Zabójstwo Chrisa Haniego przez radykalnego antykomunistę Janusza Walusia uczyniło tego pierwszego bohaterem ludowym w RPA, zaś drugiego – czempionem skrajnej prawicy w Polsce. To historia zbrodni, która miała utrzymać przy życiu system apartheidu, a prawdopodobnie drastycznie przyspieszyła jego upadek
Janusz Waluś to Polak z Zakopanego, który większość swojego życia spędził w Republice Południowej Afryki. 10 kwietnia 1993 roku, w Wielką Sobotę, podszedł do Chrisa Haniego, jednego z liderów ruchu przeciwko apartheidowi i przewodniczącego Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej. Zawołał go po imieniu, po czym oddał do niego dwa strzały z pistoletu. Gdy Hani upadł, morderca dla pewności jeszcze dwukrotnie strzelił mu w głowę i odjechał.
Szybko został schwytany, a po aresztowaniu okazało się, że nie działał sam. Przynależał do Partii Konserwatywnej oraz Afrykanerskiego Ruchu Oporu, neonazistowskiej organizacji terrorystycznej głoszącej ideały białej supremacji. W zbrodni pomagał mu Clive Derby-Lewis, prawicowy polityk określany jako „zaciekły rasista nawet jak na standardy RPA”. To on zdobył broń, której użył Waluś, i podżegał go do zabicia Haniego.
W trakcie postępowania sądowego na jaw wyszły motywy zbrodni. Obaj mężczyźni byli zagorzałymi antykomunistami. Mając na uwadze negocjacje dotyczące zniesienia apartheidu i zorganizowanie demokratycznych wyborów w kraju oraz olbrzymią popularność lewicowych liderów wśród czarnoskórej społeczności, obawiali się perspektywy komunizmu w RPA. Ich plan zakładał, że śmierć Haniego rozpocznie okres zamieszek i chaosu na tyle silnego, by definitywnie zakończyć rokowania między rządem a Nelsonem Mandelą, pozwolić na dojście do władzy skrajnej prawicy, a być może także rozpocząć wojnę rasową.
O Walusiu było i będzie w najbliższych dniach dostatecznie głośno. Na sztandary już lata temu wzięła go polska skrajna prawica, przypinając mu łatkę „ostatniego Żołnierza Wyklętego”. On sam po wyjściu z więzienia właśnie wrócił do Polski. W sobotę 7 grudnia na lotnisku w Warszawie powitał Walusia Grzegorz Braun z Konfederacji, a 10 grudnia morderca wystąpi w Kanale Zero, gdzie będzie mógł przedstawić swoją wersję wydarzeń z kwietnia 1993 roku.
Kim jednak był Chris Hani: mężczyzna, którego śmierć miała wykoleić trwające latami rokowania pokojowe i rzucić RPA w wir wewnętrznego konfliktu?
Znaczenia tego morderstwa nie da się zrozumieć bez wytłumaczenia, jak nieludzkim systemem był apartheid. W języku afrykanerskim termin ten oznacza „oddzielność” – potrzebę osobnego funkcjonowania różnych ras. To ideologia, która była naturalnym przedłużeniem przekonania o wyższości potomków Europejczyków i stworzyła system okrutnie niesprawiedliwy.
“Reżim apartheidu był szczególnie brutalny wobec wszelkich przejawów sprzeciwu, niezależnie od tego, czy był to pokojowa opozycja czy zbrojny opór. Aresztował tysiące ludzi, którzy nie popierali tej ideologii” – tłumaczy dr Navid Farnia, wykładowca studiów afrykańskich na Uniwersytecie Wayne State w Detroit. „Odegrał także kluczową rolę w destabilizacji całego regionu południowej Afryki. W czasie, gdy wiele krajów na całym świecie walczyło o wyzwolenie i niepodległość, RPA osłabiała i aktywnie walczyła z ruchami dekolonizacyjnymi, np. w Angoli, Mozambiku i Zimbabwe”.
W drugiej połowie XX wieku władze RPA stworzyły sprawnie funkcjonujący aparat terroru.
Według raportu Komisji Prawdy i Pojednania, ustanowionej dwa lata po upadku rasistowskiego rządu, w latach 1948-89 z rąk służb bezpieczeństwa w areszcie zginęły co najmniej 73 osoby, a 49 zostało skazanych na śmierć z powodów politycznych. Oprócz tego zarejestrowano także 80 tysięcy przypadków aresztu na czas do trzech lat bez sprawiedliwego procesu (z czego co najmniej 15 tysięcy zatrzymanych stanowiły dzieci), 30 porwań, 38 „zniknięć” i 150 zabójstw wewnętrznych.
System uderzał przede wszystkim w czarnych, ale także w ich białych sprzymierzeńców; np. Donald Woods, dziennikarz, który ujawnił historię skatowanego przez policję Steve’a Biko, lidera Ruchu Czarnej Świadomości, musiał uciekać z kraju po tym, jak zaczęto grozić jego rodzinie.
Dr Farnia podejrzewa także, że władze współpracowały ze skrajnie prawicowymi bojówkami, takimi jak Afrykanerski Ruch Oporu:
„Rząd apartheidu nigdy nie przyznał, że działał ramię w ramię z tymi radykalnymi organizacjami. Są natomiast raporty, które pokazują, jak zaawansowana była infiltracja tych środowisk przez południowoafrykański reżim. I zamiast wykorzystać ją do ograniczenia ich wpływów, rząd użył ich jako broni do popełniania aktów przemocy przeciwko ruchowi anty-apartheidowemu”.
Apartheid stał się oficjalną państwową doktryną w 1948 roku. Organizacją, która od razu sprzeciwiła się ideologii „oddzielności”, był Afrykański Kongres Narodowy. Początkowo – w czasach, w których dorastał Chris Hani – grupa ograniczała się do zwoływania protestów, koordynowania strajków oraz aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa. Sytuację zaostrzyła masakra w Sharpville w marcu 1960 roku, kiedy policja otworzyła ogień do tłumu demonstrującego przeciw obowiązkowi posiadania specjalnych przepustek dla czarnoskórej ludności. Zginęło ponad 90 osób, a prawie 250 zostało rannych.
Zaledwie miesiąc później AKN został zdelegalizowany. W odpowiedzi jego działacze założyli uMkhonto weSizwe (MK – „Włócznia narodu” w języku Xhosa), zbrojne ramię organizacji, mające dokonywać strategicznych aktów sabotażu na kluczowe elementy infrastruktury. Władze RPA uznały je za ugrupowanie terrorystyczne. W 1963 roku aresztowały i skazały kilku liderów Kongresu – w tym Nelsona Mandelę – na karę dożywotniego więzienia.
Chris Hani był już wówczas członkiem AKN i MK.
Oraz, co może wydawać się egzotycznym połączeniem, zagorzałym katolikiem i komunistą jednocześnie.
Był jednym z działaczy, którzy po aresztowaniach przywództwa Kongresu zbiegli za granicę, i brał udział w kampaniach prowadzonych przez partyzantkę Afrykańskiego Ludowego Związku Zimbabwe, dążącego do obalenia kolonialnego rządu Rodezji. Odebrał także szkolenie militarne w sowieckiej Rosji. W latach 60. i 70. zaczął wyrastać za jednego z liderów uMkhonto weSizwe i Kongresu.
„To wyświechtane określenie, ale on naprawdę był bardzo charyzmatyczny” – wyjaśnia przyczyny popularności Haniego prof. Hugh Macmillan z Uniwersytetu Oksfordzkiego. „Odegrał ważką rolę w kampaniach zimbabwejskich i sprawował wiele funkcji w MK. Był także doceniany wewnątrz Afrykańskiego Kongresu Narodowego, mimo że często stanowił w nim krytyczny głos”.
Sam AKN w czasach wzrostu znaczenia Chrisa Haniego przeżywał kryzys. Wprawdzie jego członkowie zdobywali doświadczenie militarne za granicą, ale próby odrodzenia ruchu podziemnego w RPA nie przynosiły wymiernych efektów. Impas trwał do 1976 roku, w którym władze kraju postanowiły zmusić czarnoskórych uczniów do nauki języka afrykanerskiego, wykorzystywanego głównie przez uprzywilejowaną, białą mniejszość.
Decyzja ta wywołała protesty, w których wzięły udział tysiące studentów w całym kraju. W Soweto niedaleko Johannesburga przerodziły się one w masakrę. Policja otworzyła ogień do tłumu, zabijając co najmniej 176 osób, w dużej części nastolatków. Demonstracje stłumiono z taką brutalnością, że na ulice w proteście wyszli nawet studenci z „białych” uniwersytetów.
Z kolei dla wielu Afrykanów był to przełomowy, radykalizujący moment.
Mając w pamięci widok mundurowych strzelających do dzieci, przedostali się do ówczesnej Rodezji, by dołączyć do MK.
Od 1977 roku działania uMkhonto weSizwe stały się bardziej gwałtowne. Podkładano bomby w budynkach rządowych, stacjach policji, elektrowniach, rafineriach, niszczono linie kolejowe. Oficjalna polityka Afrykańskiego Kongresu Narodowego nakazywała, by unikać ofiar w cywilach, jednak regularnie się to nie udawało. Według statystyk południowoafrykańskiej policji w okresie od połowy lat 70. do zawieszenia broni w 1989 roku zginęło około 130 osób, z czego setka była cywilami.
„Hani był zdecydowany na użycie przemocy, chociaż nie wierzył, żeby tą drogą udało się obalić apartheidowy rząd. Uważał jednak, że aby zdobyć poparcie ludzi, bojownicy muszą postawić się reżimowi militarnie” – twierdzi prof. Macmillan. „Zapewne byłby pierwszym, który przyznałby, że niektóre z zamachów bombowych, nad którymi nie miał bezpośredniej kontroli, były błędami. Podobnie powiedziałby o rozstawianiu min w pobliżu farm, tym bardziej, że często zabijały one czarnych pracowników. Ale nazywanie go terrorystą jest śmieszne. On i inni bojownicy walczyli z potwornym systemem, kryminalnym reżimem, któremu pozwolono nadal istnieć tylko z powodu zimnej wojny”.
„Trzeba zrozumieć, że chwycenie za broń przez Haniego i całe uMkhonto weSizwe było bezpośrednią odpowiedzią na groteskową brutalność ze strony apartheidowego reżimu” – wtóruje mu dr Farnia. „Podczas swojego procesu w 1964 roku Mandela powiedział, że czarni Afrykanie w Południowej Afryce próbowali pokojowych form oporu, i jedyną odpowiedzią, z jaką się spotkali, była jeszcze większa przemoc ze strony władz. Zbrojna partyzantka był jedyną drogą do wyzwolenia”.
Hani został głównodowodzącym MK w 1983 roku, w momencie, kiedy wewnętrzny konflikt w RPA sięgał szczytu brutalności. Żył wówczas za granicą i regularnie był celem zamachów; południowoafrykańscy agenci podkładali bomby pod jego samochód w 1980 i 1981 roku. Rok później siły apartheidowego reżimu dokonały poważnego ataku na obcej ziemi: w Lesotho służby specjalne wtargnęły nocą do siedziby AKN, zabijając 30 działaczy organizacji i kilkunastu lokalnych cywili. W odpowiedzi bojownicy przeciwko apartheidowi zintensyfikowali swoją kampanię: szczególnie brutalne ataki miały miejsce w 1983 roku, kiedy ładunek zdetonowany niedaleko kwater lotnictwa RPA zabił 19 osób. Trzy lata później wybuch samochodu-pułapki zabrał życie trzech cywili.
Komisja Prawdy i Pojednania ustaliła także, że w okresie tym tortury przeciwko dysydentom wewnątrz MK i AKN były „rutyną”.
Sam Hani rozprawił się w połowie lat 80. z dwoma buntami; w późniejszych latach twierdził, że próbował powstrzymać wewnętrzny sąd Kongresu przed skazaniem ich prowodyrów na śmierć. Oceniając tamten okres w historii RPA, Komisja Prawdy i Pojednania stwierdziła, że Afrykański Kongres Narodowy dopuszczał się łamania praw człowieka, zaznaczając jednocześnie:
"Spośród głównych sił w południowoafrykańskim konflikcie, tylko AKN starała się przestrzegać zapisów prawa genewskiego i prowadzić walki w zgodzie z międzynarodowym prawem humanitarnym”.
W okresie zaostrzenia starć między władzami a bojownikami, apartheidowy reżim miał niewielu sprzymierzeńców. Już wcześniej krytykował go ONZ (który w latach 60. zdecydowanie potępił ideę segregacji rasowej) Watykan oraz organizacje międzynarodowe – RPA zostało np. wykluczone z udziału w igrzyskach olimpijskich aż do początku negocjacji z Mandelą w 1990 roku.
Od drugiej połowy lat 80. kraj został także poddany ekonomicznym sankcjom ze strony kilkudziesięciu krajów na całym świecie.
AKN mogło natomiast liczyć na finansowanie z zagranicy, i to nie tylko ze strony słaniającego się wówczas gospodarczo bloku wschodniego, ale i państw skandynawskich – przede wszystkim Szwecji.
Zbrojny chaos w kraju, zapaść ekonomiczna i izolacja na arenie międzynarodowej w końcu zmusiły władze do ustępstw. W 1989 roku na przewodniczącego rządzącej Partii Narodowej oraz prezydenta RPA został wybrany Frederik Willem de Klerk, który szybko podjął decyzję o uwolnieniu więźniów politycznych, w tym Mandeli, i rozpoczęciu negocjacji z działaczami Afrykańskiego Kongresu Narodowego.
Do kraju wrócił także Chris Hani, a uMkhonto weSizwe ogłosiło zawieszenie broni.
Hani był wówczas kultową postacią ruchu anty-apartheidowego. Jego działalność w partyzantce, doświadczenie bojowe w ruchach wyzwoleńczych za granicą, wspomniana już charyzma, a także skupienie na kwestiach świadomości klasowej wewnątrz systemu segregacji rasowej sprawiły, że stał się drugą najpopularniejszą postacią wśród czarnych Afrykanów w RPA – wyprzedzał go wyłącznie Mandela. Miał opinię „niekorumpowalnego”.
Ta sława połączona z jego wysokim stanowiskiem w Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej (od 1991 piastował urząd jej lidera) oraz zbrojnym oporem w ramach MK, sprawiła, że rząd starał się go zdyskredytować. Haniego uczyniono wrogiem numer jeden, w prasie przedstawiano go jako hamulcowego na drodze do pokoju. Nie miało to wiele wspólnego z rzeczywistością.
„Nie był żądnym krwi watażką, jak przedstawiano go w mediach” – twierdzi dr Farnia. „Był oddany sprawie wyzwolenia swoich ludzi i w tamtym momencie wierzył, że to wyzwolenie da się osiągnąć przy stole negocjacyjnym. Zaangażowanie w rokowania pokazuje, że chciał ograniczyć straty ludzkie w tym konflikcie. Był jednak gotów na powrót do partyzantki, jeśli negocjacje by upadły. I to ta gotowość zagrażała reżimowi apartheidu”.
A droga od złożenia broni przez bojowników do wolnych wyborów w RPA była burzliwa. MK zaprzestało kampanii bombowych, ale polityczna przemoc w kraju nie ustała. Tylko w 1992 roku na przestrzeni trzech miesięcy doszło do dwóch masakr. W czerwcu bojówki konserwatywnej Partii Wolnościowej Inkatha, wytrenowane przez służby specjalne reżimu, zamordowały 45 osób w Boipatong na południu kraju. Z kolei we wrześniu policja otworzyła ogień do demonstrujących popleczników AKN w bantustanie Ciskei na wschodnim wybrzeżu. Rok później ugrupowania skrajnie prawicowe w proteście przeciwko negocjacjom wdarły się przemocą do World Trade Center niedaleko Johannesburga.
Kilka miesięcy wcześniej członek jednej z nich, Janusz Waluś, zastrzelił Chrisa Haniego.
W momencie śmierci Hani miał 50 lat. Trzy lata wcześniej zrezygnował z pełnienia wysokich funkcji w Afrykańskim Kongresie Narodowym, zamiast tego zajmując miejsce Joe Slovo jako lidera Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej.
„Hani brał udział w niektórych kluczowych spotkaniach negocjacyjnych, ale nie odgrywał wiodącej roli, nie był głównym negocjatorem. Bez wątpienia był jednak zwolennikiem pokojowej drogi. Nikt w AKN nie sądził wówczas na poważnie, że z apartheidowym rządem można wygrać na polu bitwy” – tłumaczy prof. Macmillan. „Mówił, że nie zamierza wejść do rządu po wolnych wyborach. Ale sądzę, że jeśli dożyłby elekcji, Mandela i AKN nie pozostawiliby mu innej opcji. Był jednym z najpopularniejszych liderów czarnego ruchu przeciwko apartheidowi, po prostu musiał znaleźć się w przejściowym rządzie”.
Ta popularność okazała się dla Haniego wyrokiem.
Spiskowcom chodziło o zamordowanie kogoś na tyle uwielbianego przez czarnoskórą społeczność, by ta w złości sama roztrzaskała w drzazgi negocjacyjny stół. Clive Derby-Lewis, mózg operacji, liczył na to, że śmierć Haniego wznieci ogromne zamieszki i w pierwszym momencie wydawało się, że się nie mylił.
„Ludzie byli gotowi, żeby iść na wojnę. Wielu z nich nie było przekonanych do procesu negocjacyjnego, niektórzy chcieli kontynuować walkę zbrojną” – wyjaśnia dr Farnia. „Istniało prawdopodobieństwo, że kraj pogrąży się w wojnie domowej. To dlatego AKN i Partia Narodowa zintensyfikowały rokowania tak szybko po zabójstwie Haniego – nikt nie chciał, by w RPA wybuchnął konflikt na pełną skalę. To z kolei bezpośrednio przyczyniło się do oficjalnego upadku apartheidu w 1994 roku”.
W obliczu tak poważnego kryzysu prezydent de Klerk pozwolił Nelsonowi Mandeli zwrócić się do narodu. Cztery dni po zabójstwie Haniego lider AKN zaapelował do obywateli kraju, w którym przez dekady rządziła ideologia „oddzielności” – o jedność:
„Biały mężczyzna, pełen uprzedzeń i nienawiści, przybył do naszego kraju i popełnił czyn tak obrzydliwy, że cały nasz naród stoi na krawędzi katastrofy. Biała kobieta, Afrykanerka, ryzykowała swoim życiem, żebyśmy poznali prawdę i mogli wymierzyć sprawiedliwość temu zabójcy (Margareta Harmse, gospodyni domowa, zobaczyła mordercę i opisała go policji) […] Teraz jest czas, by wszyscy Południowoafrykańczycy stanęli razem przeciwko ludziom, którzy chcą zniszczyć to, za co oddał życie Chris Hani – wolność dla nas wszystkich”.
Przemowa ta pokazała, jak silną pozycję w kraju posiada Mandela. „Istniało niebezpieczeństwo, że sprawy wymkną się spod kontroli i Mandela był jedynym, który mógł uspokoić naród. W pewnym sensie udowodniło to, że de Klerk stracił swój autorytet jako prezydent” – mówi prof. Macmillan.
Proces negocjacyjny, który Waluś i Clive Derby-Lewis próbowali wykoleić, tak naprawdę przyspieszył w wyniku tego zabójstwa.
Niedługo później wyznaczono datę pierwszych wolnych wyborów w Republice Południowej Afryki. Odbyły się one między 26 a 29 kwietnia 1994 roku, nieco ponad 12 miesięcy od zamordowania Chrisa Haniego. Afrykański Kongres Narodowy zdobył w nich ponad 60 proc. głosów.
Dziś Hani ma w RPA status bohatera ludu. Podczas gdy wiodące postaci Afrykańskiego Kongresu Narodowego z tamtych czasów, jak Jacob Zuma, skompromitowały się po przejęciu władzy, reputacja Haniego, szczególnie w kontekście okoliczności jego śmierci, została unieśmiertelniona. Stał się ofiarą, której wymagało wyzwolenie narodu. Mandela nazwał go „jednym z największych bojowników o wolność w historii tego kraju”.
Jego imieniem nazywane są szpitale, budynki akademickie, nawet jednostki administracyjne.
„Jest celebrowany jako wiodąca figura walki z apartheidem i kolonializmem” – podsumowuje dr Farnia.
„Sądzę, że Hani był znacznie lepszą, bardziej ludzką postacią, niż wielu liderów wewnątrz AKN. Bardziej demokratyczną. Nie był moim przyjacielem, ale spotkałem go w Zambii, i był mężczyzną robiącym wielkie wrażenie” – wspomina prof. MacMillan. „Miał w sobie empatię i potrafił komunikować się z innymi. Mógł odegrać bardzo ważną rolę w post-apartheidowej RPA. I to tragedia, że został usunięty przez tych głupich ludzi”.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także sytuacją w Afganistanie po przejęciu władzy przez talibów.
Komentarze