0:00
0:00

0:00

Buenos Aires w drugiej połowie lat czterdziestych rozbrzmiewało dziesiątkami języków. Na ulicy, na bazarze, w oknach domów, na podwórkach i boiskach piłkarskich prowadzono rozmowy i kłótnie po polsku, niemiecku, włosku, hiszpańsku, w jidysz. Gdzieś w okolicach roku 1950 z okna jednego z imigranckich mieszkań regularnie można było usłyszeć piosenkę:

Wiesz ty co, mój kochany, wiesz ty co?

Śmiej się wciąż, choćby nie wiem, jak ci szło.

Czy masz więcej, czy masz mniej,

ty się całe życie śmiej!

Śmiech to skarb, zapamiętaj sobie to!

W sercu zawsze noś pogodę,

miej rozpromienioną twarz,

nie udało ci się w środę,

to przed sobą czwartek jeszcze masz.

Choćbyś miał spaść ze szczytu aż na dno,

choćby ci jak po grudzie wszystko szło,

ty uśmiechnij się i wierz,

że zdobędziesz to, co chcesz!

Zawsze wierz – zapamiętaj sobie to!

W sercu…

Kiedy ktoś najgoręcej czegoś chce,

wtedy los, jak na złość, powiada „nie!”.

Ty się jemu w oczy śmiej,

przez ten śmiech ci będzie lżej,

śmiech to skarb, zapamiętaj sobie to!

W sercu…

Tak śpiewał swojej małej córce Danusi Mieczysław Wang. Słowa nie zawsze były takie same. Mieczysław nie pamiętał ich dokładnie. Po tym, jak naziści zarządzili akcję wysiedleńczą w Stryju, gdzie się urodził, cała rodzina się ukryła. W zamknięciu zapisywał sobie słowa piosenek, które znał przed wojną. Głównie po polsku, także w jidysz. Nie wszystkie spisał dokładnie, często musiał improwizować. Miał kreatywną naturę, lubił dokładać nowe zwrotki.

Na razie mówi do swojej córki jedynie po polsku. Z jej matką również rozmawiają w języku kraju, z którego przyjechali. Kiedy nie chcą, żeby Danusia ich rozumiała, wtedy wybierają język tych, którzy chcieli ich zamordować – niemiecki.

Mieczysław urodził się jako Mendel Wang w 1911 roku w Stryju, w Cesarstwie Austro-Węgier. W rodzinie mówiło się, że przyszedł na świat, bo jego ojciec był niezaradny. Adolf Wang 12 listopada 1909 roku wypłynął z Hamburga w rejs do Stanów Zjednoczonych. Jak wielu innych mężczyzn w tamtych czasach i w tamtym miejscu chciał się wyrwać ze wschodniej biedy, zacząć nowe życie dla siebie i swojej rodziny. Zostawił troje dzieci i żonę Linę, później miały do niego dołączyć. Po pół roku od wyjazdu przysłał do żony list: prosił o pieniądze na bilet powrotny. Stracił wszystko, chciał wrócić do domu. Lina była biedna, pracowała jako praczka. Ale pieniądze znalazła. Po powrocie Adolfa Wangowie zdecydowali się na czwarte dziecko: Mendla.

Mendel Wang, już jako Mieczysław, wyemigrował z Polski w 1947 roku. Jego matka Lina została w Polsce, zamieszkała w Krakowie. 4 czerwca Mieczysław wraz z żoną i córeczką rozpoczęli długą podróż, która skończyła się w Buenos Aires. Dzięki zaradności jego brata wojnę przeżyła cała rodzina. Michał Wang kochał kobiety, whiskey i pieniądze. Tych ostatnich miał tyle, że mógł opłacić kryjówki dla całej rodziny.

Przeczytaj także:

Podczas wojny przez trzy tygodnie Mieczysław Wang pracował w Judenracie w Stryju jako stolarz. Później skrył się u swojego czeladnika po stronie aryjskiej, ten uratował mu życie. Do Buenos zjeżdżali Żydzi z całego świata, również z ZSRR. Tylko że oni w większości nie znali gett, wywózek, nie doświadczyli dylematów, które były w Generalnym Gubernatorstwie codziennością. Nie wiadomo, skąd padło oskarżenie, ale ktoś musiał usłyszeć, że Wang miał coś wspólnego z Radą Żydowską, i nie dał mu spokoju. Oskarżenie rozrosło się do absurdalnych rozmiarów. Wang usłyszał, że zabił ośmiuset Żydów.

Z prośbą o rehabilitację swojego syna napisała do Sądu Społecznego Lina Wang. „Z powodu tych oszczerstw syn mój cierpi niewypowiedziane męki” – mógł w liście przeczytać urzędnik.

„Nie był Ordnungsdienstem, pracował jako zwyczajny robotnik i jako fachowiec w swoim zawodzie. Niejednokrotnie go spotykałem i zawsze się uskarżał, że nie może patrzeć na tę niedolę Żydów i że jedynym wyjściem w tak trudnej sytuacji jest tylko samobójstwo. Zawsze był wystraszony i wiecznie szukał za jakimś schowkiem [kryjówki]” – mówił podczas zeznania w Krakowie Zygmunt Wolman, który zamieszkał na tej samej ulicy co Lina Wang, zaledwie jedenaście numerów dalej.

Wszyscy inni świadkowie wypowiadali się podobnie. Sprawa była jasna. 28 października 1948 roku z Warszawy do Buenos Aires wysłano pismo, w którym informowano Mieczysława Wanga, że z braku dowodów winy jego sprawę umorzono. Linie z pewnością przyniosło to ulgę. Nie uratowało jednak jej syna od dalszych przykrości. Wyzywano go na ulicy, dokuczano mu.

Mieczysław szukał dowodu niewinności, zgłosił się do tamtejszej gminy z prośbą o oczyszczenie. Według Diany [córki Mieczysława - red.] Żydzi z Buenos Aires w 1954 roku przeprowadzili swoje śledztwo i oficjalnie poświadczyli, że nie ma żadnych dowodów na to, by Mieczysław Wang zrobił w trakcie wojny coś niegodziwego.

Diana Wang o oskarżeniu dowiedziała się dopiero po śmierci swojego ojca w 1988 roku. Sama nosi dziś inne imię niż nadane jej po urodzeniu w 1945 roku. Danuta rymuje się z „puta”, czyli dziwka. A dzieci na argentyńskich podwórkach bywały dla rówieśników tak samo okrutne jak dzieci w Polsce i w każdej innej części świata. By oszczędzić dziewczynce przykrości, zaczęto ją nazywać Dianą.

Diana mieszka w Buenos Aires, jest psycholożką, specjalizuje się w terapii rodzinnej. I pisze książki – o psychologii, wpływie katastrofy wojennej na człowieka, doświadczeniu bycia drugim pokoleniem po Zagładzie.

– Gdy byłam małą dziewczynką, nie myślałam o tym. Dopiero potem zaczęłam się zastanawiać: dlaczego moi rodzice nie wysłali mnie do żydowskiej szkoły? – zastanawia się Diana. – Poszłam do normalnej szkoły powszechnej. Rodzice, rejestrując mnie tam, ukryli fakt, że jestem Żydówką. Religia w szkole była wtedy powszechna. Jeśli szkoły nie poinformowano, że dziecko nie pochodzi z rodziny katolickiej, musiało ono chodzić na lekcje religii katolickiej. No więc chodziłam. Z tego, co wiem, byłam jedyną Żydówką w klasie. Nauczyłam się wszystkiego lepiej niż niejedna z moich koleżanek. I bardzo mi się to wszystko podobało. Gdy miałam osiem lat, chciałam pójść do pierwszej komunii. Obserwowałam inne dziewczynki i chciałam mieć taką piękną białą sukienkę, białe rękawiczki, białą torebkę jak one. Marzyłam o tym. W sekrecie przed rodzicami chodziłam do kościoła uczyć się katechizmu, dwa razy w tygodniu, we wtorki i czwartki. Gdzieś z tyłu głowy czułam, że to nie jest moje miejsce. Pamiętam dobrze, jak wchodząc do kościoła, wiedziałam, że należy podejść do kropielnicy, zanurzyć dłoń w wodzie święconej i się przeżegnać, ale jedynie udawałam, że zanurzam dłoń. W końcu poprosiłam mamę o białą sukienkę. To był najnieszczęśliwszy dzień mojego życia. Mama zaskoczona zapytała: jak to?! Po co? Musiałam odpowiedzieć, że na pierwszą komunię. Rodzice się rozpłakali. Pamiętam, że tata powiedział do mamy: „Chcieliśmy ją chronić i spójrz, co narobiliśmy”. I dla mnie, i dla nich był to dramat.

Rodzice czuli, że ich plan, by córkę chronić, się nie powiódł. Córka rodziców znienawidziła. Nie dostała wymarzonej białej sukienki i nie mogła robić tego, co jej koleżanki. W dodatku dowiedziała się, że jej rodzice są Żydami. A przecież Żydzi zabili Boga – tego nauczyła się w kościele.

Jej młodszy brat poszedł do żydowskiej szkoły.

– Po tym wszystkim zdecydowałam, że będę po prostu obywatelką świata. Ani żydówką, ani katoliczką – stwierdziła Diana.

Wszystko zmieniło się w 1994 roku. Asociación Mutual Israelita Argentina – centrum żydowskie w Buenos Aires – cieszyło się dużą popularnością wśród religijnych i niereligijnych Żydów oraz wszystkich Argentyńczyków. Organizowano tam koncerty, wydarzenia kulturalne. 18 lipca tego roku kierowca ciężarówki załadowanej trzystoma kilogramami materiałów wybuchowych wjechał w siedzibę AMIA. Potężna eksplozja zabiła osiemdziesiąt pięć osób, raniła ponad trzysta i zniszczyła cały pięciopiętrowy budynek.

Tego dnia zadzwoniła do Diany matka i zapłakana powiedziała: „Wybacz mi, że sprowadziłam cię do tego kraju”.

Diana miała wówczas czterdzieści dziewięć lat. Zszokowana, zapytała, co się stało.

„Chcą nas znów zabić” – usłyszała.

– Dla mnie to był szok. Skoro nas, to także mnie. Dlaczego akurat mnie? Bo jestem Żydówką. Znowu, czyli że to zdarzało się wcześniej. To doświadczenie zmieniło moje życie. Zagrożenie ze strony zamachowców uświadomiło mi, kim jestem. Krótkie zdanie mojej mamy sprawiło, że wróciłam do swoich korzeni. Teraz z wyboru jestem Żydówką.

O zorganizowanie zamachu podejrzewa się dziś Hezbollah, prawdopodobnie udział w nim miał też rząd irański. Do dziś nikogo nie postawiono przed sądem. Zamach miał też dla Diany inne konsekwencje. Wraz z budynkiem zniszczone zostały obszerne archiwa na temat żydowskiego życia w Argentynie. Wśród nich dokumenty z argentyńskiego procesu Mieczysława Wanga.

– Wiem, kto oskarżył mojego ojca o kolaborację. Znam jego nazwisko, znam jego dzieci. Te dzieci nie wiedzą, co zrobił. To dobrzy ludzie, dlatego nie chcę wymawiać jego nazwiska. Nie znałam go wcześniej. Jego dzieci poznałam przypadkiem. Nie wiem też, dlaczego to zrobił. Mogę mieć tylko hipotezy. Wiem, że on i jego żona znali moich rodziców, gdy ci przybyli do Argentyny. Wiem, że początkowo byli sobie bliscy. Moja mama była piękną kobietą. Ciemnooka brunetka o śniadej skórze. Miała dużo bardziej żydowski wygląd niż ja. Mój ojciec często był zazdrosny. Zwracał uwagę, gdy tylko mama na kogoś spojrzała. Może ten człowiek nieodpowiednio spojrzał na moją mamę i to uruchomiło lawinę? Może między mamą a tym człowiekiem wydarzyło się coś więcej? Może mój ojciec i on chcieli razem prowadzić biznes i coś nie wyszło? Nigdy się tego nie dowiem. O samym oskarżeniu dowiedziałam się po śmierci taty od jego znajomych. Pod koniec życia zdecydował, że wykupi sobie miejsce na cmentarzu w alejce, gdzie leżą ocaleńcy. Zapłacił za to małą fortunę, tysiące dolarów. Wówczas można było za tę sumę kupić nieduże mieszkanie. Dla mnie to było szalone i chcieliśmy go od tego odwieść. Ale takie miejsce mogła otrzymać tylko osoba oficjalnie uznana za niewinną kolaboracji. Z wielką dumą pokazywał nam dokument poświadczający, że jest właścicielem tego małego skrawka cmentarnej ziemi. Dla niego był to ostateczny dowód na to, że jest niewinny.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Książkę Jakuba Szymczaka „Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" wydało Wydawnictwo Czarne. Premiera 31 sierpnia 2022.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze