Holandia w Europie zawsze wydawała się ostoją postępu i tolerancji. Dlaczego więc w tegorocznych wyborach spore szanse na dobry wynik, a nawet zwycięstwo, ma populistyczna Partia Wolności, która wnosi na sztandary wyłącznie ksenofobiczne hasła?
Holendrzy i Holenderki zdecydują w środę 15 marca, kto będzie rządził nimi przez najbliższe pięć lat. Może to być istotna data dla całej Europy, bo rozpoczyna serię trzech wyborów w kluczowych państwach członkowskich Unii Europejskiej. Po Holandii zagłosują Francja i Niemcy.
Jeśli holenderscy populiści dostaną duże poparcie, dodatkowy wiatr w żagle złapać może Marine Le Pen, ksenofobiczna i antyeuropejska kandydatka na prezydenta we Francji, i podobna w poglądach Alternatywa dla Niemiec (tu chodzi jednak tylko o poprawienie wyniku, bo na zwycięstwo szansę ma tylko chadecja Angeli Merkel i socjaliści Martina Schultza).
Partia Wolności (PVV) powstała w 2006 r. i od tej pory rządzi nią ten sam człowiek – Geert Wilders, prawdopodobnie jedna z bardziej znienawidzonych osób w Europie.
Zasłynął jako jedna z głównych twarzy kampanii przeciw Europejskiej Konstytucji – unijnego traktatu podpisanego w 2004 roku, który nie wszedł w życie m.in. właśnie przez to, że w referendum obywatele Holandii odmówili jego przyjęcia.
Od tamtej pory walka z integracją europejską stała się jego głównym celem, obok kampanii na rzecz przywrócenia kontroli na holenderskich granicach. Unię Europejską jest w stanie zaakceptować tylko ograniczoną do minimum, opartą wyłącznie na wymianie gospodarczej. Zapowiedział już, że jeśli wygra wybory, zorganizuje referendum nt. wyjścia z UE, podobne do tego, które odbyło się w Wielkiej Brytanii.
Partia Wildersa najmocniej walczy z islamem i wielokrotnie przekonywała do wprowadzenia zakazu noszenia na głowie chust przez kobiety muzułmanki, czy zakazu budowania meczetów. Przyznał wprost, że „nienawidzi islamu” i że Koran powinien być w Holandii zakazany.
Wilders zamierza wstrzymać wpuszczanie nowych muzułmanów do Holandii oraz dołożyć wszelkich starań, by ci, którzy już są, wyjechali. M.in. z tego powodu zagraniczna prasa określa go mianem „holenderskiego Trumpa”.
Tylko nieco słabiej wypowiadał się przeciwko imigrantom z nowych krajów członkowskich UE, w tym Polski. Te poglądy nie rezonują jednak tak wyraźnie wśród jego wyborców.
Ostra ksenofobiczna retoryka sprawia, że jego zagraniczne wizyty są regularnie oprotestowywane. W 2009 r. zapracował nawet na zakaz wjazdu do Wielkiej Brytanii z powodów politycznych (który cofnięto jednak po niecałym roku).
Partia Wolności od samego powstania utrzymuje się w parlamencie. W poprzednich wyborach, w 2012 r., uzyskała ponad 10 proc. głosów i do niedawna wyglądało, że wygra obecne wybory, ale ostatnio coś się zaczęło psuć.
Jeszcze do końca lutego Wilders prowadził we wszystkich sondażach, w szczytowym momencie, ciesząc się poparciem 21-procent respondentów, wyprzedając o ponad 5 proc. partię VVD, czyli holenderskich liberałów. Obecnie poparcie dla Wildersa mocno spadło i przegrywa on z liberałami ok. 4 proc. Wszystko wskazuje na to, że w wyborach nie zajmie pierwszego miejsca.
Zresztą, nawet gdyby PVV wygrała, rządzić nie będzie. Nie ma szans na więcej niż jedną piątą mandatów, a żadna większa partia nie zdecyduje się wejść z nią w koalicję.
Co nie znaczy, że pozostanie bez wpływu na Holenderską politykę. Od lat popycha ją mocno na prawo. Ostatnim przykładem jest dyplomatyczny konflikt między Holandią a Turcją, który rozpoczął się po tym, jak obecny premier Mark Rutte zdecydował się wydalić z kraju turecką minister ds. rodziny i polityki społecznej Fatma Betül Sayan Kaya. Przyjechała ona przekonywać mieszkańców Holandii z tureckim obywatelstwem do poparcia tureckiego rządu w nadchodzącym tam referendum konstytucyjnym. Tak szybka i zdecydowana decyzja Rutte była wprost motywowana obawą przed tym, że Wilders wykorzysta tę sytuację, by przysporzyć sobie poparcia.
Dlaczego w Holandii, kojarzonej dotąd z bardzo postępowym i tolerancyjnym społeczeństwem, Wilders i jego ksenofobiczna retoryka znajdują podatny grunt? Holandia przecież gospodarczo radzi sobie bardzo dobrze. Wzrost gospodarczy utrzymuje się na przyzwoitym poziomie, jak na warunki Europy Zachodniej, bezrobocie jest jednym z najniższych w UE, tak samo jest z rozwarstwieniem.
Jednocześnie Holandia nie doświadczyła, w przeciwieństwie do Belgii, Francji czy Niemiec, żadnych głośnych zamachów terrorystycznych. Holendrzy i Holenderki stosunkowo często deklarują chęć pomocy uchodźcom i nie uważają imigrantów za „darmozjadów” – znaczna większość z nich nie uważa, że ci, którzy przyjeżdżają do ich kraju, muszą mieć wysokie kwalifikacje lub być konkretnej rasy czy wyznania. Bardzo wielu obywateli i obywatelek Holandii uważa natomiast, że powinni oni znać język i kulturę ich kraju.
Tak duże poparcie dla PVV wynika więc raczej z pomieszania lekko tradycjonalistycznych poglądów w kwestiach kulturowych, „mody” na antyimigracyjne hasła, które panują teraz w Europie, oraz znudzenia głównym nurtem politycznym.
Prawdopodobnie partia Wildersa nie będzie w stanie w najbliższym czasie pozyskać na tyle dużego elektoratu, który umożliwiłby jej rządzenie. Wygląda zresztą na to, że im bardziej zbliża się do pozycji władzy, tym gorzej dla niej – w 2010 r. zanotowała wyraźny spadek poparcia, gdy zdecydowała się poprzeć ówczesny centroprawicowy rząd.
Taką hipotezę potwierdzają sondaże z ostatnich dwóch tygodni. Co nie znaczy, że PVV po wyborach nie może jeszcze rosnąć i przez nagłaśnianie antyeuropejskich i wykluczających haseł, pomagać podobnym partiom rozwijać się w innych krajach Europy.
Wilders może być naturalnym sojusznikiem dla Prawa i Sprawiedliwości w kilku sprawach. Po pierwsze, w blokowaniu wszelkich wysiłków Unii rozwiązania kryzysu uchodźczego, po drugie w przekształcaniu Unii we wspólnotę, która mniej „wtrącająca się” w wewnętrzne sprawy państw członkowskich.
Współpraca będzie jednak utrudniona, jeśli Wilders pozostanie w opozycji – a tak najprawdopodobniej się stanie. Trudno będzie wytłumaczyć się polskim wyborcom ze współpracy z politykiem, który w sposób otwarty wypowiadał się przeciwko obecności Polek i Polaków w Holandii (a jest ich tam obecnie między 100 a 150 tys.).
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze