Istniejące ramy prawne są jasne — jeśli istnieje poważne ryzyko niewłaściwego użycia broni, eksport musi zostać zatrzymany. A jak to wygląda w rzeczywistości?
Krzysztof Katkowski, OKO.press: Na świecie trwają konflity zbrojne, tam giną ludzie – takie stwierdzenie to wręcz banał. Ale chyba mało kto zastanawia się – skąd się bierze broń, którą potem wykorzystuje się do zbrodni wojennych…
León Castellanos-Jankiewicz*: Handel bronią sam w sobie nie zawsze jest nielegalny – niepokojące jest to, że broń i komponenty broni pochodzące z Europy wciąż pojawiają się w strefach konfliktów i regionach wysokiego ryzyka, gdzie dochodzi do zbrodni wojennych, zbrodni przeciwko ludzkości i poważnych naruszeń praw człowieka.
Niedawny raport wskazuje na przykład na firmy z Niemiec, Austrii i Francji, które dostarczały birmańskiej juncie wojskowej materiały do produkcji broni, skutecznie omijając istniejące sankcje.
Takich przykładów jest więcej – obecnie możemy spodziewać się, że europejski eksport broni może przyczyniać się do popełniania zbrodni wojennych zarówno w Jemenie, jak i na Ukrainie.
No właśnie – w jednej z pana analiz prawnych opisuje pan „lukę w odpowiedzialności” w europejskim eksporcie broni. To duży problem?
Mówiąc o luce w odpowiedzialności, mam na myśli brak przypisywania odpowiedzialności w kontekście eksportu broni — zarówno po stronie państw, jak i przedsiębiorstw. Zarówno państwa, jak i firmy mają obowiązek zapobiegać temu, by ich produkty trafiały w niepowołane ręce.
Odpowiedzialność nie kończy się w momencie opuszczenia przez broń fabryki czy magazynu. Przeciwnie — chodzi też o istniejące, poważne ryzyko, że zostanie ona użyta przez podmioty nieuprawnione.
Nie chodzi koniecznie o to, że państwa czy firmy świadomie sprzedają broń „złym aktorom” — choć to się zdarza — częściej mamy do czynienia z zaniedbaniami prowadzącymi do przemytu lub przerzutu. W efekcie broń trafia tam, gdzie nigdy nie powinna się znaleźć. Moje badania koncentrują się na tym, jak temu zapobiegać i jakie narzędzia oferuje w tym zakresie prawo międzynarodowe.
Na przykład?
Europa odpowiada za około jedną trzecią światowej produkcji i sprzedaży broni. Francja jest obecnie drugim największym eksporterem na świecie — wyprzedziła Rosję, która przez lata zajmowała to miejsce tuż za Stanami Zjednoczonymi. Dziś Rosja spadła na trzecią pozycję, częściowo dlatego, że sankcje odcięły ją od surowców i komponentów przemysłowych. Francja natomiast szybko przejęła tę rolę.
Na to nakładają się unijne programy dozbrajania, które dodatkowo napędzają wzrost. UE przeznaczyła już 150 mld euro na zwiększenie potencjału przemysłu obronnego, głównie z myślą o wsparciu Ukrainy. Do 2030 r. planowane są kolejne inwestycje rzędu 650 mld euro. Oznacza to gwałtowny wzrost produkcji i sprzedaży broni.
Problem polega na tym, że europejscy decydenci rzadko mówią o ryzyku niewłaściwego wykorzystania broni, o możliwych szkodach w dalszych ogniwach łańcucha dostaw czy o konieczności ocen ryzyka z perspektywy praw człowieka i prawa humanitarnego.
Prawo międzynarodowe wyznacza w tym zakresie jasne obowiązki. Kluczowym instrumentem jest Traktat o handlu bronią (ang. Arms Trade Treaty), ratyfikowany przez wszystkie państwa członkowskie UE. Wyraźnie stanowi on: jeśli istnieje poważne ryzyko, że eksportowana broń może zostać wykorzystana do popełnienia zbrodni wojennych, zbrodni przeciwko ludzkości lub ludobójstwa — eksport musi zostać wstrzymany. Co istotne, pojęcie „ryzyka” ma w tym przypadku charakter prewencyjny. Nie trzeba, aby takie zbrodnie już trwały w chwili transferu — wystarczy realna możliwość, że mogą się wydarzyć.
Jak konkretnie czyta to prawo unijne?
Ważnym dokumentem jest tutaj przede wszystkim Wspólne Stanowisko UE w sprawie eksportu broni z 2008 r. Zawiera ono podobne do tych wspomnianych przed chwilą kryteria: jeśli istnieje ryzyko naruszeń praw człowieka, zaostrzenia konfliktu lub użycia broni wbrew wartościom demokratycznym — eksport należy wstrzymać.
Problem w tym, że państwa członkowskie często ignorują te przepisy lub szukają sposobów ich obejścia. Prowadzi to do szkód i nadużyć, których jesteśmy świadkami od lat. Zanim jednak przejdziemy do konkretnych przykładów i wyzwań, chcę podkreślić jedną rzecz: istniejące ramy prawne są bardzo jasne — jeśli istnieje poważne ryzyko niewłaściwego użycia broni, eksport musi zostać zatrzymany.
Dla czytelników mniej zaznajomionych z prawem międzynarodowym: jak powinniśmy rozumieć odpowiedzialność w przypadkach takich jak Izrael i Palestyna, gdzie europejska broń od dawna przyczynia się do naruszeń praw człowieka? W przeciwieństwie do Rosji — gdzie inwazja na Ukrainę sprawiła, że sprzedaż broni stała się ewidentnie nieakceptowalna — przypadek Izraela pokazuje zmianę polityczną i prawną. Jak pan to ocenia?
Będę tu ostrożny, ponieważ konflikt na Bliskim Wschodzie jest niezwykle złożony. Na wstępie zaznaczę, że nie jestem specjalistą od historii Palestyny i Izraela, ani od studiów bliskowschodnich czy judaistycznych. Nie roszczę sobie też kompetencji w dziedzinie międzynarodowego prawa karnego. Nie mogę więc wydać prawnej oceny, czy dochodzi tam do ludobójstwa.
Mogę natomiast mówić o zasadach prawa międzynarodowego dotyczących transferu broni i o tym, co dzieje się w Europie.
Najpotężniejsze państwa, które nadal dostarczają broń — takie jak Stany Zjednoczone, Francja czy Niemcy — unikają używania tego terminu. Nawet gdy eksperci informują o prawdopodobnych zbrodniach wojennych, zbrodniach przeciwko ludzkości czy klęskach głodu — które same w sobie mogą stanowić zbrodnię przeciwko ludzkości — zachodnie rządy niechętnie używają takiego języka.
Patrząc na dostępne dane i oceny ekspertów, rzeczywiście istnieją mocne przesłanki, że w Gazie dochodzi do zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. Jednak ludobójstwo ma bardzo ścisłą definicję prawną i jest znacznie trudniejsze do udowodnienia. Nie mogę powiedzieć, czy ma ono miejsce.
Politycznie także nie widzę dramatycznej zmiany w zachodnim dyskursie. Wręcz przeciwnie, większość zachodnich przywódców unika przedstawiania transferów broni jako czynnika sprzyjającego zbrodniom. Są wyjątki: Hiszpania niedawno ogłosiła całkowite embargo na dostawy broni do Izraela, a premier Pedro Sánchez wprost użył słowa „ludobójstwo”, opisując wydarzenia w Gazie. Takie stanowiska pozostają jednak rzadkością – i ja również nie jestem ekspertem, by je szczegółowo komentować.
Dobrze, ale pytałem o kwestię odpowiedzialności – jak pan zauważył, kwestia ludobójstwa w Gazie – ja jednak stoję na stanowisku, wspartym też przez ONZ, że takowe tam się dokonuje – jest wciąż nieuregulowana, to nie jest tak oczywisty dla wielu prawników Zachodu przypadek jak inwazja Rosji na Ukrainę… Jak niby firmy, które wysyłają broń do Izraela, mogłyby zostać pociągnięte do odpowiedzialności?
Jeśli kraj dostarcza broń Izraelowi w okolicznościach, w których może ona pogorszyć sytuację ludności cywilnej w Gazie, naraża się na odpowiedzialność prawną. Nie oznacza to automatycznie współudziału, ponieważ współudział wymaga intencji i koordynacji działań. Jednak nawet bez współudziału istnieje ryzyko odpowiedzialności za materialne wspieranie działań, które pogłębiają trwające zbrodnie.
Przykładem są tutaj Niemcy: kanclerz oświadczył, że Niemcy wstrzymałyby eksport broni, gdyby wiedziały, iż zostanie ona użyta w Gazie. W praktyce jednak sposób prowadzenia takich ocen ryzyka pozostaje nieprzejrzysty.
Ten brak przejrzystości to właśnie to, co nazywam „luką w odpowiedzialności” w eksporcie broni – rządy mogą składać obietnice, lecz system monitorowania i weryfikacji jest słaby.
Firmy również są narażone. Jeśli producent wie – lub powinien wiedzieć – że jego broń jest niewłaściwie wykorzystywana, a mimo to kontynuuje eksport, może ponieść odpowiedzialność prawną. Przykładem są Meksyk, Gwatemala czy Haiti, gdzie duża część importowanej broni trafia w ręce karteli czy gangów. Jeśli firma nadal dostarcza broń, mając świadomość takiej sytuacji, działa w sposób zaniedbujący obowiązek należytej staranności. Sąd może uznać, że przyczyniła się do przemocy, nie podejmując działań zapobiegawczych.
Odpowiedzialność dotyczy więc nie tylko państw udzielających zgody na eksport broni, lecz także firm, które czerpią z tego zyski. Oba te podmioty powinny być pociągane do odpowiedzialności, jeśli ignorują obowiązki należytej staranności.
Kto właściwie może podjąć działania wobec państwa lub firmy sprzedającej broń i jak to działa w praktyce? Wspomniał pan o Ameryce Łacińskiej – tam mamy case Meksyku, czy w ogóle całej Ameryki Środkowej, gdzie dużą rolę odgrywają tzw. narcos.
W Meksyku nie mamy konfliktu zbrojnego w sensie prawnym, lecz przemoc karteli. Rząd meksykański traktuje kartele jako organizacje przestępcze, a nie ruchy polityczne. Nie walczą one o niepodległość czy terytorium; ich celem jest zysk poprzez przemoc i nielegalny handel narkotykami.
Meksyk podjął jednak działania prawne w sądach USA przeciwko amerykańskim producentom broni. Dlaczego? Ponieważ około 90% broni palnej odzyskanej na miejscach zbrodni w Meksyku pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, a znaczna jej część jest przypisywana zaledwie pięciu firmom.
Meksyk argumentował, że te firmy dopuściły się zaniedbań w zakresie produkcji, dystrybucji i praktyk marketingowych. Na przykład projektowały broń w sposób atrakcyjny dla karteli, sprzedawały ją w miastach przygranicznych, nie prowadziły odpowiednich kontroli przeszłości nabywców, a nawet sprzedawały ją znanym przemytnikom z kartoteką karną. Pozew Meksyku miał charakter cywilny – domagał się odszkodowań za ogromne koszty przemocy karteli: działania policji, operacje wojskowe, opiekę zdrowotną dla ofiar, utracone dochody z opuszczonych miast, spadek cen nieruchomości i turystyki.
Sprawa została jednak oddalona przez Sąd Najwyższy USA. Sąd uznał, że producenci broni mogliby zostać pociągnięci do odpowiedzialności jedynie w przypadku wykazania wyraźnego współudziału z kartelami, czego nie stwierdzono. Łańcuch przyczynowy – od produkcji w USA do zabójstw w Meksyku – uznano za zbyt pośredni.
Mimo że Meksyk przegrał, pozew miał znaczenie. Publicznie zwrócił uwagę na rolę nieodpowiedzialnych praktyk biznesowych w umożliwianiu przemocy na południe od granicy. I choć te firmy nie są globalnymi gigantami, proces wytoczony przez suwerenne państwo ma wagę – to miliony dolarów kosztów sądowych, szkody wizerunkowe i presja na zmianę praktyk biznesowych. Inne kraje, jak Gwatemala czy Honduras, mogłyby wnieść podobne pozwy. Nawet nieudane postępowania mogą zniechęcać firmy i skłaniać je do samoregulacji.
Ale skoro wiele umów na dostawy broni jest objętych tajemnicą – często utajnionych – jak w ogóle można prowadzić takie sprawy? Jeśli państwa lub firmy ukrywają sprzedaż broni kartelom czy innym podmiotom pod płaszczykiem legalnych transakcji, jak prawo międzynarodowe może to egzekwować?
To jest bardzo ważny problem. Państwa rzadko ujawniają szczegółowe informacje na temat eksportu broni – zwłaszcza wojskowej. W przypadku broni cywilnej panuje na ogół większa przejrzystość, zwłaszcza w USA, gdzie broń sprzedawana jest legalnie do polowań, samoobrony czy kolekcjonowania.
Jednak w przypadku broni wojskowej dominuje tajność. Rządy argumentują, że ujawnienie danych mogłoby zagrozić bezpieczeństwu narodowemu lub ujawnić wrażliwe technologie.
Nawet na rynkach cywilnych przejrzystość jest niepełna. Przypuśćmy, że broń zostaje znaleziona na miejscu zbrodni w Meksyku i dowody kryminalistyczne wskazują, że została wyprodukowana w Austrii czy Belgii. Możemy znać pochodzenie broni, lecz nie znamy jej dokładnej drogi do miejsca przestępstwa. Bez odtworzenia tego łańcucha dostaw niezwykle trudno jest udowodnić odpowiedzialność przed sądem. Sędziowie potrzebują jasnego łańcucha faktów, aby ustalić jurysdykcję, a jeśli jest on ukryty przez tajność, ofiary mają niewielkie szanse na uzyskanie sprawiedliwości.
