0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.plFot . Grzegorz Celej...

W wyborach samorządowych odnotowaliśmy nie tylko niską frekwencję ogólnopolską, ale i daleko idący spadek zainteresowania udziałem w elekcji najmłodszych wyborców i najmłodszych polityków. Z czego to może wynikać?

W ostatnich wyborach parlamentarnych startowało relatywnie wielu kandydatów z najmłodszej grupy wiekowej, czyli tak zwanego „pokolenia Z”. Ich zaangażowanie w politykę jest kluczowe, na co w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej" zwracał uwagę nie tak dawno Przemysław Sadura. Kluczem mają być młode kobiety – czyli osoby z najmłodszej grupy wiekowej o raczej progresywnych poglądach. Jednocześnie, na co zwracają uwagę „Dziewczyny do polityki”, tylko 21% osób kandydujących w tych wyborach samorządowych na wójta, burmistrza czy prezydenta miasta to kobiety.

Przeczytaj także:

Młodzi i kobiety głosowali nie tak jak 15 października

W wypadku wyborów parlamentarnych bardzo istotne okazały się głosy kobiet i najmłodszej grupy wiekowej (18-29 lat) osób uprawnionych do głosowania.

W wypadku tych samorządowych – widać obniżenie frekwencji, zwłaszcza w tej drugiej grupie.

Głosowało tylko 38,6 proc. młodych, a więc prawie o połowę mniej niż w wyborach parlamentarnych. Wśród powodów można oczywiście wymieniać, po pierwsze, mniejsze zainteresowanie polityką samorządową także wśród młodych – oraz mniejsze znaczenie kampanii profrekwencyjnych przy okazji tych wyborów (z ważniejszych był to tylko spot SexEdu). Warto jednak przyjrzeć się, jakie były powody zaangażowania młodych w same wybory (tj. kandydowanie do rad dzielnicy czy miejskich) i spróbować odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięło się tak niskie ich zainteresowanie. Wydaje się, że ważny jest zwłaszcza głos młodych kobiet.

Od ruchów do samorządu

“Startowałam w wyborach samorządowych, bo denerwuje mnie to, jak wygląda miejska rzeczywistość wokół mnie i chciałabym ją zmienić” – mówi Zuzanna Frydrych, która kandydowała z list KWW Lewica do rady dzielnicy na warszawskim Bemowie, okręg Chrzanowa i Jelonek Południowych. W wyborach nie uzyskała mandatu, otrzymując jednak 4 proc. głosów w okręgu.

“Chodzi mi o szerokie chodniki, ciągłą infrastrukturę rowerową i przestrzenie zielone. Chodziłam tak na strajki kobiet, jak i na strajki klimatyczne, i popieram te działania, uważam się za aktywistkę” – dodaje Frydrych. “W samorządzie nie powinno chodzić o politykę krajową, tylko walkę o transport publiczny i lepsze warunki codziennego życia. Przykładowo, na poziomie miasta możemy zająć się transportem publicznym, a dopiero na poziomie parlamentarnym takimi kwestiami jak aborcja.”

Rozmawiałem także z Urszulą Kałłaur, kandydującą z warszawskiej Ochoty, z tego samego komitetu, co Frydrych. Dostała się do rady dzielnicy z wynikiem 6,14 proc. głosów. “Kandydowałam z ruchu miejskiego, którego jestem członkinią, a nie z partii. Chciałam się zaangażować politycznie, ale w ramach tego, co mnie otacza. Zależy mi na autentyczności w oczach mieszkańców, a nie udziale w sporach politycznych, na których w wielu kwestiach się zawiedliśmy”.

“Brałam udział w protestach w sprawie aborcji czy klimatu. Dzięki nim poczułam, że w polityce jest miejsce dla osób, które serio wierzą w jakieś idee” – dodaje Kałłaur. “Te wydarzenia przetarły mi drogę, jeśli chodzi o możliwość ekspresji politycznej.”

Zaczynają jako nastolatki

W podobnym duchu na moje pytania odpowiadają też młode działaczki Trzeciej Drogi i KO z Warszawy.

“Działam społecznie od czternastego roku życia” – mówi mi Emilia Szczukowska, kandydująca w Warszawie (okręg Śródmieście) z list Trzeciej Drogi. Nie dostała mandatu, głosowało na nią 1,3 proc. wyborców w okręgu. “Zawsze angażowałam się w inicjatywy szkolne, studenckie, potem w ramach sektora pozarządowego. Nie planowałam wejścia do polityki. Jednak ze względu na moje doświadczenia w organizacjach pozarządowych dostałam propozycję pracy dla posłanki Żanety Cwaliny-Śliwowskiej z Polski 2050.”

“Samorząd potrzebuje ponadpartyjnego porozumienia i proaktywnego działania dla społeczności lokalnej. Tutaj nie ma miejsca na kłótnie” – tak uzasadnia swój start Szczukowska.

Aleksandra Więckowska, startująca z list KO do rady dzielnicy na warszawskim Ursusie, w samorządzie działa od kilku lat – wcześniej w ramach młodzieżowej rady dzielnicy. Impulsem do zaangażowania się w partię polityczną, jak sama przyznaje, były jednak strajki kobiet. To wtedy zapisała się początkowo do inicjatyw lewicowych, żeby później znaleźć się właśnie w KO. W wyborach uzyskała mandat, zdobywając 6,7 proc. głosów.

Ciekawym źródłem są również rozmowy, które przeprowadzał z kandydatkami z innych miast Jędrzej Dudkiewicz, dziennikarz związany między innymi z „Wysokimi Obcasami”.

Tam również można zauważyć, że

te same wydarzenia polityczne, które pchały młodych i kobiety do głosowania w październiku – obecnie popychają je do zaangażowania politycznego, nawet partyjnego.

Dobrym przykładem jest chociażby Barbara Łopuchow, startująca w Gdańsku z list KO, dla której impulsem do zaangażowania społecznego i politycznego była tragiczna śmierć prezydenta Pawła Adamowicz. Podobnie startująca z list Lewicy w Krakowie Weronika Frączek zaczęła swoje zaangażowanie w politykę od wstąpienia w struktury partyjne w wieku siedemnastu lat. Ani Łopuchow, ani Frączek nie uzyskały mandatów.

Konserwatyzm, odrzucenie

Wybory samorządowe to jednak nie tylko opowieść o zaangażowaniu – i to z tej progresywnej strony. Jak mówi mi Maria Jakóbik, która w tych wyborach samorządowych startowała z list KWW Przyjazne Jaworzno, zaangażowała się samorządowo z powodu rodzaju sprzeciwu wobec zwrotu ku wartościom „mocno liberalnym”. – Chcę pokazać, że w naszym społeczeństwie żyją także ludzie młodzi, którzy w zmieniającym się świecie z szacunkiem i miłością do bliźnich starają się ocalić podstawowe wartości dla dobra wspólnego i przyszłych pokoleń. Dla mnie – jako chrześcijanki i katoliczki – ważne jest, aby zmiany budowały nasze człowieczeństwo, a nie wpływały na nie destrukcyjnie – tłumaczy Jakóbik. Nie uzyskała jednak mandatu, uzyskując 0,38 proc. głosów w okręgu.

Co jednak widać w wypowiedziach młodych kandydatek, to fakt, że ich zaangażowanie w wyborach samorządowych jest reakcją na politykę ogólnopolską.

Polityka na poziomie krajowym zawodzi., więc w politykę nie warto się angażować?

  • Wydaje się, że od głosowania w tych wyborach odciąga nie tylko przywiązanie do kwestii pozostawionych na poziomie państwa – jak zielona polityka, prawa pracownicze czy reprodukcyjne. Chodzi o odrzucenie od polityki na poziomie lokalnym w ogóle. W Polsce, w końcu, na co zwracał uwagę chociażby w swoich pracach Adam Gendźwiłł z UW, dochodzi często do „nacjonalizacji” lub „upartyjnienia” polityki lokalnej – nawet, jeżeli, przynajmniej pozornie, są to „lokalne” komitety, to i tak są uzależnione od partii centralnych.
  • Po drugie, widać rozłączenie polityki krajowej i samorządowej. A jeżeli – przynajmniej ostatnio – widać, że najwięcej kwestii rozwiązuje się na poziomie krajowym, to ten lokalny po prostu idzie w niepamięć. To kwestie kojarzone raczej z polityką na poziomie krajowym w końcu zmobilizowały młodych wyborców do głosowania 15.10. Wreszcie, nie pomaga fakt, że kampanie lokalne są często fasadowe – na co zwracał uwagę chociażby Andrzej Andrysiak. W tym sensie tym bardziej widać, że demokracja nie może realizować się na tym poziomie. Warto byłoby więc przeprowadzić na przykład badania, które wykazują, na ile, w miejscach o niskiej frekwencji jest rozwinięte społeczeństwo obywatelskie.

Nie zmienia to jednak faktu, że Koalicja 15 Października musi wynik tych wyborów samorządowych potraktować jako rodzaj ostrzeżenia. Zwłaszcza Lewica czy progresywna część KO – którą to właśnie młodzi i kobiety mają ratować.

;

Udostępnij:

Krzysztof Katkowski

publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z OKO.press, Kulturą Liberalną i Dziennikiem Gazeta Prawna. Jego teksty ukazywały się też między innymi w Gazecie Wyborczej, Jacobinie, Guardianie, Brecha, El Salto czy CTXT.es. Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.

Komentarze