0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Izraelska opinia publiczna potrzebowała kilku dni, żeby dojść do siebie po wstrząsie wywołanym wspólną deklaracją premierów Polski i Izraela o wojennej przeszłości (pisaliśmy o niej obszernie tutaj, tutaj i tutaj). I być może sprawa by ucichła, gdyby nie polska strona.

Deklaracja premierów Morawieckiego i Netanjahu była ewidentnym sukcesem PiS i jego narracji o Zagładzie, według której Polacy ofiarnie nadstawiali karku za żydowskich sąsiadów, a kolaboracja z Niemcami zdarzała się tylko zdegenerowanym jednostkom. Deklaracja wzmacnia tę narrację.

Można było odtrąbić sukces, ale PiS chciał go wykorzystać do końca. I - jak zwykle - przesadził.

Publikacje tekstu deklaracji w zagranicznych mediach sfinansowała Fundacja Banku PKO, kontrolowanego przez państwo. Deklaracja ukazała się w prasie niemieckiej (FAZ, Die Welt), izraelskiej (The Jerusalem Post, Haaretz , Yedioth Ahronot), amerykańskiej (The Washington Post i Wall Street Journal), francuskiej (Le Figaro, Le Monde, La Croix), brytyjskiej (The Daily Telegraph, The Sun, The Times) i hiszpańskiej (ABC).

Według izraelskiej stacji informacyjnej Channel 10, ogłoszenia w prasie zdenerwowały nawet rząd Izraela, który miał stwierdzić, że to narusza polsko- izraelskie porozumienie.

Trudno się dziwić - deklaracja ukazała się przecież także w prasie izraelskiej, przetłumaczona na hebrajski przez polską stronę.

Poczynania rządu ostro skrytykował Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths - pozostający do tej pory w dobrych kontaktach z obozem PiS. W rozmowie z onet.pl mówił: "Od kilku dni w izraelskich mediach trwa kampania reklamowa sponsorowana przez polski bank. Ostrzegałem, że Polska nie powinna rozkoszować się sukcesem. Są takie momenty w dyplomacji, gdy należy być cicho. To był taki moment. Polska kampania reklamowa spotkała się z gwałtowną reakcją.

Obawiam się, że teraz relacje naszych krajów są o wiele gorsze, niż myślimy".

"Małe osiągnięcie i wielki błąd"

Deklaracja od początku wzbudzała wielkie kontrowersje w samym Izraelu:

* historyk Yehuda Bauer, jeden z najważniejszych znawców Zagłady na świecie i znacząca postać w samym Izraelu, zarzucił Netanjahu, że zgodził się na umniejszenie roli Polaków w zniszczeniu polskich Żydów. „To [deklaracja] jest małe osiągnięcie i wielki błąd, który graniczy ze zdradą” - powiedział Bauer;

* przywódca partii Yesh Atid i były minister finansów Izraela Yair Lapid, który nazwał deklarację „hańbiącą” i zażądał od Netanjahu niezwłocznego wycofania podpisu. Według Lapida deklaracja „w oburzający sposób podważa pamięć o ofiarach (…) 200 tys. Żydów zostało zamordowanych przez Polaków w czasie Holocaustu, a Netanjahu podpisuje deklarację, która oczyszcza polskie imię”. (Liczba 200 tys. dotyczy nie zamordowanych Żydów, ale jest szacunkiem liczby tych, którzy mogli zginąć przy współudziale Polaków; wyjaśnialiśmy to tutaj);

* minister edukacji i diaspory Naftali Bennett, przywódca drugiej partii koalicyjnej Żydowski Dom, nazwał wspólną deklarację „hańbą, przywracaniem kłamstw i szkodą na pamięci Holocaustu” oraz napisał na Twitterze że „odrzuca ją całkowicie”;

* deklarację jednoznacznie uznał za fałszującą historię uznał Instytut Yad Vashem, który zwrócił uwagę, że umniejsza ona udział Polaków w Zagładzie, wyolbrzymia zakres pomocy udzielanej Żydom przez Polaków i polskie państwo podziemne, wreszcie że w sposób nieuprawniony zrównuje antysemityzm z „antypolonizmem” (zastrzeżenia Yad Vashem omawialiśmy tutaj).

Zwolennicy Netanjahu bronią tekstu deklaracji w dość zaskakujący sposób. Przykładem wypowiedź dla "The Times of Israel" Yaakova Nagela, doradcy Netanjahu, który potajemnie negocjował porozumienie z Polską: "Polska to kraj, który szczyci się tym, że uchwalili prawo, które ich zdaniem przywróci narodowi honor. Pół roku później anulują je z podkulonym ogonem. To wielkie osiągnięcie dla państwa Izrael. Krytyka doprowadza mnie do szaleństwa. Osiągnęliśmy niesamowity sukces. Mieliśmy prawo, o którym wszyscy mówili, że jest straszne. Pozbyliśmy się tego, nie dając im nic w zamian. Nie ma nic złego w tym stwierdzeniu" - przytacza jego wypowiedź "Rzeczpospolita".

A PiS zadowolone

Tej burzy z dystansem przyglądają się polskie władze. Wiceminister spraw zagranicznych Bartosz Cichocki na pytanie mediów odpowiedział tylko, że „wiążące” jest oświadczenie premiera Netanjahu, a nie Yad Vashem. Pytany przez PAP wiceprezes IPN dr Mateusz Szpytma stwierdził, że deklaracja premierów jest zgodna z prawdą historyczną, chociaż „oczywiście” historycy mogą mieć inne zdanie na ten temat:

"Zarówno w mojej ocenie, jak i Prezesa IPN, deklaracja premierów Polski i Izraela nie zawiera jakichkolwiek kontrowersyjnych fragmentów. Oczywiście, deklaracje tego typu nie są i nie mogą być wytycznymi dla historyków ani izraelskich, ani polskich ani innych. Oni mają swoje badania i każdy ma prawo do własnych interpretacji. Natomiast uważam, że zapisy czerwcowej deklaracji są zgodne ze stanem wiedzy historycznej na temat wydarzeń II wojny światowej".

Odrzucił jednak niektóre fragmenty oświadczenia historyków Yad Vashem – np. te, w których mówią o skali pomocy i denuncjacji oraz o polskim podziemiu.

Po publikacji deklaracji w zagranicznych mediach może się jednak okazać, że nie ma powodów do radości.

Po co to Izraelowi?

Dlaczego Netanjahu podpisał taką deklarację? Komentarze w prasie izraelskiej sugerują, że odegrał tu przede wszystkim rolę pragmatyzm Netanjahu (tak piszą zwolennicy) lub jego polityczny interes (jak twierdzi opozycja).

Felietonista dziennika Yedioth Ahronot Nahum Barnea porównał ruch Netanjahu do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Niemcami Zachodnimi w latach 50. w zamian za gigantyczną niemiecką pomoc gospodarczą, wartą 8 mld dol. w przeliczeniu na dzisiejsze dolary. Równocześnie jednak niemiecki kanclerz Konrad Adenauer, przypomina krytyczny wobec Netanjahu Chemi Shalev z lewicowego „Haaretz”, uznał całkowicie i bezapelacyjnie odpowiedzialność Niemiec i Niemców za Zagładę. Netanjahu, przeciwnie, ustąpił na rzecz opowieści o historii, która wybiela Polaków.

W bardzo podobny sposób postąpił z premierem Węgier Wiktorem Orbanem, który odwiedzi Izrael w dniach 18-20 lipca. Orban również otrzymał od Netanjahu historyczne koncesje – w tym zgodę na umniejszenie historycznej roli węgierskich władz kolaboracyjnych w Zagładzie.

Wygląda na to, że dla premiera Izraela ważniejsze jest to, że rząd PiS jednoznacznie popiera Izrael na arenie międzynarodowej. I dlatego w zamian za korzyści polityczne może ustąpić w kwestiach oceny odległej przeszłości. Historycy z Yad Vashem i izraelska opinia publiczna i tak będą wiedzieć swoje.

W rozmowie z OKO.press jeszcze inny powód wymienia Konstanty Gebert: "Ewidentnie rolę tutaj odgrywa ideologiczne podobieństwo obu partii rządzących, jak i doraźny interes polityczny rządu izraelskiego, któremu bardzo zależy na szczycie Grupy Wyszehradzkiej w Jerozolimie. A tego bez zgody Warszawy nie będzie. To zostało przyjęte jako pomysł na poprzednim szczycie V4 w Budapeszcie, który odwiedził Netanjahu.

Netanjahu na tym szczycie strasznie zależy, bo byłby to koronny dowód na to, że nie ma izolacji dyplomatycznej Izraela.

Bojkot dyplomatyczny Izraela, który jakieś dziesięć lat temu był rzeczywistością, wprawdzie słabnie, była wizyta księcia Williama, są bliskie związki z rozmaitymi państwami Zatoki Perskiej. Ale szczyt czterech państw członkowskich Unii Europejskiej w Jerozolimie, to rzeczywiście byłby sukces.

Polska – jako głos broniący Izraela w UE – też jest oczywiście jakoś istotna dla Jerozolimy. Ale ponieważ PiS sam jest izolowany w Unii, to fakt, że Warszawa będzie popierała wbrew Brukseli interesy Izraela, ani naszej sytuacji nie poprawi, ani izraelskiej".

PiS więc ugrał swoje, ale arogancja i próba wpychania światowej opinii publicznej do gardeł opinii o przeszłości, której nie podzielają liczący się historycy, wywołała - po raz kolejny - oburzenie i opór.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze