Kryzys klimatyczny odbiera możliwości pracy i zmusza do walki o zasoby niezbędne do przetrwania, co rodzi desperację i rozgoryczenie: motory napędowe radykalizmu
Zmiany klimatu sprawiają, że żyjemy w niebezpieczniejszym świecie. To nie opinia: tylko w tym roku i tylko w Polsce doświadczyliśmy już powodzi, suszy i pogodowych ekstremów. A przecież żyjemy w kraju, który nie musi mierzyć się z cyklonami, któremu jeszcze nie zagraża podnoszący się poziom morza i którego nie nawiedzają regularne pożary lasów. Tymczasem państwach najbardziej narażonych na efekty kryzysu klimatycznego odbiera on ludziom bezpieczeństwo żywnościowe, zagraża zdrowiu i zmusza do migracji. A także napędza terroryzm.
Nieprzypadkowo listy krajów o największej aktywności terrorystycznej w dużej mierze pokrywają się z listami miejsc najpoważniej wystawionych na konsekwencje globalnego wzrostu temperatur: Syria, Afganistan, Czad, Nigeria, Niger, Somalia, Demokratyczna Republika Konga. Zmiany klimatu są powszechnie uważane za tzw. mnożnik zagrożenia – oznacza to, że potęgują istniejące wcześniej niebezpieczeństwa.
Rozmawiamy z Madeline Romm, badaczką z National Consortium for the Study of Terrorism and Responses to Terrorism (START) przy Uniwersytecie w Maryland, która specjalizuje się właśnie w tym temacie. W dalszej części tekstu przedstawiamy historię wysychającego jeziora Czad i wpływu, jaki zmiany klimatu wywarły na rosnące znaczenie organizacji terrorystycznych w tym regionie.
Jakub Mirowski: Jak powodowane wstrząsami klimatycznymi migracje oraz zmiany w mobilności prowadzą do zwiększonego ryzyka terroryzmu?
Madeline Romm: Źródła utrzymania ludzi stają się coraz mniej pewne, szczególnie jeśli żyją z rolnictwa. W obliczu kryzysu klimatycznego mogą przenieść się w miejsca bardziej bogate w zasoby lub takie, które oferują możliwości zatrudnienia. To jednak może prowadzić do zwiększenia ryzyka konfliktu. Głównym powodem jest tutaj rywalizacja o ograniczone zasoby w danym kraju lub regionie. To dolewa paliwa do kolejnych napięć związanych mieszaniem się różnorodnych grup etnicznych i społecznych, szczególnie w tych regionach, gdzie również brakuje źródeł utrzymania. Mogą narastać uczucia wzajemnej nieufności, i to z tej nieufności rodzi się konflikt. No i są jeszcze podziały wewnątrz różnorodnych społeczności: mieszkańcy miast kontra mieszkańcy wsi, starcia pomiędzy różnymi grupami społeczno-ekonomicznymi. Prowadzą one do dyskryminacji i wykluczenia społecznego, które ponownie mogą potencjalnie prowadzić do przemocy i konfliktu.
Żeby uniknąć pozostawania wyłącznie w sferze teorii: gdzie możemy to obecnie zaobserwować?
Konflikt pomiędzy rolnikami i pasterzami to perfekcyjny przykład wszystkich tych czynników nakładających się na siebie. W wielu regionach zachodniej Afryki, na przykład w Nigerii czy Mali, rolnicy i pasterze na przestrzeni wieków orbitowali wokół siebie w swego rodzaju symbiotycznej relacji, gdzie jedni byli zależni od drugich. Tolerowali się wzajemnie, a konflikty, jakie wybuchały, były o raczej niewielkiej skali i zażegnywali je lokalni przywódcy. Niestety, zmiany klimatu negatywnie wpłynęły na produkcję rolną i dostępność ziemi, której oczywiście zarówno rolnicy, jak i pasterze potrzebują. Ci drudzy musieli zmienić swoje trasy przemieszczania się, by znaleźć dostępne tereny do wypasania bydła, i w ten sposób zaczęli wkraczać na pola rolników, co doprowadziło do starć. Sytuację dodatkowo zaogniły istniejące już napięcia na tle etnicznym oraz fakt, że w dobie kryzysu klimatycznego żadna z grup nie może być w pełni pewna swoich źródeł utrzymania.
Obecnie urosło to do rangi brutalnej rywalizacji o zasoby. Możemy zaobserwować kradzieże bydła, które wcześniej zdarzały się na niewielką skalę, a teraz zmieniły się we wchodzenie do wiosek, używanie przemocy wobec żyjących tam ludzi i zabieranie całego żywego inwentarza. To skradzione bydło jest potem sprzedawane w podziemnym rynku, bez płacenia podatków, i te pieniądze często w ostatecznym rozrachunku finansują funkcjonowanie organizacji ekstremistycznych, takich jak Boko Haram.
Wspominasz także, że radykalne ugrupowania zaczęły taktycznie wykorzystywać zmieniający się klimat.
Tak, zaobserwowaliśmy na przykład zwiększoną zależność od pory deszczowej, w trakcie której z powodu globalnego wzrostu temperatur intensyfikują się opady. Wtedy odnotowujemy wzrost w liczbie kradzieży bydła, jako że deszcz zmywa ślady, a lasy po bardziej intensywnych opadach to trudny teren do poruszania się dla policji, więc tworzą się tam obszary bezprawia, co jest tym łatwiejsze, że mówimy o krajach, w których rządy i instytucje są słabe. To tam skupia się podziemny rynek i stamtąd też operują ugrupowania terrorystyczne.
Z jednej strony łatwo założyć, że miejscowe społeczności dotknięte wstrząsami klimatycznymi są zdecydowanie przeciwko tej aktywności grup terrorystycznych, jako że jeszcze pogłębia ona niestabilność. Z drugiej jednak wspominasz o generalnym sprzeciwie wobec eksploatacji i złego zarządzania zasobami przez rządowe elity. Jaki jest więc trend, jeśli mowa o podejściu zwyczajnych ludzi do wzrostu znaczenia radykalnych ugrupowań?
Poprzez wykorzystywanie skutków wstrząsów klimatycznych, ekstremiści często zaczynają kontrolować dystrybucję zasobów. Dla przykładu: podczas suszy w Tajlandii Narodowy Front Rewolucyjny, dżihadystyczna formacja separatystyczna, przemocą przepędził rolników z ich ziemi i zagrabił zapasy ryżu. Rolnicy musieli więc zaakceptować władzę terrorystów, by otrzymać żywność, pomimo oczywistej niechęci.
W krajach o słabych rządach, gdzie władze nie pomagają ludziom w potrzebie, ugrupowania ekstremistyczne mogą przedstawiać się jako alternatywa, ktoś zdolny do zapewnienia bezpieczeństwa, jedzenia i pieniędzy.
To pewnie wystarczający argument, by do nich dołączyć.
Tak, wstrząsy klimatyczne stwarzają możliwości rekrutacyjne dla organizacji terrorystycznych. Wykorzystują poczucie frustracji, porzucenia, spowodowane niezdolnością rządu do odpowiedniej reakcji na kryzysy. Wiemy, że te emocje to jeden z czynników, które prowadzą do radykalizacji i ekstremizmu. Ludzie w ich obliczu stają się bardziej podatni na ugrupowania proponujące przemocowe rozwiązania trapiących ich problemów.
Ale jest także prostszy powód: terroryści często całkowicie kontrolują lokalną ekonomię, do takiego stopnia, że społeczności nie mają innego wyjścia, niż z nimi współpracować. To nie jest kwestia dobrowolnej kolaboracji, a raczej bycia do niej zmuszonym przez okoliczności.
Jak w takim razie rozwijające się kraje mogą skutecznie walczyć ze wzrostem aktywności grup terrorystycznych?
Kiedy chodzi o ograniczanie ryzyka, sporym problemem jest fakt, że wiele strategii, które są obecnie wprowadzane na globalnym szczeblu, kompletnie nie bierze pod uwagę przyczyn podatności na zagrożenia. Weźmy takie Porozumienie Paryskie, które zobowiązuje każdego z sygnatariuszy do starań na rzecz ograniczenia emisji o połowę do 2030 roku. Jeśli zrobią to państwa, dajmy na to, w Północnej Afryce, w skali światowej zrobi to bardzo drobną różnicę, jednocześnie w znacznym stopniu ograniczając rozwój ekonomicznych tych krajów.
Proponujemy ogólnikowe rozwiązania, które mają sens przede wszystkim dla krajów rozwiniętych.
A do kryzysu klimatycznego należy podejść, biorąc pod uwagę specyficzne uwarunkowania.
No tak, rzecz w tym, że już żyjemy w erze kryzysu klimatycznego, który właśnie w te najbardziej wrażliwe regiony uderza z największą siłą. Jak w takim razie ograniczyć zagrożenie terroryzmem tam, gdzie do klimatycznych wstrząsów już doszło?
Na szczeblu regionalnym, przyjmowana polityka musi częściej brać pod uwagę perspektywę lokalnych społeczności. Wracając do konfliktu między rolnikami i pasterzami: w Nigerii powstała inicjatywa nazwana Ruga, która planowała stworzenie swego rodzaju rezerwatów dla pasterzy. W ostateczności przyczyniła się do umocnienia powszechnego stereotypu pasterzy jako agresywnej społeczności i wymogła na nich przyjęcie osiadłego trybu życia, podczas gdy historycznie zawsze byli oni nomadami. Kluczem jest więc stworzenie takich procesów podejmowania decyzji, gdzie uwzględnione zostaną głosy ludzi dotkniętych efektami zmian klimatu.
W stworzeniu tych efektywnych strategii klimatycznych pomogłaby na pewno współpraca między władzami, organizacjami pozarządowymi oraz lokalnymi społecznościami. Kraje rozwijające się potrzebują ponadto nieustającego międzynarodowego wsparcia i finansowania, bo te najbardziej wrażliwe regiony po prostu nie są dostatecznie stabilne ekonomicznie, żeby same poradzić sobie z tematem kryzysu klimatycznego.
Mówimy tutaj ciągle o Północnej i Zachodniej Afryce, Południowo-Wschodniej Azji, ryzyko zmian klimatu pogłębiających zagrożenie terrorystycznych obserwuje się także na Bliskim Wschodzie. A czy w twojej opinii istnieje ryzyko, że ta radykalizacja wyjdzie poza regionalne ramy i stanie się poważnym problemem międzynarodowym, jak Al-Kaida czy Państwo Islamskie?
Nie sądzę, żeby stało się to kłopotem w Europie czy Stanach Zjednoczonych, a raczej w miejscach, które już mają problem z kruchą władzą, historycznymi konfliktami, brakiem politycznej stabilności i nieszczelnymi granicami. Zmiany klimatu staną się z czasem tylko poważniejszą kwestią i uczynią te regiony jeszcze bardziej niestabilnymi, a ekstremistyczne ugrupowania nadal będą ewoluować, by zyskać na nowej sytuacji. I jeśli uda im się naprawdę ugruntować swoją pozycję w tych regionach, pozwalając im na swobodne operowanie i odnoszenie sukcesów, może się to przelać poza lokalną skalę i zmusić inne kraje do interwencji.
To, o czym mówi Madeline Romm, w żadnym wypadku nie pozostaje wyłącznie w sferze akademickich rozważań. Przykładów z niedawnej przeszłości nie brakuje. Według niektórych badaczy zmiany klimatu – konkretniej zaś katastrofalna susza w latach 2007-2010 – przyczyniła się do wzrostu znaczenia tzw. Państwa Islamskiego, które potrafiło zręcznie wykorzystywać kontrolę nad ograniczonymi zasobami wody w celu ustabilizowania swojej pozycji w regionie, czy jako narzędzie rekrutacji nowych członków. Bardziej aktualnym przykładem jest jednak sytuacja w regionie wokół jeziora Czadu, na styku granic Czadu, Nigerii, Nigru i Kamerunu.
Tereny wokół wysychającego zbiornika w przeciągu poprzedniej dekady stały się idealnym środowiskiem dla grup terrorystycznych, przede wszystkim Boko Haram oraz Prowincji Afryki Zachodniej Państwa Islamskiego (ISWAP). Historia jeziora Czad przywodzi na myśl afrykańską wersję katastrofy tzw. Morza Aralskiego w byłym Związku Radzieckim. Jeszcze na początku lat 70. był to ogromny akwen o powierzchni ok. 20 tys. km kw, a dziś zostało z niego niecałe 10 proc.
Wahania w powierzchni jeziora nie są historycznie niczym nowym, zastraszające jest jednak tempo, w jakim skurczyło się ono na przestrzeni zaledwie 60 lat. Na jego wysychanie wpływają zarówno zmiany klimatu – stan jeziora jest w dużej mierze zależny od opadów, które z powodu wzrostu globalnych temperatur są tam ponad dwukrotnie mniejsze, oraz parowania, które z tego samego powodu się intensyfikuje – jak i działalność człowieka. Kraje, przez które przepływają rzeki uchodzące do Czadu, 50 lat temu zaczęły na potęgę budować projekty irygacyjne, zbiorniki retencyjne i elektrownie wodne, co drastycznie zmniejszyło dopływy wody.
Jednocześnie wzrosła populacja zależna od jeziora: Kotlina Czadu to dziś dom ponad 30 milionów ludzi, co nakłada dodatkową presję na pozyskiwanie malejących zasobów. Jeśli połączyć to z faktem, że akwen znajduje się na pograniczu czterech krajów, które zajmują wysokie miejsce na liście najmniej stabilnych państw świata (Fragile State Index) – region był wprost skazany na intensyfikację działań organizacji terrorystycznych.
I tak też się stało.
Wysychające jezioro, pustynnienie obszarów kiedyś zajmowanych przez wodę, obumierająca gleba czy zanik populacji ryb sprawiły, że w regionie brakuje dziś zarówno zasobów, jak i możliwości pracy. Jezioro Czad jest bowiem absolutnie kluczowe dla hodowli bydła, rolnictwa oraz rybołówstwa w kotlinie.
To sektory, które dają zatrudnienie około 80 proc. mieszkańców kotliny.
Rosnące bezrobocie szczególnie mocno uderza w kobiety, ale także mężczyzn dopiero wchodzących na rynek pracy.
„Dla wielu nowych rekrutów dołączenie do organizacji takich jak Boko Haram było lepsze niż alternatywa. Staraj się przetrwać suszę, nie mogąc zapewnić wody i jedzenia swojej rodzinie, albo dołącz do organizacji terrorystycznej. Te ugrupowania miały dostęp do jeziora, i to był bardzo poważny argument” – opowiada dr Thomas Griffin z Uniwersytetu w Vermont, który w trakcie swojej służby wojskowej w amerykańskiej armii trafił do Kamerunu jako oficer ds. cywilnych i tam badał zależności między klimatem a wzrostem zagrożenia terrorystycznego w tamtym regionie.
„W rozmowach z Kameruńczykami słyszałem cały czas o tej wzmożonej aktywności na północy, niedaleko Jeziora Czad. Ale tak dużo uwagi było skupione na wojnie domowej w pozostałej części kraju, że mało kto się tym zajmował. Jezioro znajduje się na peryferiach każdego z czterech państw za wyjątkiem Czadu, więc nie zwraca się na nie aż takiej uwagi. Co z oczu, to z serca” – wyjaśnia.
Dr Griffin zajął się śledzeniem starć zbrojnych w regionie w latach 2009-2019 i odkrył, że na przestrzeni tego dziesięciolecia liczba potyczek zwiększyła się tam kilkudziesięciokrotnie – z 13 w 2009 roku do aż 513 w 2019. Do 152 starć doszło w miejscach, które – gdyby akwen pozostał w swoich uprzednich granicach – znalazłyby się na jego powierzchni.
Bez zmian klimatu oraz antropogenicznej eksploatacji dopływających rzek, spora część osób biorących udział w tych walkach mogłaby mieć szersze alternatywy i zajmować się np. rybołówstwem czy rolnictwem. Z badań organizacji pozarządowych Mercy Corps wynika bowiem, że jednymi z wiodących przyczyn dołączenia do organizacji terrorystycznych takich jak Boko Haram był nie religijny fanatyzm, a możliwość poprawienia swojej sytuacji ekonomicznej – znacznie pogorszonej przez cofające się wody jeziora.
Organizacje terrorystyczne wykorzystują wysychanie akwenu także do umacniania swojej fizycznej obecności w regionie. „Przy brzegach jezioro skurczyło się tak bardzo, że powstały małe, bagniste wysepki, które są wykorzystywane jako bazy do przeprowadzania ataków” – opowiada dr Griffin – „Od kameruńskich żołnierzy słyszałem historie o tym, jak bojownicy przedostają się na nie i ustanawiają tam punkt zaczepienia do dalszych działań”. Napastnicy przeprowadzają akcje typu hit-and-run – uderzają w posterunki armii lub cele cywilne, zadają jak największe zniszczenia i wycofują się z powrotem na teren, po którym bardzo trudno jest się przemieszczać.
Sytuacja w regionie Jeziora Czad pozostaje nierozwiązana do dzisiaj.
W wyniku działalności grup terrorystycznych, połączonych z pogarszającymi się warunkami środowiskowymi, przez ostatnie 15 lat zginęło tam ponad 50 tysięcy osób, ponad 3,2 miliona musiały uciekać ze swoich domów, a ponad 11 milionów wymaga pomocy humanitarnej. To spotęgowanie przemocy zmusiło jednak dotknięte kraje do aktywniejszych działań.
Po masakrze w Baga w Nigerii w 2015 roku, w której dżihadyści przejęli kontrolę nad posterunkiem militarnym, a następnie zamordowali ponad 2 tysiące mieszkańców miasteczka, siły Nigerii, Nigru, Czadu i Kamerunu zacieśniły współpracę w ramach formacji Multinational Joint Task Force. W 2020 roku przeprowadziła ona operację Boma Wrath przeciwko siłom Boko Haram i ISWAP, w której zginęło około tysiąca bojowników. Od tamtego czasu kilkadziesiąt tysięcy kolejnych członków organizacji terrorystycznych dobrowolnie oddało się w ręce armii. Obecnie prowadzi ona drugą edycję operacji „Lake Sanity”; w lipcu tego roku żołnierzom udało się m.in. doprowadzić do kapitulacji ponad 260 bojowników.
W pewnym stopniu udało się osłabić pozycję organizacji terrorystycznych w okolicach Jeziora Czad – bardzo mocno pomogła tutaj też „wojna domowa” o dominację w regionie pomiędzy Boko Haram i ISWAP – ale nie oznacza to, że zostały całkowicie pokonane. W czerwcu zamachowcy samobójcy zabili 32 osoby w północno-wschodniej Nigerii. Na pograniczu Czadu i Kamerunu wzrosła liczba porwań dla okupu.
Niezależnie od tego, ilu dżihadystów uda się „zneutralizować” czy nakłonić do kapitulacji, sentymenty podsycające działanie ugrupowań terrorystycznych będą obecne w regionie do momentu, w którym rządy państw nie uznają za priorytet rozwiązanie głębiej sięgających problemów.
Dopóki dołączenie do Boko Haram czy ISWAP będzie jedną z niewielu sensownych alternatyw wobec głodu, suszy i bezrobocia, organizacje te nie znikną.
Co najwyżej przyzwyczają się do wzmożonej aktywności militarnej i dopasują do niej swoje taktyki. To samo będzie mieć miejsce w Syrii, Afganistanie czy Somalii.
Wszędzie tam kryzys klimatyczny odbiera możliwości pracy i zmusza do walki o zasoby niezbędne do przetrwania, co rodzi desperację i rozgoryczenie: motory napędowe radykalizmu.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
Komentarze