Prawny zakaz aborcji powinien zostać zniesiony i zastąpiony bardziej liberalnymi przepisami. Intuicja moralna Kaczyńskiego może być cennym argumentem w tej sprawie. Jak to możliwe?
W czwartek 28 stycznia 2021 Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu telewizji internetowej wPolsce.pl. Podkreślając, że Polska musi mieć własne media, prezes PiS przedstawił następującą metaforę:
„Media to jest coś, co by można było porównać przynajmniej do znaczących części mózgu i jednocześnie układu nerwowego człowieka. Człowiek, któremu by to odebrano, już po prostu nie byłby człowiekiem w całym tego słowa znaczeniu”.
To bez wątpienia trafna intuicja. Stoi ona również za dość powszechną zgodą na przeszczepianie narządów po śmierci mózgu, wyrażoną między innymi w 2000 roku w przemówieniu Jana Pawła II do uczestniczek i uczestników kongresu Towarzystwa Transplantacyjnego: „Kryterium, które przyjmuje się ostatnio w celu stwierdzenia faktu śmierci, czyli całkowite i nieodwracalne ustanie wszelkiej aktywności mózgowej, jeśli jest rygorystycznie stosowane, nie wydaje się sprzeczne z podstawowymi elementami rzetelnej antropologii”.
Prezes PiS poszedł jednak o krok dalej niż papież: jasno stwierdził, że człowieczeństwo jest stopniowalne. W ten sposób w jednej z kluczowych spraw przyznał rację zwolenniczkom i zwolennikom liberalizacji prawa do przerywania ciąży. Dlaczego?
Zakaz aborcji, którym była de facto już ustawa z 1993 roku, uzasadniany jest ekscentrycznym założeniem, że status moralny każdej zygoty, każdego embrionu i każdego płodu równy jest statusowi noworodka, kilkuletniego dziecka lub osoby dorosłej. Ta chwiejna przesłanka ma tak duże znaczenie dla przeciwników kobiecej autonomii, że próby jej podważenia mogą skończyć się nawet porównaniem do nazistów.
Właśnie w ten sposób zareagował prezes Ordo Iuris na tekst OKO.press zatytułowany „Zakaz aborcji w Trybunale. Czy ktoś naprawdę wierzy, że embrion jest w pełni człowiekiem?”. Jerzy Kwaśniewski napisał w październiku: „A okoPress na brunatno… Jak można po koszmarze niemieckiego, nazistowskiego ludobójstwa pytać w kontekście jakiejkolwiek grupy «Czy są w pełni człowiekiem?». Wychodzi na jaw formacja intelektualna”. Co szef Ordo Iuris powiedziałby teraz Jarosławowi Kaczyńskiemu? Niestety, pewnie się nie dowiemy.
Zarodek i płód oczywiście jest organizmem ludzkim; jego przynależność gatunkowa nie ulega wątpliwości. Przez większość ciąży nie ma jednak układu nerwowego rozwiniętego w takim stopniu, by mieć świadomość bądź też czuć ból.
Dlatego podobnie jak ktoś, kogo mózg obumarł, nie jest „człowiekiem w całym tego słowa znaczeniu” (może dopiero nim zostać). Jarosław Kaczyński nie wskazał wprost na tę analogię, ale wynika ona z jego słów.
W tej kwestii intuicja moralna prezesa PiS wydaje się zbieżna z intuicją zdecydowanej większości ludzi. Co prawda niekoniecznie zdajemy sobie sprawę z tego, jak dokładnie rozwija się układ nerwowy w czasie ciąży, ale zwykle przeczuwamy, że zrównywanie zarodków i płodów z dziećmi i dorosłymi ludźmi nie ma większego sensu.
Pokazuje to eksperyment myślowy opisany w 1989 roku przez George’a J. Annasa, amerykańskiego profesora zajmującego się zdrowiem publicznym (według Annasa sam pomysł pochodzi od innego specjalisty w tej dziedzinie, Leonarda H. Glantza):
„Załóżmy, że w laboratorium, w którym przechowuje się […] siedem [zamrożonych] zarodków, wybuchł pożar. W jednym rogu znajduje się dwumiesięczny noworodek, w drugim – siedem embrionów. Jeśli możecie ocalić albo zarodki, albo dziecko, z pewnością bez wahania wybierzecie dziecko”.
Dodajmy, że gdyby znalazł się ktoś, kto jednak zaleca zostawienie noworodka na śmierć i uratowanie embrionów, to zapewne prawie każde z nas przy tym kimś poczułoby się dość nieswojo.
Eksperyment ten był potem – w nieco innych postaciach – przywoływany przez Michaela Sandela, Reinharda Merkela czy Patricka S. Tomlinsona. Jest istotną częścią współczesnych debat bioetycznych nad moralnym statusem embrionów i stanowi ważny argument na rzecz odróżnienia go od statusu noworodków czy osób dorosłych.
Z interpretacją tą nie zgadzają się polemiści tacy jak Gregor Damschen i Dieter Schönecker albo Robert P. George i Chistopher O. Tollefsen. Jednak proponowane przez nich alternatywne eksperymenty myślowe nie zmieniają ujawnionej tu zasadniczej intuicji moralnej, wskazującej, że życie zarodka jest mniej cenne niż życie „człowieka w całym tego słowa znaczeniu”.
Intuicja ta uwidacznia się również w innych obszarach przedstawionych w tekście, który tak nie spodobał się prezesowi Ordo Iuris.
Z pewnymi wyjątkami nie trwoży nas gigantyczna liczba poronień (w samej historii III RP idąca w miliony), nie dążymy do jej zmniejszenia poprzez redukcję smogu, nie zastanawiamy się nad implikacjami masowej śmierci embrionów dla chrześcijańskiej wizji miłosiernego Boga, nie chcemy też karać osób przerywających ciążę (a już na pewno nie tak, jak za zabójstwo).
Dlaczego więc w sferze publicznej tak często rozbrzmiewa – i tak rzadko jest kwestionowany – kontrintuicyjny pogląd, jakoby nawet zygota była dzieckiem oraz człowiekiem w całym tych słów znaczeniu? To pytanie wymaga oddzielnego namysłu, ale można wysunąć pewne przypuszczenia.
Otóż wytrwała praca środowisk katolickich i prawicowych wytworzyła w Polsce sztuczną empatię – nie do realnych zarodków i płodów, lecz do ich nierzeczywistego wyobrażenia.
Ten sfałszowany wizerunek budują na przykład billboardy, które wbrew faktom prezentują embriony bądź płody jako w pełni ukształtowane dzieci (mimo że jeszcze pod koniec trzeciego miesiąca ciąży – a do tego czasu chociażby w USA wykonuje się około 90 procent aborcji – płód liczy sobie zaledwie około 6 centymetrów).
Zarazem wiara w osobowy status zygot bądź embrionów służy do umacniania konserwatywnych ideologii i zmuszania innych ludzi, by żyli zgodnie z ich nakazami. Ponieważ jest to jej główna funkcja, wiara ta z reguły nie uaktywnia się w przypadkach, w których faktycznie mogłaby sprzyjać „ratowaniu dzieci nienarodzonych”, a jedynie w tych przypadkach, w których może uprawomocniać opresyjną władzę.
Tego ostatniego zadania nie spełnia walka o czystsze powietrze – w obecnych warunkach prawica i Kościół rzymskokatolicki nie mogą z niej czerpać zysków politycznych. Mogą je za to czerpać z ograniczania wolności kobiet. Zresztą niechętne lub lekceważące traktowanie tych ostatnich też niewątpliwie odgrywa tu jakąś rolę – widać to choćby w nie tak rzadkim wciąż traktowaniu ciąży jako kary za seks i związaną z nim przyjemność.
Zaznaczmy: nie jest to próba wejścia do głów wszystkich osób, które wierzą w pełny status moralny wszystkich zarodków i płodów. Indywidualne motywacje są zróżnicowane i mowa tu raczej o szerszych tendencjach społecznych, które współtworzą określone podejście do przerywania ciąży. Nie chodzi też o to, by od wszystkich oczekiwać stuprocentowej zgodności działań i deklaracji. Celem tego tekstu jest raczej wskazanie, że prawny zakaz aborcji opiera się na chaotycznych, niespójnych przesłankach i że wynika w dużym stopniu z pozycji politycznej Kościoła rzymskokatolickiego.
Powinien więc zostać zniesiony i zastąpiony bardziej liberalnymi przepisami, które nie będą w tak arbitralny sposób ograniczać autonomii osób zachodzących w ciążę. Słuszna intuicja moralna Jarosława Kaczyńskiego może być cennym argumentem w tej sprawie.
Socjolog, badacz literatury i kultury popularnej (fantastyki, gier wideo), a także publicysta społeczny.
Socjolog, badacz literatury i kultury popularnej (fantastyki, gier wideo), a także publicysta społeczny.
Komentarze