Czasami pomagają sygnaliści lub dziennikarze śledczy, pomocne są też różne metody traseologiczne... Jednak w Unii Europejskiej państwa członkowskie nie mają obowiązku publikowania szczegółowych danych o eksporcie broni – o nabywcach, ilościach, cenach czy miejscach przeznaczenia. To tworzy coś, co nazywam „czarną skrzynką”. Ofiary na końcu łańcucha dostaw stoją wobec ogromnych przeszkód: nawet jeśli próbują wnieść sprawę do europejskiego sądu, sędzia często nie dysponuje niezbędnymi informacjami do jej rozpatrzenia.
Krótko mówiąc, tajemnica chroni zarówno rządy, jak i firmy przed odpowiedzialnością.
Powołują się one na bezpieczeństwo narodowe, tajemnicę przemysłową czy potrzebę strategicznej przewagi. Skutek jest jednak ten sam: strukturalna bariera, która sprawia, że niezwykle trudno jest pociągnąć kogokolwiek do odpowiedzialności za niewłaściwe wykorzystanie eksportowanej broni.
Sprzedaż broni lub komponentów do Rosji — mimo embarga — rodzi poważne wyzwania prawne i egzekucyjne. Jak ocenia Pan odpowiedzialność państw i firm w tym kontekście? Czy CSDDD (projekt unijnej dyrektywy w sprawie należytej staranności przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju, która w dużej mierze wyłącza transfer broni) może mieć wpływ na kwestię odpowiedzialności i czy są jakieś orzeczenia lub złożone sprawy, które mogą to zobrazować?
Sprawa rosyjska jest skomplikowana, bo konflikt wciąż trwa. Wiemy jednak, że w rosyjskich dronach i broni znaleziono wiele europejskich i amerykańskich komponentów, mimo sankcji. Część z nich została wyeksportowana przed rozpoczęciem wojny, co wówczas było legalne. Jednak widzimy też komponenty — zwłaszcza mikrochipy wykorzystywane do naprowadzania dronów i rakiet — które wyprodukowano w Europie czy USA już po wybuchu wojny.
Prawdziwym problemem jest tu odpowiedzialność. Jeśli firmy świadomie omijały sankcje, powinny ponieść konsekwencje: odpowiedzialność karną, cywilną, kary finansowe, a nawet ryzyko zamknięcia działalności. To byłaby zasada prawna. Do tej pory jednak nie było spraw przeciwko europejskim firmom, których produkty znalazły się w rosyjskiej broni. Takie procesy byłyby przełomowe.
Dla porównania: mamy wiele spraw dotyczących europejskich państw dostarczających broń do Izraela. W przypadku Rosji brak podobnych postępowań. Dlaczego? Ponieważ niezwykle trudno jest udowodnić zaniedbanie lub bezpośredni udział europejskich firm w dostarczaniu tych części Rosji.
Politycznie również żadne państwo UE otwarcie nie wspiera Rosji — w przeciwieństwie do jawnego wsparcia dla Izraela. To prawdopodobnie tłumaczy brak pozwów. A przecież w obu sytuacjach — czy to w Gazie, czy na Ukrainie — mamy do czynienia z użyciem broni wobec cywilów. Pytania moralne i prawne są więc bardzo podobne.
A co z CSDDD? Czy ta dyrektywa może wnieść coś w tej sprawie?
To wciąż tylko projekt, który nie wszedł jeszcze w życie. Jego obecny tekst wyraźnie wyłącza transfer, transport i utylizację broni. Co ciekawe jednak, nie wyłącza produkcji ani momentu sprzedaży. To kluczowe, bo właśnie na etapie sprzedaży pojawia się obowiązek oceny ryzyka.
Jeśli istnieje ryzyko, że broń może zostać wykorzystana do popełnienia zbrodni międzynarodowych lub naruszeń praw człowieka, sprzedaż nie powinna się odbyć.
A zatem, mimo że projekt dyrektywy wyłącza kwestie związane z późniejszym wykorzystaniem broni, można argumentować, że produkcja i sprzedaż wciąż się w nią wpisują. Oznacza to, że firmy mogłyby potencjalnie zostać pociągnięte do odpowiedzialności w ramach CSDDD, jeśli zignorują takie ryzyko. Oczywiście tekst wciąż ewoluuje wraz z negocjacjami i musimy poczekać na ostateczną wersję.
To dlaczego jeszcze wierzyć w prawo międzynarodowe? Czy prawo międzynarodowe może nas uratować? Zbawić?
Nie sądzę, by samo prawo międzynarodowe nas uratowało. Musi mu towarzyszyć udział obywateli i społeczeństwa obywatelskiego. Obecnie w Europie widzimy deficyt demokracji w podejmowaniu decyzji dotyczących obronności i dozbrajania.
Nie jestem pacyfistą — uważam, że państwa mają obowiązek bronić swoich obywateli przed realnymi zagrożeniami. Muszą jednak robić to odpowiedzialnie, w dialogu z obywatelami. Tymczasem Komisja Europejska forsuje plan masowego dozbrojenia — ok. 800 mld euro — bez udziału Parlamentu Europejskiego ani konsultacji społecznych. Parlament zapowiedział nawet pozew przeciwko Komisji za odsunięcie go od tych decyzji.
Brak konsultacji jest niebezpieczny. Przykładem są traktaty rozbrojeniowe o charakterze humanitarnym. Łotwa, Estonia i Polska rozważają wycofanie się z Konwencji Ottawskiej zakazującej min przeciwpiechotnych, argumentując potrzebą ich rozmieszczenia na granicy z Rosją. Tymczasem dekady dowodów pokazują, że miny rzadko dają znaczącą przewagę wojskową, a najwyższą cenę płacą cywile. Takie dyskusje nie odbywają się w sposób otwarty — decyzje są forsowane pod wpływem emocjonalnych wystąpień w parlamentach, bez poważnej debaty publicznej.
I tu tkwi zagrożenie: gdy państwo inwestuje ogromne środki w gospodarkę wojenną — fabryki, technologie, miejsca pracy związane z produkcją broni — powstaje presja, by tej broni użyć. W przeciwnym razie zagrożona jest sama gospodarka. Ta logika sama w sobie zwiększa ryzyko konfliktu.
Tak więc prawo międzynarodowe daje nam narzędzia, ale nie wystarczy, jeśli obywatele nie będą domagać się odpowiedzialności, politycy nie zaczną konsultować decyzji z wyborcami, a debata publiczna o zbrojeniach i pokoju nie będzie realna. W przeciwnym razie decyzje pozostaną w rękach wąskiej elity, oderwanej od społeczeństwa.
—----
León Castellanos-Jankiewicz jest prawnikiem międzynarodowym specjalizującym się w sparach związanych z handlem bronią i naruszeniami praw człowieka. Pracuje jako starszy badacz w Instytucie Assera w Hadze, gdzie doradza rządom w kwestiach polityki eksportu broni i prowadzi badania nad zapobieganiem nielegalnym transferom uzbrojenia. Wykłada również na Uniwersytecie Amsterdamskim i kieruje Kliniką Prawa Międzynarodowego ds. Dostępu do Sprawiedliwości dla Ofiar Przemocy z Użyciem Broni Palnej.
Jego prace publikowane są w czołowych czasopismach naukowych, a on sam jest regularnie zapraszany do komentowania w mediach, takich jak BBC World News, Al Jazeera English czy El País. Wcześniej był stypendystą podoktorskim Maxa Webera w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim oraz gościnnym badaczem w Harvard Law School i w Lauterpacht Centre for International Law na Uniwersytecie w Cambridge. Jest ekspertem wpisanym na listę Forum on the Arms Trade i członkiem Rady Doradczej organizacji Global Action on Gun Violence. Castellanos-Jankiewicz uzyskał doktorat z prawa międzynarodowego w Genewskim Instytucie Studiów Międzynarodowych.
Krzysztof Katkowski (ur. 2001) – socjolog, tłumacz, dziennikarz, poeta. Absolwent Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie i Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z OKO.press, „Kulturą Liberalną”, „Dziennikiem Gazeta Prawna” i „Semanario Brecha”. Jego teksty publikowały m.in. „la diaria”, „Gazeta Wyborcza”, „The Guardian” „Jacobin”, , „Kapitàl noviny”, „Polityka”, „El Salto” czy CTXT.es.
Krzysztof Katkowski (ur. 2001) – socjolog, tłumacz, dziennikarz, poeta. Absolwent Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie i Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z OKO.press, „Kulturą Liberalną”, „Dziennikiem Gazeta Prawna” i „Semanario Brecha”. Jego teksty publikowały m.in. „la diaria”, „Gazeta Wyborcza”, „The Guardian” „Jacobin”, , „Kapitàl noviny”, „Polityka”, „El Salto” czy CTXT.es.
Komentarze