0:00
0:00

0:00

Jeśli uznamy, że wpadka z klipem wyborczym Szymona Hołowni była niezamierzona, oznaczałoby to, że kampania jedynego do tej pory pozapartyjnego kandydata może dobiec końca, nim się tak naprawdę zaczęła. Nagromadzenie błędów w "aferze filmowej" jest bowiem zaskakujące, chaos obezwładniający, a przekaz uderza w misternie budowany wizerunek Hołowni

  • Oto kandydat, który budował swoje publiczne emploi na umiarkowaniu i szukaniu zgody, w minutę obraził pół Polski.
  • Inteligentny felietonista i autor książek pisze wyjaśnienie tak absurdalne (o czym później), że aż prowokacyjne, bo obrażające inteligencję części odbiorców.
  • Kandydat mówi co innego niż jego sztab, a strategia zarządzania kryzysem grzęźnie w chaosie.

Jeśli to efekt braku profesjonalizmu i doświadczenia, wtedy błędy będą się powtarzać i zatopią kandydaturę byłej gwiazdy TVN.

Jednak działań ocenionych jako błędy na starcie kampanii Szymona Hołowni było tyle, że osobie skłonnej do nieco spiskowego myślenia mogłoby to nasunąć podejrzenie, że (przynajmniej w części) nie były przypadkowe. OKO.press spróbuje pójść tą drogą.

Fragment dla tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi z tym Hołownią

Na ekranie w sprinterskim tempie przesuwają się kolejne obrazki, kadry udają amatorskie filmiki kręcone telefonem i wrzucane do mediów społecznościowych. Hołownia mówi: "Będziemy walczyć o każde drzewo, nie tylko o jedno". Oczom widzów na sekundę ukazuje się brzoza, a później przez kadr błyskawicznie przelatuje papierowy samolocik. Czytelne nawiązanie do katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku.

Jak zwykło się pisać w takich przypadkach - w sieci zawrzało. Hołowni dostało się głównie od prawicowych komentatorów i polityków, ale nie tylko.

"Wybitna obrzydliwość, cynizm i demonstracja oderwania od podstaw naszej kultury" - napisał rzecznik PiS Radosław Fogiel. Rzecznik prezydenta Błażej Spychalski: "Ten spot jest kopią tego, co robił Palikot kilka lat temu w Polsce. Janusza Palikota już nie ma w świecie politycznym i mam nadzieję, że pan Szymon Hołownia dokładnie tak samo skończy".

Barbara Nowacka z Inicjatywy Polska, która w katastrofie smoleńskiej straciła matkę, pytała Hołownię na Twitterze: "Pan poważnie sprowadza tragiczną śmierć 96 osób do papierowego samolociku i walki o jedno drzewo?".

A kontrkandydat Hołowni Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL: "Usuń proszę ten film. Drwiąc z katastrofy smoleńskiej nie tylko pogłębiasz podziały, które przecież obaj chcemy zasypywać, ale rozdrapujesz wciąż niezagojone rany bliskich ofiar. Wiem, że wiesz jak się zachować".

Komentarzy mniej lub bardziej anonimowych internautów krytykujących Hołownię również było mnóstwo. Te głównie z perspektywy PiS-owskiej strony sceny politycznej.

Kandydat na prezydenta wybrał dość nieoczekiwaną i jednocześnie buńczuczną linię obrony. Upierał się, że nie wie, jak wygląda brzoza: "Nie przyszłoby mi do głowy, by sprawdzać gatunki drzew w moim spocie. Niektórym przyszło.

To nie ja kpię z katastrofy smoleńskiej, która była dla mnie wielkim osobistym wstrząsem. To oni z niej kpią. Zawsze będę miał w sercu pamięć ofiar, wśród których było wielu moich znajomych" - napisał Hołownia.

To tłumaczenie kandydata było bardziej prowokacyjne niż sam fragment jego filmu reklamowego.

Nie trzeba być dendrologiem, by w spocie rozpoznać brzozę, ani Antonim Macierewiczem, by w sekwencji z drzewem i papierowym samolotem dostrzec nawiązanie do katastrofy smoleńskiej. Takie tłumaczenie podsuwa zdrowy rozsądek.

Zwłaszcza, że właśnie taką interpretację suflowali jednoznacznie i bez żadnych niedopowiedzeń członkowie sztabu kandydata.

Łukasz Krasoń: "Nic tak nas nie podzieliło w ostatnich latach jak właśnie katastrofa smoleńska. Ten spot w sposób symboliczny pokazuje dokąd to wszystko zmierza. Czas na złapanie oddechu. offline. I nowe podejście do debaty publicznej".

W końcu Hołownia za spot przeprosił, a film "usunął z materiałów kampanijnych", bo "liczy się z odczuciami" tych, których "poruszyło" nawiązanie do Smoleńska: "W Polsce, o której myślę, o zmarłych się pamięta, a nie urządza na cmentarzu wojenki i awantury. Polityka, którą chcę robić, nie wprzęga w swoje szeregi tych, co nie mogą już wypowiedzieć swojego zdania. Dość mamy niezagojonych ran, polskich sporów. Dziś przepraszam więc za moją nieuważność i za błąd moich współpracowników, za których ponoszę odpowiedzialność" - napisał.

W tzw. międzyczasie dostało mu się również od lewicy za fragment filmu z tęczowymi flagami oraz nawiązującymi do czarnego protestu parasolami i komentarzem kandydata, że nadszedł "koniec świata prawd i wartości". Co można interpretować w ten sposób, że osoby LGBT i kobiety walczące o swoje prawa do świata prawd i wartości Hołowni nie należą.

Antysystemowy kandydat establishmentu

Spot Hołowni rzeczywiście zniknął z materiałów kampanijnych, ale oczywiście nie zniknął z internetu. Można go obejrzeć na portalu YouTube:

"Wyklęty" spot cieszy się na YouTube dużą popularnością. O godzinie 14.00 w piątek 7 stycznia wrzucony dzień wcześniej film miał miał nieco ponad 57 tys. odsłon, w niedzielę - ponad 89 tys. Gdyby "usunięty materiał kampanijny" nie wywołał kontrowersji i usunięty nie został, prawdopodobnie zwróciliby na niego uwagę tylko najbardziej zainteresowani polityką użytkownicy mediów społecznościowych. Po aferze z fragmentem smoleńskim oglądają go kolejne tysiące osób. Napędzany skandalem marketing wirusowy sprzedaje - zarówno w showbiznesie jak i w polityce.

Paradoksalnie wpadka ze spotem może służyć Hołowni wizerunkowo. Nie ulega wątpliwości, że wśród części elektoratu zmieniła obraz kandydata - dotychczas spokojnego, koncyliacyjnego, miłego "chłopca" pragnącego, by Polska zmieniła się w harmonijny - to dosłowny cytat z deklaracji programowej - "dom, w którym znajdzie się miejsce dla każdego".

Przeczytaj także:

To był problem Hołowni. Kandydat, który w programie i wypowiedziach wyraźnie dystansuje się od partii politycznych i systemu partyjnego w ogóle, wszedł w kampanię wyborczą z wizerunkiem raczej kandydata elit (ogłaszał start w teatrze szekspirowskim!), gwiazdy telewizyjnej oraz raczej intelektualisty niż buntownika.

Jednoczesne odgrywanie roli kandydata establishmentowego oraz antysystemowego to mało funkcjonalny polityczny szpagat. Jednym zdaniem: przekaz Hołowni nie był spójny z jego wizerunkiem.

"System się zawiesił, żeby się odwiesił, musimy w maju 2020 zamontować w nim niepartyjny bezpiecznik" - mówił w grudniu Hołownia.

I dodawał: "Musimy mieć arbitra, który nie będzie grał z jedną z drużyn, podpisuje jej wszystko jak leci, albo pchał długi kij w szprychy. Który z różnych partii, z różnych drużyn wyłapie tych, którzy naprawdę myślą w nowy sposób, chcą zmiany".

Wyraziste antypartyjne wątki widać również w programie polityka:

"(...) obawiam się, że to, co ponad dwa wieki temu stało się grobem Pierwszej Rzeczpospolitej, a co Władysław Konopczyński nazwał "orgią partyjności", może obecnie osłabić także tę obecną, Trzecią Rzeczpospolitą" - pisze Hołownia.

I jeszcze: "Partyjne wybory nie definiują ani nas, ani naszego myślenia o wspólnocie. Nie jesteśmy »PiS-owcami« ani »Platformersami«, ba nie są nimi nawet ci i te z nas, którzy do jednej z tych partii należą".

To wyrażona nieco bardziej wysublimowanym językiem obietnica Pawła Kukiza sprzed czterech lat. Kukiz, sensacja poprzednich wyborów prezydenckich, mówił w maju 2015 roku: "Będąc prezydentem obywatelskim, spoza układu partyjnego, mogę pohamować wampiryzm partiokracji. Dbałbym w ramach tego, co jest, o interes obywatelski".

Kukiz piętnował również spór między PiS a PO: "Podzielili nas na Tutsi i Hutu, a po burzliwej debacie telewizyjnej idą razem na wódkę".

Hołownia wyraźnie chce zmobilizować dla siebie elektorat Kukiza sprzed pięciu lat, do tej pory jednak nie wiedział, jak się do tego zabrać.

W poszukiwaniu elektoratu

Przyjrzyjmy się sondażom Szymona Hołowni. W tym roku do 10 lutego dawały mu średnie poparcie 6,6 proc. (na podstawie badań Kantar, IBRIS oraz Estymatora). Na starcie kampanii liczył zapewne na więcej.

Propozycja kandydata, który z jednej strony mocno ustawia się w kontrze do istniejących partii, ale z drugiej ma zdecydowane poglądy jedynie na sprawy obyczajowe i związane z kościołem, a rozwiązania innych problemów wciąż by "konsultował", "rozmawiał o nich" i "radził się ekspertów" nie porwała Polaków.

Czy to znaczy, że Hołownię można już złożyć do politycznego grobu? W żadnym wypadku.

W marcu 2015 roku Paweł Kukiz miał w sondażach 2 proc. poparcia, a dwa miesiące później w wyborach otrzymał wynik o 19 punktów lepszy i niewiele zabrakło, żeby były rockman bił się o drugą turę.

Szymon Hołownia ma jeszcze szanse i możliwości, by walczyć o skok poparcia, ale - tak jak pięć lat temu Kukiz - musi znaleźć klucz do grupy wyborców, która będzie bazą dla wzrostu. Jeśli jego notowania przekroczą 10 proc., naturalnie do bazy będą dołączać wtedy nowi wyborcy, a notowania Hołowni mogą znacząco rosnąć. To nie jest scenariusz zupełnie nierealny.

Być może badania fokusowe sztabu Szymona Hołowni wskazały, że problemem jest dość rozmydlony (dla złośliwych również rozmodlony) profil kandydata. Afera ze spotem doskonale nadawała się do tego, by produkt "Hołownia" odpowiednio dosolić i dopieprzyć.

Zobaczmy jeszcze raz spot kandydata. Kogo w nim nie ma? Osób starszych.

W zmontowanym na młodzieżową modłę filmie (jak już wspomnieliśmy, jego język wizualny naśladuje umieszczane w sieci amatorskie filmiki nastolatków i 20-latków) otwierającym kampanię i nadającym jej ton, widzimy niemal wyłącznie ludzi przed 40, z jednym wyjątkiem mężczyzny w okolicach 50.

Problemy, które definiuje Hołownia są problemami młodych, dylematy - dylematami młodych, złość na polską rzeczywistość - złością młodych, osobliwie, jak widać na filmie, młodych ze średnich i dużych miast.

Skoncentrujmy się przez chwilę na sondażu OKO.press z października 2019. Zapytaliśmy wtedy o pierwszą turę wyborów prezydenckich. Siłą rzeczy nie uwzględniliśmy jeszcze wówczas Szymona Hołowni, a jako kandydat Konfederacji występował Janusz Korwin-Mikke. Tak przedstawiały się preferencje wśród najmłodszych wyborców (18-29 lat):

Ipsos dla OKO.press, październik 2019. Pierwsza tura wśród młodych
Ipsos dla OKO.press, październik 2019. Pierwsza tura wśród młodych

To, co rzuca się w oczy, to relatywnie płaski rozkład poparcia w porównaniu do preferencji w całej populacji, co oznacza, że w tej grupie przywiązanie do konkretnych partii i kandydatów może być słabsze niż w starszych grupach wiekowych. A to znaczy, że nowy, antypartyjny gracz może się wśród młodych rozepchać i poszukać tu głosów.

Po drugie, widać słabą pozycję wśród młodych Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i mocną kandydata Konfederacji. Z badania exit poll Ipsos podczas wyborów parlamentarnych wiemy też, że buntowniczy i młody elektorat Pawła Kukiza z 2015 roku najmocniej zasilił właśnie szeregi Konfederacji (w 24 proc.).

Dziwnym trafem dwa najbardziej kontrowersyjne fragmenty filmu Hołowni dotyczyły tematów, które mobilizują elektorat bliski światopoglądowo PO (sprzeciw wobec smoleńskiej martyrologii) i Konfederacji (sprzeciw wobec Marszów Równości i "nadmiernej" emancypacji kobiet ale też - podobnie jak w Platformie - religii smoleńskiej).

Nowy Hołownia wykluwający się z afery ze spotem wyborczym jest idealnie skrojony dla elektoratu młodych mieszczan, niezbyt zainteresowanych polityką, głosujących do tej pory rzadko, akcyjnie (przeciwko komuś, w odruchu buntu) lub wcale.

Oto już nie jest teflonowym panem z telewizji, ale facetem, który na YouTubie mówi, jak jest na "zakazanym filmie". Postawił się PiS-owcom, mówiąc wreszcie między oczy prawdę o "smoleńskiej histerii", ale nie jest też lewackim dziwakiem, ma "zdrowy dystans" do gejów i feministek. Kandydat i dla tych, którzy śmiali się, gdy Maciej Stuhr mówił "macie państwo tu polew" i dla tych, którzy czasami zerkają na filmy Mariusza Maxa Kolonki.

Teoria pocięta brzytwą Ockhama

Brzytwa Ockhama to nazwa reguły, która zaleca w wyjaśnianiu zdarzeń wybierać hipotezy, które opierają się na jak najmniejszej liczbie założeń i pojęć. Jednym słowem - by dążyć do prostoty. Teoria, że prowokacja ze spotem wyborczym została celowo wywołana przez sztab Hołowni, by wyostrzyć wizerunek kandydata, w kontakcie z brzytwą Ockhama zostałaby pocięta na strzępy.

Najprostsze wyjaśnienie jest bowiem takie, że kandydat Szymon Hołownia zachował się nieudolnie, jego sztab zaś - nieprofesjonalnie i chaotycznie, a wpadka z filmem zwiastuje wpadki kolejne i pogrążające.

Jednak argumentów na rzecz celowego działania sztabu Szymona Hołowni nie warto ignorować. Przypomnijmy:

  • spot musiał być konsultowany, przemyślany i oparty na wnioskach z badań fokusowych, bo tak wyglądają profesjonalne kampanie wyborcze;
  • tłumaczenie Hołowni, że był zbyt zabiegany, by film w całości zobaczyć, można włożyć między bajki;
  • pierwsze, mocno ofensywne reakcje na krytykę wskazują, że spot był obliczony na wzbudzenie kontrowersji;
  • a skandal był z kolei obliczony na zmianę publicznego wizerunku Hołowni i próbę wejścia w populistyczne buty Kukiza.

Cały ten racjonalny łańcuch działań i założeń spin doctorów Hołowni niweczyłyby ostateczne przeprosiny samego kandydata. Bo polityczni buntownicy i populiści celowo nie przepraszają nawet wtedy, gdy popełniają błędy ewidentne - sztukę (skuteczną) nie kajania się za nic i nie przyznawania się do wpadek do perfekcji opanował PiS.

Tak jak wcześniej potencjał antypartyjnego przekazu Hołowni blokował zbyt elitarny wizerunek świeżo upieczonego polityka, tak dziś całkiem zgrabnie wymyśloną próbę zmianę wizerunku Hołowni z intelektualisty na buntownika mogą niweczyć ostateczne przeprosiny za kontrowersyjny film. Tak jakby kandydat i jego sztab nie wytrzymali ciśnienia i ostatecznie wrócili na bezpieczne wody politycznego PR - do obrazu grzecznego, miłego dla wszystkich pana z telewizji.

Zwróćmy jednak uwagę, że w pierwszym sondażu (przeprowadzonego przez IBRiS) po "aferze filmowej" notowania Hołowni wzrosły o 1,8 pkt. proc. od poprzedniego pomiaru (zajmuje trzecie miejscem z wynikiem 8,1 proc.), są również o 1,5 pkt wyższe niż dotychczasowa średnia poparcia kandydata. Warto obserwować, co się będzie działo dalej, bo Szymon Hołownia nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Zwłaszcza, że jak powiedział w poniedziałek 10 lutego w "Kropce nad i" w TVN 24, na kampanię wyborczą chce przeznaczyć aż 10 mln zł.

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze