międzyetnicznej i międzyreligijnej, wzmocnienie jedności, zachowanie różnorodności zwyczajów i języków oraz pierwotnych kultur należą do niezmiennych, znaczących, kluczowych priorytetów” – czytamy w depeszy powitalnej do uczestników, gości i organizatorów Ogólnorosyjskiej Konferencji Naukowo-Praktycznej „Rosja: jedność i różnorodność”.
Od początku napaści Rosji na Ukrainę śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre ze wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko za przy włączonym VPN
Rosyjska propaganda: rys. Weronika Syrkowska/OKO.press
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze