0:00
0:00

0:00

#WieściZFrontu

17 sierpnia 2019

WOŁOMIN

Miejscowy szpital: Jest dramat. Dziś od rana brak chirurga na SOR i w całym szpitalu. Połamani pacjenci z wypadku oczekują na SOR od godz. 9. (informację otrzymaliśmy o 22.).

LESZNO

Wojewódzki Szpital Zespolony: Ratownicy mają po 2210 zł brutto podstawy. Karetki transportowe nadają się na złom. Połamane nosze, połamane krzesełka kardiologiczne. Transport wewnątrzszpitalny: Osoby niemedyczne wywożą zgony. Nie posiadają żadnych ubrań na zmianę. Nikt ich nie szkoli, jak powinno się z szacunkiem traktować zmarłego człowieka.

Osoby pracujące na zbieraniu odpadów medycznych i amputowanych kończyn nie mają w umowie dodatku od niebezpiecznych zdarzeń. Jak się zakują igłą, to ich problem.

Salowe są straszone zwolnieniami. Te pracujące na bloku często szykują igły do operacji czy zabiegów i robią jako brudna pielęgniarka.

Mobbing ze strony oddziałowych na porządku dziennym.

BŁONIE

Stacja ratownictwa medycznego: Brak obsady w karetkach, brak podstawowego sprzętu, teletransmisja nie działa. Na pytanie, kiedy będzie, pada odpowiedź, że „to zależy od przetargu na nowy sprzęt”. Dyrektorzy stacji w Radomiu i Błoniu ustalili, że karetki mają wyjeżdżać do każdego telefonu, a dyspozytor ma przyjmować wszystko.

MIKOŁÓW

Od wczoraj (poniedziałek) do dziś (wtorek) do 15 karetka „S” [Specjalistyczna] bez lekarza. W Mikołowie i Tychach czasem ciężko z obsadą na karetkach „P” [Podstawowych]. Ratownicy etatowi są zachęcani do dyżurów całodobowych. Na pytanie czy tak można, kierownictwo odpowiada, że „teraz są takie braki i że wszystko można”.

WĘGRÓW

Miejscowy szpital, chirurgia: Ordynator, chirurg na 3/5 etatu i rezydentka obstawiają oddział, blok operacyjny, izbę przyjęć i przychodnie. Na bloku operacyjnym za brudną pielęgniarkę robi salowa z oddziału. Na izbie przyjęć jedna pielęgniarka, w porywach dwie. Na oddziałach nie lepiej, ale w grafikach podobno wszystko gra.

SOSNOWIEC

Szpital nr 1: brak środków na pensje dla pracowników, na razie otrzymali 40 proc. wynagrodzeń. Reszta będzie albo nie będzie, zależy, czy szpital otrzyma kolejny kredyt. Tymczasem nowoczesny blok operacyjny w dobudowanym skrzydle szpitala stoi nie użytkowany.

PIŃCZÓW

Do 15 września brak karetek „S”, bo lekarze na urlopach. Trzy okoliczne miasta obsługuje jedna karetka „S” z Kazimierzy Wielkiej.

ELBLĄG

SOR: Odcinek czerwony [najpilniejsze przypadki] z powodu braku lekarza dyżurnego decyzją dyrekcji zabezpieczają lekarze dyżurni Oddziału Intensywnej Terapii. Sami mają pod opieką 13 pacjentów.

BYTOM

Szpital Specjalistyczny nr 2, oddział chirurgii: Z powodu braku pielęgniarek podjęto współpracę z firmą zewnętrzną. Dyżur nocny obejmują dwie pielęgniarki. Jedna „swoja”, druga zleceniówka, pierwszy raz na oddziale. Dostała samodzielny dyżur na chirurgicznym pododdziale pooperacyjnym. Nie znając topografii oddziału, pacjentów, rozmieszczenia sprzętu, nie pracując na chirurgii miękkiej tylko mając niewielkie doświadczenie w anestezjologii. Sześć łóżek, na szczęście tylko dwa zajęte. Czasami na oddział z pominięciem izby przyjeżdżają „ostrzy”. „Góra” nie widzi problemu, bo przecież w papierach oddział chirurgiczny nie dzieli się na dwa piętra i pododdział pooperacyjny, więc oficjalnie na dyżurze nocnym są 4 pielęgniarki.

TRZCIANKA Szpital powiatowy, oddział 14-łóżkowy plus 2 porodówki: Jedna położna obsługuje położnice, druga ciężarne i porodówkę. Jeśli jest konieczność wykonania cięcia cesarskiego po 14.00 lub w nocy, położna z porodówki myje się do zabiegu jako asysta. Zdarza się też, że do transportu pacjentki do ośrodka wyższej referencyjności lekarz każe jechać karetką położnej, która tym samym opuszcza stanowisko pracy.

PIŁA Klinika NZOZ: Na 5 oddziałów jeden lekarz dyżurny. Na noc jedna pielęgniarka na oddział plus salowa. Łóżek między 20 a 30. Bardzo dużo pacjentów do pielęgnacji.

POZNAŃ

Transport Medyczny: Na 6 karetek typu „P” w dzień jeździły tylko 2.

Transport Krwi i Szpital przy ul. Krysiewicza nie obsadzony od początku miesiąca. Po tym jak się zwolnił kierowca, nikt nie chce dołączyć do zespołu.

SZCZECIN

Szpital Kliniczny nr 2: Na oddziale patologii noworodka chroniczny brak położnych. Często w czasie dyżuru położna zajmuje się 4-6 wcześniakami/noworodkami na respiratorach. Długie zwolnienia tylko pogłębiają problem.

Ten sam szpital. Salowe mają układane grafiki w taki sposób, że jedna schodzi z dyżuru o 19., a następna przychodzi na 21. Kto w tym czasie np. zmywa krew z podłogi?

Szpital Wojewódzki: Na urologii w weekendy brak obstawy lekarskiej na dyżurach. To samo w szpitalu w Zdrojach. Na kilkaset tysięcy mieszkańców miasta i ościennych powiatów jedyny dyżurny oddział urologii jest w szpitalu na Pomorzanach i na dyżurze... rezydent.

KOŚCIERZYNA

Miejscowy szpital: Jutro na SORze nie ma lekarza dyżurnego, jest tylko obstawa karetki S. Jak wyjeżdża, pacjentami zajmują się lekarze z oddziałów, o ile mają na to czas. W grafiku SOR, w miejscu, gdzie powinno być nazwisko lekarza dyżurnego, wpisane jest: „TRIAGE” [kwalifikowanie pacjentów w zależności od stanu zdrowia]. Czyli pielęgniarka po przyjściu pacjenta kieruje go od razu na odpowiedni oddział.

SIEDLCE

Pogotowie: Dyrektor po lipcowych podwyżkach postanowił wyjść na zero, więc po podniesieniu pensji zasadniczej postanowił zabrać pracownikom premie (poza tą, która jest w regulaminie). Ucierpieli na tym ratownicy-kierowcy pracujący w zespole „S”, ponieważ premią opłacano im dodatek za podwójną funkcję. Dodajmy, że sam dyrektor w 2018 roku otrzymał ok. 40 tys. premii (wynika to z zeznania podatkowego dostępnego na stronie Urzędu Marszałkowskiego).

18 sierpnia 2019

WARSZAWA

Szpital MSWiA: Brak dostępu do RTG (od piątku, od godz. 17, awaria). Lekarz SOR pisze faksy, żeby Zespoły Ratownictwa Medycznego nie przywoziły pacjentów. Stołeczny Dyspozytor prosi o zamieszczenie tej wiadomości w Systemie Informacji o Szpitalach. Szpital nie reaguje z obawy o karę finansową z NFZ.

Szpital Bielański: O godz. 20. na SORze oczekuje 23 pacjentów zakwalifikowanych do hospitalizacji. Jednocześnie sam SOR nie ma już wolnych łóżek. Personel nie jest w stanie FIZYCZNIE przejąć nowych pacjentów od Zespołów Ratownictwa Medycznego sprawując stały nadzór nad osobami już znajdującymi się na SORze. Najdłużej oczekuje pacjent zakwalifikowany do leczenia w szpitalu 13 sierpnia 2019.

