0:000:00

0:00

Do Europy trafiło w ciągu ostatnich 5 lat około 210 tys. dzieci bez opieki, choć - jak zauważa organizacja Save the Children - prawdziwa liczba dzieci może być dużo wyższa, bo jak czytamy w raporcie organizacji, "wiele z nich jest zmuszonych do życia w cieniach Europy, gdzie łatwo mogą paść ofiarą wykorzystania i nadużyć". Co gorsza, nawet te, które zostają przez państwa zauważone, nie są bezpieczne.

Przez ostatnie trzy lata w Europie znikało prawie 17 dzieci dziennie. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Część ucieka, bo po miesiącach lub latach oczekiwania tracą nadzieję na ochronę państwa, na połączenie z rodziną. Wpadają w ręce handlarzy ludźmi i przestępców. Czasem same wracają do oprawców, od których zostały uratowane, bo "lepszy diabeł, którego znasz".

Tych 18 tys. dzieci może być dziś zmuszanych do prostytucji, handlu narkotykami, niewolniczej pracy. Mogą już nie żyć. Europa się nimi nie interesuje, utrudniając procedury i zamykając legalne ścieżki popycha dzieci w ręce przestępców.

Znikające dzieci

Dziennikarze brytyjskiego "The Guardian" i dziennikarskiego kolektywu "Lost in Europe" zebrali informacje ze wszystkich 27 krajów Unii Europejskiej oraz Norwegii, Mołdawii, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii. Odkryli, że między styczniem 2018 roku a grudniem 2020 zaginęło 18 tys. 292 dzieci-imigrantów pozostających bez opieki (ang. unaccompanied minor).

Problem nie zaczął się dziś. W 2016 o 10 tys. zaginionych nieletnich imigrantów poinformował Europol - policyjna agencja UE. „Nie jest nierozsądnym stwierdzenie, że mówimy o ponad 10 000 dzieci. Nie wszystkie z nich zostaną wykorzystane do celów przestępczych, niektóre mogły zostać przekazane członkom rodziny. Po prostu nie wiemy, gdzie są, co robią ani z kim” - mówił szef Europolu Brian Donald.

Tylko w 2020 roku w 13 europejskich krajach zaginęło 5 tys. 768 dzieci. Większość nieletnich pochodziła z Maroka, ale było również wielu z Algierii, Erytrei, Gwinei i Afganistanu. Co szóste miało mniej niż 15 lat. Bardzo możliwe, że zaginionych jest więcej, bo jak informuje Lost in Europe, dane przekazywane przez państwa europejskie były często niepełne lub niespójne.

Statystyki nie wiedzą również niczego o dzieciach, które nigdy nie miały szansy do nich trafić. W OKO.press pisaliśmy o problemie migrantów padających ofiarą nielegalnych deportacji na granicy. Zdaniem aktywistów monitorujących przemoc na granicy tzw. push-backi są coraz bardziej brutalne. Wiele dzieci tonie na morzu (Save the Children informuje o przynajmniej 700 w ciągu ostatnich 5 lat), części nie udaje się przejść rzekę Evros na granicy z Turcją. Więcej o sytuacji na granicach, przeczytacie tutaj:

Przeczytaj także:

Co dzieje się z dziećmi?

W marcu 2019 roku "Guardian" wspólnie z "Lost in Europe" odkrył przypadek 60 wietnamskich dzieci, które zniknęły z duńskich schronisk. Władze podejrzewały, że zostały uprowadzone do Wielkiej Brytanii, żeby pracować na farmie konopi lub w salonach kosmetycznych.

W raporcie Europejskiej Sieci Migracyjnej przytoczono kilka historii dzieci, które zniknęły.

Na przykład wietnamskiego chłopca, który musiał opuścić Wietnam z powodu długów zmarłego ojca hazardzisty. "Przemytnicy wykorzystali jego strach i wsadzili go w samolot z Hanoi do Rosji. Przez dwa dni pracował tam jako pomoc domowa. Potem został zabrany na Węgry, gdzie trafił na jakiś czas do aresztu. Gdy wyszedł, przemytnicy zabrali go do Czech, gdzie pracował w fabryce. Potem został zabrany do Calais we Francji. Żył tam w lesie do czasu aż przemytnikom udało się przerzucić go do Wielkiej Brytanii. Na miejscu był wykorzystywany jako pracownik w fabryce konopi.

Zanim znalazła go policja, był wyzyskiwany miesiącami. Aresztowano go i przesłuchiwano jako osobę podejrzaną o popełnienie przestępstwa, a nie jako ofiarę wyzysku. Pobrano odciski palców, oceniono wiek i umieszczono w opiece zastępczej bez właściwego uznania za ofiarę handlu ludźmi, poinformowania o przysługujących mu prawach ani przeanalizowania jego potrzeb. Nie zapewniono mu więc opieki adekwatnej do jego historii". Po kilku dniach chłopiec zniknął, jego los jest nieznany.

O innym wietnamskim dziecku, które zniknęło w Polsce opowiadał w wywiadzie Ludmiły Annanikowy Zbigniew Lasocik, szef Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego.

"W jednym z domów dziecka zidentyfikowaliśmy 17-letniego chłopca z Wietnamu. Wywieziono go jak miał 14-15 lat. Rzekomo wyjechał z ciocią, ale to była taka ciocia, jak ja jestem młody. W Rosji pracował w knajpie, żywił się odpadkami, i jeszcze ze swojej nędznej pensji płacił za łóżko. Uciekł. W Polsce zatrzymała go Straż Graniczna. Był w ośrodku dla cudzoziemców w Kętrzynie, potem w domu dziecka, bo w Polsce nie wolno izolować dzieci. Półtorej doby później wyszedł na boisko i zniknął. Zostawił swój skromny dobytek, zabrał tylko telefon. To oznacza, że ktoś się z nim skontaktował, po niego przyjechał.

To też oznacza, że państwo zawiodło. Wszyscy mamy to dziecko na sumieniu, a systemu, który by zapobiegał takim sytuacjom nadal nie ma".

Faridun urodził się i wychował w Afganistanie, w prowincji Logar. Kiedy miał 12 lat jego miejscowość została zajęta przez Talibów.

"Wraz z braćmi musiał zacząć trening, gotował też i sprzątał dla starszych Talibów. Udało mu się uciec, ale przeżył przerażającą podróż przez Europę i różne formy wykorzystania. W końcu przedostał się do Anglii, gdzie trafił pod opiekę władz lokalnych. Trafił do placówki opieki zastępczej, gdzie czuł się bezpieczny i wspierany. Miał jednak w tym czasie czterech różnych pracowników socjalnych, którzy nie śledzili z należytą uwagą sprawy Fariduna w systemie azylowym. Na najważniejszy wywiad w urzędzie poszedł sam i miał problem ze zrozumieniem tłumacza" - czytamy w raporcie Europejskiej Sieci Migracyjnej.

"W międzyczasie starszy mężczyzna zaczął naciskać na Fariduna, żeby przyjął pracę w jego restauracji, chociaż chłopak chciał skupić się na nauce. Faridun czekał dwa lata, jego wniosek o azyl został odrzucony, bo rząd uznał, że chłopak kłamał podczas wywiadu, choć próbował wytłumaczyć, że nie był w stanie zrozumieć tłumacza.

Decyzja załamała Fariduna, wkrótce zniknął. Jego opiekunka zastępcza bardzo niepokoiła się o jego los, ale odniosła wrażenie, że w sprawie Farudina nie podjęto żadnych dalszych działań, uznając że zaginął celowo, stając się "zbiegłym imigrantem".

Po 5 miesiącach w śledztwie nie zrobiono żadnego postępu. Pewnego dnia do opiekunki zadzwonił nieznany numer. W słuchawce płakał Faridun. Chciał wrócić do domu, ale się bał. Opowiedział opiekunce, że przyjął pracę w restauracji, ale właściciel nigdy mu nie zapłacił. Pracował dzień i noc gotując i sprzątając. Dzielił pokój z dziesięcioma dorosłymi mężczyznami, którzy "byli dla niego źli". Nic więcej nie powiedział i zawiesił połączenie. Wciąż jest zaginiony.

W styczniu 2017 roku włoska infolinia pomagająca w odnajdowaniu zaginionych dzieci otrzymała mailem zawiadomienie o kilku zaginionych nieletnich bez opieki, które zniknęły z placówki opiekuńczej. Organom ścigania, którym zgłoszono zaginięcie nie udało się ustalić, co się z nimi stało.

"Jednak wiadomość dotarła do infolinii dopiero miesiąc po tym, jak zgłoszono zaginięcie. Na liście zaginionych było również ośmioro nieletnich bez opieki, w wieku od 0 do 6 lat, które były prawdopodobnie dziećmi zaginionych. Ich los pozostaje nieznany" - pisze Europejska Sieć Migracyjna.

Dlaczego dzieci znikają?

Jak czytamy w raporcie Europejskiej Sieci Migracyjnej dzieci czasem opuszczały placówki opiekuńcze zniechęcone długotrwałością i skomplikowaniem procedur uchodźczych i tych związanych z połączeniem z rodziną. Uciekały też z obawy, że zostaną odesłane do kraju pochodzenia lub do pierwszego kraju, do którego trafiły w Europie (np. Grecji czy Włoch, gdzie procedury ciągną się latami, a obozy są przeludnione).

Kolejny cytat z raportu: "Dzieci czuły się czasem zmuszone do odejścia, bo warunki, w których mieszkały były nieodpowiednie. Miały nadzieję na znalezienie lepszego i bezpieczniejszego schronienia".

Federica Toscano z organizacji Missing Children Europe zwraca też uwagę na problem braku dostępu do edukacji.

Inne badania wskazują, że dzieci uciekają, żeby kontynuować drogę do kraju docelowego, w którym mają rodzinę, znajomych lub obietnicę pracy albo dlatego, że odmówiono im ochrony w ramach procedur administracyjnych.

Missing Children Europe zwraca jednak uwagę, że w wielu przypadkach dzieci były zmuszane lub nakłaniane do ucieczki przez handlarzy ludźmi.

"Organizacje przestępcze coraz częściej koncentrują się na migrujących dzieciach, szczególnie tych pozbawionych opieki" - mówi "Guardianowi" Toscano. "Wiele z nich jest wykorzystywanych seksualnie albo zmuszanych do pracy, żebractwa lub uczestnictwa w handlu ludźmi".

"Zbyt często zakłada się, że dzieci, które zniknęły są bezpieczne gdzieś w innym kraju, choć międzygraniczna współpraca w badaniu tych przypadków praktycznie nie istnieje" - ocenia Toscano.

Lepszy diabeł, którego znasz

"Mówi się nam, żebyśmy ufali policji i pracownikom socjalnym, ale oni nie zawsze pomagają. Niektórzy są dla ciebie dobrzy, inni myślą, że kłamiesz, żeby tylko zostać w kraju" - relacjonował członek grupy młodzieżowej ECPAT UK, który otrzymał wsparcie od organizacji.

"Pamiętam, kiedy zadzwoniłem na policję po pomoc. Zabrano mnie na komisariat. Bardzo się bałem, że pójdę do więzienia. Byłem głodny i spragniony, ale nie zaproponowano mi nic do picia. Miałem tylko 15 lat, a traktowano mnie jak kryminalistę. Nie wiedziałem, co zrobiłem źle"

- opowiada.

A potem tłumaczy mechanizm, który może być jednym z kluczy do zrozumienia dziecięcych zniknięć i rozpaczy:

"Różni pracownicy społeczni mówili mi różne rzeczy, obietnice się nie spełniały. Nigdy nie wiedziałem, co wydarzy się następnego dnia. W głowie wciąż pojawiała się myśl, że powinienem wrócić do madam [właścicielki burdelu/stręczycielki]. Wykorzystywano mnie tam, ale udawało mi się przetrwać.

"Rozumiem, dlaczego młode osoby uciekają do swoich handlarzy. Lepszy diabeł, którego znasz"

Hipokryzja Europy

Ucieczka do handlarza to schemat boleśnie pokazujący, że państwa, do których trafiają nieletni nie zdają egzaminu, zostawiając pole działania przestępcom.

"To europejska hipokryzja" - mówiła w 2015 Lora Pappas, szefowa Metadrasi - greckiej organizacji działającej na rzecz integracji migrantów i uchodźców. "Kraje mówią to, co należy, żeby dobrze wypaść, ale niczego nie robią. Bez szybkich procedur dzieci są zostawiane na pastwę przemytników".

Metadrasi walczyło m.in. o uznanie prawa do połączenia z rodziną dla syryjskich sióstr: 16-letniej Ameny i jej 7-letniej siostry Hayi cierpiącej na porażenie wszystkich kończyn. Z pomocą organizacji udało się im skontaktować z krewnymi żyjącymi na północy Europy i rozpoczęto proces zmierzający do połączenia rodziny. Mijały miesiące, a w sprawie nic się nie działo. Rodzina i dzieci straciły nadzieję. Dziewczynki uciekły z mieszkania w Atenach i zdały się na łaskę handlarzy próbując dotrzeć do rodziny na własną rękę.

Dla organizacji, które próbują zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, obojętność państwa jest frustrująca.

“Miesiącami łączymy się z ich rodzinami na Skypie tłumacząc, jak niebezpieczna jest podróż z przemytnikami. Mówimy im, że dziecko przyleci samolotem. Ale w końcu przestają nam wierzyć" - mówiła Pappas.

Raport organizacji Save the Children z 2020 roku pokazuje, że od 2015 sytuacja tylko się pogorszyła. Ułatwiono przetrzymywanie dzieci na granicy albo w placówkach tymczasowych, a połączenie z rodziną zostało dodatkowo utrudnione, w niektórych krajach wymagany jest np. dowód w postaci badania DNA, skrócono też termin składania wniosków. Przed tymi, którym uda się pokonać przeszkody, długie czekanie.

"Długi okres oczekiwania na zjednoczenie rodzin w ramach dublińskich procedur, który może trwać latami, często spychają dzieci do podziemia w krajach takich jak Grecja, Włochy czy Hiszpania i prób dotarcia do rodzin na własną rękę" - alarmują aktywiści.

Pandemia tylko pogorszyła sytuację dając państwom łatwą wymówkę, żeby zablokować jednoczenie rodzin. Wielka Brytania wykorzystała Brexit jako pretekst, żeby zerwać współpracę z Europą i nie przyjmować krewnych imigrantów przebywających na terenie kraju. Rodziny i samotne dzieci utknęły tym samym w Grecji i we Włoszech, bez perspektyw, zdane na pastwę przemytników.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze