Sąd uznał, że homofobiczne twierdzenia wymalowane na furgonie Fundacji Pro-Prawo do Życia, to pomawianie i zniesławianie, a nie naukowo potwierdzone fakty
Sprawę – karną, z art. 212 Kodeksu Karnego (publiczne pomówienie) – do sądu wniosło Stowarzyszenie Tolerado. Najpierw akt oskarżenia wniosła gdańska prokuratura, ale – jak można się domyślać, w wyniku nacisków – wycofała go.
I trudno się dziwić, bo pojawiało się pytanie, dlaczego ściga homofobusa, a nie ściga abp. Jędraszewskiego za jego „tęczową zarazę”, czy ministra Czarnka za „ci ludzie nie są równi ludziom normalnym”?
Tolerado złożyło więc prywatny akt oskarżenia. I 17 marca 2022 roku wygrało w pierwszej instancji. Już sam fakt, że sąd przyjął ten akt oskarżenia, jest sukcesem. Bo mógł – jak w przypadku wniesionej przeciwko homofobusowi i Fundacji Pro-Prawo do Życia przez Tolerado cywilnej sprawie o zniesławienie – uznać, że stowarzyszenie nie ma w tej sprawie „legitymacji procesowej”, czyli że obrazy nie było, bo homofobiczne hasła nie zostały skierowane pod jego adresem.
W sprawie cywilnej Sąd Apelacyjny w Gdańsku uchylił orzeczenie sądu pierwszej instancji o braku legitymacji. Teraz w sprawie karnej Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe akt oskarżenia przyjął i sprawę osądził. Sędzia Tomasz Jabłoński skazał kierowcę homofobusa na 20 godzin miesięcznie prac społecznych i nawiązkę 5 tys. zł na pomoc dla uchodźców z Ukrainy.
Tolerado podało fragmenty ustnego uzasadnienia wyroku.
Według sądu kierowca homofobusa nie wykazał, że hasła, którymi oblepiony był samochód, i które grobowym głosem odczytywał lektor przez megafon, polegały na prawdzie. A chodzi o twierdzenia, że „pederaści żyją średnio 20 lat krócej”, „czyny pedofilskie zdarzają się wśród homoseksualistów 20 razy częściej”, „70 proc. zachorowań na AIDS dotyczy pederastów” oraz „91 proc. dzieci wychowywanych przez lesbijki i 25 proc. wychowywanych przez pederastów jest molestowanych”.
Sąd stwierdził, że „przedstawione wyniki badań Camerona i Regnerusa, które zostały dołączone do akt sprawy, nie zostały włączone do kanonu nauki jako zweryfikowane i powszechnie podzielane tezy (…), powołanie się na te badania jest nieuprawnione (…) i w ogóle w ocenie sądu przeprowadzenie takiego dowodu prawdy w tych okolicznościach i przy tych pomówieniach nie jest po prostu możliwe”.
Sąd stwierdził też: „Furgonetka poruszająca się po mieście to nie jest przyczynek do prowadzenia debaty naukowej czy analizy naukowych badań, na pewno nie taka intencja towarzyszyła temu działaniu. Przeciwnie, takie hasła jak tacy idą po twoje dzieci, tacy chcą edukować twoje dzieci – powstrzymaj ich (…) nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że celem przekazu jest wzbudzenie niepokoju, niechęci, uprzedzenia do osób o orientacji homoseksualnej”.
Nie udało się jednak posadzić na ławie oskarżonych Fundacji Pro-Prawo do Życia, która ufundowała homofobusa (a właściwie homofobusy, bo takie furgonetki pojawiły się w 2019 r. także w innych miastach Polski).
Ale precedensem jest, że udało się ścigać karnie homofobiczną mowę nienawiści, której do tej pory polskie prawo nie obejmowało.
To, co robiła Fundacja Pro-Prawo do Życia za pomocą homofobusów, to szczucie na osoby nieheteronormatywne, elegancko ujęte w kodeksie karnym jako „znieważanie grupy ludności” (art. 257 kk) czy „nawoływanie do nienawiści” (art. 256 kk).
Tylko że oba te przepisy zarezerwowane są do ochrony przed przestępstwami z nienawiści wyłącznie ze względu na rasę, narodowość, pochodzenie etniczne bądź religię. Tożsamości płciowej czy seksualnej nie obejmują.
Tym razem homofobiczną mowę nienawiści udało się ścigać z niesławnego artykułu 212 kk. Bardzo ważny w omawianym wyroku jest fakt, że sąd nie uznał za naukowe notorycznie przywoływanych przez homofobiczne organizacje tzw. badań Paula Camerona (Cameron został wykluczony z Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego za naruszenie etyki).
A także to, że sąd nie „uciekł” w twierdzenie, że tego typu zorganizowane akcje przeciwko całej grupie społecznej mieszczą się w granicach wolności głoszenia poglądów.
Oczywiście to dopiero pierwsza instancja, a Fundacja Pro-Prawo do Życia zapewne złoży apelację.
Ewa Siedlecka jest publicystką "Polityki". Tekst ukazał się na jej Blogu Konserwatywnym
Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.
Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.
Komentarze