0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by Israel Defence Ministry / AFPPhoto by Israel Defe...

W trwającej od prawie dwóch lat wojnie Izraela z Hamasem życie straciło przeszło 60 tys. mieszkańców Gazy. Ponad 80 proc. ofiar to cywile. Izraelska armia zniszczyła ponad 70 proc. infrastruktury cywilnej. W kompletnie zdewastowanej strefie panuje głód wywołany decyzjami izraelskiego rządu.

Wojna uderza również w Izraelczyków. Liczba poległych żołnierzy IDF zbliża się do tysiąca. W niewoli Hamasu nadal przebywa 48 izraelskich zakładników, a przebieg wojny daje nikłe szanse na ich rychłe uwolnienie. W obliczu przedłużającej się wojny i jej rosnących kosztów społecznych rośnie zjawisko oporu wobec wojny i izraelskiego militaryzmu. Jednym z jego objawów jest odmawianie obowiązkowej służby wojskowej. Osoby, które często demonstracyjnie odrzucają wezwania do wojska, czekają daleko idące represje ze strony państwowego aparatu przemocy.

O wiele szerszym, choć skupiającym mniej uwagi medialnej zjawiskiem jest opuszczanie szeregów wojska przez rezerwistów, którzy już wywiązali się z obowiązku odbycia podstawowego przeszkolenia wojskowego. Jest jednym z głównych czynników, przez które izraelskiej armii zaczyna brakować ludzi. Z jednym z izraelskich rezerwistów, który odmówił dalszego udziału w wojnie, udało nam się porozmawiać. Pytamy Yuvala Greena, aktywisty grupy „Chajalim le-ma’an ha-Chatufim” (hebr. Żołnierze na rzecz zakładników) o to, dlaczego podjął taką decyzję i j co sądzi o dalszym przebiegu wojny Izraela z Hamasem.

Aleksander Kamkow: Nasi czytelnicy w Polsce mają prawo was nie kojarzyć. Kim są „Żołnierze na rzecz zakładników”?

Yuval Green: Jesteśmy grupą żołnierzy, którzy nie chcą dłużej służyć na tej wojnie. Pochodzimy z różnych części Izraela, nie tylko w znaczeniu geograficznym, ale przede wszystkim politycznym. To, co nas łączy, to sprzeciw względem wojny w Gazie.

Niektórzy nie chcą dłużej działać na rozkaz tego obrzydliwego rządu, argumentując, że w obecnej sytuacji stracił on moralną legitymację. Inni odmawiają, bo nie chcą narażać życia naszych zakładników. Są też ci, którzy zwyczajnie nie chcą brać udziału w masakrze Gazy.

Odmowa służby wojskowej jest jednak jednym z największych tabu w Izraelu.

Podważenie obowiązku służby wojskowej brzmi jak coś niezwykle radykalnego. Większość Izraelczyków nigdy nie zdecydowałoby się na taki krok.

Większość młodych Europejczyków w ogóle nie zna służby wojskowej. Dlaczego w Izraelu odgrywa ona tak dużą rolę?

To po prostu bardzo trudne doświadczenie. Nie łatwo jest zmusić całe społeczeństwo do jej odbycia. Aby to zrobić, potrzeba odpowiedniej presji społecznej, która spowoduje, że ludzie będą postrzegać służbę w wojsku jako jedyny słuszny wybór. Sam zostałem takiemu procesowi poddany.

Żeby zrozumieć Izrael, trzeba najpierw zrozumieć izraelski militaryzm. Służba wojskowa zwykle oznacza trzy lata wyjęte z życia i to za niewielką zapłatę. Służba to coś, przez co każdy musi przejść, wówczas jednoczy naród. Wyobraźmy sobie, że spotykają się ludzie ze zróżnicowanym pochodzeniem społecznym, z najdalszych zakątków kraju. Religijni i świeccy, z dużych aglomeracji i ze wsi. Migranci bądź dzieci migrantów. Wszyscy służą w tej samej armii i to czyni ze służby coś, co jednoczy wszystkich Izraelczyków.

Przeczytaj także:

Byłem wewnętrznie rozdarty

A jednak zdecydowaliście się odejść. Jaka jest kara za uchylanie się od wojska w Izraelu?

Dla większości z nas konsekwencje nie idą zbyt daleko, jednak troje członków i członkiń naszej grupy osadzono w więzieniu. Karalne jest uchylanie się od obowiązkowej trzyletniej służby po osiągnięciu pełnoletności. Ci, którzy już ją odbyli, nie muszą dalej służyć, jeśli tego nie chcą. Dotyczy to również mnie, bo jestem rezerwistą.

Pod wieloma względami o tym, kto służy, a kto nie, decydują reputacja i wola danej osoby. Gdy opuszczałem Gazę po pięćdziesięciu dniach wojny, bałem się, że mnie też zamkną. Nic się jednak nie stało. Kluczowe jest to, że zerwanie z wojskiem wymaga podważenia absolutnie wszystkich wartości, w jakich zostaliśmy wychowani. A to wymaga diametralnej zmiany sposobu myślenia. Wydaje mi się, że ja tę zmianę mam już za sobą, jednak wielu ludzi nigdy jej nie doświadczy.

Co skłoniło cię do podjęcia takiej decyzji?

To nie był jeden moment, a cały proces. U mnie trwał bardzo długo. Byłem sceptycznie nastawiony do okupacji, a mimo tego rezygnacja ze służby wojskowej nie mieściła mi się w głowie. Sprzeciw wobec okupacji nie jest w Izraelu czymś rzadkim, ale jej przeciwnicy nadal służą w wojsku, bo wierzą, że wojsko jest naszemu społeczeństwu potrzebne. Nie wiedziałem o okupacji dostatecznie wiele. Nie rozumiałem jej konsekwencji. Dlatego zapisałem się na prywatny kurs, który wyjaśniał Izraelczykom, czym właściwie ona jest.

Ten kurs dogłębnie zmienił mój światopogląd. Po jego ukończeniu zrozumiałem, że nie chcę dłużej być w wojsku. Jednak nie odszedłem od razu. Jestem medykiem wojskowym, odpowiadam za zdrowie i życie moich kolegów.

Odwlekałem decyzję o opuszczeniu wojska, bo nie chciałem opuścić moich towarzyszy broni.

Decyzję podjąłem chwilę przed 7 października. Było to dokładnie w święto Sukkot. Miałem plan, by ogłosić moje odejście dzień później. Wszyscy wiemy, co stało się tego dnia.

Zdecydowałeś się nie odchodzić?

Mimo mojego stosunku do okupacji poczułem się wewnętrznie rozdarty. Byłem i jestem izraelskim patriotą, dlatego zależy mi na życiu współobywateli. Prześladowała mnie myśl, że moi towarzysze broni zginą, jeśli nie udzielę im pomocy, albo że dojdzie do kolejnego ataku i że cywile będą potrzebowali mojego wsparcia. Zwyczajnie nie umiałem inaczej poradzić sobie z moim silnym poczuciem obowiązku.

7 października był dla nas ogromnym szokiem. W pierwszych dniach po ataku całe społeczeństwo działało w duchu masowej mobilizacji. Wszyscy mieli przed oczami jedynie obrazy spalonych domów i zakładników uprowadzanych do Gazy, które nieustannie pokazywano w mediach. Panowało powszechne przekonanie, że każdy rezerwista jest niezbędny, aby zapobiec kolejnym atakom. Wtedy nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.

Byliśmy wówczas w zniszczonych kibucach przy granicy ze Strefą. Gdyby taki atak się powtórzył, na pewno zaciągnąłbym się jeszcze raz. Jego skala i konsekwencje zupełnie mnie przytłoczyły. Miałem do siebie pretensje, że zbyt późno przybyłem na miejsce. Myślę, że powrót do wojska był w tamtych warunkach nieunikniony.

Jednak szybko dotarło do mnie, że wojna, która zaczęła się tuż po tym ataku, jest pozbawiona sensu. Myślę, że straciła sens już w listopadzie 2023 roku, a może nawet wcześniej. Od początku prowadziła do ogromu ofiar po stronie palestyńskiej i narażała życie zakładników. Retoryka moich dowódców nie napawała nadzieją.

Ludzie dookoła mnie otwarcie mówili o eksterminacji całej Gazy.

Wszystko, co wydarzyło się później, było do przewidzenia, biorąc pod uwagę nastroje w armii. Celem tej wojny od początku był podbój Gazy i wypędzenie jej populacji, a nie zapewnienie bezpieczeństwa Izraelowi, czy powrót zakładników do domu. A ja zaciągnąłem się, by chronić mieszkańców Izraela przed terrorystami.

Dlaczego mamy spalić ten dom?

Przebieg wojny w Gazie skłonił wielu Izraelczyków do protestów na rzecz jej zakończenia. Czy protesty mają twoim zdaniem jakieś znaczenie?

Chciałbym wierzyć, że mają, choć w tej chwili nie robią dużej różnicy. Moim zdaniem ostatecznie gra toczy się o to, czy Netanjahu utrzyma się u władzy i pozostanie na wolności, czy też pójdzie do więzienia. Dlatego protesty są ważne, ale dopiero wybory będą szansą na zakończenie wojny. I mam nadzieję, że dojdzie do nich jak najszybciej.

Kto jest odpowiedzialny za zbrodnie w Gazie? Dowództwo? Szeregowi żołnierze?

Izraelczycy nie bardzo lubią stosować się do reguł jako takich. Po ataku Hamasu staliśmy się pod tym względem jeszcze bardziej radykalni. Zobaczyliśmy, że cały nasz system bezpieczeństwa zawiódł. To doprowadziło do upadku społecznego zaufania do wszelkich reguł.

Inicjatywa szeregowych ma zatem bardzo duży wpływ na przebieg wojny. Ale często to dowódcy wydają zbrodnicze rozkazy.

Gdy byłem w Gazie, przebywaliśmy w opuszczonym palestyńskim domu. Nasz dowódca kazał nam go spalić. To zupełnie mnie powaliło. Przez cały czas widziałem niszczone budynki, ale nigdy nie brałem aktywnego udziału w ich burzeniu. I nigdy nie rozumiałem, czemu ma ono służyć. Ale starałem się skupiać na swoich obowiązkach, bo czułem się odpowiedzialny za życie całego plutonu.

Zapytałem mojego dowódcę: dlaczego mamy spalić ten dom? Jego odpowiedź była powalająco głupia, wręcz groteskowa. Powiedział, że musimy rozniecić ogień, bo… brakuje buldożerów do burzenia tak wielu domów. Chyba w ogóle nie rozumiał, dlaczego mam wątpliwości co do wykonania rozkazu. Myślał, że jestem jednym z tych żołnierzy, którzy wahają się w obawie o własne zdrowie. Kilku faktycznie odniosło obrażenia, gdy podpalali budynki w Gazie. Znajdowali się na wyższych piętrach, kiedy ich koledzy podkładali ogień, potem musieli wyskakiwać przez okna i łamali sobie kończyny, albo mieli poważne oparzenia.

Jak sam mówisz, wielu z tych, którzy odmawiają służby, unika surowych konsekwencji. Dlaczego więc tak niewielu żołnierzy odchodzi z armii?

Nie wiadomo dokładnie, ilu rezerwistów odmawia dalszego udziału w wojnie. Ja jestem jaskrawym przykładem, bo o mojej decyzji mówię publicznie i działam na rzecz zakończenia wojny. Wielu zrywa ze służbą w o wiele mniej spektakularny sposób: załatwia sobie odpowiednie dokumenty medyczne albo wyjeżdża za granicę. Istnieje wiele form unikania dalszej służby w sposób, który nie jest dla społeczeństwa najlepiej widoczny. W ostatnim czasie IDF otwarcie przyznaje, że cierpi na braki kadrowe, zatem skala tego zjawiska jest znaczna.

Nadal jednak bardzo wielu żołnierzy podejmuje świadomą decyzję, aby pozostać na wojnie.

Myślę, że kluczowe znaczenie ma tutaj indoktrynacja, której jesteśmy poddawani od najmłodszych lat. Jesteśmy wychowywani w poczuciu, że służba w armii zawsze jest jedynym słusznym wyborem. Cały izraelski system edukacji nastawiony jest na ten cel. Istnieje też ogromna presja zewnętrzna mająca na celu zachęcić do bezrefleksyjnej lojalności wobec państwa. Osoby, które nie służą, postrzegane są jako tchórzliwe bądź leniwe, a służba ma kluczowe znaczenie dla przebiegu kariery zawodowej. Nawet ci, którzy rozumieją, jak bardzo złą rzeczą jest obecnie służba w izraelskim wojsku, okłamują samych siebie właśnie po to, by zachować swoją pozycję w społeczeństwie

W Stanach i Europie również odbywają się demonstracje domagające się zakończenia wojny. Często wzywają one do zerwania współpracy z Izraelem. Czy postrzegasz je jako zagrożenie, czy szansę dla twojego ruchu?

Chciałbym, żeby aktywiści propalestyńscy postrzegali mnie jako człowieka, tak samo, jak ja widzę w nich ludzi. Wiele osób nie traktowało mnie w sposób podmiotowy, tylko dlatego, że jestem Izraelczykiem, co uważam za zupełnie zwariowane. Ludzie tacy jak ja mają dużo więcej do powiedzenia w kwestii okupacji niż protestujący w Europie. A nasza decyzja, by podjąć sprzeciw wobec okupacji, jest zawsze dużo trudniejsza.

Potępianie nas tylko za to, że jesteśmy Izraelczykami, jest nieuczciwe.

Tym, którzy tak nas postrzegają, polecałbym obejrzeć nagrodzony Oskarem film „No Other Land”. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Współpraca Izraelczyka i Palestyńczyka wzruszyła mnie do łez. Jest jednym z przykładów na to, że pokojowe współistnienie jest jak najbardziej możliwe. Dlatego też ocenianie Izraelczyków czy Palestyńczyków tylko z perspektywy tego, kim są, to droga donikąd.

Problem, jaki mam z ruchami propalestyńskimi na Zachodzie jest taki, że ludzie często mylą wsparcie dla Palestyny ze wsparciem dla palestyńskiej przemocy. Jako Izraelczyk nie popieram izraelskiej przemocy. Uważam jednak, że odpowiedzią na przemoc nie powinno być jeszcze więcej agresji, ani wsparcie dla palestyńskiego terroryzmu.

Przemoc palestyńska, jak każda przemoc, jest zła sama w sobie. Trauma związana z 7 października jest dla mnie jak najbardziej realna, tak samo, jak realne jest cierpienie ofiar tego ataku. Tamtego dnia zginęło bardzo, bardzo wielu ludzi. Dalszy ciąg wydarzeń nie przyniósł nic dobrego dla sprawy palestyńskiej. Dlatego też uważam, że przeciwieństwem wsparcia dla IDF powinno być poparcie dla pokojowego, politycznego rozwiązania konfliktu, a nie dla kolejnych aktów przemocy. Bardzo chciałbym, żeby protestujący na rzecz Palestyny na Zachodzie to rozumieli.

Spotkałem jednak ludzi, którzy są przeciwnikami pokojowego rozwiązania i to naprawdę mnie martwi.

To prawda, Izrael dopuszcza się strasznego okrucieństwa. To jednak nie czyni z Hamasu bohaterów.

Należy protestować przeciwko Izraelowi i jego działaniom. Ale trzeba też umieć rozróżnić pomiędzy dobrem a złem po drugiej stronie konfliktu. Tylko takie postawienie sprawy jest uczciwe.

Jednocześnie nie da się ukryć, że retoryka izraelskich władz na temat przemocy jest nie do zaakceptowania. Instrumentalizuje cierpienie izraelskich ofiar celem usprawiedliwienia okrucieństw. Tak, zbrodni Hamasu nie da się moralnie uzasadnić. Jednocześnie nikogo nie powinno dziwić, że żyjący pod brutalną okupacją Palestyńczycy sięgają i będą sięgali po przemoc. Im prędzej to zrozumiemy, tym lepiej dla obu naszych narodów. W moim wypadku zrozumienie tego faktu wcale nie oznacza zgody na użycie siły. Wręcz przeciwnie: podkreśla potrzebę poważnej dyskusji o bezprzemocowym rozwiązaniu.

Wielu ludzi wątpi w możliwość pokojowego rozwiązania konfliktu. Dlaczego ty tak mocno w nie wierzysz?

Aby zakończyć wojnę, niezbędne jest uznanie praw Palestyńczyków. Z drugiej strony musimy mieć świadomość, że Izraelczycy nieprędko wyrzekną się syjonistycznych postaw. Z perspektywy wielu z nas dopiero w Izraelu mamy szansę na godne życie. Moi przodkowie urodzili się w Polsce i musieli wyjechać po tym, jak wszyscy ich krewni zostali zamordowani. Ja również uważam, że my, Żydzi, potrzebujemy swojej siedziby narodowej. Zbyt łatwo zapominamy jednak, że aby utworzyć Izrael, zrobiliśmy wiele okropnych rzeczy. A teraz nasza odpowiedzialność polega na tym, żeby rozwiązać wywołane przez nas problemy.

Jednak rozwiązanie nie może prowadzić poprzez kolejne czystki i wypędzenia. Aby było możliwe, potrzebne jest zaspokojenie niepodległościowych aspiracji obu narodów. Gdy patrzę na przyszłość Izraela i Palestyny, mam przed oczami dwunarodową republikę albo demokratyczną federację. Państwo, które pozwala zarówno Palestyńczykom, jak i Żydom na życie w bezpieczeństwie i wzajemnym szacunku.

Dla mnie bardzo istotne jest uznanie Arabów za pełnoprawnych członków naszej wspólnoty, równych nam mieszkańców tej ziemi.

Znam jednak obecne nastroje wśród Izraelczyków i Palestyńczyków i wiem, że na drodze do takiego rozwiązania będziemy tymczasowo potrzebowali dwóch państw. Jest to konieczne dla uspokojenia nastrojów w obu narodach, tak, aby w przyszłości były bardziej skłonne do ustanowienia jednego państwa dla wszystkich. Jak w każdym konflikcie, takie rozwiązania prędzej czy później się znajdą, bo w dłuższej perspektywie czasowej pokój jest zwyczajnie nieunikniony.

Co ludzie na Zachodzie powinni zrobić, jeśli chcą wam pomóc?

W obecnej chwili jedną z najlepszych rzeczy, jakie można zrobić, to wsparcie finansowe dla Palestyńczyków, zwłaszcza dla głodujących mieszkańców Gazy. Jest wiele organizacji, które zajmują się pomocą. W internecie łatwo znaleźć zbiórki pieniędzy na rzecz konkretnej osoby czy rodziny. Nawet niewielki datek czyni dla nich wielką różnicę. Jedna wpłata może zadecydować o tym, czy ktoś zje posiłek, czy będzie musiał głodować kolejny dzień.

Mam osobisty kontakt z jednym z Gazańczyków, który niemal codziennie informuje mnie o swojej sytuacji. Jest tak źle, że musi się z niej wydostać, ogłoszono zbiórkę na jego ewakuację wraz z rodziną. To, co dzieje się w Gazie, to niewyobrażalna tragedia. Niestety, protesty nie zawsze przynoszą oczekiwany skutek. Jeśli ktoś chce pomóc i nie chce, aby jego wysiłek poszedł na marne, powinien pomóc organizacjom dobroczynnym, bo w obecnej sytuacji każda pomoc dla Gazy jest na wagę złota.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Aleksander Kamkow

Absolwent hebraistyki na Uniwersytecie Warszawskim i semitystyki na Freie Universität Berlin. Socjalista i dumny częstochowianin. Badacz dialektu Druzów z miasta al-Suwejda na południu Syrii. Publicysta, pisał dla magazynu „Kontakt” i „Magazynu Muzułmańskiego Al-Islam”.

Komentarze