PiS mówi nam, że za obecne podwyżki cen prądu i inflację odpowiada rząd Tuska, zapomina przy okazji o poziomie inflacji z czasów własnych rządów. A NBP zaprezentowało nową prognozę inflacji na 2025 – jest szokująco odmienna od tego, co mówią ekonomiści. Czekamy na wyjaśnienia
Wraz z władzą, zmieniają się też poglądy i punkty widzenia. Gdy PiS było u władzy, inflacja na poziomie kilkunastu procent nie była problemem. Dziś, gdy PiS jest w opozycji, a inflacja jest stosunkowo niska, jest inaczej.
„Przeprosiliśmy się z wyborcami i ciężką pracą staramy się odzyskać zaufanie” – mówił we wtorek 2 lipca rano w RMF FM powracający do PiS poseł Janusz Kowalski. I dla kontrastu dodał:
A inflacja rośnie, rachunki za energię i gaz rosną. Przed tym przestrzegałem, gdy mówiłem weto albo śmierć
Zacznijmy od tego, że hasło „weto albo śmierć” w wykonaniu Janusza Kowalskiego dotyczyło powiązania wypłaty środków unijnych z przestrzeganiem zasad praworządności. Polityk nie wyjaśnił w rozmowie w RMF FM, w jaki sposób ma się to łączyć z rosnącymi cenami.
Jeśli chodzi o inflację, to z czysto matematycznego punktu widzenia w zasadzie ma rację. W maju wskaźnik cen i towarów konsumpcyjnych wzrósł o 0,1 punktu procentowego do 2,5 proc., w czerwcu mieliśmy do czynienia z dalszym wzrostem – o kolejne 0,1 punktu procentowego.
Przypomnijmy – główny indeks, który podaje GUS, to zmiana w porównaniu do tego samego miesiąca poprzedniego roku. Czyli średnio w czerwcu 2024 ceny są wyższe o 2,6 proc. niż w czerwcu 2023. W stosunku do poprzedniego miesiąca – maja 2024 – indeks cen wzrósł o 0,1 proc.
Zupełnie jasne jednak jest, że Januszowi Kowalskiemu nie chodziło o ledwie zauważalne ruchy w górę na wykresie w comiesięcznej publikacji Głównego Urzędu Statystycznego.
Janusz Kowalski chciał nas przekonać, że za rządów Donalda Tuska w Polsce jest coraz drożej. To część medialnej ofensywy PiS, po części związanej z podwyżką cen prądu. Te rosną, bo rząd znosi niektóre z działań osłonowych z ostatnich miesięcy i lat, które wprowadzał rząd PiS, by złagodzić gospodarstwom domowym skutki wysokiej inflacji.
Zamiast 412 zł odbiorcy indywidualni zapłacą 500 zł za MWh prądu.
„Od 1 lipca łączny poziom opłaty za energię miesięcznie wzrośnie o około 30 zł dla gospodarstw domowych, w których roczne zużycie prądu nie przekracza 2 MWh. Jeśli chodzi o przyszły rok, to nie pokuszę się o oszacowanie poziomu ceny za dystrybucję. Jesteśmy jeszcze przed procesem taryfowania. Aczkolwiek nie należy się spodziewać, że ta cena spadnie” – mówił pod koniec maja Rafał Gawin, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Ceny gazu rosną natomiast o ponad 20 proc.
W świecie Janusza Kowalskiego za inflację zawsze odpowiada Donald Tusk, niezależnie od tego, jakie stanowisko piastuje, i niezależnie od tego, kto rządzi w Polsce (dodajmy na marginesie: często poziom inflacji rzeczywiście w niewielkim stopniu zależy od rządzących, bez względu na to, czy jest to KO i koalicjanci, czy PiS).
W marcu 2023 roku, gdy inflacja osiągała w Polsce szczyty, Janusz Kowalski pisał w mediach społecznościowych:
„Głównym czynnikiem proinflacyjnym w Polsce są drastycznie rosnące ceny energii. Jest to konsekwencja oszalałej polityki bliskiej Tuskowi niemieckiej szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen i lewicowego Hansa Timmermansa”
To, że inflacja i ceny energii rosną, będziemy słyszeć w najbliższych miesiącach od posłów opozycji często. Bo w kilku kolejnych miesiącach wzrośnie z pewnością znacznie wyżej niż w maju i czerwcu.
Były premier Mateusz Morawiecki opublikował w mediach społecznościowych grafikę z danymi:
Dane, które podaje, są prawdziwe, ale łatwo zauważyć tutaj manipulację.
W 2018 roku – pierwszym, w którym premierem był Mateusz Morawiecki – średnia cena prądu dla gospodarstw domowych wynosiła 50 gr za kilowatogodzinę. W 2023 roku, pod koniec jego rządów było to 78 groszy, czyli wzrost o 56 proc. Można by więc zrobić analogiczną tablicę, z której wynikałoby, że ceny prądu rosły za rządów Mateusza Morawieckiego.
Oczywiście ani premier Morawiecki, ani premier Tusk nie ustalają cen prądu. To wynik sytuacji na rynku i negocjacji taryfowych między dostarczycielami energii i Urzędem Regulacji Energetyki. W ten sposób można przerzucać się w nieskończoność.
Spór między opozycją, która mówi, że za Tuska jest zbyt drogo, a rządem toczy się w rzeczywistości na inny temat. Chodzi o to, jak długo należy podtrzymywać działania osłonowe z czasów bardzo wysokiej inflacji.
Rząd zdecydował, że pierwsza połowa 2024 roku to dobry moment, by je powoli wygaszać. Nie oznacza to też, że znikają wszystkie działania osłonowe. Istnieje możliwość skorzystania z bonu energetycznego. Z jednorazowej pomocy będą mogły skorzystać gospodarstwa jednoosobowe z dochodami do 2,5 tys. złotych i wieloosobowe z dochodami do 1700 zł na osobę.
Bon wyniesie: 300 złotych dla gospodarstw 1-osobowych, 400 zł dla gospodarstw 3-4-osobowych, 500 złotych dla 4-5-osobowych, 600 dla 6-osobowych i większych.
W podobny sposób w kwietniu rząd przywrócił wcześniejszą stawkę VAT na żywność. Zerowy VAT na żywność obowiązywał od stycznia 2022 roku. Rząd PiS zdecydował się wówczas na taki ruch, by obniżyć ceny żywności dla konsumentów, gdy inflacja stawała się coraz bardziej uciążliwa i zbliżała się do 10 proc.
W zamyśle miało to obniżyć ceny żywności i ulżyć konsumentom. Nie obniżyło to inflacji – ta dalej rosła. Być może bez tamtej obniżki inflacja byłaby wyższa, ale czy byłoby tak rzeczywiście i o ile – to bardzo trudno obliczyć.
Tak czy inaczej, przy powrocie do poprzedniej stawki (również rząd PiS mówił wtedy, że to działanie tymczasowe) ceny powinny wzrosnąć i co udało się „zaoszczędzić” przy obniżaniu stawki, powinno wrócić, gdy poprzednią stawkę się przywraca.
Na razie jednak nic nie wskazuje na to, by kwietniowa zmiana znacząco wpłynęła na poziom inflacji.
„Od 1 kwietnia zniknie zerowa stawka VAT na żywność. I niestety nie będzie to żart na prima aprilis. Koalicja drożyzny – na 100 dni rządu – ponownie drenuje portfele Polaków!” – pisał wówczas Mateusz Morawiecki.
Część ekonomistów wskazywała, że oznacza to wzrost inflacji nawet o punkt procentowy. Tak się nie stało. Między marcem a kwietniem wzrosła ona o 0,4 punktu procentowego.
Ceny żywności rosną – szybciej niż w czerwcu w „normalnych” latach przed pandemią, ale wolniej niż się spodziewano. W czerwcu o 0,7 proc. w stosunku do maja. To wciąż może być efekt podniesienia VAT. Ale znacznego wzrostu inflacji nie widać.
Jeśli więc rząd uznał, że potrzebuje środków z VAT, oraz chce mniej dopłacać do rachunków za prąd, bo potrzebuje tych środków, to najprawdopodobniej nie będzie lepszego momentu niż teraz.
Czy rachunki dla gospodarstw domowych w ogóle powinno się dotować? Czy żywność powinna być obłożona podatkiem VAT? Czy planowane wydatki rządu są konieczne?
To są ewentualne pytania, które warto w debacie publicznej podnosić. Tutaj można wywołać faktyczną i pożyteczną dyskusję, a nie zastanawiając się, czy wyższe ceny to wina Tuska, czy Morawieckiego.
2,6 proc. inflacji to stosunkowo niewiele. W ostatnich latach to poziom najbliższy do tego z 2019 roku, gdy o inflacji nie mówiło się prawie wcale, nikt nie zwracał na nią uwagi.
Różnica polega na tym, że po pierwsze wówczas mieliśmy do czynienia z tradycyjnymi procesami inflacyjnymi (wahania sezonowe, nieduży poziom inflacji w dłuższym okresie), a po drugie po dwóch latach znacznie podwyższonej inflacji przyzwyczailiśmy się do jej obecności w dyskusji publicznej. A politycy chętniej sięgają po nią jako polityczny oręż.
Najprawdopodobniej w lipcu inflacja przestanie mieścić się w celu inflacyjnym – najpewniej przekroczy 4 proc. Cel inflacyjny jest przez NBP wyznaczony jako 2,5 proc., z jednopunktowymi przedziałami z obu stron. Czyli – zdaniem NBP optymalną wartością inflacji jest 2,5 proc., ale jeśli ta mieści się w przedziale 1,5-3,5 proc. – sytuacja jest pod kontrolą. Ale – tylko jeśli jest tak w długim okresie.
Najpewniej w lipcu skończy się pięciomiesięczny okres, w którym inflacja mieściła się w tym przedziale. Ale wszyscy analitycy i członkowie Rady Polityki Pieniężnej wiedzieli, że tak się stanie.
To główne uzasadnienie RPP, by wciąż nie obniżać stóp procentowych (poza wrześniową, przedwyborczą obniżką), chociaż większość banków centralnych wokół nas rozpoczęła w tym roku cykle obniżek.
Inflacja w strefie euro w pierwszej połowie 2024 roku ustabilizowała się na podobnym poziomie co w Polsce – w okolicach 2,5 proc. W czerwcu mieliśmy do czynienia z minimalnym spadkiem – z 2,6 proc. do 2,5 proc., a od lutego do czerwca wynik za każdym razem mieścił się między 2,4 a 2,6 proc.
W przeciwieństwie do Polski prognozy wskazują na to, że w strefie euro podobny poziom utrzyma się w kolejnych miesiącach. Najnowsza, wiosenna prognoza Komisji Europejskiej z połowy maja mówi o średniorocznym poziomie inflacji w strefie euro w wysokości 2,5 proc. W kolejnym roku ma to być 2,2 proc. Przewidywane są więc spadki, choć powolne.
Według tej samej prognozy Polska ma być w przyszłym roku krajem z najwyższym poziomem inflacji w UE – 4,2 proc. W tym roku mamy ustąpić tylko Rumunii.
Na posiedzeniu 2-3 lipca Rada Polityki Pieniężnej zgodnie z oczekiwaniami nie obniżyła stóp procentowych. RPP podejmowała tę decyzję na podstawie najnowszej prognozy inflacji wykonanej przez ekonomistów NBP na podstawie danych do 14 czerwca. I chociaż spadki inflacji w Polsce zaskakują większość analityków, to korekta w prognozach jest niewielka. Według jej autorów inflacja wyniesie:
To centralne wartości w najbardziej prawdopodobnych scenariuszach.
Wobec poprzedniej, marcowej prognozy mamy jedynie korekty w górę. Szczególnie zastanawiająca jest korekta co do 2025 roku – trzy miesiące wcześniej prognozowano przedział 3,6 proc. Zaskakujące, szczególnie że w komunikacie czytamy:
„Po wygaśnięciu wpływu wzrostu cen energii – przy obecnym poziomie stóp procentowych NBP – inflacja powinna powrócić do średniookresowego celu NBP, choć czynnikiem niepewności jest wpływ wyższych cen energii na oczekiwania inflacyjne. Na kształtowanie się inflacji w średnim okresie będą miały także wpływ dalsze działania w zakresie polityki fiskalnej i regulacyjnej, tempo ożywienia gospodarczego w Polsce oraz sytuacja na rynku pracy”.
I nie ma tutaj słowa o żadnych nowych czynnikach, których nie brano by pod uwagę wcześniej. W tym momencie dolny przedział prognozy na 2025 rok (3,9 proc.) jest bliski prognozie KE – 4,2 proc. A nowa prognoza NBP na kolejny rok jest zdecydowanie wyższa niż zdecydowana większość prognoz analityków.
Taka prognoza idealnie wpisuje się w nowe, jastrzębie podejście prezesa Adama Glapińskiego. Trudno jednak wyobrazić sobie, by analitycy NBP produkowali prognozy na zamówienie i pod tezę – dramatycznie obniżałoby to zaufanie do polskiego banku centralnego. A zaufanie społeczne jest w przypadku NBP jednym z głównych zasobów, którymi NBP dysponuje.
Wytłumaczenia są jednak lakoniczne. Na więcej tłumaczeń będziemy musieli poczekać do konferencji prezesa Glapińskiego 4 lipca i do ujawnienia pełnej prognozy, gdzie poznamy założenia prognozy.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze