Od dwóch dni mamy już wzrosty wykrytych zakażeń powyżej tysiąca dziennie – w środę 29 września było ich 1 244, w czwartek 30 września 1 204.
Zeszłej jesieni mniej więcej o tej porze również ruszyły nam zakażenia, a potem hospitalizacje i liczba zajętych łóżek na intensywnej terapii. Nadeszła jesienna fala 2020 roku, najbardziej tragiczna w tej pandemii. Choć prezydent Andrzej Duda mówił 29 września na posiedzeniu Rady ds. Ochrony Zdrowia, że „nie mieliśmy sytuacji, aby zabrakło środków ratujących życie. Przeszliśmy przez najtrudniejszy okres i mam nadzieję, że taki już nie nastąpi”, przeczą temu twarde dane.
Według GUS w listopadzie 2020 roku zmarło o 60 proc. więcej osób niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. „Szczególnie krytyczny okazał się 45 tydzień roku (przypadający na dni od 2 do 8 listopada), w którym odnotowano ponad 16 tys. zgonów. Średnia tygodniowa w 2020 roku wyniosła ponad 9 tys., natomiast w 2019 – niespełna 8 tys. zgonów.” – pisze GUS w dokumencie „Umieralność w 2020 roku. Zgony według przyczyn – dane wstępne”. Z kolei według danych ministerstwa zdrowia za zdecydowaną większość nadwyżki w 2020 roku odpowiada COVID-19.
Przez ten rok wiele się jednak zmieniło. Zaszczepiona jest połowa populacji, a miliony przeszły już zakażenie. Czy to jednak oznacza, że nie powinniśmy się bać kolejnej jesiennej fali?
Według prognozy grupy MOCOS pod koniec października powinniśmy się spodziewać dziennych zakażeń w przedziale 1,5 tys. – 3.4 tys. Jeśli popatrzeć, jak rozwijały się fale jesienne w 2020 i w 2021 roku, widać, że w ubiegłym roku epidemia uderzyła w nas z wielokrotnie większą siłą. Krzywa natychmiast zaczęła gwałtownie piąć się w górę. (Na wykresie porównujemy dane hospitalizacji za 30 dni od początku wzrostów).
W 2020 roku po miesiącu od momentu, kiedy liczba zajętych łóżek zaczęła rosnąć, było ich już ponad 10 tys. a więc prawie siedem razy więcej niż w 2021 roku przyrosło we wrześniu. Na razie więc mamy do czynienia ze zdecydowanie łagodniejszym wzrostem – do czasu, bo jeszcze nie widać efektu tych gwałtownych wzrostów z kończącego się tygodnia. Nie oznacza to więc, że możemy odetchnąć z ulgą, iż kombinacja naturalnej i poszczepiennej odporności pozwoli nam w miarę spokojnie przetrwać jesień i zimę.
Przestrogą może być sytuacja w USA. Tak wygląda tam porównanie hospitalizacji fali przed rozpoczęciem masowych szczepień (tej, która miała szczyt w styczniu) i obecnej w Stanach Zjednoczonych, czyli w kraju, który ma podobny do nas poziom wyszczepienia (według Our World in Data w USA to 54,8 proc. populacji, w Polsce 51,3 proc.).
Widać, że do szpitala trafiło o jedną czwartą mniej pacjentów. Różnice pomiędzy poszczególnymi stanami – tymi, gdzie zaszczepiło się dużo osób i tymi, gdzie przeważały szczepionkowe wątpliwości, były jednak bardzo duże. W wielu stanach, takich jak Floryda, obecna fala była tak samo wysoka, jak poprzednia – a nawet wyższa. A tam zaszczepione jest 56 proc. populacji, więcej niż w Polsce. Wiele zależy jednak od tego, jak przebiegały poprzednie fale (jeśli łagodnie, to teraz wirus uderza z całą siłą) i czy ludzie nadal uważają, żeby się nie zarazić, czy też uznali, że są bezpieczni.
Nie wiemy, ile osób w Polsce ma tzw. naturalną odporność, uzyskaną przez przechorowanie. Wiemy natomiast – bo po dziewięciu miesiącach od rozpoczęcia masowej akcji szczepień nie ma żadnych danych, które by to podważały – że szczepionki dobrze chronią przed ciężkim przebiegiem choroby, a więc także i zgonem. Nawet w przypadku grasującego obecnie wariantu Delta ta ochrona przed hospitalizacją utrzymuje się na poziomie powyżej 80 proc.
Jednak szczepienia w Polsce praktycznie zamarły. Przykłady Wielkiej Brytanii czy Izraela pokazują, że nawet ponad 60 proc. populacji nie wystarczy, żeby przejść lekko przez falę wywołaną wariantem Delta, choć wciąż epidemiolodzy mają nadzieję, że nie będzie ona taka groźna jak poprzednie.
Osób zdecydowanie przeciwnych szczepieniom perswazja nie przekona – zgodni są co do tego eksperci behawioralni. Jeśli jednak spojrzeć na szczepienia 1. dawką, to mijający tydzień daje nadzieję, że wzrastająca liczba zakażeń zmobilizowała część z tych osób, którzy się wahają. Znowu – to trochę mało danych, żeby mówić o stałym trendzie, ale miałby on logiczne przesłanki.
Można było uratować może nawet kilkanaście tysięcy ludzi więcej. Jednak zabetonowane przez kilkunastu "ekspertów" środowisko medyczne od początku przyjęło narrację, że próbować leczyć można tylko drogimi specyfikami i czekać na zbawienne szczepionki. Kuracja remdesivirem dla jednego pacjenta to koszt 10000 zł. Rząd kupił go za min. 120 mln.
Jednocześnie systemowo od samego początku odsądzano od czci i wiary dr. Bodnara, który miał odwagę otworzyć swoją przychodnię na wszystkich pacjentów i leczyć ich lekiem za 1 zł, czyli amantadyną. W tej kampanii blokowania wzięły udział też wszystkie główne media w Polsce. Wyjątkiem był redaktor Rymanowski z Polsatu, który zresztą został przez środowisko dziennikarskie gremialnie potępiony za to, że dopuszcza Włodzimierza Bodnara do głosu. Oczywiście była spora grupa pomniejszych mediów, które zainteresowały się lekarzem z Przemyśla.
Horban, Simon, Niedzielski i spółka skutecznie blokowali rozpoczęcie badań klinicznych aż do kwietnia 2021.
Tymczasem nieszczęśnicy z udarami, zawałami, nowotworami i pozytywnym wynikiem testu RT-PCR z niewiadomą liczbą cykli replikacji materiału genetycznego trafiali na oddziały kowidowe, gdzie mieli niewielkie szanse na otrzymacie pomocy w ich krytycznym schorzeniu.
Szpitale się oddłużyły, medycy, koncerny farmaceutyczne i koledzy decydentów się obłowili, ZUS oszczędzi miliardy. Media notują rekorty oglądalności reklam dzięki ludziom pozamykanych w domach. I wszystko kosztem jedynych kilkudziesięciu tysięcy istnień ludzkich.
>otworzyć swoją przychodnię na wszystkich pacjentów
>i leczyć ich lekiem za 1 zł, czyli amantadyną.
Jak leczyć lekiem za 1 zł (albo taniej) nie sprawdzonym w badaniach klinicznych i nie zatwierdzonym przez NIKOGO tj. ani przez EMA ani przez CDC do leczenia COVID-19 to równie dobrze można by używać kwasu acetylosalicylowego (aspiryny) albo witaminy C, choć trzeba przyznać że Amantadyna ma bardziej pociągającą i romantyczną nazwę. Te leczenie dr Bodnara to trochę jak darmowe usługi Googla. Bardzo fajne i pożyteczne, zwłaszcza tak długo jak długo nie mówi się ile Google zarabia na każdym pacjencie. A zarobków ani dokładnych rezultatów swojej działalności antycovidowej dr Bodnar nie ujawnia. W państwie z dykty to oczywiście całkowicie dopuszczalne i normalne.
Przecież tak czy inaczej leczono covid objawowo. Były różne leki stosowane poza dotychczasowymi wskazaniami, w których pokładano nadzieję i wielu lekarzy starało się to poważnie zbadać. Nie potwierdzono, by którykolwiek z "cudownych leków na covid" faktycznie dawał tak dużą poprawę.
tyle że w wypadku amantadyny nie pozwolono potwierdzić systemowo blokując badania kliniczne do chwili, gdy wiedziano, że już nawet może nie będzie na kim jej przebadać, bo epidemia wygasa, a ewentualne korzyści przypisze się szczepionkom.
Malo tego – Szumowski i inni odbyli w zeszlym roku spotkanie z przedstawicielami reptilian i to oni zadecydowali wraz z bigpharma, ze nie mozna leczyc niczym innym niz szczepionkami. Jak dobrze poszukac to sa zdjęcia z tego spotkania.
Aha to byl sarkazm.
obserwując skalę manipulacji i dowolnego interpretowania danych jestem gotów uwierzyć w twoje doniesienia.
A jeśli masz jakieś konkretne wątpliwości co do moich zarzutów, to proszę o wskazanie które są nieprawdziwe i na jakiej podstawie to stwierdzasz. Konkretnie.
Konfederacja:
https://www.rp.pl/polityka/art18965821-konfederacja-28-proc-zakazen-to-zaszczepieni-niedzielski-klamie
Gdyby czasem w/w link "się wziął i zepsuł" proszę usunąć z niego ciągi znaków %C2%AD, a poniżej cytat:
"Minister to powiedział, sugerując, że ludzie, którzy są zaszczepieni są całkowicie chronieni – stwierdził.
– Tymczasem trzeba wziąć pod uwagę co dzieje się w ciągu ostatniego miesiąca. Zakażenia w Polsce od 10 do 17 września – zaszczepieni – 27,98 proc., niezaszczepieni – 72 proc. Tych zaszczepionych to 1 100 ponad osób, tych niezaszczepionych – ponad 3 tysiące. Zgony w tym tygodniu: zaszczepieni – 10 osób, niezaszczepieni – 46. Czyli 17 proc. to zgony zaszczepionych – wyliczał Dziambor. "
Potwierdzono, potwierdzono.
Słyszała pani co się wydarzyło od kwietnia w Indiach, Meksyku, Peru, Słowacji? Nieeeeeee? A to szkoda, że główny nurt to przemilczał.
Proszę poszukać artykułów naukowych o iwermektynie, jest tego masa.
A co do amantadyny – link do preprintu dr Bodnara, dra Gonzalo Aranda-Abreu i innych: https://www.researchsquare.com/article/rs-493154/v1
Oczywiście tylko ludzie pokroju Brauna czy Hałata (w Polsce) mogą podważać rewolucję jaką wprowadziły do medycyny szczepionki typu mRNA. Ale czy są one masowym i długofalowym rozwiązaniem dla eliminacji COVID-19 jak to miało miejsce z eliminacją choroby Heine-Medina bądź tuberkulozy przez odpowiednie masowe szczepienia??? Nawet w Polsce zaczęto ostatnio szczepić niektóre grupy trzecią dawką (autor już właśnie ją przyjął) ponieważ efekt ochronny szczepienia z czasem maleje. Ale o ile? Ogłoszone ostatnio wyniki szwedzkich badań zaszczepionych dwiema dawkami na próbce 464 osób dają do myślenia. Okazało się, że po siedmiu miesiącach od drugiej dawki ilość antyciał w przypadku Pfizera spada aż o 85%!!! W przypadku Astra-Zeneca spadek był….pięciokrotnie większy!!!
https://www.svt.se/nyheter/inrikes/kraftig-nedgang-i-antikroppsnivaer-efter-sju-manader-for-dubbelvaccinerade
Czy aby nie oznacza to, że szczepionki mogą stanowić jedynie dodatkowy element zabezpieczenia, szczególnie dla grup o największym stopniu ryzyka, podczas gdy większość z nas będzie musiała zmodyfikować swoje zachowanie tak by unikać zarażenia podobnie jak to robimy z grypą??? Jeśli komuś takie podejście wydaje się absurdalen to warto przypomnieć, że dokładnie takie stanowisko zajął właśnie Norweski Urząd zdrowia publicznego FHI. Jego szef Geir Bukholm stwierdził, że niebezpieczeństwo COVID-19 jest porównywalne z grypą i innymi wirusowymi chorobami dróg oddechowych, przed którymi nalezy się chronić głównie odpowiednim zachowniem: higieną, zachowaniem odpowiedniego dystansu i dyscypliną w postaci samoizolacji na wypadek zachorowania.
https://www.vg.no/nyheter/innenriks/i/ALEMnM/fhi-vi-kan-naa-sammenligne-coronaviruset-med-influensa.
Jednocześnie Norwegia w swoich zaleceniach w sprawie grypy i COVID-19 przypominając o higienie i odpowiedzialnej samoizolacji nawet nie wspomina o maseczkach (jak w poniższym komunikacie rządu).
https://www.regjeringen.no/no/aktuelt/norge-gar-over-til-en-normal-hverdag-med-okt-beredskap/id2872539/
problem ze światem postcovidowym i nową normalnością jest taki, że wiele osób przyzwyczaiło się do stanu lockdownowo-pandemicznego. Otóż nie każdy chce, by wróciła 'stara normalmość'. Miliony osób pokochały pracę zdalną, znaczny % studentów pokochało studiowanie zdalne, podobnie uczniowie i zdalna szkoła. Ci ludzie są przerażeni faktem, że powrót do tzw. starej normalności mógłby im zabrać łaskę niewychodzenia z domu. Ludzie w większości myślą, że ten stan jest zły i ludzie go nie chcą, ale tak na prawdę świat jest podzielony, a osoby kochające egzystencję online to nie jest jakaś mniejszość. Sam pracuję zdalnie i robię zaocznie zdalne studia i jak pomyślę, że teraz miałbym spowrotem jezdzic do biura albo na uczelnie to chce mi się rzygać. Mimo że sam jestem zaszczepiony i noszę maseczkę to cieszy mnie fakt że są pożyteczni idioci, którzy podtrzymują pandemię, bo dzięki nim stan łaski pracy zdalnej się wydłuża. Dawniej ich nie lubiłem, ale teraz doceniam. To trochę egoistyczne, bo może sa ludzie którzy chcą żeby pandemia się skonczyła, ale to nie moja wina, że świat jest lepszy, gdy ona trwa
Proszę wyjrzeć czasem poza media głównego przekazu i przede wszystkim zmienić wyszukiwarkę G na coś alternatywnego.
Można się zdziwić.
PS. Też pracuję zdalnie.
Biorąc pod uwagę, że zaszczepieni roznoszą jak najbardziej wirusa, a sporo z nich uważa, że "pani, zaszczepiony jestem, to maseczki nie potrzebuję" – uważaj z tym, kogo określasz mianem pożytecznych idiotów xD
100/100