Jest pergaminowo blady. Mówi bardzo cicho. Przelewa się przez ręce, kiedy próbuję pomóc mu wstać. Z aktywistką Ocalenia próbujemy uratować Hemina. W ośrodku Straży Granicznej nie chcą nam powiedzieć, co z nim zrobili - pisze Igor Nazaruk
W sobotę wieczorem wciąż nie wiem, jaki jest ostatecznie los Henina, irackiego Kurda, którego odnaleźliśmy za Sokółką w stronę Kuźnicy. Razem z aktywistką z Fundacji Ocalenie Natalią Borysławska mamy nadzieję, że zgodnie z obietnicą chorążego K. (o czym dalej też na filmie) nie zostanie wypchnięty na granicę i może liczyć na ochronę prawną.
Irracjonalnie pocieszamy się, że choć informacje z placówki Straży Granicznej, gdzie go zostawiliśmy, są zniechęcające imię Hemin w języku Kurdów oznacza pokój. Jedno wydaje mi się pewne - jeżeli został wypchnięty, to może tego nie przeżyć. Jego stan był krytyczny.
Opowiem po kolei, jak go znaleźliśmy i jakie obietnice dostaliśmy.
Trzeba zacząć od innej historii. 6 października razem z Natalią Borysławską pojechaliśmy ratować dwa małżeństwa kurdyjskie, każde z małym dzieckiem. Udało się doprowadzić do tego, że nie zostali od razu wypchnięci na granicę, ale Straż Graniczna przywiozła ich do Michałowa.
Wieczorem tkwiliśmy więc pod ośrodkiem Straży Granicznej w Michałowie, w obawie, że naszych Kurdów spotka taki los, jak grupę uchodźców, także z małymi dziećmi, która z tej samej placówki została 28 września wywieziona do lasu i wypchnięta na granicę (jak ustaliło OKO.press, dwoje z dzieci z tej grupy ostatecznie znalazły się w Niemczech).
Stoimy więc pod ośrodkiem i nasłuchujemy płaczu dziecka. Ten dźwięk nas uspokaja, bo znaczy to, że nasza szóstka Kurdów wciąż tu jest. Młodsze z dzieci, dziewczynka, kończy 7 października roczek. Jesteśmy już sami, dziennikarze i aktywistki pojechali.
Koło północy na teren placówki ogrodzony płotem wjeżdżają samochody, wojskowe ciężarówki, policyjne radiowozy, dwa białe busy SG z przyciemnionymi szybami i zasłonami w oknach. Do każdego z nich mogą zostać załadowani i wywiezieni, mimo że dostaliśmy zapewnienia od komendanta w Michałowie i rzeczniczki podlaskiej SG, że dwie rodziny spędzą noc w cieple i pod dachem, że pełnomocniczka - jaką została Natalia - zostanie dopuszczona do wszystkich działań administracyjnych.
Nie możemy im ufać. Wiemy, że w każdej chwili, bez kamer, po ciemku i po cichu mogą załadować rodziców z dziećmi do samochodu i wywieźć do lasu na granicę. A temperatura spada nocą do zera, przy gruncie nad ranem nawet do -3 st. C.
Po północy dzwonimy jeszcze raz do dyżurnego placówki. Śmieje się z nas, że wciąż stoimy pod placówką i mu nie wierzymy. "Ja dotrzymuję słowa, proszę zadzwonić jutro rano" - odkłada słuchawkę.
I właśnie wtedy, na what's up fundacji Ocalenie przychodzi wiadomość z pinezką na mapie Googla. Do tego trzy słowa: "please help me".
Nawiązujemy kontakt. Nazywa się Hemin, jest Kurdem z Iraku, jest głodny, skrajnie wyczerpany i zmarznięty. Przebywa w lesie, tuż obok drogi DK 19 z Sokółki do Kuźnicy. Jesteśmy od niego ponad 70 kilometrów.
Moglibyśmy skrócić drogę, wjeżdżając na moment do strefy zamkniętej, ale nie chcemy ryzykować. Kilka minut wcześniej dostaliśmy wiadomość od fotografa, który przez przypadek wjechał do strefy i został zatrzymany przez policję. Pisze, że zmierzał do Sokółki, a leśną drogę wskazał mu GPS, że nie było na niej oznaczenia strefy.
Policjanci mu nawet uwierzyli, sami byli z Warszawy i rozumieli, że mógł się zgubić, ale odwieźli go na dołek. Będzie sądzony w sądzie w Sokółce.
Podczas rozprawy usłyszy pewnie od konwojujących go policjantów typowy tekst, że "to przez dziennikarzy ludzie boją się wychodzić z domu".
Zbliża się 02:00 w nocy. Z magazynu Fundacji Ocalenie bierzemy ciepłe ubrania, suche skarpety, buty, jedzenie, wrzątek. Musimy też wydrukować pełnomocnictwa, które dają szansę na uratowanie uchodźcy. Z bazy zabieramy też Zuzę, dziennikarkę "Rzeczypospolitej". Reszta aktywistów jest gdzieś w terenie.
Pinezki przychodzą co chwilę. Niestety większość z nich jest zlokalizowanych w strefie, gdzie nie możemy wejść.
Za Sokółką w stronę Kuźnicy po lewej stronie jest żwirownia. Skręcamy w szutrową drogę i ukrywamy samochód za drzewami, żeby nie był widoczny z drogi. Z mapy wynika, że Hemin jest kilkaset metrów od nas.
Noc jest ciemna, ale nie możemy używać latarek, jesteśmy za blisko szosy. Nikt nas nie może zobaczyć, zanim nie znajdziemy Hemina. Przedzieramy się przez krzaki malin, ostre kolce rozrywają ubranie.
Co chwilę stajemy, nasłuchując. Już po kilku minutach znajdujemy go. Leży w krzakach, dosłownie kilka metrów od szosy. Przykryty derką z czarnego skaju i jakiegoś sztucznego futra. Na gałęzi wiszą jego przemoczone buty i skarpety. Ma gołe stopy.
Jest blady, pergaminowo blady. Mówi bardzo cicho. Mam wrażenie, że w każdej chwili może stracić przytomność, przelewa się przez ręce, kiedy próbuję pomóc mu wstać.
Musimy wejść w głąb lasu, inaczej za chwilę ktoś nas zauważy.
Procedura jest prosta: Nakarmić.
W tym przypadku jest problem. Hemin, mimo że głodny, nie może jeść. Opowiada, że od trzech dni pije brudną wodę z kałuż, rowów, liści. Dziś zjadł cząstkę suszonego daktyla i bardzo rozbolał go brzuch.
Proteinowego batona zwraca od razu. Opowiada, że cierpi na tzw. zespół Polanda, rzadki zespół wrodzonych.
Kiedy słyszę "Poland syndrom", przebiega mi przez głowę myśl, że na pewno chodzi o traumę w związku z przepychaniem go przez granicę przez polską straż.
Wracając do procedury: Napoić.
Hemin pije tylko wodę, prosi o wrzątek, wypija kilka kubków. Dostaje też solpadeinę na ból głowy i brzucha. Kilka razy zaciąga się moim papierosem. Za wszystko ciągle dziękuje i przeprasza. Dostaje ciepłe skarpety, bieliznę. Zakłada kurtkę, rękawiczki i gumowe buty.
Kiedy już się ogrzeje i posili Natalia tłumaczy, że pełnomocnictwo, które podpisze, nie gwarantuje, że Straż Graniczna nie wywiezie go z powrotem na granicę z Białorusią.
Prosi, żeby go zabrać na "police station", żeby go nie zostawiać. Tłumaczymy, że nie możemy, że musimy wezwać Straż Graniczną. Nie wolno nam robić nic więcej, niż ratować ludzkie życie.
Hemin podpisuje pełnomocnictwo. Rejestrujemy jego prośbę o międzynarodową ochronę w Polsce.
Dzwonimy do placówki Straży Granicznej w Kuźnicy i wychodzimy z lasu w stronę naszego samochodu. Świecimy latarkami. Hemin wsiada do auta, żeby jeszcze chwilę pobyć w cieple. Mówi wolno i cicho, ledwo go rozumiemy.
Ma 30 lat, jest absolwentem socjologii. Angażował się w działania Kurdów w Iraku, więc miał problemy. W domu zostawił mamę z bratem. Opowiada o swojej chorobie.
Idę szutrową drogą w stronę szosy, świecę czołówką. Czekam 20-30 minut. Przejeżdża patrol policji i dwa wozy SG. Nikt się nie zatrzymuje, mimo tego, że stoję tuż przy drodze i świecę latarką. Przejeżdża kolejny patrol SG, ale po kilkuset metrach zawraca. Czekam na nich, chcę poznać ich stopnie i nazwiska, żeby mieć jakiś punkt zaczepienia, gdy zatrzymają Hemina.
Proszę, żeby się wylegitymowali. Bezskutecznie.
Pytają, jak go znaleźliśmy. "Jechaliście tędy do pracy?" - ironizują. Na miejscu Natalia informuje, że jest pełnomocniczką Hemina i chce go reprezentować podczas czynności administracyjnych. Znowu prosimy, żeby strażnicy się wylegitymowali. W końcu jeden podaje dokument, chorąży K. [nazwisko znane redakcji].
Hemin w naszej obecności informuje strażników, że chce ubiegać się o pomoc międzynarodową w Polsce.
Relacjonujemy, w jakim jest stanie i wzywamy karetkę na teren placówki w Kuźnicy. Strażnicy zgadzają się, żeby został zbadany.
"Prosimy, nie wywieźcie go na granicę, obiecajcie, że tego nie zrobicie" - mówimy do nich tak po ludzku.
"Nie, nie. My nie. My go tylko odstawimy na placówkę, a tam już jutro rozpoczną się czynności".
Poznaliśmy nazwisko chorążego, to może pomóc sprawdzić, co będzie dalej z Heminem.
W czwartek i piątek dzwonimy do placówki w Kuźnicy, Natalia jako pełnomocniczka Hemina, i ja jako dziennikarz, ale nie dostajemy żadnej informacji.
Ktoś nawet twierdzi, że takiej ingerencji nie było i coś nam się pomyliło.
Rano w sobotę 9 października dostaję sms od rzeczniczki podlaskiej Straży Granicznej Katarzyny Zdanowicz. "Wczoraj nie udało mi się ustalić ze względu na ilość zdarzeń. W poniedziałek będzie na służbie funkcjonariusz, o którym pan mówił [chorąży K. - red.] będę z nim rozmawiać i wtedy i dam znać".
Łapię się tego, choć przecież to niesympatyczny chorąży będzie decydował o losie Hemina.
Komentarze