Brak możliwości interwencji ze strony kierownictwa (kierownik SOR na urlopie). Dotychczas na SORze „zielonym” [najlżejsze przypadki] było dwóch internistów, od sierpnia dyżuruje jeden. Bardzo często brak chirurga SOR przy bardzo ograniczonej możliwości ściągnięcia go z oddziału.

Pacjentka z rozpoznaną urosepsą [bakteryjne zakażenie całego organizmu, którego źródłem jest układ moczowy] oczekuje pod drzwiami pielęgniarki oddziałowej. Jest monitorowana za pomocą defibrylatora, ponieważ żadnych innych miejsc monitorowanych już nie ma.

Jeden z dwóch oddziałów szpitalnych jest zamknięty przez Sanepid. Na drugim zwyczajnie brakuje łóżek.

Info za ordynatorem SOR Bielany: Informacje o Bielanach są niedokładne. W sierpniu dziury w grafiku wynikają z urlopów. Kierownictwo jest (w postaci z-cy ordynatora). Armagedon wynika z zamknięcia jednego z oddziałów wewnętrznych z powodów epidemiologicznych. Chirurdzy są, ale niestety jest też sezon urlopowy. Kierownictwo SOR nie odpowiada za inne oddziały, nie odpowiada też za ilość przyjmowanych pacjentów.

Zaznaczcie jak wspaniale działa koordynowanie ruchem pacjentów przez miasto i koordynatorów. Zgłoszenie o zamknięciu oddziałów i wstrzymaniu przyjęć poszło do Systemu Informacji o Szpitalach 10 dni temu. W ostatni wtorek przyjechało do nas 49 karetek... Brak słów. To że mój zespół to ogarnia, wynika tylko i wyłącznie z ich mega profesjonalizmu... A jest nas coraz mniej.

SKIERNIEWICE Wojewódzki Szpital Zespolony w Skierniewicach: Od soboty do niedzieli 7 rano brak lekarza radiologa. W razie potrzeby wykonania tomografii, pacjenci z SORu transportowani są do innego szpitala oddalonego o ok. 30 km. Badania RTG wykonywane bez opisu.

WEJHEROWO SOR: Dyżur dzienny, niedziela – na oddziale nie ma lekarza.

To nie z mojej karetki

Powyższe meldunki to tylko część z nadesłanych przez ratowników medycznych z całej Polski w dwa sierpniowe dni na adres funpage „To nie z mojej karetki”. Można je, a także wiele innych, przeczytać w surowej wersji na FB. Z myślą o czytelnikach OKA zredagowałem je skracając niektóre wiadomości i tłumacząc pewne skróty.

O zapaści w polskiej ochronie zdrowia słyszymy niemal codziennie, ale przyznam, że dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak te suche, przerażające „wieści z frontu”. To tu jak na dłoni widać, że cały system się rozpada i nic nie zapowiada, żeby miało być lepiej. Dzieje się to w całej Polsce. W małych i dużych ośrodkach. W biedniejszych i bogatszych rejonach. Mechanizmy wszędzie są podobne. Zdecydowanie za mało ludzi, wypaleni sfrustrowani pracownicy, stary, nienaprawiany sprzęt, brak pieniędzy, zła organizacja, często nieudolność zarządzających, absurdy administracyjne, brak zainteresowania ze strony rządzących.

Ratownictwo medyczne, karetki, SORy, to pierwsza, najbardziej wrażliwa linia frontu całego systemu. Tam nie ma czasu na dywagacje. Liczy się szybkość i profesjonalizm. Trzeba błyskawicznie podejmować właściwe decyzje, bo to od nich zależy ludzkie zdrowie i życie. Tu wszystko powinno działać jak w zegarku. Ludzie, sprzęt, organizacja pracy.

A jak jest, przeczytajcie sami.

O kulisach akcji opowiada OKO.press Marek Kamiński, ratownik.

Sławomir Zagórski: Skąd pomysł na zbieranie „wieści z frontu”?

Marek Kamiński*: Wszystko zaczęło się całkowicie przypadkowo. Na początku sierpnia 2019 jeden z kolegów-ratowników przyszedł do pracy i okazało się, że karetka, w której miał tego dnia pracować znów jest niesprawna. I nie wiadomo, czy zdążą ją naprawić zanim wpadnie kolejne zlecenie na wyjazd.

Czara goryczy tym razem się przelała. Kolega usiadł i swoją frustrację wylał w postaci postu na naszej ratowniczej stronie „To nie z mojej karetki”. Stworzyliśmy ją we trzech „medycznych świrów”, takich śmieszków, żeby odreagować. Pośmiać się z absurdów w ochronie zdrowia.

Tym razem do śmiechu jednak nie było.

Trochę było. No bo czy w rozpadającej się karetce, z której po drodze może wypaść pacjent, nie dostrzega pan elementów tragifarsy?

Co zdarzyło się potem?

Nasi followersi zareagowali szybko. Zaczęliśmy dostawać posty pocieszające typu: „Słuchajcie. U was nie jest jeszcze wcale tak źle, bo u nas wczoraj odpadły drzwi od karetki”.

Taki śmiech przez łzy.

Informacji z frontu przybywało z godziny na godzinę. Wrzucaliśmy je stopniowo na stronę. A potem zrobiło się ich tak dużo, że postanowiliśmy dołączyć mapę. Od jakiegoś czasu widać, że wieści pokryły już całą Polskę - od Tatr aż do morza. Aktualizujemy tę mapę na bieżąco.

Ile postów dostaliście?

Ok. 800, ale sporą część musieliśmy odrzucić. Np. informacje typu: „Ja tu jeżdżę cały dzień w zespole „P” [zespół podstawowy, bez lekarza] i zasuwam, a reszta leży i nic nie robi.” To normalne, że do lżej chorego wysyła się karetkę bez lekarza.

W tej chwili na stronie uzbierało się ok. 250 meldunków. Rezultaty akcji przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Mapa do dziś miała wiele tysięcy odsłon, ponad 160 tys. udostępnień.

Redagujecie poszczególne wpisy?

Staramy się nie ingerować w treść, wycinamy natomiast informacje, które mogłyby ułatwić rozpoznanie czyjejś tożsamości. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś miał z tego powodu jakiekolwiek kłopoty.

Zdarzyło się już coś takiego?

Na razie nie. Ale dotarły do nas wieści, że zaczęto poszukiwać osób wysyłających sygnały. Wystosowaliśmy od razu ostre oświadczenie, że jeśli ktokolwiek z tego powodu ucierpi, będziemy to natychmiast ogłaszać na tej samej stronie. A także zgłaszać wszelkie nieprawidłowości, gdzie tylko się da, do Państwowej Inspekcji Pracy, Sanepidu, Inspekcji Transportu Drogowego, do wszystkich świętych. Stan ochrony zdrowia jest dziś taki, że jakakolwiek kontrola przyjdzie, na 100 proc. coś znajdzie. Wszyscy z branży świetnie o tym wiedzą.

Nie jesteście chyba w stanie sprawdzać wiarygodności zamieszczanych informacji?

Nie. Przyjmujemy je na wiarę. Ale o tym, że są prawdziwe, świadczy to, że praktycznie nie mamy sprostowań.

Ordynator SOR z warszawskich Bielan jednak podważał część informacji podanych przez ratownika z oddziału.

Dlatego natychmiast wrzuciliśmy jego post na stronę. Choć ja sam z jego interpretacją się nie zgadzam. To nienormalne, żeby 23 osoby zakwalifikowane do położenia do szpitala zalegały na SORze. Jeśli nie ma łóżek w danym szpitalu, pacjenta wiezie się gdzie indziej, nawet i 100 km poza rejon. A jeżeli pacjentowi to nie pasuje, to znaczy, że nie jest bardzo chory i może wyjść do domu.

Jeden z lekarzy-obserwatorów waszej strony napisał, że zdjęcie pacjentki z sepsą podłączonej na SORze do defibrylatora to scena jak ze szpitala polowego na wojnie.

No właśnie. A my nie jesteśmy w stanie wojny. Środek Europy. Stolica kraju, wcale nie tak znowu biednego. Co ja mogę dodać?

W „wieściach z frontu” często powtarzają się informacje o niedziałającym sprzęcie. Np. „W warszawskim szpitalu MSWiA zepsuł się rentgen”. W końcu sprzęt ma prawo się psuć.

Jasne, ale takim rzeczom można zapobiec. Gdyby sprzęt był regularnie serwisowany, wymieniany i nie przeciążany robotą, to by działał. Jak pan kupuje auto, to jaki ma pan przebieg po trzech latach? 100 tys. km. A karetka ma pół miliona. I tak jest ze wszystkim.

Rentgeny pracują non-stop. Tomografy też. Takie urządzenia działają trzy lata i nadają się na śmietnik. Gdyby w Polsce zdecydowano się traktować ochronę zdrowia jak inwestycję, kupowano by droższy, ale znacznie bardziej wytrzymały sprzęt. Ale u nas nikt tak nie myśli. Wszystko działa na plaster i sznurek.

Zaczęliście przez przypadek, ale ciągniecie akcję dalej.

Odżegnujemy się od polityki. Nasza akcja nie była i nie jest wymierzona w żadne ugrupowanie polityczne. Nam chodzi wyłącznie o ludzi. O 15 tys. polskich ratowników medycznych, którzy na co dzień pracują w tym nieludzkim systemie. A także o młodych lekarzy, pielęgniarki, fizjoterapeutów i psychologów. O ludzi, którzy tak szybko się wypalają. Chorują. Często już po roku pracy nienawidzą pacjentów i mimo, że są świetni w swoim zawodzie, odchodzą.

Mamy poczucie, że robimy coś pożytecznego. Jeśli pisze do nas ratownik, że gdzieś są problemy z wypłatą pensji i my to nagłaśniamy, to zwykle to dociera do dyrekcji. I gdy po trzech dniach dowiadujemy się, że ratownicy po raz pierwszy od dawna dostali pieniądze przed czasem, czujemy, że nasza akcja ma sens.

Nam chodzi właśnie o takie proste sprawy, bo wiemy, że całego świata nie zmienimy.

Ofiarami systemu są z jednej strony ludzie niosący pomoc – tacy jak wy, a z drugiej chorzy, którym tej pomocy udzielacie. Nie sądzi Pan, że tylko wspólna akcja medyków i pacjentów może przynieść tu radykalną zmianę?

Pełna zgoda w tym względzie. Mamy wrażenie, że jednak często pacjenci niewłaściwie nas-ratowników odbierają. W tej akcji zależy nam więc też na tym, żeby ludzie przestali na nas patrzeć jak na sanitariuszy, takich z powstania warszawskiego, biegających z chlebakiem, w którym jest tylko jodyna i bandaż. Tylko, żeby spojrzeli na nas jak na profesjonalistów, którzy wykonują naprawdę skomplikowane zabiegi ratujące życie. I że zasługujemy z ich strony na szacunek.

Przeczytaj także:

Mamy świadomość, że ciężko jest nam budować pozytywny PR. Specyfika naszej pracy sprawia, że bardzo często spotykamy się z kimś w najgorszym dniu życia jego i jego rodziny. Prawdziwa reanimacja wygląda bardzo brutalnie, nie ma nic wspólnego z fałszywymi wyobrażeniami serwowanymi przez telewizję. Kiedy walczymy o czyjąś mamę, czyjeś dziecko, liczą się sekundy. Nie mamy wtedy czasu tłumaczyć bliskim pacjenta, dlaczego wkładamy mu do ust plastikową rurę, dlaczego łamiemy mu mostek uciskając serce. Dlaczego komuś - kto jeszcze przed chwilą był z nimi i rozmawiał - teraz obcy ludzie przykładają łyżki do klatki piersiowej i rażą go prądem.

A po wszystkim też nie ma czasu na wyjaśnienia. Dlatego próbujemy mówić o tym jak jest, tutaj, na spokojnie - w Internecie.

Ludzie nie szanują lekarzy, pielęgniarek, ratowników. Mają pretensję do tych pracujących w szpitalach, na SORach. To ich najłatwiej obwinić o to, że trzeba długo czekać na pomoc, że ludzie umierają w kolejkach.

I rząd, a także wszystkie poprzednie rządy, umiejętnie to wykorzystują. Po głośnych przypadkach na SOR w Sosnowcu - zmarł tam po kilku godzinach pacjent, któremu jakoby nie udzielono pomocy - i w szpitalu dziecięcym w Warszawie - na OIOM-ie zmarł chłopiec z powodu neuroinfekcji - zaczęło się polowanie na czarownice. Media podjęły to bezkrytycznie. Dziś nikogo już nie interesuje jakie były kulisy tragedii. Wiadomo, wina medyków.

Ministerstwo nabrało wody w usta. Ja bym oczekiwał, że w tej trudnej sytuacji minister Szumowski, jako szef wszystkich pracowników ochrony zdrowia, stanie za nimi murem i wyjaśni opinii publicznej co się stało. Jak widać jestem naiwny, bo nic takiego się nie wydarzyło.

Ale minister zapowiedział zmiany w organizacji SORów.

Owszem. Chodzi o wprowadzenie kolorowych bilecików, oznaczających na ile poważny jest stan pacjenta zgłaszającego się na SOR i aktualizację tego co godzinę. To zupełny absurd. Wolałby pan dostać na SORze kolorowy bilecik, czy też raczej dostać się przed oblicze lekarza?

Systemy segregacji pacjentów – niezależnie od tego, czy chodzi o szpital, katastrofę, czy medycynę pola walki - są medykom powszechnie znane. Ba, nawet strażacy potrafią segregować pacjentów na miejscu katastrofy.

A więc taki pusty zapis, że co godzinę trzeba sprawdzać stan pacjenta, dokłada tylko ludziom na SORze roboty, bo my i tak wiemy co mamy robić. I tak ponosimy za tego pacjenta odpowiedzialność, a tu trzeba jakiś dokument wypełnić w ramach tzw. protokołu RWD, czyli Ratuj Własną D….

Minister zapowiadał też od 1 lipca 2019 konkretne pieniądze na SORy i Izby Przyjęć.

No to chyba na te bileciki. Bo z tego co wiem, personel nie zobaczył jeszcze ani grosza.

Chciałoby się, żeby wasza akcja przyniosła jednak jakieś bardziej doniosłe owoce niż tylko pomoc w terminowych wypłatach dla ratowników.

Pracujemy we trójkę. Ja chwilowo poza systemem, więc mam trochę czasu na rozmowy z dziennikarzami. Czasem śmiejemy się, że trzy osoby, trzy laptopy i trzy telefony komórkowe mogą w dwa tygodnie zdziałać tyle, co Najwyższa Izba Kontroli przez dwa lata. Tj. wykazać, system leży na łopatkach i kwiczy.

Będziemy tak długo wrzucać informacje na stronę, jak długo się będą pojawiać. Jednocześnie będziemy cały czas utrzymywać śmieszną stronę naszego profilu. Od tego zaczęliśmy i tego się będziemy trzymać.

Jeśli zaś chodzi o całą sytuację w ochronie zdrowia, nie mam pojęcia co się wydarzy. Osobiście jestem złej myśli, bo nie widzę w Polsce żadnej siły politycznej, która chciałaby cokolwiek zmienić. A tymczasem jakakolwiek zmiana oznacza, że będzie bolało. Inaczej się nie da. Nie da się bezboleśnie naprawić 25 lat karygodnych zaniedbań. Do zrobienia jest niemal wszystko od nowa.

Moim zdaniem, jeśli nie pojawi się długofalowy, 15-20 letni plan naprawy tego wszystkiego - bo to tyle zajmie - czeka nas hekatomba. Obym się mylił.

*Marek Kamiński – personalia naszego rozmówcy zmieniliśmy na jego prośbę

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze