0:00
0:00

0:00

Irina Makarowa pochodzi z Czernihowa, miasta na północy Ukrainy. Mieszka w Warszawie. Do Polski przeprowadziła się 27 lat temu, kiedy wyjechała na studia. Ma polskie korzenie, jej babcia była Polką.

Z wykształcenia jest pedagożką i nauczycielką prac technicznych oraz fizyki, ale nigdy nie pracowała w zawodzie. Pracuje w firmie, która podlega instytutowi Polskiej Akademii Nauk. Po pracy jeździ do jednej z warszawskich szkół podstawowych, gdzie pracuje jako wolontariuszka. Pomaga dzieciom, które uciekły przed wojną z Ukrainy, przygotować się do egzaminu ósmoklasisty.

Rozmawiamy o tym, że ukraińskie dzieci zaledwie po trzech miesiącach pobytu w Polsce muszą zdawać egzaminy i uzyskiwać promocję. Muszą też przystąpić do egzaminu z ośmiu lat nauki języka polskiego, co graniczy z absurdem.

Julia Theus, OKO.press: Dlaczego pomaga pani w szkole?

Irina Makarowa: Dzieci, które uciekły z Ukrainy przed wojną, znalazły się nagle w obcym kraju, zostawiły swoje domy, bliskich. Chodzą do nowej szkoły, na lekcje prowadzone w języku, którego nie rozumieją. Czują się nieswojo, a w dodatku zaraz muszą zdawać egzaminy. Chcę im pomóc.

Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, a w moim rodzinnym mieście, Czernihowie, toczyły się największe walki, zachorowałam. Przez kilka dni nie mogłam wyjść z domu, pomóc ludziom, którzy uciekali do Polski. Czułam się winna. Myślałam sobie, moi przyjaciele walczą o życie, kryją się w schronach przed bombami, a ja siedzę bezczynnie w Warszawie.

Przeczytaj także:

Przyjęłam do domu dziewczynę, która uciekała podczas bombardowania z Kijowa. Pomagałam na tyle, ile mogłam, ale czułam niedosyt. I zgłosiłam się na wolontariat do szkoły.

Wieczorami dzwonię i piszę do znajomych z Ukrainy, żeby sprawdzić, czy żyją, a za dnia, po pracy, w każdy poniedziałek, jeżdżę pomagać w szkole. Najpierw wchodzę do gabinetu wicedyrektorki i dostaję dokumenty do tłumaczenia. Potem spotykam się z dziećmi. Szkoła zatrudniła dwie asystentki nauczycielek, Ukrainki, które codziennie są z uczniami i uczennicami na lekcjach i pomagają im tłumaczyć na bieżąco materiał.

W polskich szkołach uczy się teraz 200 tysięcy dzieci z Ukrainy. Ale ile jest ich w pani szkole?

Kilkanaścioro. Dołączyły do dwóch polskich klas. Na początku wojny uczniów z Ukrainy było więcej, ale wróciły do kraju. Na przykład chłopiec z Łucka pojechał z rodzicami do domu, jak tylko Rosjanie przestali zrzucać tam bomby.

Po lekcjach dzieci z Ukrainy mają dodatkowe zajęcia wyrównawcze, żeby nadrabiać materiał.

Tylko, że część z nich nic nie rozumie.

Na przykład dziewczynki, które pochodzą z okolic Doniecka i mówią tylko po rosyjsku. Dzieci, które pochodzą z zachodniej Ukrainy, są w stanie zrozumieć język polski, jeżeli mówi się wolno. Bo ukraiński i polski są podobne.

Ale ogromny problem ze zrozumieniem czegokolwiek mają dzieci, które pochodzą z rosyjskojęzycznych terenów. To cała lewobrzeżna Ukraina — południe, wschód i obwód czernichowski. W Czernihowie większość ludzi mówi po rosyjsku. Tak samo jest w obwodzie charkowskim czy sumskim. W Mariupolu po rosyjsku mówili wszyscy. A przecież to właśnie tereny atakowane przez Rosjan, z których ucieka najwięcej ludzi z dziećmi.

Dzieci, które mówią tylko po rosyjsku, mają więc w polskich szkołach najtrudniej?

Zdecydowanie. Szybko integrują się z polskimi dziećmi, ale rozumieją niewiele.

Moja córka chodzi do piątej klasy, do której dołączyła trójka dzieci z rosyjskojęzycznych terenów. Chłopiec i dziewczynka z Kijowa i jeszcze jeden chłopiec ze wschodniej części Ukrainy.

Podczas lekcji w szkolnych ławkach siedzą jak na tureckim kazaniu. Nie rozumieją, co się dzieje. Córka próbuje im tłumaczyć, ale tylko rozumie rosyjski, nie potrafi mówić.

Próbują rozmawiać przez elektronicznego tłumacza w telefonie. Nie pomaga.

Koleżanka, który uczy w szkole, opowiadała mi, że nigdy nie zapomni min dzieci z Ukrainy, którym tłumaczyła reguły czytania języka polskiego. Miały wielkie oczy i były osłupiałe, kiedy usłyszały, że “s” i “z” postawione obok siebie to dźwięk “sz”, a “c” i “z” to “cz”. Bo dźwięk “szcz” w języku ukraińskim i rosyjskim zapisuje się jedną literą! To była długa chwila konsternacji.

Jak zatem dzieci z Ukrainy mają zdawać egzaminy? Według danych resortu edukacji, w tym roku do egzaminu ósmoklasisty ma przystąpić 7 tysięcy dzieci z Ukrainy. I mimo tego, że nie znają języka polskiego, zdać egzamin z ośmiu lat nauki tego przedmiotu.

Dla ambitnych i zdolnych dzieci mogłoby to być wyzwanie. Ale przecież to jest fizycznie niemożliwe! Z góry wiadomo, że w trzy miesiące nikt nie przerobi materiału z ośmiu lat nauki. W tym czasie dzieci z Ukrainy mogą co najwyżej nauczyć się podstawowych zagadnień gramatycznych.

Na początku wolontariatu tłumaczyłam w szkole instrukcję obsługi do portalu LIBRUS, czyli elektronicznego dziennika, w którym wychowawcy i nauczyciele komunikują się z uczniami i rodzicami. Dzieci z Ukrainy musiały wiedzieć, co to jest, do czego służy i jak się tym posługiwać.

To podstawowe rzeczy, bez których nauka w polskim systemie oświaty jest niemożliwa!

Potem musieliśmy szybko pomóc ukraińskim dzieciom składać wnioski dotyczące języka obcego, który będą zdawać na egzaminie ósmoklasisty. I wytłumaczyć, że do tego egzaminu muszą przystąpić. Bo to warunek ukończenia szkoły podstawowej i pójścia do liceum.

Jak czuły się dzieci, kiedy o tym usłyszały?

Były wystraszone. Szczególnie dziewczynka z okolic Doniecka, czyli typowo rosyjskojęzycznego regionu. Jest ambitna, w szkole w Ukrainie była prymuską.

Jest przejęta i zestresowana.

Pyta jak ma zdać egzamin na piątkę, skoro nie zna języka polskiego. Pocieszam ją jak mogę, motywuję do ćwiczenia języka.

No, ale jak ona ma to zrobić? Tam jest część pisemna, trzeba napisać krótkie wypracowanie.

Chłopcy, którzy mówią po ukraińsku, są spokojniejsi. Wyjaśniamy im, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.

Na egzaminie ósmoklasisty polecenia będą w języku ukraińskim, więc matematyka nie będzie problemem. Odpowiadać też mogą w języku ukraińskim. Z językiem obcym też nie powinno być problemu, bo wybierają rosyjski lub angielski. Najgorzej jest z tym polskim.

Ukraińskie dzieci miały w ogóle egzaminy próbne?

Nie miały! Polskie dzieci miały próbne egzaminy ósmoklasisty. Wiedzą, jak wyglądają arkusze egzaminacyjne, jak ma przebiegać egzamin. Dzieci z Ukrainy tego nie wiedzą, to dla nich nowość.

Pokazujemy im, jak wygląda egzamin ósmoklasisty, ćwiczymy. Ale po raz pierwszy spotkali się z taką organizacją. Mają mętlik w głowie. Będziemy więc powtarzać spotkania i tłumaczyć im arkusze, co poniedziałek.

Kilka dni temu przetłumaczyłam instrukcję dla ukraińskich uczniów dotyczącą egzaminu ósmoklasisty. Żeby wiedziały, że egzaminy odbywają się codziennie przez trzy dni, że mają przyjść na egzamin pół godziny wcześniej, że mają mieć przy sobie te nieszczęsne długopisy z czarnym wkładem. A resztę rzeczy mają zostawić w szafce.

Przyszło mi do głowy, że w ramach pomocy warto byłoby wprowadzić mini słowniczki, żeby mogły zrozumieć, co się w ogóle dzieje na lekcjach.

Minister edukacji przekonuje, że nie przejmowałby się tym, że dzieci nie znają polskiego alfabetu, bo w szkołach są oddziały przygotowawcze, żeby dzieci się aklimatyzowały. I że nie wyobraża sobie szkoły bez języka polskiego.

Uważam, że decyzja, żeby dzieci z Ukrainy przystępowały do egzaminu z języka polskiego, to błąd. Na miejscu kierownictwa oświaty zastanowiłabym się, czy nie zwolnić ukraińskich dzieci chociażby ze zdawania lektur z języka polskiego. Nie zdążą przecież przeczytać teraz szybko Chłopców z Placu Broni.

To nierealne! Mają bagaż doświadczeń, traumatyczne przeżycia, ich bliscy zostali w Ukrainie. Potrzebują czasu, żeby dojść do siebie i zacząć się efektywnie uczyć.

Zdawać język polski mogłyby po jakimś czasie albo w uproszczonej formie. Oczekiwałam, że tak się wydarzy.

Myślałam, że w tym roku dzieci z Ukrainy zostaną zwolnione z egzaminu z języka polskiego.

Ale tak się nie stało.

Co do nauki języka polskiego, to nie jestem obiektywna, bo uwielbiam polski. Szeleści, brzęczy, podoba mi się. Pewnie zachęcałabym dzieci, żeby się go uczyły.

To oczywiste, że oprócz języka ukraińskiego i angielskiego warto znać drugi język. Ale naukę warto prowadzić tak, aby dzieci się nie zniechęcały, aby mogły się rozwijać.

Najpierw potrzebują się przystosować, uspokoić, poczuć bezpiecznie. Zrozumieć, że nikt już nie będzie tu do nich strzelał, że nikt nie będzie ich bombardował. Dopiero potem powinny przystępować do egzaminów. Mam nadzieję, że resort edukacji to zrozumie i w tym kierunku zacznie działać.

;
Na zdjęciu Julia Theus
Julia Theus

Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.

Komentarze