0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plDawid Zuchowicz / Ag...

Inflacja się "wypłaszczyła", nastroje nieco uspokoiły, trochę spadły nawet ceny paliw. Jednak to nie czas na otwieranie szampana - podkreślają analitycy. Nie dzieje się to przecież bez strat dla gospodarki. Nikt też nie da gwarancji trwałego wyhamowania wzrostu cen - w końcu w dużej mierze zależy ona od zewnętrznych czynników.

Wypłaszczenie krzywej inflacji

Inflacja w lipcu według szybkiego odczytu Głównego Urzędu Statystycznego wyniosła 15,5 proc, czyli tyle samo, co w maju. To informacja dotycząca danych porównywanych rok do roku. W stosunku do poprzedniego miesiąca ceny wzrosły już jedynie o 1,5 proc. Można więc powiedzieć, że inflacja w lipcu wyhamowała. Niektórzy z analityków mówią wręcz o tym, że trzyma się na poziomie, z którego przez jakiś czas się nie ruszymy.

"Szykujemy się na płaskowyż inflacyjny w najbliższych miesiącach" - oceniają sytuację specjaliści banku PKO.

Niektóre z cen będą więc ciągnąć wskaźnik inflacji rok do roku do góry, a inne nieco go obniżać. Tak jest też w przypadku najnowszych danych GUS-u. Miesiąc do miesiąca nieco spadły ceny paliw samochodowych (o 2,6 proc.). W tym przypadku GUS nie wziął pod uwagę promocji Orlenu, który oferuje 30-groszowy rabat dla posiadaczy kart lojalnościowych koncernu. W stosunku do czerwca wzrosły z kolei ceny nośników energii, w tym węgla (o 1,3 proc.) oraz żywności (o 0,6 proc.) O wiele większe wrażenie wciąż robią dane rok do roku — w tym przypadku na przykład ceny paliw poszły do góry o 36,8 proc., a nośników energii o 36,6 proc.

Ekonomistów uspokaja ustabilizowanie się wskaźnika inflacji z wyłączeniem kosztów nośników energii i żywności. Te według Narodowego Banku Polskiego znajdują się poza wpływem polityki pieniężnej. W czerwcu liczona w ten sposób inflacja bazowa wyniosła 9,1 proc. W lipcu według szacunku GUS mogła zatrzymać się na poziomie od 9,1 do 9,3 proc. - "i to jest bezsprzecznie dobra wiadomość", zaznaczają

">analitycy mBanku.

View post on Twitter

Jesteśmy za szczytem, ale jeszcze się nie cieszmy

Czy możemy więc nieco odetchnąć z ulgą i cieszyć się z nadchodzącej stabilizacji? Niekoniecznie - twierdzi Marcin Kędzierski, ekonomista z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W końcu od dwóch i pół roku na gospodarczą rzeczywistość wpływają wydarzenia nadzwyczajne - najpierw była to pandemia, potem - wojna w Ukrainie.

"Zdaniem wielu analityków szczyt inflacji osiągnęliśmy w czerwcu i lipcu 2022 roku. Nikt nie może jednak dać gwarancji, czy ona jeszcze nie podskoczy, bo nie wiadomo, co będzie działo się na rynkach energii i żywności w najbliższych miesiącach. Nie wiemy również, jakie będą dalsze konsekwencje działań wojennych i czy nie rozleją się one na inne obszary" - komentuje Kędzierski dla OKO.press.

Morawiecki się cieszy, ale umiarkowanie

W końcu będziemy musieli też pożegnać się z hamującą wzrost cen tarczą antyinflacyjną, choć rząd zamierza przedłużyć jej działanie. "Cieszę się, że nie ma gwałtownego skoku inflacji, ale to jeszcze za wcześnie, by odtrąbić odwrót inflacji" - mówił premier Mateusz Morawiecki, zapowiadając, że obniżka niektórych podatków potrwa do końca roku. W związku z tym wiele artykułów spożywczych będzie nadal sprzedawanych z zerowym VAT-em, a ten sam podatek na paliwo wyniesie 8 zamiast 23 proc. Wcześniejsze deklaracje mówiły o zakończeniu rządowego programu z końcem października.

Na poziom inflacji mogą wpłynąć również rządowe programy wsparcia dla indywidualnych odbiorców energii. Na razie wiemy o planie przekazania 3 tys. złotych gospodarstwom używającym węglowego ogrzewania. O tym, że to rozwiązanie złe i niesprawiedliwe pisaliśmy tutaj:

Przeczytaj także:

Rząd zamierza też przedłużyć ochronę prywatnych odbiorców gazu do 2027 roku. Do tego czasu obowiązywać mają taryfy na to paliwo ustalane przez Urząd Regulacji Energetyki.

Presja inflacyjna słabnie, ale ma to swoją cenę

Prezes Rady Ministrów zaleca "ostrożny sceptycyzm", który sam w sprawie inflacji stosuje. Zdaniem Kędzierskiego na horyzoncie widać mimo to czynniki ograniczające wzrosty cen. Niestety lekarstwo na nią jest gorzkie.

"Globalne spowolnienie gospodarcze, które widać już w danych z drugiego kwartału, jak i niekorzystne prognozy na trzeci oraz czwarty kwartał, wskazują na to, że presja inflacyjna powinna słabnąć. Zwykle pogorszenie się koniunktury skutkuje bowiem wyhamowaniem wzrostu cen" - komentuje ekonomista. W tej sytuacji wraz z koniunkturą słabnie popyt, a co za tym idzie — spadają ceny. Czy zatem działa polityka podnoszenia stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej? Kędzierski w to wątpi, upatrując przyczyn wzrostu cen w dużej mierze poza naszymi granicami.

"Ani wzrost inflacji nie wynikał zanadto z wadliwej polityki monetarnej, ani zahamowanie jej tempa nie będzie jej zasługą" - uważa ekonomista. "Obserwowane wyhamowanie tempa wzrostu inflacji to w dużej mierze efekt spadku cen paliw w ostatnim miesiącu. Warto jednak pamiętać, że poza samymi cenami ropy duży wpływ na ceny paliw ma kurs złotego. Na niego z kolei wpływa nie tylko polityka monetarna, ale też, a może przede wszystkim, działalność spekulacyjna instytucji finansowych. Jesteśmy niewielkim rynkiem wschodzącym, stąd też łatwo jest u nas spekulacyjnie grać na wahaniach kursów".

Strefa euro zapina pasy, trzy kraje powyżej 20 proc.

Wskaźniki w naszej gospodarce zależą też od polityki innych banków centralnych i sytuacji w międzynarodowej gospodarce. W niej też wiele się dzieje - widać na przykład oznaki spowolnienia wzrostu w Niemczech. Dane za pierwszy kwartał wskazywały na wzrost PKB o 4 proc. W drugim kwartale wskaźnik ten wynosił już zaledwie 1,5 proc. Gospodarka strefy euro rośnie z kolei o 0,7 proc.

Niepokoić mogą również dane o najwyższej w historii eurolandu inflacji. Ta wyniosła w krajach wspólnej waluty 8,6 procent. To wciąż znacznie mniej niż w Polsce, jednak trzeba pamiętać o zróżnicowaniu ekonomicznym w strefie - przestrzega Kędzierski. Niektóre z państw mimo to na pewno korzystają przez ograniczony wpływ kursów walut na wzrost cen.

View post on Twitter

"Nie ratuje to jednak na przykład państw bałtyckich, które mimo posługiwania się euro mają inflację na poziomie ok. 20 procent. W dużej mierze wynika to z przyczyn strukturalnych. Chodzi o wpływ cen energii na ten wskaźnik, który jest wyższy w naszej części Europy. Jednak nawet biorąc pod uwagę tylko inflację bazową, czyli abstrahując od cen nośników energii oraz żywności, i tak jesteśmy w relatywnie gorszej sytuacji, bo ceny energii w większym stopniu przekładają się na koszt towarów, uwzględnianych przy szacowaniu inflacji bazowej" - komentuje ekonomista.

Podsumowując: sytuacja się uspokoiła, ale na razie musimy wstrzymać się z westchnieniem ulgi. Najbliższe miesiące w gospodarce mogą być trudne. Ekonomiści z mBanku przewidują, że inflacja w IV kwartale tego będzie bliska 20 proc. z uwagi na podwyżki cen energii elektrycznej, ciepła i gazu — jak wskazują, jeśli przedłużona do końca roku tarcza antyinflacyjna przestanie działać (co rok przed wyborami jest raczej hipotetycznym scenariuszem), górny pułap może być jeszcze wyższy (w I kwartale 2023 inflacja mogłaby wynieść 20 a 25 proc.). Dopiero potem ma nastąpić większy i trwalszy spadek inflacji.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze