Ustawę można uchwalić w jeden dzień. Jest mnóstwo prawniczych tricków, którymi w Sejmie można przeciwnika zagonić do narożnika. Ale PiS nauczył nas jeszcze jednego: co uchwalone, można od-uchwalić. Chyba że ludzie zostaną włączeni w proces tworzenia zmian. Bo wtedy nie dadzą sobie odebrać swoich instytucji
Minął już miesiąc od wyborów i presja, by nowa władza zaczęła wprowadzać zmiany szybko i konkretnie, narasta.
Jakby PiS nas nie nauczył, że projekty wdrażane szybko, równie szybko można potem wyrzucić.
Instytucje demokratyczne zniszczyć jest bowiem łatwo, o ile nie są dobrze zakorzenione. Dlatego łatwo poszło i z Trybunałem Konstytucyjnym, z KRS, Sądem Najwyższym i z sądami.
Ale była jedna obywatelska instytucja, którą PiS chciał zniszczyć, ale mu nie wyszło. Bo została wprowadzona powoli, w debacie. To instytucja niezależnych od władzy zbiórek publicznych, wprowadzona ustawą z 2014 roku.
To piękna i pouczająca historia.
Stara ustawa o zbiórkach, obowiązująca jeszcze w 2013 roku, pochodziła z czasów II RP – z 1933 r.oku (Dz. U. z 1933 r. Nr 22, poz. 162 ze zm.). Wprowadziła prostą zasadę: chcesz zbierać pieniądze na cel publiczny, musisz dostać zgodę władzy. II RP próbowała w ten sposób powstrzymywać organizację narodowego ruchu ukraińskiego. Ale przywileje władzy podobają się każdej władzy, więc ustawa przetrwała i PRL, i 20 lat III RP. W 2003 roku rząd Leszka Millera dopisał sobie do niej rozporządzeniem, że zgoda na zbiórki dotyczy także internetu (Dz. U. z 2003 Nr 199, poz. 1947).
I tak to się toczyło, aż w 2011 roku aktywiści zauważyli, że z tym internetem to już zupełnie bez sensu. Takie zbiórki są elektroniczne, a władza miała już wtedy dość narzędzi, by kontrolować (i opodatkowywać) taki przepływ pieniędzy. Co ma tu do tego minister spraw wewnętrznych? Dlaczego ma wydawać zgody na to?
Myślicie, że wystarczyło wywalić rozporządzenie rządu Millera? Otóż nie. Bo w 2011 r. byliśmy już w Unii Europejskiej i inne obowiązywały standardy. Legislatorzy rządowi zauważyli: ustawa z 1933 r. z oczywistych powodów (braku internetu w 1933 r.) nic nie wspominała o internecie. Więc i rozporządzanie nie może o nim wspominać. Ale żeby wyrzucić rozporządzenie wspominające internet bez podstawy w ustawie, trzeba mieć do tego podstawę w ustawie. Czyli słowo “internet”. Najpierw więc trzeba zmienić ustawę.
No ale trzeba było przecież szybko. Pojawił się więc pomysł, by ten internet w zbiórkach szybko dopisać do ustawy o działach (przepisów porządkujących organizację administracji rządowej po zmianach w strukturze rządu w 2011 roku). Rach-ciach, już po pierwszym czytaniu projektu, autopoprawką podczas prac w komisjach sejmowych późną wiosną 2012 roku.
Bo zdanie, że do działu administracja należą także zbiórki w internecie, więc do ustawy z 1933 r. dopisuje się “i internetowe”, wyglądało paskudnie. I na nic się zdały tłumaczenia, że chodzi o podstawę do skasowania kontroli zbiórek w internecie. A co, jeśli władza swoich kompetencji nie ograniczy, tylko wykorzysta naiwność strony społecznej?
I wtedy narodziła się rewolucyjna idea: zróbmy to dobrze, czyli po bożemu.
Napiszmy od nowa całą nową ustawę o zbiórkach, a nie dopisujmy się do legislacyjnego utworu sprzed 80 lat.
Po bożemu oznaczało przygotowanie najpierw założeń do ustawy, porządne ich skonsultowanie, przekazanie rządowi, a potem, po otrzymaniu akceptacji rządu dla kierunku zmian, przygotowanie projektu, skonsultowanie go, przekazanie rządowi, a potem parlamentowi do uchwalenia. Trzy czytania, komisje sejmowe, Sejm i Senat. Oraz podpis prezydenta.
Zamiast trzech dni zajęło to prawie dwa lata.
Pomagało jednak to, że równocześnie – po tym jak rząd PO-PSL dostał po łapach przy próbie przyjęcia ACTA (wtedy się okazało, że konsultowanie przepisów o prawie autorskim, nie polega na skonsultowaniu się wyłącznie z organizacjami twórców – bo są jeszcze odbiorcy twórczości i oni też mają prawo się wypowiedzieć) – powstały nowe zasady konsultacji publicznych.
Nie kilkudziesięciostronicowe dokumenty, których nikt nie był w stanie nie tylko zrozumieć, ale też zastosować. Zasady spisano na jednej kartce.
Po tych zasadach w administracji rządowej nie pozostał dziś w zasadzie żaden ślad – ale nadal są używane w lokalnych społecznościach. Bo też powstały wspólnie: pisali je aktywiści i urzędnicy, w przejrzystym procesie uzgodnionym publicznie po awanturze o ACTA.
I to mimo tego, że przedstawiciele administracji i organizacji pozarządowych prowadzących zbiórki szybko się porozumieli, co trzeba zrobić. Że trzeba uwolnić zbiórki. Te elektroniczne powinny podlegać wyłącznie kontroli władz skarbowych, a zbiórki gotówki w przestrzeni publicznej (do puszek na ulicy) powinny być tylko zgłaszane. Ale nie władzy, tylko współobywatelom, na portalu zbiórek publicznych. Kto zgłosi, musi potem zbiórkę publicznie rozliczyć. Nie rozliczy, nie zgłosi następnej.
Przez chwilę zastanawiano się, czy w ogóle nie skasować całej ustawy. Ale stanęło na tym, że nie. Państwo musi wyraźnie powiedzieć, że tworzy ramy dla działalności charytatywnej obywateli.
Kiedy po roku powstał w końcu projekt ustawy, uwagi – tak jak w wypadku założeń do ustawy – zbierane były na nieistniejącym już portalu mamzdanie.org.pl. Uwagi słały organizacje od prawa do lewa i nawet ma samym końcu prac okazywało się, że są w stanie znaleźć błędy i nieścisłości.
Przez Sejm projekt przeszedł niezauważony. Z oczywistych powodów: nie było przy nim awantur. Wdrożenie nowych przepisów też było w miarę proste: tak wiele osób przy tym pracowało, że wieść o zmianie szybko się rozeszła. Był rok 2014.
“Decyzje są wtedy dobre, kiedy podejmowane są wspólne” – mówił o tym ówczesny doradca prezydenta, śp. Henryk Wujec w czasie ceremonii podpisania ustawy (zjechali na nią z całej Polski przedstawiciele organizacji najbardziej zaangażowanych w zmianę prawa – na zdjęciu u góry).
W filmowej urzędowej relacji z momentu podpisania ustawy jest i niepojęta dziś pompatyczność, a sam moment podpisania ustawy został od tego czasu wielokrotnie ośmieszony. Ale jest tam mnóstwo autentycznej radości (dla jasności – byłam wtedy urzędniczką z zespołu, który nad tą ustawą pracował, i też się cieszyłam). Do tego – mimo że to filmik o podejmowaniu decyzji sprzed dziesięciu lat – głos zabierają tu kobiety. I to one podkreślają, jak ważna to zmiana, kiedy prawo czyni obywateli współodpowiedzialnymi za to, co się dzieje w sferze publicznej.
W 2018 r. PiS postanowił ustawę o zbiórkach skasować i przywrócić prawo władzy do decydowania, na co można zbierać, a na co nie.
No bo dlaczego obywatele mają zbierać np. na “Owsiaka”, skoro władza go nie lubi, albo na ECS w Gdańsku, skoro władza postanowiła cofnąć mu dotację?
I wtedy okazało się, po co ustawa z 2014 r. była przyjmowana przed prawie dwa lata – a nie rach-ciach-ciach.
W jej obronie wystąpili ci, którzy nad nią pracowali. A były to organizacje od prawa do lewa. Na portalu zbiórek widać było, ile inicjatyw skorzystało z organizowania zbiórek po nowemu. PiS najwyraźniej nie sprawdził, że byli wśród nich także jego wyborcy. Organizacje protestowały publicznie, naciskały władzę. Po tym, jak rozpętała się medialna burza (pierwsza w dziejach tej ustawy), MSWiA na gwałt zorganizowało “konsultacje”. To znaczy, zaprosiło na spotkanie przedstawicieli kilkudziesięciu organizacji (z Siedmioma Zasadami Konsultacji nie ma to wiele wspólnego).
A potem władza się... cofnęła. Za dużo było tych obrońców. I zbiórki nadal są wolne.
Bo uchwalić można wszystko. Ale by uchwalić to tak, by ludzie stanęli w obronie swojego prawa, trzeba niestety czasu i rozmowy. Nowa większość w Sejmie mówi nam dużo o tym, co i przy pomocy jakich narzędzi prawnych zmieni. Nie mówi jednak nic o samym sposobie pracowania nad zmianami. O konsultacjach i naradach z obywatelami. Czy tylko dlatego, że opinia publiczna się tym nie interesuje? A nie interesuje się, bo nie wie, że tak można?
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze