0:000:00

0:00

4 listopada 2021 roku prof. Eliyana Adler, profesorka historii i studiów żydowskich na Pennsylvania State University w USA, odmówiła przyjęcia przyznanej jej przez Instytut Pileckiego nagrody naukowej. Nagrodę - w wysokości 75 tys. złotych, czyli ok. 18 tys. dolarów - otrzymała za książkę „Survival on the Margins: Polish Jewish Refugees in the Wartime Soviet Union”, opublikowaną w 2020 roku w prestiżowym wydawnictwie Harvard University Press. Książka jest naukowym opracowaniem losów 200 tys. polskich Żydów, którzy uciekli z terenów okupowanej II RP do Związku Radzieckiego i dzięki temu uniknęli Zagłady.

Nagroda została ustanowiona przez Instytut Pileckiego we współpracy z Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Nagradzane są książki naukowe i reporterskie. W kapitule nagrody są: Richard Butterwick-Pawlikowski, Marek Cichocki, Piotr Cywiński (dyrektor Muzeum Auschwitz, przewodniczący), Jack Fairweather, Patrycja Grzebyk, Marek Kornat, Krzysztof Kosior, Wojciech Stanisławski, Claudia Weber, Tomasz Stefanek.

„W całej Europie różne kraje zaczęły powoli godzić się z Holocaustem i jego trudnym dziedzictwem. Naziści nie osiągali swych celów własnymi siłami. W każdym okupowanym kraju korzystali z szerokiego wsparcia miejscowej ludności, współpracowali też z państwami Osi, a nawet z państwami neutralnymi. Posuwamy się naprzód, rozpoznając i badając skomplikowaną przeszłość. Wydawało się, że po 1989 roku Polska wkroczyła na tę drogę. Poziom, zakres i szczegółowość prac polskich badaczy Holocaustu robią ogromne wrażenie. Jednak w ostatnich latach władze — przy wsparciu Instytutu Pileckiego — próbują ograniczać te kluczowe badania metodą gróźb i pozwów sądowych” — napisała w liście do Instytutu Pileckiego prof. Adler (całość publikujemy za „Wyborczą” na końcu tego artykułu).

List został upubliczniony w internecie przez portal jewish.pl 12 listopada.

Instytut Pileckiego w odpowiedzi opublikował list otwarty do prof. Adler (można go przeczytać na stronie Instytutu — tutaj). Ubolewa w nim nad odmową przyjęcia nagrody oraz apeluje o „pluralizm opinii i kulturę otwartego dialogu”, sugerując niedwuznacznie, że to naukowczyni nie chce w nim uczestniczyć.

„Szanuję Pani pogląd na temat obecnej sytuacji badań nad Holokaustem w Polsce, chociaż go nie podzielam. W Pani wiadomości znalazły się zarazem stwierdzenia, które są jawnie nieprawdziwe i przeciwko którym muszę zaprotestować. Napisała Pani, że Instytut Pileckiego »uczestniczy w zwalczaniu historyków, którzy starają się ukazać złożone aspekty tragicznej historii Polski podczas wojny«, a także wspiera rząd w próbach »ograniczenia kluczowych badań poprzez groźby i zastosowanie środków prawnych«” — napisał dr Wojciech Kozłowski, dyrektor Instytutu Pileckiego.

Przypomnijmy, że władze PiS - a Instytut Pileckiego jest instytucją państwową, powołaną ustawą sejmu w 2017 roku i finansowaną z budżetu państwa - mają już długą historię represjonowania historyków, których wyniki badań nie zgadzają się z polityczną linią rządzących. OKO.press opisywało m.in. przypadki dr hab. Adama Puławskiego, zwolnionego z IPN w 2018 roku, a także dr. Sławomira Poleszaka, któremu wręczono wypowiedzenie 9 listopada 2021.

Współfinansowana przez państwo instytucja pozarządowa, Reduta Dobrego Imienia, udzieliła także wsparcia Filomenie Leszczyńskiej, która wytoczyła (przegrany w drugiej instancji) proces dwojgu badaczy Zagłady, prof. Janowi Grabowskiemu i prof. Barbarze Engelking, zarzucając im naruszenie dóbr osobistych w postaci pamięci o stryju. Proces odbił się szerokim echem w Polsce i na świecie, OKO.press opisywało jego poszczególne etapy. Historycy z IPN otrzymali zadanie podważenia tez książki.

O ile więc Instytut Pileckiego nie represjonował sam historyków, to służy rządowi, który to robi, a także (podobnie jak IPN) powołano go w celu realizowania rządowej polityki historycznej. Instytut Pileckiego - piórem swojej pracowniczki, dr Hanny Radziejowskiej - zaatakował także książkę „Dalej jest noc”, redagowaną przez prof. Grabowskiego, wielkie dwutomowe dzieło opisujące strategie przetrwania Żydów pod okupacją niemiecką. „Dalej jest noc” to książka wielokrotnie krytykowana i atakowana przez polityków prawicy, pokazuje bowiem - na setkach udokumentowanych przykładów - skalę współpracy Polaków w Zagładzie.

OKO.press rozmawia z prof. Adler o motywach jej decyzji.

Prof. Adler: To mój protest

Adam Leszczyński, OKO.press: To duża nagroda, także w amerykańskich realiach. Dlaczego pani jej nie przyjęła?

Prof. Eliyana Adler: Uznałam, że to dla mnie wyjątkowa możliwość, aby zająć stanowisko w ważnej dla mnie sprawie — żeby zamanifestować przywiązanie do czegoś, w co wierzę. Wszyscy wiemy, jak to jest: na świecie jest tyle spraw, za którymi warto się ująć i które mnie obchodzą. Nie tylko jednak nie mogę zatrzymać globalnego ocieplenia, ale nawet niewiele mogę zrobić w sprawie fali przemocy seksualnej wobec kobiet, która ma miejsce na kampusie mojego uniwersytetu. W tej sprawie mogę jednak zrobić coś istotnego. Postanowiłam więc, że postaram się odrobinę zmienić świat na lepsze.

Przeciwko komu pani występuje?

Zajęłam w ten sposób stanowisko przeciwko tym siłom w dzisiejszej Polsce, które próbują stłamsić wolność słowa, próbują zmienić historię w mit, a także podważyć świetne badania nad Zagładą, które teraz prowadzą niezależni polscy historycy i historyczki. Jakość tych badań jest fantastyczna, imponująca. Chciałabym, żeby rząd to docenił, żeby celebrował te badania. Tymczasem tworzy kolejne instytucje, które próbują utrudnić prowadzenie takich badań i zmienić ich wymowę. Nie chcę w tym uczestniczyć. Chcę jasno powiedzieć, że jestem po przeciwnej stronie niż oni.

Kiedy mówi pani o świetnych badaniach prowadzonych w Polsce nad Zagładą, o których badaczy i badaczki pani chodzi?

To smutne, ale nie chcę panu podawać nazwisk, ponieważ nie chcę, aby ktokolwiek miał przez to kłopoty. Wymieniłam nazwiska, które wszyscy znają w moim liście [Jana T. Grossa, Jana Grabowskiego i Barbary Engelking - przyp. OKO.press].

Miałam szczęście spędzić semestr w Warszawie, kiedy prowadziłam badania nad moją książką. Polskie zasoby archiwalne są bardzo ciekawe, w niewielkim stopniu wykorzystane, trudne dla zachodnich badaczy, także ze względu na kwestie językowe. Spotkałam w Polsce wielu młodych ludzi, pracujących nad doktoratami i starszych, którzy prowadzą znakomite badania nad Zagładą. Nie chcę, żeby mieli problemy.

To dla pani sprawa wolności słowa?

Tak, zdecydowanie.

Doprecyzujmy: to polski rząd jest według pani przeciwko wolności słowa i badań?

Tak, polski rząd zainwestował bardzo wiele zasobów w opowiadanie różnych historii o Zagładzie. W dużej części są to prawdziwe historie. Sęk w tym, że one nie są kompletną historią, a czasami nawet zniekształcają cały obraz.

Każdy kraj chce mieć pozytywne historie, które może opowiadać obcym i których może uczyć swoje dzieci. Teraz w USA mamy spór o to, czego dzieci w szkole powinny być uczone o rasizmie. Polska nie jest więc wyjątkiem.

Polski rząd mówi dużo o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, o nie-Żydach pomagających Żydom w czasie Zagłady. To piękna i ważna historia. Ale jeśli nie da się umieścić bohaterstwa tych ludzi w pełnym kontekście, mamy problem.

Nie da się wówczas zrozumieć, dlaczego - w wielu wypadkach - byli oni mordowani. A byli dlatego, ponieważ denuncjowali ich inni Polacy, nie-Żydzi. To sąsiedzi - za worek soli, za jakieś dobra materialne czy z innych powodów - chcieli, żeby Polacy pomagający Żydom wraz z ukrywanymi Żydami zostali zamordowani. Jeżeli opowie się tę historię w całości, okaże się, że ci ludzie byli jeszcze odważniejsi i bardziej bohaterscy, naprawdę wyjątkowi. Ale obecny rząd nie chce mówić o donosicielstwie, albo o tym, że ci ratujący musieli opuszczać swoje domy po wojnie… A więc produkuje mity.

Różne wymiary opowieści o kolaboracji są więc źle widziane.

Mówi pani o tworzeniu mitów przez rządzących. O jakie mity chodzi?

Nawet go trudno wypowiedzieć na głos, to takie absurdalne! Że Polska była doskonałym miejscem dla Żydów, którzy mogli tam przetrwać Zagładę…

„To nie my, to Niemcy, myśmy tylko pomagali Żydom”. Pani nie ubiegała się o tę nagrodę?

Wysłał ją mój wydawca. Zgłosił moją książkę do wielu nagród, to część jego pracy - i jestem mu za to wdzięczna. Kiedy otrzymałam wiadomość, że jestem finalistką, przyjrzałam się Instytutowi Pileckiego. Im więcej o nim czytałam, tym bardziej desperacko pragnęłam, żeby nie przyznano mi tej nagrody. To bardzo dziwne uczucie! Doszłam potem do wniosku, że nie mogę jej przyjąć.

Co jest nie tak z Instytutem Pileckiego?

Zadali mi podobne pytanie w liście otwartym. Wspierają linię partii. Aktywnie próbują reprezentować pewne poglądy jako niesłuszne, są częścią aparatu tworzącego państwowe mity.

Nie mam problemu z honorowaniem Polaków ratujących Żydów. To byli bohaterowie. Mam jednak wrażenie, że często robi się to w sposób dehumanizujący ratowanych. O ratujących mówi się z imienia i nazwiska; ratowani są po prostu „Żydami”. Czasami mają nazwiska, czasami nie. Myślę, że ludzie ratujący innych także chcieliby, aby ci, których ratowani, również mieli nazwiska, także pośmiertnie.

List prof. Eliyany R. Adler do Tomasza Stefanka z Instytutu Pileckiego

Szanowny Panie Stefanek,

Pragnę podziękować Panu za uhonorowanie mojej książki nagrodą im. Witolda Pileckiego. Po dziesięcioletnim przeszukiwaniu archiwów na całym świecie wyrazy uznania są źródłem prawdziwej satysfakcji. Mam nadzieję, że moja książka zwróci uwagę na jej ważny, zasadniczy wątek – doświadczenia żydowskich uchodźców z Polski, którzy przeżyli II wojnę światową w głębi Związku Radzieckiego. Pragnę wreszcie dodać, że życie Witolda Pileckiego, patrona Instytutu i nagrody, było inspiracją dla nas wszystkich. Dlatego z ciężkim sercem muszę odmówić przyjęcia tego zaszczytu.

Instytut Pileckiego szczodrze wspierał niektóre badania historyczne nt. II wojny światowej, jednak brał też udział w cenzurowaniu prac historyków próbujących ukazać złożoność, a nawet tragizm wojennych dziejów Polski. Wojna i okupacja stawiają ludzi i społeczeństwa w skrajnych sytuacjach. II wojna światowa była tragicznym czasem dla wszystkich polskich obywateli, choć w niejednakowym stopniu. Niektórzy Polacy, jak ci, o których czytamy na stronie internetowej Instytutu, oddali życie, broniąc swych żydowskich rodaków. Inni, jak wiemy m.in. z prac profesorów Jana T. Grossa, Jana Grabowskiego i Barbary Engelking, odnieśli rozmaite korzyści ze śmierci swoich sąsiadów.

W całej Europie różne kraje zaczęły powoli godzić się z Holocaustem i jego trudnym dziedzictwem. Naziści nie osiągali swych celów własnymi siłami. W każdym okupowanym kraju korzystali z szerokiego wsparcia miejscowej ludności, współpracowali też z państwami Osi, a nawet z państwami neutralnymi. Posuwamy się naprzód, rozpoznając i badając skomplikowaną przeszłość. Wydawało się, że po 1989 roku Polska wkroczyła na tę drogę. Poziom, zakres i szczegółowość prac polskich badaczy Holocaustu robią ogromne wrażenie. Jednak w ostatnich latach władze – przy wsparciu Instytutu Pileckiego – próbują ograniczać te kluczowe badania metodą gróźb i pozwów sądowych.

Jako historyczka muszę stanąć po stronie moich licznych, dzielnych przyjaciół i kolegów z Polski prowadzących tak wyjątkowe, godne uwagi badania. Wierzę, że kontynuowanie tej trudnej pracy polegającej na konfrontacji ze złożoną i niewygodną prawdą o Holocauście na polskich ziemiach pomoże temu krajowi zrozumieć własną przeszłość – pomoże naukowcom z całego świata pojąć nieprzemijające skutki ludobójstwa.

Z poważaniem

Eliyana Adler

List przełożył Sergiusz Kowalski, publikujemy go za „Gazetą Wyborczą”

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze