Jak wynika z analizy OKO.press, PiS aby rządzić dalej musi zdobyć 43 proc. głosów, ale i to może nie wystarczyć, gdy próg przekroczą równo cztery komitety (PiS, KO, Lewica i PSL). Zanosi się na frekwencję ponad 60 proc. i nie wiadomo, kto na niej skorzysta, na razie mobilizacja jest większa w elektoracie opozycji. Nie wiadomo też, co wybiorą niezdecydowani
Wszyscy niezadowoleni z rządów PiS zadają sobie pytanie - co musi się stać, aby PiS stracił większość w Sejmie?
Odpowiadamy, zakładając, że - jak wskazują najnowsze sondaże - PiS może uzyskać 40 proc. lub więcej. Wynik wyborów jest oczywiście trudny do przewidzenia, zwłaszcza, że frekwencja zapowiada się rekordowa (o czym dalej) i nie wiadomo, którzy wyborcy zmobilizują się bardziej.
Przede wszystkim chcemy jednak sprawdzić, gdzie jest granica, poniżej której PiS może stracić samodzielną większość.
Rzecz jest skomplikowana, bo przełożenie poparcia wyborczego na mandaty zależy nie tylko od wyniku danego komitetu, ale również od tego:
Mandaty rozdzielane są bowiem tylko między komitety, które przekroczą próg. Im więcej głosów zostanie "pod progiem", tym większa premia (w punktach proc.) dla największego komitetu. Dlatego w 2015 roku PiS, chociaż otrzymał tylko 37,6 proc. głosów, zdobył samodzielną większość 51 proc. mandatów. Stało się tak dlatego, że aż 16,6 proc. głosów zostało oddanych na komitety, które do Sejmu nie weszły (w tym prawie 7,6 proc. głosów na Zjednoczoną Lewicę).
W niedzielę 13 października taki scenariusz nie jest jednak możliwy. Dlatego do samodzielnej większości potrzebny będzie PiS wyższy odsetek głosów. Jak wysoki?
Przedstawiamy trzy symulacje przy założeniu, że próg wyborczy przekroczą:
Przeliczając poparcie na mandaty korzystamy z metody opracowanej przez OKO.press i Sonar.wyborcza.pl, która uwzględnia także zróżnicowanie geograficzne poparcia poszczególnych partii.
Możliwych wariantów jest wiele – mamy pięć ogólnopolskich komitetów, gdy jeden traci, inny zyskuje. Staramy się dobrać prawdopodobne wyniki pozostałych partii przy poparciu dla PiS między 40 a 44 proc. - aby uchwycić granicę po przekroczeniu której PiS rządzi samodzielnie.
Prezentujemy rozkład mandatów dla 459 miejsc, zakładamy, że jeden mandat przypadnie Mniejszości Niemieckiej.
Oto rozkład mandatów w pierwszej symulacji, gdy próg przekracza pięć partii.
To model uproszczony - zakładamy stałe poparcie dla PSL i Konfederacji na poziomie po 6 proc. - łącznie zdobywają wtedy ok. 20 mandatów, przy czym PSL ma więcej mandatów przy tym samym poparciu, bo jest silniejsze w niektórych regionach, a Konfederacja jest popierana bardziej równomiernie.
Przy takich założeniach
PiS zdobywa więcej niż 230 posłów, gdy ma 43 proc. głosów.
W momencie, gdy ma jeden punkt procentowy mniej, może też współrządzić z Konfederacją. To oczywiście mniej korzystny scenariusz dla PiS.
Tak z kolei prezentuje się rozkład mandatów, gdy Konfederacja nie wchodzi do Sejmu:
W takim wariancie trzeba założyć dobry wynik KO, Lewicy i PSL. Gdy np. PiS zdobywa 42 proc. partie opozycyjne mają razem 51,5 proc. głosów. Gdyby PiS zdobył 43 proc. głosów przekłada się to na równo połowę mandatów. Kolejny punkt procentowy daje już większość PiS - chociaż w odsetkach poparcia wyborczego jest 50 do 44 proc. dla opozycji.
Zobaczmy, co dzieje się, gdy do Sejmu wchodzą tylko trzy siły, czego nie można wykluczyć.
Podobny wniosek jak przy poprzednich symulacjach - PiS traci większość poniżej 43 proc., ale 43 daje większość z marginesem trzech mandatów.
Ta symulacja wymaga jednak tego, by KO i Lewica osiągnęły wyniki wyższe niż te, które mają w sondażach.
Wniosek z trzech symulacji jest taki: aby PiS nie mógł rządzić samodzielnie, musi zdobyć mniej niż 43 proc. głosów. A 43 proc. może, ale nie musi dać dalszą władzę Kaczyńskiemu.
Przy wyniku ponad 43 proc. PiS zdobywa samodzielną większość, niezależnie od tego, ile komitetów przekroczy próg wyborczy i jaki odsetek głosów "się zmarnuje".
Pamiętajmy jednak, że przeliczenia głosów na mandaty są obarczone błędem. I istnieje znacznie więcej wariantów niż podaliśmy powyżej.
Prognozy mogą być zawodne. W wyborach europejskich 2018 roku sondaże zawiodły - nawet exit polls - i nie przewidziały skali zwycięstwa PiS, bo zwolennicy Kaczyńskiego nie przyznawali się ankieterom jak głosowali. Niektóre wskazywały na remis między PiS i KE. Nie wiemy, czy pracownie badawcze nie zmieniły metodologii po maju 2019. Być może "doważają" teraz PiS, aby uniknąć kolejnej pomyłki? Być może tego nie robią, a PiS znów jest niedoszacowany? Albo "doważają" za bardzo?
Zanosi się też na wysoką frekwencję. CBOS bada deklaracje udziału w wyborach regularnie:
Można więc założyć, że frekwencja może wynieść nawet grubo ponad 60 proc.
W wyborach parlamentarnych od 1989 roku frekwencja tylko raz przekroczyła tę barierę. W czerwcu 1989 roku ludzie z nadzieją poszli zagłosować za „Solidarnością” i frekwencja wyniosła 62,7 proc. Dwa lata później frekwencja spadła o prawie 20 punktów procentowych. Drugi najwyższy wynik to 53,9 proc. w 2007 roku, kiedy w przyspieszonych przez PiS wyborach Kaczyński tracił władzę.
Dla uproszczenia przyjmijmy, że frekwencja wyniesie 60 proc. Oznaczałoby to, że zagłosuje ok. 18 milionów Polaków. W 2015 roku - było to 15,6 miliona. Oznaczałoby to 2,4 miliona wyborców więcej. Jak zagłosują?
Na czyją korzyść zadziała wyższa frekwencja? Kto lepiej zmobilizuje swoich wyborców? Jak zagłosują wyborcy dotychczas neutralni?
Na te pytania nie znamy odpowiedzi. Badanie IBRiS dla „Rzeczpospolitej" pokazało, że wyborcy PiS są słabiej zmotywowani. Na pytanie „na ile czujesz się zdeterminowany, aby oddać głos w najbliższych wyborach?” pozytywnie („bardzo" i „raczej”) odpowiedziało:
Gdyby rzeczywiście znaczna część zwolenników PiS, którzy odpowiedzieli „”średnio”, „mało” lub „wcale” nie poszła do wyborów, to wynik PiS mógłby być mniejszy niż zapowiadają sondaże.
Także w sierpniowym sondażu IPSOS dla OKO.press zaobserwowaliśmy różnicę w mobilizacji między elektoratami opozycji i PiS. Wśród wyborców PiS "zdecydowany" zamiar głosowania deklarowało 80 proc. (a 20 proc. powiedziało "raczej tak"). Wśród wyborców KO i Lewicy udział "zdecydowanych" sięgał 90 i 89 proc.
W większości przypadków sondaże podają też odsetek osób, które chcą głosować, ale nie zdecydowały jeszcze na kogo. Aby jednak przełożyć poparcie na mandaty zakłada się, że sondażowe głosy wyborców niezdecydowanych rozłożą się między poszczególne partie tak samo jak głosy zadeklarowanych wyborców. Im większa partia tym więcej na tym zyskuje w punktach procentowych.
W ostatnich sondażach mamy następujące odsetki niezdecydowanych:
Ale wcale nie musi być tak, że głosy tych, którzy jeszcze nie zdecydowali, rozłożą się pomiędzy komitety w takich samych proporcjach, jak poparcie wśród zdecydowanych.
Takie podejrzenie potwierdza badanie CBOS z października 2019. Niezdecydowani zostali zapytani, ku jakiemu komitetowi "skłaniają się". Wprawdzie zdecydowana większość odpowiedzi to „trudno powiedzieć”, ale wskazania pozostałych zupełnie nie przypominają poparcia dla partii wśród zdecydowanych wyborców.
Wszystkie komitety dostały mniej więcej po równo!
Wielu z niezdecydowanych może też ostatecznie zrezygnować z głosowania.
Po przekroczeniu granicy 230 posłów, są jeszcze dwie bariery – 276 osób w Sejmie daje możliwość odrzucenia weta prezydenta, co może okazać się kluczowe w 2020 roku, gdyby wybory prezydenckie wygrał kandydat opozycji. 307 posłów to z kolei tzw. większość konstytucyjna, która pozwala dowolnie zmieniać ustawę zasadniczą. Ta druga opcja wydaje się być nieprawdopodobna, ta pierwsza – bardzo mało możliwa.
PiS walczy jednak o coś jeszcze. Nie nad wszystkimi posłami w klubie parlamentarnym PiS Jarosław Kaczyński ma taką samą kontrolę. Zjednoczona Prawica to także Porozumienie Jarosława Gowina i Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Jeżeli PiS przekroczy liczbę 230 posłów nieznacznie, to "bezpieczeństwo" PiS może zależeć od partii Ziobry i Gowina.
Szczególną rolę może tu odegrać Porozumienie. Partia Gowina jest lepsza organizacyjnie. Według oświadczeń finansowych partii ze strony Państwowej Komisji Wyborczej,
Solidarna Polska zebrała w 2018 roku… 1300 złotych ze składek. Porozumienie – ponad 96 tys.
„Gowinowcy” mają też lepsze miejsca na listach wyborczych. Według naszych szacunków mogą liczyć na około 10 miejsc w Sejmie. A to się może liczyć.
Wybory
Jarosław Kaczyński
Koalicja Obywatelska
Prawo i Sprawiedliwość
PSL
Sojusz Lewicy Demokratycznej
wybory 2019
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze