0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Víctor PeńaFot. Víctor Peńa

Víctor Peña, reporter „El Faro”, znów musiał uciekać.

Siódmego maja z dwoma innymi reporterami – Efrenem Lemusem i Carlosem Barrerą – wyruszyli z miasta San Salvador do granicy z Gwatemalą.

Już wiele razy przekraczał pospiesznie granice. Kilka lat temu towarzyszył prokuratorowi, który obawiał się aresztowania. Innym razem, kiedy przygotowywał reportaż o przestępczości w Meksyku, wyrok śmierci wydał na niego gang Las Zetas. Cudem udało mu się wymknąć w nocy, ukryć u znajomych w stanie Chiapas.

Tym razem podjechał do granicy jak turysta i wylegitymował się paszportem. Tylko nie wie, kiedy będzie mógł wrócić. Po kilku dniach dojechały do niego żona z czteroletnią córką.

- Nie chcę mówić „uciekliśmy”. Wyjechaliśmy legalnie. Oczywiście w obawie, że mogą nas zatrzymać – mówi mi podczas spotkania online. Rozmawiamy późnym wieczorem czasu polskiego. Víctor wyszedł z telefonem na dwór, w jednym ze środkowoamerykańskich krajów. Mruży oczy przed ostrym południowym słońcem. Woli, podobnie jak jego koledzy z redakcji, nie zdradzać miejsca pobytu.

Poszło o wywiad z byłym szefem gangu, w którym dziennikarze „El Faro” potwierdzili swoje podejrzenia, że prezydent Salwadoru przez lata i na dużą skalę układał się z gangsterami. Rząd twierdzi, że dziennikarze, rozmawiając z członkiem pandilli, dopuścili się przestępstwa i ich miejsce jest za kratami.

- Tak jak wywiad ze skorumpowanym politykiem nie czyni mnie oszustem, a rozmowa z papieżem nie zrobiłaby ze mnie świętego, tak przepytanie członka gangu, nie sprawia, że jestem przestępcą – tłumaczy Victor.

Victor Peña ma 42 lata. W Ameryce Środkowej dokumentuje nierówności społeczne, łamanie praw człowieka, działalność gangów, kryzys uchodźczy. Poznałem go przed kilkoma laty, gdy w Salwadorze pomagał mi w researchu do reportażu o Óscarze Romero, świętym idolu całej Ameryki Łacińskiej. Towarzyszył w podróżach, prowadził przez zawiłości trudnego do zrozumienia dla przybysza z Europy kraju sterroryzowanego przez najkrwawsze gangi świata.

Od 2016 roku pracuje w salwadorskim „El Faro” (Latarnia Morska), pierwszej internetowej gazecie w Ameryce Łacińskiej. Wielokrotnie nagradzanej, zaliczanej do czołówki dziennikarstwa śledczego w regionie.

Zdjęcie dwóch mężczyzn, jeden w okularach, w tle niebieski ekran komputera. trochę podobnych do siebie
Bracia Oscar i Carlos Martinezowie, reporterzy "El Faro". Fot. Víctor Peña.

Napisałeś prawdę, uciekaj

- Wyjazdy prewencyjne dziennikarzy nie są w naszym kraju niczym nowym – tłumaczy mi Óscar Martínez, kolejny ze „zbiegów”, redaktor naczelny „El Faro”. W Polsce znany jest z książek „Bestia. O ludziach, którzy nikogo nie obchodzą” i „Młody z Hollywood. Skąd się wziął najokrutniejszy gang świata Mara Salvatrucha 13”.

Największy jak dotąd redakcyjny exodus był w 2023 roku, kiedy z powodu rządowych represji siedzibę „El Faro” przeniesiono do Kostaryki.

Jednak teraz to najostrzejszy podczas tej prezydentury i od zakończenia wojny domowej w 1992 roku atak na niezależne dziennikarstwo.

- Prezydent Bukele zaczął nas zwalczać – opowiada mi Martínez. – Odkąd w 2020 roku fałszywie oskarżył nas o pranie pieniędzy, czujemy, że jesteśmy pod nieustannym obstrzałem.

Nayib Bukele, rocznik 1981, milenials i błyskotliwy przystojniak, zdaniem wielu obserwatorów jego początków – typ polityka przyszłości. Prezydentem Salwadoru został w 2019 roku jako niespełna 38-latek. W ubiegłym roku ponownie wygrał wybory i rządzi krajem już drugą kadencję. W dyktaturę zamienia go powoli, przy poparciu, a nawet aplauzie społeczeństwa i podziwie innych mieszkańców Ameryki Łacińskiej.

Ludziom podoba się, że deklaruje bezwzględną walkę z zorganizowaną przestępczością, spadła liczba zabójstw, a więzienia zapełniły się tysiącami skazańców. To nic, że są wśród nich niewinni ludzie, a za kratami jest już jeden procent populacji Salwadoru. Prezydent stale łamie konstytucję, kraj funkcjonuje w nieustannym stanie wyjątkowym. Niezależnych dziennikarzy rząd podsłuchuje Pegasusem, a kobiety, to akurat w tym kraju nie nowość – nawet jeśli nie ma pewnych dowodów, że dokonały aborcję, wsadza do więzień z kilkudziesięcioletnimi wyrokami.

- Dlatego musimy się mieć na baczności – twierdzi Martínez. – Po każdej krytycznej publikacji na temat rządu staraliśmy się usuwać jej autorów w cień, wysyłać w bezpieczne miejsca, żeby przeczekać, wyczuć reakcję rządu, a gdy sytuacja się uspokoi, przywracać ich do pracy. Ale tym razem wyjechało nas aż siedmioro.

- Wracamy do najmroczniejszych czasów naszego kraju – mówi mi na koniec pierwszego spotkania Víctor Peña.

Przeczytaj także:

Bądź patriotą – zabij księdza

Aby opowiedzieć o Martínezie, naczelnym „El Faro” i najmroczniejszych czasach jego kraju, muszę cofnąć się o kilkadziesiąt lat.

Salwadorem od dawna trzęsło kilkanaście klanów. Kiedy naród niewolniczo pracował, bogaciła się garstka ludzi. Już w latach 30. chłopi wystąpili przeciwko faszyzującej władzy. Opresyjność skrajnie prawicowych rządów doprowadziła w 1969 roku do znanej z książki Ryszarda Kapuścińskiego „wojny futbolowej”.

Na przełomie lat 70. i 80. Salwadorem rządziła ultrakatolicka prawica. Nierówności pogłębiały się, niepokoje zaostrzały. Władze coraz chętniej korzystały ze wsparcia Stanów Zjednoczonych, a wojsko, policja, szwadrony śmierci i prawicowe bojówki brutalnie terroryzowały żyjącą na skraju nędzy ludność. W połowie lat 70. coraz głośniej protestowała lewica. Choć większość biskupów sprzyjała możnym, salwadorscy katolicy zaczęli rozprawiać nie tylko o teologii, a także o sprawiedliwości społecznej. Ci, którzy to robili, stawali się wrogami ojczyzny.

Najgłośniejsze zabójstwo w dziejach kraju poprzedziło pojawienie się w telewizji majora Roberta D’Aubuissona, oficera wywiadu Gwardii Narodowej i zastępcy dowódcy prezydenckiej agencji bezpieczeństwa Ansesal. Z powodu częstego stosowania lampy lutowniczej podczas przesłuchań nazywano go „Blowtorch Bob”. To on rozpropagował hasło: „Bądź patriotą – zabij księdza”.

Tamtego dnia do telewizji zabrał listę dwustu osób „zakażonych komunizmem”. Jako drugiego najbardziej zainfekowanego wymienił Óscara Romero, nowo mianowanego arcybiskupa San Salwadoru.

– Ludzie, których nazwiska Roberto podawał w telewizji, szybko umierali – opowiadała mi o swoim bracie Marisa D’Aubuisson de Martínez, która dziś otwarcie wypowiada się o tych zbrodniach i szefuje Fundacji Monseñora Romera.

Arcybiskup też zmarł niedługo po telewizyjnym wystąpieniu D’Aubuissona: od kilku strzałów, gdy przed ołtarzem odprawiał mszę.

Kiedy lata później rozmawiałem w Salwadorze z Marisą D’Aubuisson de Martínez, zbrodniarz od dawna nie żył, zmarł na raka w 1992 roku. Przez lata był liderem organizacji Unia Białych Wojowników, która siała postrach w czasie wojny domowej (1979–1992). Uważa się go za współodpowiedzialnego śmierci siedemdziesięciu pięciu tysięcy osób.

Kiedy tamtego tragicznego dnia, 24 marca 1980 roku Marisa zapytała brata, „Roberto, ludzie gadają, że miałeś coś wspólnego ze śmiercią Romera”, odpowiedział, „Zamknij się, jeśli nie wiesz, o czym mówisz, bo temu, który zabił tego sukinsyna, postawią kiedyś pomnik”.

Wszystko odbywało się przy zakulisowym wsparciu Stanów Zjednoczonych, które, szczególnie za czasów Ronalda Reagana, w imię walki z „zarazą komunizmu” i przy cichej aprobacie Watykanu, finansowały i inspirowały skrajnie prawicowe, faszystowskie i zbrodnicze reżimy w Ameryce Łacińskiej.

Jan Paweł II ręki nie podał

Trzy lata po zabójstwie arcybiskupa podczas pielgrzymki do Ameryki Środkowej na lotnisku w nikaraguańskiej Managui Jan Paweł II nie podał ręki Ernestowi Cardenalowi, klęczącemu przed nim księdzu, wówczas ministrowi kultury w lewicowym rządzie sandinistów, na którego zresztą rok później nałożył suspensę.

– Byłam tam – opowiadała mi nikaraguańska dziennikarka María López Vigil, znana z głośnego wywiadu z Óscarem Romero. – Cardenal był bardzo przyzwoitym człowiekiem, a papież go odtrącił. Za to dwadzieścia cztery godziny później na lotnisku w Salwadorze ściskał dłoń Roberta D’Aubuissona, przewodniczącego Zgromadzenia Konstytucyjnego, autora zamachu na arcybiskupa.

D’Aubuisson był wujkiem, a Marisa jest matką Óscara Martíneza i jego starszego brata Carlosa, dziennikarzy „El Faro”. To oni są głównymi autorami głośnego wywiadu, z powodu którego musieli teraz wyjechać z kraju.

Losy się odwróciły. Krewni salwadorskiego zbrodniarza stali się nowymi ofiarami i bohaterami.

Jedno się nie zmieniło: Salwadorem wciąż rządzi skrajna, powołująca się na Boga prawica.

Żołnierz przeszukuje mężczyznę, podnosi mu koszulkę, drugi stoi z karabinem. W tle autobus.
Stan wyjątkowy. San Salvador, kontrole policyjne i wojskowe w dzielnicach San José del Pino i Distrito Italia. Fot. Víctor Peña.
Patrol policyjny kontroluje na ulicy dwie kobiety które niosą na głowach miski z rzeczami
San Salvador, stan wyjątkowy. Kontrole w dzielnicach San José del Pino i Distrito Italia w ramach operacji policyjnej i wojskowej. Fot. Víctor Peña.

Jestem posłańcem Boga

- Prezydent Bukele doskonale zdaje sobie sprawę, że Salwador jest krajem ludzi bardzo religijnych i każde przesłanie związane z wiarą będzie miało na nich wielki wpływ – tłumaczy mi Víctor Peña.

To kraj słynący m.in. z 30, a nawet 40-letnich wyroków za dokonanie aborcji. Tamtejsze prawo zabrania przerywania ciąży bez względu na okoliczności. Kobietę, która się go dopuści, traktuje się jak morderczynię.

Nayib Bukele jest wnukiem emigrantów z Palestyny. Jednak jego wypowiedzi na temat Bliskiego Wschodu wydają się raczej proizraelskie. Jego ojciec był imamem w pierwszym meczecie San Salvadoru. Syn nie ujawnia swojego wyznania. Podczas inauguracji jego kadencji modlitwę zmówili pastor ewangelicki i arcybiskup San Salvadoru.

- Na początku swojej kampanii wydawał się postacią postępową, jednak zmienił poglądy i stał się konserwatystą. Sprzeciwia się społeczności LGBTIQ+, jest wrogiem aborcji i uważa, że ​​lewica niszczy świat – opowiada Peña. – Oficjalnie nie deklaruje się jako wyznawca konkretnej religii, ale sam siebie nazywa posłańcem Boga, a jego przemówienia pełne są „boskich fraz”.

Pytam, co jest powodem tej przemiany, a Peña wskazuje na chęć utrzymania i poszerzania władzy.

- Myślę, że to z powodów populistycznych — mówi — i że ten populizm pomaga mu nawiązać bliższe więzi z Trumpem i podobnymi kręgami.

Jednak kariera Bukele nabrała zawrotnego tempa jeszcze zanim został populistą. W 2012 roku zasiadł na fotelu burmistrza niewielkiej gminy Nuevo Cuscatlán. Trzy lata później postanowił zawalczyć o wiele więcej. I przemienić się w – jak nazywają go światowe media – najbardziej „cool” dyktatora świata.

I o tym jest właśnie ta opowieść.

Mężczyzna z tatuażami na rękach, w bejsbolówce, czarnej koszulce z białym napisem "Just doit".
Carlos Cartagena López, ps. Charlie, były szef pandilli. Potwierdza, że prezydent Salwadoru przez lata i na dużą skalę układał się z gangsterami. Fot. Víctor Peña.

Co Charlie opowiedział reporterom

Dziennikarze „El Faro” pierwsze sygnały o podejrzanych kontaktach nowego prezydenta dostali krótko po jego zaprzysiężeniu. Od dawna informowali o paktach, jakie on, a wcześniej jego partia mieli zawierać z salwadorskimi gangami. O układach polityków z pandillami „El Faro” pisał już w 2012 roku, gdy władzę sprawował lewicowy, wywodzący się z dawnej partyzantki rząd Frontu Wyzwolenia Narodowego im. Farabunda Martíego (FMLN) z prezydentem Mauricio Funesem na czele. To w tej partii zaczynał Bukele.

Opublikowane właśnie przez gazetę wywiady rzucają nowe światło na jego błyskawiczną karierę.

Prawdę zdecydował się „wyśpiewać” Carlos Cartagena López, pseudonim Charlie, były przywódca pandilli Barrio 18 Revolucionarios. Rząd w sekrecie i w tajemniczych okolicznościach wypuścił go niedawno zza krat. Jednak pandillero, zamiast okazać wdzięczność, udzielił obciążającego władzę wywiadu.

Podczas rozmowy z Martínezami siedzi w fotelu, ubrany w czarną bejsbolówkę, dżinsy i trampki. Z gładko ogolonej, jowialnej twarzy bije raczej naiwność i trudno się w pierwszej chwili domyślić krwawej przeszłości tego człowieka. Przynależność do mafijnych struktur zdradzać mogą tylko ręce gęsto pokryte tatuażami. Z czarnej koszulki znanej marki krzyczy hasło: „Just do it”.

Opowiada dziennikarzom, że zaczęło się od układu z Frontem Wyzwolenia Narodowego Farabundo Martí (FMNL).

- Poprosili nas o wsparcie: żebyśmy pomogli ich kandydatowi zostać burmistrzem San Salvadoru – mówi w wywiadzie Charlie.

W Salwadorze kto rządzi stolicą, ma wielką władzę.

- Nasze relacje zaczęły się 2014-2015, kiedy Bukele kandydował na prezydenta. To wtedy pojawił się wysłannik partii. Potem kontaktowaliśmy się przez jedną osobę. We wszystkich sprawach – relacjonuje Charlie. Wysłannikiem był Carlos Marroquín, dawniej uliczny artysta, obecnie ważny urzędnik w państwie. O jego kontaktach z gangami wiadomo już od co najmniej czterech lat. W 2021 roku Stany Zjednoczone nałożyły na niego z tego powodu sankcje.

Charlie w wywiadzie zdradza kwotę: za wsparcie Bukelego w kampanii jego partia przekazała pandilli ćwierć miliona dolarów.

- Mieliśmy przekonywać rodziny, znajomych i nasze społeczności do głosowania na Bukele – zwierza się Charlie. A inny pandillero o pseudonimie Liro w materiale „El Faro” przyznaje, że w razie niezastosowania się śmierć groziła i członkom pandilli, i ich bliskim.

Jako burmistrz Bukele popadł w konflikt z rządem i władzami partii. Wyrzucono go z FMLN pod zarzutem molestowania podwładnej, nieposzanowania praw kobiet oraz wywoływania wewnętrznych konfliktów. Początkowo chciał na własną rękę zawalczyć o fotel prezydenta kraju. Do wyborów poszedł w końcu z prawicowym Wielkim Przymierzem na rzecz Jedności Narodowej (GANA).

Nie udzielał wywiadów, odmawiał udziału w debatach, rywalom zarzucał próby fałszowania wyborów i obiecywał walkę z korupcją. Od początku przypadł do gustu Salwadorczykom sfrustrowanym i zmęczonym skorumpowanym systemem dwupartyjnym (FMLN i ARENA). Wybory 2019 roku wygrał w pierwszej turze. Został najmłodszym, a być może i pierwszym prezydentem muzułmaninem w tym ultrakatolickim kraju.

Charlie w rozmowie z Martínezami stwierdza, że prezydencki sukces Bukele w 75-80 proc. zawdzięcza zaangażowaniu pandilli.

Młody mężczyzna w białej bejsbolówce i błękitnej koszulce przemawia z mównicy. Za nim napis: "Repuclica de el Salvador en la America Central
Nayib Bukele, prezydent Salwadoru. Fot. Víctor Peña.

Piekielnie dobry prezydent

Jako głowa państwa nadal układał się z gangami. „El Faro” ujawniło to w połowie 2021 roku.

Z najnowszych doniesień wynika, że przedstawiciele rządu negocjowali z trzema głównymi gangami kraju: Mara Salvatrucha 13, Barrio 18 Revolucionarios i Barrio 18 Sureños.

Bukele chciał zmniejszenia statystyk dotyczących morderstw w Salwadorze. Układ zakładał także zaniżanie liczb i ukrywanie przez pandille ciał zamordowanych. W zamian szefowie gangów zażądali poprawy warunków w więzieniach i gwarancji bezpieczeństwa dla swoich członków po wyjściu na wolność. Z ustaleń „El Faro” i ostatniego wywiadu jasno wynika, że rząd Bukelego tolerował przestępstwa: zabójstwa i wymuszenia oraz negocjował ich ilość.

Gangi zostały też zaprzężone do egzekwowania porządku w kraju. W pandemii pilnowały, by ludzie przestrzegali obostrzeń.

Charlie opowiedział też, jak w więzieniach specjalnego nadzoru władza umożliwiała spotkania pandilleros – skazańców z członkami gangów pozostającymi na wolności.

Jednak w 2022 roku, po czterech latach rządów Bukelego, pakt z gangami został zerwany. W więzieniach wzmożono tortury, a w całym kraju aresztowania, także niewinnych ludzi – rolników, nauczycieli, studentów czy robotników, często zupełnie bez podstaw. Niektórzy z zatrzymanych już trzy lata siedzą bez procesu, setki zmarło w więzieniach.

Prezydent zmienił też strategię międzynarodową.

„Mówią, że więzimy w Salwadorze tysiące ludzi, a ja im odpowiadam, że w zamian daliśmy wolność milionom” – powiedział w kwietniu tego roku Donaldowi Trumpowi w Białym Domu i zaoferował Amerykanom pomoc w zwalczaniu przestępczości. „Żeby wyzwolić trzysta pięćdziesiąt milionów Amerykanów, niektórych trzeba uwięzić” – stwierdził.

Do mega zakładu karnego na 40 tysięcy więźniów w Tecoluce, zwanego Ośrodkiem dla Terrorystów (CENOT), od marca przybyły setki deportowanych z USA migrantów, głównie Salwadorczyków i Wenezuelczyków. Niektórzy są po prostu uznani przez władze za nielegalnych emigrantów, inni faktycznie są członkami pandilli.

Bukele współpracuje więc z Trumpem przy wsadzaniu członków gangów, z którymi sam skrycie paktował. Administracja Trumpa płaci Salwadorowi za ich przetrzymywanie sześć milionów dolarów rocznie. W jednej celi siedzi do stu osób. Wielu odbywa odsiadki w skrajnie złych warunkach i bez wyroków. A to dopiero początek współpracy. Trump chce wysyłać do salwadorskich więzień także Amerykanów. Bukelego nazywa „piekielnie dobrym prezydentem”.

Ten tymczasem zapowiada, że stan wyjątkowy w Salwadorze będzie trwał, dopóki ostatni przestępca nie trafi za kraty. Ma przy tym poparcie większości społeczeństwa. Światowi komentatorzy zauważają, że za spadek przestępczości przychodzi Salwadorczykom płacić gigantyczną ceną dyktatorskich rządów. A także prezydentem, który swoją karierę zbudował przy pomocy krwawych gangów.

Najnowszą ceną okazuje się też prześladowanie niezależnych dziennikarzy.

Grupa mężczyzn siedzi na podłodze, mają białe spodnie, są wytatuowani na plecach i na głowach.
Pandilleros — członkowie gangów Barrio 18 i MS-13 w trakcie pandemii Covid-19 we wspólnych w celach więzienia Izalco po masakrze przeprowadzonej na zlecenie kierownictwa więziennictwa, w wyniku której w weekend w kwietniu 2020 r. zginęło ponad 35 osób. Fot. Víctor Peña.

Autorów aresztować

- Rozpierzchliśmy się do różnych bezpiecznych miejsc – mówi mi z tymczasowej emigracji Óscar Martínez. – Tym razem reakcja rządu na wywiady była podwójna. Po pierwsze: bezpośrednie pogróżki. Dyrektor agencji wywiadowczej powiedział, że sprawa wymaga obrzucenia winowajców nie kamieniami, lecz bombami i zarzucił nas całą masą oskarżeń, w tym, że jesteśmy członkami pandilli. Po drugie: dostaliśmy też informację z pewnych źródeł w instytucjach państwowych, że wydano już nakazy aresztowania wszystkich siedmiu autorów wywiadu.

- Jesteśmy w różnych krajach, w różnych miejscach, wolimy ich nie zdradzać. Zrobiło się groźnie i nie wiem, kiedy to się skończy – opisuje Víctor Peña. Spaceruje przed budynkiem, w którym zatrzymał się z żoną i córką. Przyznaje, że z dystansu sytuacja w jego kraju wydaje się mieć jeszcze ciemniejsze barwy.

- Salwador stał się zupełnie pokręconym krajem. Dlaczego rządzący nazywają nas wspólnikami gangów za rozmowę z pandillero, którego sami uwolnili z więzienia? Wypuszcza się zza krat groźnego przestępcę, a chce się tam umieścić dziennikarzy ujawniających prawdę. Wpisy na platformach społecznościowych ważnych urzędników państwowych były jednoznaczne: nasze miejsce jest za kratami.

Peña przyznaje, że nie wie, co ich czeka. Bukelego nazywa nieobliczalnym.

- Mamy kraj, w którym nikt nie jest w stanie zagwarantować nam sprawiedliwości, nie istnieje realna opozycja, trudno o egzekwowanie konstytucyjnych praw i nie ma niezależnej prokuratury. A o wszystkim decyduje jedna osoba – prezydent.

Czy nawet na emigracji czujecie się zagrożeni? – pytam.

- Wszystko możliwe. Jego macki mogą sięgać wszędzie.

Krytykujesz, to pożałujesz

Dzień później znów łączę się z Víctorem, a on ma dla mnie nowe wieści.

- Wczoraj do prezydenta przyszło około trzystu rodzin. Chcieli zaprotestować i prosić, by nie wyrzucali ich z ich domów, z ich ziemi. Zostali aresztowani. Tak rząd rozmawia teraz ze społeczeństwem. Wczoraj Bukele całkowicie już zrzucił maskę i odkrył prawdziwą twarz.

Wyobraź sobie, że po tych ludzi przyjechała policja militarna. Jakbyśmy wrócili do czasów wojny domowej, kiedy uprowadzano niewinnych ludzi i torturowano. To nowy typ wiadomości wysłanej przez prezydenta: kto odważy się krytykować, może zaraz pożałować. Typ przekroczył już wszelkie granice. Stał się totalnym dyktatorem – twierdzi Peña.

Bukele rozpoczął też represje wobec organizacji praw człowieka, odcinając je od finansowania.

Mężczyzna w białym kasku i kamizelce kuloodpornej z napisem na piersi "Press"
Víctor Peña, reporter "El Faro". Fot. archiwum Victora Peñy.

Niech świat się dowie, jaki jest Bukele

Óscar Martínez był już w niejednych tarapatach. Przemierzał niebezpieczny szlak emigrantów z Ameryki Środkowej przez Meksyk do USA, opisywał działalność gangów. Pisał o tym doceniane na całym świecie książki.

- Cały czas myślimy o powrocie do Salwadoru – opowiada mi z chwilowej emigracji. – Czas na obczyźnie wykorzystujemy do informowania świata o sytuacji w naszym kraju. Dopóki rząd nie zmusi nas do emigracji lub nie zamknie w więzieniach, będziemy kontynuować naszą dziennikarską misję. Na szczęście dzięki mediom świat może się dziś dowiedzieć, jak nasz prezydent paktował z przestępcami.

- Gdziekolwiek będę, chcę nadal być fotografem i dziennikarzem – zapewnia Víctor Peña. – Na razie chcę zapewnić bezpieczeństwo mojej żonie i córce. Ale z dziennikarstwa nie zrezygnuję, nie ma mowy.

Martínez liczy na reakcje międzynarodowej społeczności.

- Dzięki jej wsparciu nawet tak bezwzględna dyktatura jak Bukelego nie odważy się wsadzić nas za kraty, a El Faro nadal będzie ujawniać wszystko, co reżim próbuje ukryć.

Adwokatka

W nocy, przed oddaniem tego tekstu do redakcji, w Salwadorze aresztowano adwokatkę, Ruth Eleonorę López, działaczkę jednej z najważniejszych organizacji praw człowieka w kraju i żarliwą krytyczkę rządów Bukelego, która w ostatnich dniach dopytywała prokuraturę o losy dziennikarzy „El Faro”.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Mirosław Wlekły
Mirosław Wlekły

Reporter, pisarz non fiction, autor ośmiu książek i współautor scenariuszy teatralnych, w tym musicalu "1989". Autor pierwszego sezonu Śledztwa Pisma.

Komentarze