0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Marcin Stepien / Agencja GazetaMarcin Stepien / Age...

Gdyby wierzyć migawkom telewizyjnym, Kongres Kobiet to Magdalena Środa, Henryka Bochniarz, Dorota Warakomska, Agnieszka Holland i robiący sobie w kuluarach selfie Rafał Trzaskowski. Ale to tylko po części prawda.

Kongres po raz drugi w swojej 10-letniej historii odbył się poza Warszawą - w Łodzi (rok temu w Poznaniu). Dzięki temu wśród niemal pięciu tysięcy uczestniczek wiele było takich, które do stolicy by przyjechać nie mogły. Panel „Czas gniewu” zgromadził przywódczynie protestów z ostatnich dwóch lat, były: Miranda Korzeniowska (Sanok), Marta Lempart (Wrocław), Oxana Lytvynenko (Toruń), Bożena Przyłuska (Warszawa), Joanna Scheuring-Wielgus, Marta Wosak (Wałbrzych), Iwona Hartwich. A to tylko skromna reprezentacja. Wiele innych organizatorek Strajku Kobiet i czarnych protestów siedziało na sali. (Przeczytaj wystąpienie Agnieszki Graff: "Fala kobiecego gniewu zmieniła Polskę").

Różnorodność tematów kongresowych może przyprawić o zawrót głosy: dyskutowano m.in. o prekariacie i samozatrudnieniu, pracy opiekuńczej kobiet i 500 plus. Były debaty o prawach lokatorskich i bezdomności kobiet, o tym, czy polska szkoła jest jeszcze świecka, o ekobojowniczkach, kulturze gwałtu i ksenofobii, wykluczeniu osób nieheteronormatywnych i upamiętnianiu kobiet w historii, o depresji i poronieniu oraz o Konstytucji.

Kongres otwiera się na nowe tematy i nowe formy. O zmianę języka debaty i o większy udział kobiet w życiu publicznym można bowiem walczyć różnymi środkami. Na przykład za pomocą rozrywki. Kobiety już to robią i Kongres to zauważył. Był koncert Żelaznych Wagin - czyli girls bandu, który wyrósł z warszawskiego kabaretu „Pożar w burdelu” i który śpiewa punkowo, drwi z klerykalizmu i narodowej ekstazy:

Naród na was liczy Poddajcie się, dziewczyny Wita was serdecznie Szpital Świętej Rodziny Po spaleniu tęczy minął czas hipsterów Dzisiaj wasze ciała fabryką bohaterów.

Był też premierowy pokaz kolejnego odcinka satyrycznego programu „Przy kawie o sprawie”. Publicystki wyśmiewają tam programy telewizyjne, do których zapraszani są sami mężczyźni. Kpią z języka, którym przesiąknięte są publicystyczne debaty: paternalistycznego wobec kobiet, lekceważącego, klerykalnego. Tym razem zastanawiają się, „Czy mężczyźni powinni mieć prawa wyborcze”. Żartu nie zrozumiał portal Niezależna.pl - napisał, że będzie to temat dyskusji uczestniczek Kongresu.

Tyle samo miejsca, takie same pieniądze, tyle samo wsparcia

Pierwszy Kongres (2009) starał się przekraczać ówczesne partyjne podziały. Uczestniczyły w nim: Maria Kaczyńska, Jolanta Kwaśniewska i Danuta Wałęsa, czyli żony byłych już prezydentów RP i obecnego.

Za rządzącego wcześniej PiS kobiety doznawały kolejnych upokorzeń. W 2005 roku Kazimierz Marcinkiewicz zlikwidował urząd pełnomocnika ds. równego traktowania. Wcześniej sprawowały go m.in. Izabela Jaruga-Nowacka i Magdalena Środa. W 2007 prezydent Kaczyński powołał Nelly Rokitę na swoją doradczynię ds. kobiet - co środowiska kobiece uznały za lekceważenie.

Organizatorki nie ukrywały wtedy, że Kongres ma być platformą lobbingową, która wymusi na rządzącej partii konkretne zmiany realizujące prawa kobiet. Kongres plasował się w okolicach lewego skrzydła Platformy Obywatelskiej, która półtora roku wcześniej wygrała wybory parlamentarne.

Wtedy też Kongres odniósł swój największy wymierny sukces. W 2009 roku zebrał 150 tys. podpisów pod obywatelskim projektem tzw. ustawy parytetowej: połowa miejsc na listach wyborczych miała być zagwarantowana kobietom. W trakcie prac parlamentarnych kwotę zmniejszono z 50 do 35 proc. i w takiej formie ustawa została przegłosowana w 2011 roku głosami PO, SLD i PSL.

Przeciw był cały klub PiS, 10 posłów PO (m.in. Jarosław Gowin, Łukasz Gibała, Jacek Żalek, Andrzej Czuma), większość klubu Polska Jest Najważniejsza (m.in. Jan Ołdakowski, Elżbieta Jakubiak) i niezrzeszony Ludwik Dorn.

Od tego czasu odsetek posłanek wzrósł o 6 pkt. proc. — do 27 proc. w wyborach w 2015 roku. Zdaniem ekspertek za ten stosunkowo niewielki wzrost odpowiada tendencja do oddawania kobietom „niebiorących” miejsc. Mógłby temu zapobiec mechanizm „suwaka” (naprzemienne umieszczanie kobiet i mężczyzn na listach).

Po pierwszym Kongresie Janina Paradowska, bodaj najbardziej wtedy wpływowa publicystka, napisała w „Polityce” tekst zatytułowany „Panie proszą panów”, w którym podsumowywała obecność kobiet w polskiej polityce w 20-leciu po 1989 roku. Przypominała, że polityczki określano mianem „paprotek”, „substytutu” (to o premier Suchockiej) albo sprawnych narzędzi „wymyślonych przez panów”: „minister firmuje, panie pracują”.

„W ważnych politycznych kwestiach mało kto pyta je o zdanie, chociaż w czasach, gdy Donald Tusk był tylko szefem partii, czasem zbierał swoje panie, by »poznać inny punkt widzenia«”.

Paradowska uważała, że parytet zadziała tylko wtedy, gdy nowemu prawu będzie towarzyszyła „jednakowa pomoc w organizowaniu kampanii i takie same jak dla panów pieniądze”.

"Potem jednak przychodzili panowie”. Paradowska wytykała lekceważenie kobiet po równo — i PiS-owi, i Platformie, i SLD:

„Partie mają swoich liderów, liderzy potrzebują zaufanego grona współpracowników i oddanych żołnierzy. (…) Dziś najbardziej wiernymi żołnierzami są kobiety PiS”.

„W SLD równościowa ideologia zaowocowała stanowiskiem wicemarszałka Sejmu dla Jerzego Szmajdzińskiego, chociaż była w partyjnych szeregach Jolanta Szymanek-Deresz, prawniczka, konstytucjonalistka, wieloletnia szefowa kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego, dla której ta funkcja wydawała się wymarzona. Jakoś tak samo z siebie wyszło, że Szmajdziński musi mieć stanowisko, a Szymanek-Deresz niekoniecznie”.

"Na tej bocznej ławce ciągle jest wiele kobiet, które powinny dawno odgrywać pierwszoplanowe role, a nawet bywało, że odgrywały i nagle stały się kłopotliwe. Danuta Hübner wprowadzała Polskę do OECD i Unii Europejskiej, prezydent Kwaśniewski chciał, aby została premierem. Została unijnym komisarzem, wygrała dla PO bardzo wysoko wybory europejskie w Warszawie i ciągle można odnieść wrażenie, że Platforma nie wie, co ma z nią począć. Jak jej potencjał polityczny i merytoryczny wykorzystać".

Tekst wzywał, by kobiet w polityce nikt już nie „wymyślał”. Paradowska apeluje, by kobiety traktować podmiotowo — „bez tego protekcjonalizmu, infantylizacji i udawanego pochylania się panów nad problemem pań”.

Od tego czasu Kongres przeszedł pewną drogę. O ile na początku można by złośliwie podsumować, że jego przesłanie to: powołaniem kobiety nie jest rodzenie dzieci, ale zarabianie pieniędzy, zarządzanie firmą i sobą. O tyle dziś modeli życia, zaangażowań kobiet i życiowych sytuacji, w orbicie Kongresu jest o wiele więcej. Są społeczniczki, działaczki, opiekunki, artystki, dziennikarki, polityczki. Powoli przebija się przekaz: w świecie autorytarnym i w świecie nierówności nie da się być kobietą, która w pełni się realizuje. Sprzeciw wobec autorytaryzmu centralnej władzy widać było w debatach plenerowych i w deklaracji końcowej:

"Jesteśmy dumne z naszych sióstr, które w całej Polsce stawiają opór władzy i protestują zarówno przeciwko degradacji pozycji kobiety, jak i Państwa Polskiego.

Kongres Kobiet, walcząc o równe prawa, walczył zawsze o egalitarną demokrację i praworządną Polskę".

Pojawił się jednak zarzut, że Kongres nie realizuje swoich postulatów w praktyce. Maria Świetlik opisała w Gazecie.pl pracownicę ochrony, która przez wiele godzin "stała na baczność". Zarzuciła Kongresowi, że nie dba o pracowników obsługi.

Lokalność, niepełnosprawność, Kościół, przemoc

Ci, którzy dziś piszą programy wyborcze, powinni bardzo dokładnie obejrzeć nagrania z Kongresu i zwrócić uwagę, kiedy publiczność reagowała szczególnie mocno. Było kilka takich momentów. To te tematy budzą emocje kobiet. Czasem - entuzjazm, czasem - wzburzenie. Wymieńmy je:

1. Nie-warszawskie inicjatywy. Oklaskom nie było końca, gdy występowały lub mówiono o osobach z Wałbrzycha, Sanoka, Węgorzewa i innych miejsc. Agnieszka Graff cytowała słowa Marty Lempart: "Nie ma powrotu do czasów, w których centrala, najlepiej w Warszawie, ustalała - a teren karnie wykonywał. Skończyło się, wypad". To było widać.

2. Osoby z niepełnosprawnościami. Protest, jego liderki i liderzy, problemy tej grupy. Iwonie Hartwich zgotowano owację na stojąco podczas panelu „Czas gniewu, czas protestów”. Gdy odczytywana była Deklaracja Kongresu, fragmenty o niepełnosprawności witano oklaskami. Problemom osób z niepełnosprawnościami poświęcone było całe jedno kongresowe centrum, czyli pięć dyskusji.

3. Kościół. Gwizdy, śmiechy i gniew. Zwłaszcza gdy Magdalena Środa mówiła, że lekcje religii to 900 zmarnowanych godzin dla edukacji albo kiedy Marta Lempart nazywała kurie „przybytkami ubóstwa”.

4. Przemoc, molestowanie, mobbing. Na sali wrzało, gdy padały oskarżenia pod adresem państwa, że nie pomaga ofiarom przemocy. Dr Sylwia Spurek, zastępczyni RPO, mówiła:

„Nie dajemy szansy kobietom, żeby mogły komfortowo powiedzieć: doświadczyłam przemocy. Prawo nie działa, państwo nie działa”.

Oklaskami nagrodzono słowa Renaty Durdy, kierowniczki Niebieskiej Linii dla ofiar przemocy w rodzinie: „Jeśli chcemy, żeby główna bohaterka wyszła na scenę i była na tej scenie wiarygodna i rzetelna, to musimy przygotować scenę. To my się musimy przygotować na to, jak reagować na ujawnione przypadki. To jest praca, którą mamy do wykonania wszyscy. A nie ofiary przemocy seksualnej”. Durda odpowiedziała w ten sposób na pytanie o to, co mają zrobić ofiary przemocy, żeby być wiarygodne. Dodawała: „Wierzmy ludziom. Jeśli nawet się okaże, że z 10 osób jedna nas naciągnie, to nadal warto to robić”.

Oklaskami nagrodzono też Agnieszkę Holland, która opowiadała, że dwukrotnie odmówiła współpracy z Harveyem Weinsteinem, bo słyszała, jak traktuje on swoich pracowników. Tu nie chodziło o molestowanie, tylko mobbing - poniżanie, nadużywanie władzy wobec pracowników.

Wydaje się, że kobiety - przynajmniej te obecne na sali - dały sygnał, że chcą mówić o tym, co się dzieje w ich domach i w pracy. Ich złość jest skierowana nie tylko przeciwko mężom i księżom, ale też przeciwko pracodawcom.

Kobiety do polityki: tak, ale jak

Do niedawna Kongres Kobiet był jedną z niewielu okazji, by prospołeczne, progresywne polityczki i liderki mogły przemawiać do kilkutysięcznej publiczności i rozmawiać z nią (bo na Kongresie nierzadko również z sali padają komentarze). Ostatnio taką okazją stały się też uliczne manifestacje. Jednak nadal przestrzeni publicznego mówienia nie ma w Polsce wiele. Jest oczywiście Kościół, ale służy tylko tym, którzy służą jemu.

Kongres daje scenę - pozwala ćwiczyć głos, umożliwia poznawanie się, wymianę telefonów - czyli daje podstawowe narzędzia ważne dla aspirujących polityczek i działaczek. Jeden z paneli był zatytułowany "Dlaczego sieci są kluczem do władzy dla kobiet".

Choć głównym hasłem jubileuszowego Kongresu było: „Wszystkich praw. Całego życia!”, mogło się zdawać, że jest nim raczej „Kobiety do wyborów”:

„Kongres wzywa kobiety do aktywnego udziału w nadchodzących i kolejnych wyborach. Apelujemy o kandydowanie, głosowanie, kontrolowanie ich przebiegu” — napisano w końcowej deklaracji.

„Nie tylko o opór chodzi. Chodzi o aktywne uczestnictwo” — mówiła prof. Magdalena Środa.

Niektóre uczestniczki wprost deklarowały, że zamierzają kandydować – z różnych list. Niektóre jeszcze uważają, że ich rolą jest załatwianie konkretnych spraw, a nie polityka. Z tym myśleniem dyskutowała Joanna Mucha z Platformy Obywatelskiej: kobiety często włączają tryb zadaniowy: chcą osiągnąć coś konkretnego, a nie walczyć o władzę. „Łatwiej jest wykonać zadanie, kiedy ma się władzę” – zachęcała.

Kiedy już kobieta już się zdecyduje startować, wcale nie jest różowo. Lepiej mieć tego świadomość wcześniej. Mówiła o tym Agnieszka Odachowska z Pyrzowic. Hejt, brak środków na kampanię, „niebiorące” miejsca na listach — to najczęstsze bariery dla kobiet decydujących się na start. Ale są też inne: krytyka ze strony bliskich („po co się tam pchasz”) czy niechęć do wiązania się z listami wyborczymi, które nie reprezentują w pełni naszych poglądów.

„Te, które się wahają, niech się przestaną wahać. Niech startują. Musimy się stać swoimi własnymi sojuszniczkami. Akceptujmy wybory innych kobiet i wspierajmy je” - mówiła na zakończenie debaty Agata Diduszko-Zyglewska.

Przeczytaj także:

;

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze