"Jest poruszający, na pewno zasługuje na dyskusję, by każdy i każda, kogo obchodzi temat aborcji w Polsce, samodzielnie wyrobił/a sobie o nim zdanie" - o filmie "O tym się nie mówi", który wywołał burzę w środowiskach feministycznych, piszą Agnieszka Graff i Inga Iwasiów
Zrealizowany przez Fundację Damy Radę film dokumentalny "O tym się nie mówi" jest odpowiedzią na wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej z 22 października 2020 roku. Autorzy piszą o nim tak: "film jest społecznym głosem sprzeciwu wobec wyroku, jaki zapadł. W filmie zobaczysz prawdziwe historie kobiet i ich rodzin. Zobaczysz, jak bolesny był dla Nich ostatni rok".
Autorzy i autorki prowadzili na realizację filmu internetową zbiórkę, obraz pokazano m.in. na Kongresie Kobiet, jego premiera dla szerszej publiczności odbędzie się 20 października. Podczas pokazu na Kongresie film wywołał burzę i kilkugodzinną dyskusję. Opisywała ją "Gazeta Wyborcza". W wywiadzie dla "Wyborczej" Natalia Broniarczyk i Marta Lempart mówiły: "Film ma nas utwierdzać w przekonaniu, że do wyroku pseudotrybunału w 2020 roku wszystko było dobrze". Krytykując dokument, wskazywały, że "od lat lekarze masowo posługiwali się klauzulą sumienia, kobiety musiały wyjeżdżać na aborcję także wtedy, gdy miały wady płodu, kiedy ich życie i zdrowie były zagrożone". Decyzja TK ich zdaniem tylko pogorszyła sytuację, "m.in. dlatego, że lekarze zaczęli stawiać się w roli pierwszej ofiary orzeczenia”.
Agnieszka Graff i Inga Iwasiów na naszych łamach przekonują, że film jest "głęboko empatyczny wobec kobiet, którym przydarzyło się nieszczęście i proponujący to, co dziś w walce o prawo do aborcji chyba najbardziej potrzebne: sojusz lekarzy z pacjentkami oparty na mocnych etycznych podstawach, głębokiej niezgodzie na niepotrzebne cierpienie".
Wkrótce na łamach OKO.press polemika z niniejszym tekstem.
Na początek jasna deklaracja: aborcja do dwunastego tygodnia do decyzji kobiety; aborcja ze wskazań medycznych – sprawa wyłącznie między kobietą a lekarzem. Jarosław Kaczyński zapowiedział co prawda niedawno, że partia wchodzi na wyższy pułap organizowania państwa wyznaniowego, ale oczywiście czas „kompromisu” minął, tak jak mija czas antykobiecej rewolucji.
Czy film „O tym się nie mówi” jest jak kij włożony w szprychy walki o upodmiotowienie kobiet?
Nie zamierzamy szczegółowo odnosić się do sformułowanego przez Strajk Kobiet spisu przewin popełnionych jakoby przez twórców tego dokumentu. Rozumiemy ogólną intencję tej krytyki – powodem potępienia filmowego obrazu jest przekonanie, że miałby nas cofać, sprowadzając dyskusję do przesłanki embriopatologicznej, podczas gdy my sięgamy po pełną legalność i dostępność, dzięki masowym protestom znajdując coraz szersze poparcie społeczne dla takiego projektu, a równolegle budując sieć wsparcia (Aborcja bez granic) i radząc sobie same. Film eksponuje też stanowisko lekarskie, a lekarze en masse nie zachowują się ani zbyt dzielnie, ani zbyt wspierająco. Rozumiejąc zatem stanowisko krytyczne, chcemy wyrazić zdanie odmienne. Film jest pożyteczny, poruszający. Może stanowić krok we właściwym kierunku. I na pewno zasługuje na dyskusję, na to, by każdy i każda, kogo obchodzi temat aborcji w Polsce, samodzielnie wyrobił/a sobie o nim zdanie.
Tydzień temu podczas Kongresu Kobiet słyszałyśmy, że film jest „wsteczny”. To samo – i gorsze rzeczy – można było przeczytać w „Gazecie Wyborczej” z 6 października, w wywiadzie z Natalią Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu i Martą Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Widziałyśmy też na Facebooku wielkie feministyczne batalie „za” i „przeciw”, z miażdżącą przewagą „przeciw”. Nie możemy więc twierdzić, że oglądałyśmy go bez uprzedzeń.
Co więcej, podzielamy pogląd, że trzeba cisnąć, że nie wolno pozwolić wybrzmiewać gadaniu o „powrocie do kompromisu”, że nie należy dyskutować o lekarskich sumieniach, bo zawsze dobrze przypomnieć stare, lapidarne i zawierające w sobie wszystko: „nie chcesz aborcji, to jej sobie nie rób”.
Tak więc podeszłyśmy do „O tym się nie mówi” silnie uprzedzone, a mimo to zobaczyłyśmy inny film niż ten, który został potępiony w imię feminizmu, czyli poniekąd w naszym imieniu.
Dobrze skręcony, z przekonującą dramaturgią, odtwarzający przejmujące historie jednostkowe, zawierający mnóstwo strawnie podanej wiedzy, a także skłaniający do wcale nie minimalistycznych uogólnień. To film głęboko empatyczny wobec kobiet, którym przydarzyło się nieszczęście i proponujący to, co dziś w walce o prawo do aborcji chyba najbardziej potrzebne: sojusz lekarzy z pacjentkami oparty na mocnych etycznych podstawach, głębokiej niezgodzie na niepotrzebne cierpienie.
To nie jest radykalny feministyczny dokument, ale też twórcy nic takiego nikomu nie obiecywali.
Autorka i autor filmu nie opowiedzieli nam wszystkiego, co należałoby opowiedzieć, by przedstawić całościowy obraz skutków zakazu aborcji w Polsce. Nie rozmawiali z aktywistkami, edukatorkami. Nie pokazali dróg, którymi jeździ się do klinik w Niemczech lub Czechach. Nie zapytali Polek, czy miały/planują aborcję. Nie pokazali masowych protestów, Strajków Kobiet z 2016, 2018 i 2020 roku. Nie wyjaśnili, jak działa Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, czy Aborcyjny Dream Team, i jak wygląda poparcie społeczne dla liberalizacji ustawy aborcyjnej.
Chciałybyśmy taki film zobaczyć i chętnie się do takiej produkcji dorzucimy. Jednak te wszystkie kwestie są poruszane w wielu reportażach, sondażach, debatach. I zapewne nie da się ich pomieścić w jednym dokumencie tak, by zadowolić wszystkich. Twórcy „O tym się nie mówi” świadomie wybrali wąski zakres tematyczny: przypadki powiązane z wprowadzonym dwa lata temu zakazem przerywania ciąży, gdy płód jest obciążony nieusuwalnymi wadami. Dopuścili do głosu kobiety i lekarzy/lekarki. Widzimy w tym nie nawoływanie do cofnięcia tylko tego jednego przepisu przy braku zainteresowania pozostałymi, lecz odsłonięcie przerażającej prawdy o tym, co robi barbarzyński zakaz, fetowany w reżimowych mediach jako „skończenie z zabijaniem dzieci”.
Przyjrzenie się ostatecznej ostateczności, najnowszej aranżacji sali tortur.
Twórcy filmu precyzyjnie zrekonstruowali proces stający się udziałem osób, które chciały zostać matkami i zostały skonfrontowane z koniecznością urodzenia niezdolnego do życia płodu. Odkłamali na ekranie landrynkową wizję „uratowanych aniołków”. W dodatku pokazali i to, że straszność tej sytuacji nie ma nic wspólnego z wyznaniem, wiarą, miłością, charakterem, stanem rodzinnym. Wśród kobiet, których cierpienie ten film odsłania, są też osoby głęboko wierzące. Dokument nie ukrywa też faktu dokonywania przez kobiety różnych wyborów. Ale skoro twierdzimy, że chodzi o wybór w sferze najbardziej intymnej, czy możemy zakwestionować postawę, a zwłaszcza uczucia konkretnych osób? Czy wolno nam odmawiać prawa do wyboru innego niż taki, który nam samym wydaje się lepszy?
Skoro żądamy prawa kobiet do wolności i samostanowienia, to czy wolno nam wyciszać głosy niektórych z nich?
Jest w tym filmie sekwencja wykładu lekarza, który przytacza liczby: zakaz dotyczyć może około tysiąca ciąż, podczas gdy terminacji dokonuje się w skali kilkudziesięciu tysięcy rocznie. Oczywiście tych „nielegalnych”. Tematem filmu jest zatem problem o niewielkiej skali, właściwie nieistotny z punktu widzenia statystyki. Ale – i to niezmiernie ważne przejście w tym wywodzie – gdy prywatna sprawa tych około tysiąca osób zostaje objęta zakazem, zaczyna dotyczyć jakichś dwudziestu milionów. Lekarz powiedział to, co znajdziemy w wywodach feministycznych. Same o tym często piszemy – odmawianie kobietom praw definiuje społeczeństwo.
Lęk przed ciążą, z którą najlepiej byłoby się ukrywać, zanim wpadniemy w rejestr i zaczniemy być podejrzane o wolę mordowania, odbiera wolność, zatruwa radość. Przede wszystkim jednak segreguje ze względu na płeć obywateli i obywatelki, którzy wg konstytucji są równi: na jednostki zdolne do ciąży, a więc wymagające kurateli i pozostałych/pozostałe, nieryzykujące fizycznie, ale pozostające w orbicie fundamentalistycznych rozporządzeń. Nikt nie może być w tak urządzonym świecie bezpieczny i wolny. To dlatego śmierć Izabeli z Pszczyny wywołała wstrząs i masowe protesty. Ta tragedia podstawiła nam lustro, pokazała grozę naszego wspólnego położenia.
Tak więc w filmie znajdujemy jasne stwierdzenie tej kluczowej prawdy: torturując kobiety władza wygenerowała powszechny lęk przed ciążą. Oto przejście od poruszających historii i płaczących na ekranie kobiet do opisu społecznego efektu zakazu aborcji. Oto centralny przekaz filmu. To naprawdę dużo, gdy państwo wepchnęło nas w system samopomocy i samoorganizacji, działający całkiem nieźle.
Jeszcze zdanie o lekarkach i lekarzach. Nie widziałyśmy w nich ani pychy, ani użalania się nad sobą. Zobaczyłyśmy wiedzę i empatię, rozpacz i gniew. Niezgodę na to, w jakiej sytuacji postawiło ich państwo, uniemożliwiając udzielenie pomocy odchodzącym od zmysłów pacjentkom. Jasne, nie byli to przypadkowi medycy, lecz ci właśnie, których nazywa się sojusznikami.
Po pierwsze, naszym zdaniem sojuszników nie należy zniechęcać. Nigdzie na świecie nie doprowadzono do legalizacji przerywania ciąży bez poparcia i udziału lekarzy. Cieszmy się, że są z nami.
Po drugie, uważamy, że ich przykład może uwrażliwiać i ośmielać innych, oportunistycznie milczących. To oczywiście bardziej skomplikowane, ale nas osobiście pociesza każdy/każda mówiąca/mówiący o nauce, nie o klauzulach. Film ma być pokazywany w Izbach Lekarskich – okręgowych i naczelnej, a my z nadzieją i ciekawością czekamy na efekty tych pokazów.
Zwykle jako kulturoznawczynie mawiamy „każdemu jego/jej interpretacja”, więc i tym razem nie będziemy nikogo pouczać, jak należy odebrać filmowy przekaz. Zapewne niektórzy zamiast poruszającej opowieści o skutkach orzeczenia pseudo-Trybunału, zobaczą w nim nawoływanie do przywrócenia tak zwanego kompromisu. My jednak nawołujemy do dyskusji, nie cenzury.
Pisarka, profesorka literaturoznawstwa, pracuje w Uniwersytecie Szczecińskim. Ostatnio wydała poiweść "Kroniki oporu i miłości" (wyd. Świat Książki) oraz zbiór esejów "Odmrażanie. Literatura w potrzebie" (Wyd. Naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego).
Pisarka, profesorka literaturoznawstwa, pracuje w Uniwersytecie Szczecińskim. Ostatnio wydała poiweść "Kroniki oporu i miłości" (wyd. Świat Książki) oraz zbiór esejów "Odmrażanie. Literatura w potrzebie" (Wyd. Naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego).
Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).
Profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów anty-gender, znana feministyczna publicystka, felietonistka (m.in. „Wysokich obcasów”) i pisarka. Członkini rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet. Autorka takich książek, jak: „Matka feministka” (2014), Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie” (2008), Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (2001).
Komentarze