Najnowszy raport NIK nie pozostawia wątpliwości: skrajnie niedofinansowany, źle zorganizowany, nieprzyjazny dla pacjenta, nie wykorzystuje własnego potencjału – taki jest polski system opieki zdrowotnej A.D. 2019. Co zrobić, żeby wreszcie wyjść z wieloletniego impasu?
Najwyższa Izba Kontroli od lat przygląda się polskiemu systemowi ochrony zdrowia. I ma co robić, bo mimo nieustających reform, mimo najrozmaitszych pomysłów na zmiany, mało co w Polsce funkcjonuje tak źle, jak właśnie ta sfera życia.
Ostatni duży raport na ten temat jest jednak szczególny. Jego autorzy zadali sobie bowiem trud podsumowania ustaleń ponad 70 dotychczasowych kontroli nt. ochrony zdrowia.
A – co ważne – w oparciu o te ustalenia, a także wnioski z paneli dyskusyjnych, sformułowali długą listę rekomendacji, które ich zdaniem powinny przyczynić się do naprawy systemu.
Żeby skutecznie przeprowadzić taką reformę, należy przede wszystkim precyzyjnie określić potrzeby zdrowotne Polaków. Bez tego trudno podejmować właściwe decyzje o tym, gdzie należy kierować największe siły i środki, jak najlepiej organizować ochronę zdrowia, jak jej poszczególne jednostki powinny ze sobą współpracować, ilu potrzebujemy lekarzy, pielęgniarek, etc.
Do ustalenia potrzeb zdrowotnych potrzebne są z kolei właściwe prognozy epidemiologiczne i demograficzne. Trzeba przewidywać szybkość starzenia się społeczeństwa czy też np. częstość zachorowania na konkretne nowotwory.
Poszczególne kontrole NIK „jednoznacznie wskazują na brak prowadzania przez organy publiczne kompleksowych i rzetelnych analiz związanych ze zmianami demograficznymi i epidemiologicznymi oraz oceny ich wpływu na funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia”.
Okazuje się więc, że główny ciężar rozpoznania potrzeb zdrowotnych ludności spoczywał początkowo na kasach chorych, a następnie na NFZ. Tymczasem NFZ to płatnik, który przede wszystkim analizuje potrzeby kontraktowania świadczeń.
NIK: „Oznacza to, że w skali kraju nie istnieje żadne centrum analityczne wspierające kształtowanie polityki państwa w tym obszarze”.
Co więcej, Fundusz często nie tylko nie był w stanie przewidzieć potrzeb zdrowotnych Polaków, ale także kontraktował świadczenia w całkowitym oderwaniu od dostępnych danych epidemiologicznych. I tak np. w 2013 roku w woj. małopolskim odnotowano najniższą zgłaszalność na badania profilaktyczne raka piersi [36,7 proc. przy średniej krajowej 44,3 proc.] oraz jeden z najwyższych współczynników umieralności z tego powodu. Pomimo tego, w 2013 wartość świadczeń zakontraktowanych z tytułu Programu profilaktyki raka piersi na 10 tys. uprawnionych była w województwie małopolskim najniższa w Polsce. A zatem życie sobie, NFZ sobie.
Kontrole NIK wykazały też, że zakupy sprzętu medycznego odbywały się bez uwzględnienia potrzeb zdrowotnych ludności. Świadczeniodawcy kupowali więc nowoczesny sprzęt, prowadzili roboty budowlane, zatrudniali dodatkowy personel, choć w danym regionie działały już inne podmioty udzielające tych samych świadczeń.
„Czy leci z nami pilot? Mam coraz częściej wrażenie, że nie” – mówił mi niedawno dyrektor małego powiatowego szpitala w kujawsko-pomorskim.
„Próbą racjonalizacji tak funkcjonującego systemu opieki zdrowotnej w Polsce było wprowadzenie map potrzeb zdrowotnych” - czytamy w raporcie NIK.
Polska dostała na dofinansowanie ochrony zdrowia środki z Europy. W latach 2007-2013 było to ok. 4,5 mld zł, na lata 2014-2020 przewidziano 12 mld zł. Uruchomienie tych środków zostało jednak uzależnione od podjęcia prac nad przebudową systemu zdrowia, w tym także opracowania wspomnianych map.
Niestety, jak wykazała kontrola, pierwsze ich edycje zawierały szereg nierzetelnych danych.
„W latach 2010-2017 wielu świadczeniodawców wykazywało wykonanie świadczeń ponad limit określony w umowach z NFZ. Z kolei inni nie realizowali w pełni kontraktów, co świadczyło o strukturalnym niedopasowaniu podaży świadczeń do potrzeb” - czytamy w raporcie.
Sprawdzono np. dostęp pacjentek do poradni ginekologicznych w ośmiu województwach. W 2016 roku mieszkanki wsi urodziły 41 proc. wszystkich dzieci w Polsce. Tymczasem poradnie w gminach wiejskich stanowiły tylko nieznaczny odsetek ogółu poradni tego typu (od 8 proc. w woj. podlaskim do 29 proc. w woj. podkarpackim).
W sześciu województwach objętych kontrolą znaleziono obszary, na których w promieniu co najmniej 20 km nie było zakontraktowanej przez NFZ poradni ginekologiczno-położniczej.
Najgorsza pod tym względem sytuacja panowała w woj. podlaskim. Na obszarze dziewięciu powiatów odległość do najbliższej poradni wynosiła ponad 20 km, a w skrajnym przypadku była bliska 50 km. W przypadku kobiet w ciąży odległość do poradni może być istotną barierą w dotarciu na badania - zwraca uwagę NIK.
Kolejnym poważnym grzechem systemu jest brak koordynacji działań. Dawny system opieki zdrowotnej obowiązujący w Polsce do 1999 roku opierał się na merytorycznym nadzorze szpitala rejonowego nad siecią placówek opieki ambulatoryjnej. Nadzór organizacyjny sprawował zaś wojewoda przy pomocy swojego aparatu urzędniczego, jakim był urząd wojewódzki.
Po reformie więzi organizacyjne uległy dezintegracji. Problem koordynacji był wprawdzie przedmiotem uwagi twórców reformy. Zakładano, że koordynatorem, a zarazem „przewodnikiem” pacjenta po systemie, będzie lekarz rodzinny/lekarz podstawowej opieki zdrowotnej. Niestety, lekarzowi POZ nie dano do tego żadnych uprawnień.
W praktyce koordynacja zależy więc całkowicie od inicjatywy pacjenta. Jeśli ten „podzieli się wiedzą” z lekarzem POZ, ten może odnotować w swojej dokumentacji istotne informacje medyczne. W przeciwnym razie wiedza o stanie zdrowia pacjentów jest rozproszona i pozostaje w gestii poszczególnych świadczeniodawców.
Rozwiązaniem miał być system informacyjny ochrony zdrowia. „System ten, budowany od lat 90. XX w., de facto nie został zbudowany do tej pory”.
Skutkowało to np. wykonywaniem nieuzasadnionych badań, co generowało dodatkowe, niepotrzebne koszty.
Takie postępowanie może być również niebezpieczne dla pacjentów. Kontrole NIK ujawniły bowiem m.in. przypadki wielokrotnego korzystania przez pacjentki z badań mammograficznych bez uzasadnionej przyczyny, podczas jednego roku kalendarzowego, w ramach programów finansowanych ze środków NFZ oraz jednostek samorządu terytorialnego.
Brak koordynacji jest również świetnie widoczny w leczeniu najrozmaitszych schorzeń. Chociażby w onkologii. Pacjent odsyłany jest z jednej placówki do drugiej, bo prawie nikt nie zapewnia kompleksowości leczenia i badań. Sytuację miał zmienić tzw. pakiet onkologiczny. Zdaniem NIK tak się jednak nie stało. Zaledwie 1,9 proc. podmiotów realizujących pakiet w ramach ambulatorium zapewniało jednoczesny dostęp do badań laboratoryjnych, tomografii komputerowej, rezonansu magnetycznego, wreszcie do badań endoskopowych.
Inny przykład, tym razem z kardiologii. Polska od dawna świetnie leczy zawały serca na ostro. Co z tego, jeśli potem nie dbamy o rehabilitację pacjentów. W latach 2012-2015 z rehabilitacji kardiologicznej korzystał tylko co piąty chory po zawale, tymczasem rehabilitacja istotnie poprawia rokowania.
Wielką, wciąż rosnącą bolączką systemu jest brak personelu – lekarzy, pielęgniarek, położnych, ratowników medycznych. OKO.press pisało o tym wielokrotnie. Wskazywaliśmy na przyczyny takiego stanu rzeczy – zmniejszone nabory na studia medyczne, masowe wyjazdy lekarzy za granicę, trudności w uzyskaniu specjalizacji. Pisaliśmy też, że system funkcjonuje dziś wyłącznie dzięki młodym, często pracującym ponad siły lekarzom i emerytom.
W raporcie NIK czytamy, że
w blisko 41 proc. kontrolowanych szpitali lekarze kończąc jeden dyżur udawali się od razu na następny.
O ile umowa o pracę ustawowo gwarantuje jedenastogodzinny wypoczynek po zakończonym dyżurze, o tyle już umowy cywilnoprawne nie wprowadzają takiego obowiązku. Dlatego też lekarze korzystali z obu tych form zatrudnienia.
Taka sytuacja oznacza spore zagrożenie dla pacjentów. Pracujący ponad siły lekarz naraża nie tylko własne zdrowie, ale przede wszystkim pozostających pod jego opieką chorych. „Minister Zdrowia powinien doprowadzić do zmiany obowiązujących przepisów, tak, by prawo do odpoczynku było przypisane do pracownika i uwzględniało łączny czas wykonywania obowiązków u jednego pracodawcy niezależnie od formy zawartych umów” – twierdzą autorzy raportu.
„Cechą obecnego systemu ochrony zdrowia jest niepełne wykorzystanie potencjału świadczeniodawców” – zwraca uwagę NIK. Sztandarowym przykładem takiego niewykorzystywania jest słabe obłożenie łóżek szpitalnych. W 2012 roku wyniosło ono zaledwie 64 proc.
Polska od lat ma problem ze zbyt dużą liczbą szpitali. Część z nich powinna być zlikwidowana, ale to trudna politycznie decyzja, więc nikt jej nie chce podjąć. Dlatego odpowiedzialność za utrzymywanie szpitali przenosi się częściowo na samorządy. Rząd też zakręca powoli kurek z pieniędzmi licząc na to, że niektóre jednostki padną same.
Niektóre szpitale powinny z kolei zostać przekształcone w ośrodki opiekujące się osobami starszymi, ale to niełatwy proces.
Ten punkt to źródło większości problemów. Nie ma chyba dziś w Polsce nikogo, kto twierdziłby, że w systemie jest dość pieniędzy. Choć są też i tacy, którzy twierdzą, że najpierw trzeba reformować, a potem dofinansowywać, bo źle zorganizowany i zarządzany system jest w stanie pochłonąć każdą złotówkę, niekoniecznie z pożytkiem dla pacjentów.
Raport NIK przypomina, że wprowadzony 1 stycznia 1999 roku system finansowania ochrony zdrowia w Polsce formalnie ma charakter ubezpieczeniowy. Od kwietnia 2003 głównym źródłem finansowania systemu jest NFZ. Pokrywa on ponad 80 proc. publicznych wydatków na ochronę zdrowia (resztę dokłada budżet państwa oraz jednostki samorządu terenowego).
W praktyce mamy więc w Polsce do czynienia z systemem o charakterze mieszanym, ubezpieczeniowo-budżetowym. Wysokość składki nie jest bowiem kalkulowana na podstawie ryzyka zdrowotnego ubezpieczonego, lecz jego pensji. Składki ubezpieczeniowe za część grup społecznych płaci państwo. Ponadto, ostanie podwyżki dla personelu medycznego są coraz częściej wypłacane ze składek przekazywanych do NFZ.
Tak czy inaczej pieniędzy w systemie jest dramatycznie mało. A do tego coraz więcej wydatków na zdrowie idzie z naszych własnych kieszeni.
Wydatki publiczne na system ochrony zdrowia wyniosły w 2016 roku 84,6 mld zł, prywatne aż 36,5 mld zł – podaje NIK. W 2017 łączne wydatki na zdrowie stanowiły 6,7 proc. PKB (wydatki publiczne, w tym NFZ, wyniosły 4,6 proc. PKB). Ich poziom odbiegał od wartości notowanych w większości innych krajów europejskich.
„Tak niskie nakłady publiczne na zdrowie w Polsce skutkują wysokim, w porównaniu do innych państw europejskich, udziałem wydatków ponoszonych bezpośrednio przez pacjentów. Tym samym, uzależniają dostęp do usług medycznych od sytuacji ekonomicznej pacjenta” – alarmują autorzy raportu. Innymi słowy – masz pieniądze, leczysz się szybciej, u lepszego specjalisty. Nie masz – twoja strata.
Udział wydatków ponoszonych przez pacjentów wynosił u nas w 2016 roku 23 proc., podczas gdy we Francji 10 proc., Niemczech, w Czechach i Szwecji 15, a w Słowacji 18 proc.
- Taki stan narusza zasadę równego dostępu do świadczeń. Zgodnie z art. 68 ust. 2 Konstytucji RP, obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych - czytamy na stronach raportu.
„Oceniając efektywność wydatkowania środków na system ochrony zdrowia należy pamiętać, że głównym wyznacznikiem jego skuteczności jest zdolność do poprawy stanu zdrowia populacji” – piszą autorzy raportu.
Zdaniem byłego ministra zdrowia i opieki społecznej Kanady Marca Lalonde’a największy wpływ na stan zdrowia każdego z nas ma styl życia (sięga on aż 53 proc.). W dalszej kolejności liczą się tu środowisko fizyczne (21 proc.) i czynniki genetyczne (16 proc.). W najmniejszym stopniu stan ten determinuje natomiast opieka zdrowotna (10 proc.). Tymczasem systemy opieki zdrowotnej pochłaniają ok. 90 proc. nakładów na ochronę zdrowia. A nakłady na edukację prozdrowotną i kształtowanie stylu życia wynoszą zaledwie 1,5 proc., podczas gdy ich wpływ na redukcję umieralności sięga zdaniem Kanadyjczyka aż 43 proc.
Polski system opieki zdrowotnej zdaje się całkowicie ignorować rady Lalonde’a. Na profilaktykę wydajemy tyle co nic.
„Ogólna struktura kosztów świadczeń w obecnym systemie jest niekorzystna i pogorszyła się ciągu ostatnich lat” - zwraca uwagę raport. „Cechą charakterystyczną polskiego systemu jest jego zdominowanie przez lecznictwo stacjonarne, w szczególności lecznictwo szpitalne”.
Poważnym grzechem jest zbyt częste diagnozowanie i leczenie pacjentów w szpitalu, zamiast ambulatoryjnie. Od lat po to, by zrobić nawet nieszczególnie skomplikowane badania, kładzie się pacjentów na trzy dni (!) do szpitala. Inaczej NFZ nie chce tego rozliczyć, więc korzysta się na potęgę z tego kosztownego procederu marnując pieniądze, a przy okazji czas pacjenta i personelu.
Jeśli zaś chodzi o profilaktykę, to „ustalenia kontroli NIK wskazują, że władze publiczne nie dysponują nawet tak podstawowymi danymi, jak łączna wielkość środków przeznaczanych na ten cel”.
Nie ma zresztą za bardzo czego liczyć. W latach 2012-2015 wydatki ministra na profilaktykę zdrowotną stanowiły jedynie 1,16 proc. wydanych pieniędzy (nieco ponad 200 mln zł). Z kolei udział kosztów świadczeń udzielanych w ramach profilaktycznych programów finansowanych ze środków NFZ, pozostawał na poziomie zaledwie 0,25 proc.!
Co jak co, ale pomysłowość Polaków w oszukiwaniu systemu jest naprawdę wysoka.
Nie jest to największym problemem naszej ochrony zdrowia, ale warto przytoczyć kilka liczb z raportu na ten temat.
Analiza NIK wybranych świadczeń wykonanych w 2013 roku wykazała, że Fundusz w tym czasie rozliczył:
W następnych latach sytuacja nie uległa poprawie. Analiza wybranych świadczeń wykonanych w 2014 roku wykazała, że w przypadku:
Najbardziej widocznym efektem niedofinansowanego, źle funkcjonującego systemu jest słaba dostępność do usług, czyli po prostu kolejki.
NIK badał ten problem wielokrotnie. Oto kilka wybranych danych:
W grudniu 2017 średni czasu oczekiwania (dla przypadków stabilnych) wyniósł:
Na koniec 2017 czas oczekiwania na:
Zgodnie z danymi OECD za 2016 roku czas oczekiwania na operację zaćmy i endoprotezoplastyki stawu biodrowego był w Polsce najdłuższy spośród wszystkich analizowanych państw.
O tym, że w polskiej populacji wzrasta odsetek ludzi starszych, a więc szczególnie potrzebujących pomocy medycznej, wiemy od dawna. Patrząc jednak na to, co dzieje się w tym zakresie w naszej ochronie zdrowia, wydaje się, że ten fakt w ogóle nie dociera do rządzących.
Kolejne kontrole NIK wykazują, że w Polsce opieka geriatryczna jest – najłagodniej mówiąc – niewystarczająca. Dramatycznie brakuje lekarzy geriatrów, brakuje też procedur postępowania w opiece medycznej nad osobami w podeszłym wieku. Szczytne Założenia Długofalowej Polityki Senioralnej pozostają na papierze.
W latach 2012-2014 dostępność do opieki geriatrycznej w Polsce nie tylko się nie poprawiła, ale jeszcze uległa pogorszeniu. Zmniejszyła się liczba poradni i oddziałów geriatrycznych, wzrosła liczba oczekujących i czas oczekiwania na takie leczenie.
Dostęp do świadczeń geriatrycznych był też różny w różnych województwach. I tak np. w województwie warmińsko-mazurskim nie było ani jednego szpitalnego oddziału geriatrycznego, ani poradni geriatrycznej, żaden lekarz geriatra nie udzielał świadczeń na podstawie umowy z NFZ. Najwyższą wartość świadczeń zrealizowanych w lecznictwie szpitalnym zanotowano natomiast w województwie śląskim.
Nasz system nie dba również o najmłodszych obywateli. Najpoważniejsza reorganizacja nastąpiła tu w 1999 roku, gdy wprowadzono instytucję lekarza rodzinnego, mającego sprawować opiekę nad całą rodziną, w tym również nad dzieckiem. Miało to zapewnić ciągłość opieki sprawowanej przez jednego lekarza. Zrezygnowano wówczas z opieki lekarskiej i dentystycznej w szkołach.
Niestety, zmiana ta nie wyszła dzieciom i młodzieży na dobre. Zaczęto to odkręcać dopiero po latach. „Dotychczas brak jest jednak efektów” – czytamy w raporcie.
W 2016 roku w szkołach znajdowało się 631 gabinetów stomatologicznych, tj. zaledwie 7,3 proc. ogólnej liczby gabinetów realizujących świadczenia dla dzieci i młodzieży. W województwie lubuskim i podkarpackim nie było ani jednego gabinetu.
Budżet oszczędzał także na szczepionkach dla dzieci. Z kupowanych przez Ministra Zdrowia szczepionek korzystało w okresie objętym kontrolą zaledwie ok. 40 proc. dzieci. A to dlatego, że opiekunowie decydowali się na zakup nowocześniejszych, tzw. wysoko skojarzonych szczepionek (chronią one przed kilkoma chorobami naraz).
Nieuzasadnionych merytorycznie oszczędności w niedofinansowanym systemie jest znacznie więcej. Chociażby na badaniach laboratoryjnych, które – jak wskazuje raport – stanowią najtańsze źródło informacji diagnostycznej. „Są one podstawą ok. 60 proc. decyzji lekarskich, generują ok. 10 proc. kosztów opieki zdrowotnej, co przy właściwym doborze oraz należytej interpretacji wyników czyni je jednym z elementów decydujących o skuteczności i ekonomicznej efektywności ochrony zdrowia”.
Niestety, koszty badań nie są odrębnie opłacane przez NFZ, dlatego w interesie podmiotów leczniczych jest zlecanie jak najmniejszej ich liczby. W efekcie wykonuje się ich w Polsce trzy razy mniej niż powinno.
Inna kontrola, koncentrująca się na tzw. zakażeniach wewnątrzszpitalnych, wykazała, że liczba wykonywanych badań mikrobiologicznych przypadających na łóżko szpitalne jest u nas ok. dwukrotnie niższa niż w krajach Europy Zachodniej.
O ograniczonym dostępie do innowacyjnych leków pisaliśmy w OKO.press kilkukrotnie. Ostatnio przytaczaliśmy dane z omawianego tu raportu NIK w odniesieniu do leczenia onkologicznego. Zgodnie z wynikami badania z marca 2017 polscy pacjenci nie mają dostępu (lub jest on znacznie ograniczony) aż do 70 proc. leków występujących w standardach europejskich.
„Jednym z narzędzi, które miało uzupełnić brak w dostępie do nowoczesnych leków miało być wprowadzone w połowie 2017 roku nowe rozwiązanie ustawowe, tj. tzw. Ratunkowy dostęp do technologii lekowej. Wprowadzenie tego mechanizmu nie doprowadziło jednak do poprawy” – piszą autorzy raportu.
W 2017 w ramach ratunkowego dostępu do leków NFZ sfinansował leczenie zaledwie 12 pacjentów. Od początku wprowadzenia tego mechanizmu do końca września 2018 leczenie takie sfinansowano 114 pacjentom.
Raport zwraca też uwagę na brak dostępu w Polsce do innowacyjnego leczenia cukrzycy typu 2. Minister Zdrowia nie wprowadził na listy leków refundowanych ani jednego leku spośród 10 nowoczesnych preparatów, które uzyskały pozytywne rekomendacje Prezesa Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. Jest to tylko pozorna oszczędność.
Nowoczesne leki zapobiegają bowiem powstawaniu powikłań, a koszty leczenia tych powikłań są wyższe niż koszty leczenia samej cukrzycy.
Raport NIK (bez załączników) liczy równo 160 stron. Lista błędów, zaniedbań i uchybień jest bardzo długa. Opisaliśmy zaledwie niektóre z nich.
Dwie wysuwające się na czoło sprawy to skrajne niedofinansowanie i zła organizacja, która przy ograniczonych środkach jeszcze bardziej komplikuje sytuację.
Opieka zdrowotna to jeden z najbardziej niewdzięcznych i trudnych sektorów do zarządzania. „Polska ochrona zdrowia jest jak rzymskie wodociągi [mowa o współczesnym Rzymie].
Generalny remont jest zarazem konieczny i politycznie niewykonalny, a każda władza się modli, żeby katastrofa nastąpiła za kadencji jej przeciwników” -
mówi w ciekawym wywiadzie udzielonym ostatnio Michałowi Sutowskiemu z „Krytyki Politycznej” Maria Libura, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, kierownik Zakładu Dydaktyki i Symulacji Medycznej Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Jej zdaniem w Polsce od lat funkcjonuje model „płytkiej polityki zdrowotnej”, cechujący się dryfowaniem od kryzysu do kryzysu, bez jasnych celów i spójnej koncepcji rozwoju. Do tego „każdy rząd wie, że na zmianach w ochronie zdrowia można się łatwo wywrócić, a niepewne przecież korzyści pacjenci odczują za wiele lat, jak już będzie rządził kto inny”.
Raport NIK nie daje gotowej recepty jak ten generalny remont przeprowadzić. Przytacza jednak szereg rekomendacji jak system naprawiać. Oto niektóre z nich:
Zdrowie stało się jednym z tematów kampanii wyborczej, choć trudno oczekiwać, by projekt poważnej reformy zrodził się pod koniec tej bądź na początku nowej kadencji. Na razie mamy raczej szereg niespójnych zapowiedzi zmian, które mają przemawiać do wyobraźni wyborców.
Minister Łukasz Szumowski zaproponował na początku lipca swoją „piątkę” na nową kadencję. Znalazły się w niej: wzmocnienie opieki seniorów, walka z kolejkami, badania jakości leczenia, edukacja zdrowotna i lepsze leczenie chorób cywilizacyjnych.
[To] „pokazuje, że nadal będziemy się poruszać w obszarze niekontrowersyjnych ogólników” – mówi we wspomnianym wywiadzie Maria Libura.
"Na tym etapie należałoby oczekiwać projektów rozwiązań, a nie identyfikacji obszarów problemowych. Politycznie - trudno się dziwić, ale w praktyce oznacza to dalsze dryfowanie systemu od protestu do protestu. Zaniechanie też jest formą polityki, brzemienną w skutkach”.
12 lipca 2019 Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy wystosował apel do wszystkich ugrupowań politycznych biorących udział w najbliższych wyborach do parlamentu.
„Najbardziej zaniedbaną dziedziną, spośród tych, które zależą bezpośrednio od rządu, jest publiczna ochrona zdrowia” – czytamy w apelu. „Ugrupowanie, które nie przedstawi wiarygodnego programu naprawy publicznego lecznictwa nie powinno liczyć na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych”.
OZZL ułożyło listę pytań dotyczących naprawy publicznej ochrony zdrowia w Polsce (jest ich 14) i prosi poszczególne ugrupowania o udzielenie odpowiedzi. Umożliwiłoby to uporządkowanie dyskusji i porównanie programów poszczególnych partii.
„Odpowiedzi upowszechnimy w środowisku lekarskim i upublicznimy” – zapowiadają związkowcy.
Jak dotąd reakcji brak.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze