0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Photo by Wojtek RADWANSKI / AFP)Photo by Wojtek RADW...

Dla mnie zachowanie służb było chyba bardziej traumatyzujące niż samo doświadczenie odnalezienia martwego człowieka – mówi Aleksandra K., aktywistka Grupy Granica, która 20 czerwca w rzece Narewka natrafiła na ciała – najprawdopodobniej – osób migrujących przez polsko-białoruską granicę.

Aleksandra K. wraz z jeszcze jedną osobą z ruchu aktywistycznego działającego na Podlasiu odnalazła ciała dwóch osób we wtorek, 20 czerwca. Wspólnie powiadomiły służby, sprawą zajmuje się prokuratura.

Jak poinformował TVN24, ciała zostały przewiezione do zakładu medycyny sądowej w Białymstoku, gdzie będzie przeprowadzona sekcja.

„Jeden ze zmarłych miał dwa przemoczone plecaki. Policja będzie wyjmować z nich rzeczy i szukać dokumentu tożsamości. Drugi z mężczyzn miał jeden plecak. Na wierzchu plecaka znajdował się – również przemoczony – dokument tożsamości w języku arabskim, na którym odczytaliśmy datę ”1997 rok„. Zakładamy, że jest to data urodzenia tego mężczyzny. Dokument zostanie przetłumaczony przez biegłego. Przyjmujemy, że to migranci, którzy nielegalnie przekroczyli granicę” – opowiadał stacji Jan Andrejczuk, szef Prokuratury Rejonowej w Hajnówce, która zajmuje się sprawą.

„Przyjmujemy, że najprawdopodobniej doszło do nieszczęśliwego wypadku. Osoby te chciały przedostać się przez rzekę i doszło do utopienia się. Nie wykluczamy, że mogło być tak, iż jeden z mężczyzn zaczął się topić, a drugi chciał mu pomóc” – dodał Andrejczuk.

Z Aleksandrą K. rozmawiamy o tym, co wydarzyło się 20 czerwca na Podlasiu.

Bartosz Rumieńczyk: Nie tak dawno temu opowiadałaś mi o jednej ze swoich zimowych interwencji humanitarnych na Podlasiu w tym roku, w trakcie której musiałaś prosić kolegę, aby spróbował dobudzić mężczyznę leżącego w lesie, bo bałaś się, że nie żyje.

Aleksandra K.: A w zeszły wtorek wraz z koleżanką znalazłam dwa ciała. Od dłuższego czasu liczyłam się z tym, że mogę znaleźć ciało osoby uchodźczej, ale nie sądziłam, że będzie to podczas mojego wolnego dnia.

Tym razem nie byłaś na interwencji humanitarnej?

Nie, tym razem miałam dzień wolny. Wraz z koleżankami, we czwórkę, poszłyśmy wysprzątać śmieci w okolicach rzeki Narewka. To był ciepły, słoneczny dzień, przyjemne popołudnie, więc z jedną z koleżanek postanowiłam wejść do rzeki, a przy okazji pozbierać śmieci – kalosze, czy plastikowe butelki pozostawiane przez ludzi w drodze. Pozostałe dwie koleżanki zostały przy szlaku, bo nie miały ochoty się kąpać.

Miałyśmy ze sobą plecak, który zostawiłyśmy na brzegu oraz worek na śmieci, z którym ruszyłyśmy rzeką. Szłyśmy z nurtem, przesuwając się wszerz, od brzegu do brzegu zbierając śmieci.

Podlaskie rzeki przygraniczne jak Narewka czy Świsłocz często są bardzo płytkie, prawda?

Tak, ale potrafią mocno przybierać np. wraz z roztopami. Bywa więc, że ludzie, przechodząc przez rzeki, nie czują gruntu pod nogami. Wyobraźmy sobie więc temperaturę bliską zera, albo nawet ujemną, a my jesteśmy przemarznięci, nie jedliśmy kilka dni, jesteśmy odwodnieni, albo zatruci po piciu wody z bagien, mamy na sobie ciężkie ciuchy i musimy przekroczyć lodowatą rzekę, nie czując gruntu pod nogami. A po przejściu czeka nas zimna noc w lesie, na gołej ziemi i najpewniej nie mamy żadnych suchych ubrań na zmianę. Podlaskie rzeki bywają więc bardzo płytkie, ale bywają też bardzo niebezpieczne.

O czym przekonałyście się wraz z koleżanką, brodząc Narewką.

W pewnym momencie zauważyłyśmy zwalone drzewo i… z początku myślałyśmy, że był to plecak, albo ciuchy w wodzie, podeszłyśmy więc bliżej. Już wcześniej, gdy zostawiałyśmy plecak na brzegu, czułyśmy roznoszący się w okolicy dziwny zapach, inny niż zwykle w lesie, ale zbagatelizowałyśmy go. Nie podejrzewałyśmy, że tuż obok nas, w rzece leżą nieżywi ludzie.

Zbliżyłam się więc do tego miejsca, krzyknęłam do koleżanki, że boję się wyciągnąć w tę stronę rękę i dotknąć…

To miejsce było na wyciągnięcie ręki?

Tak, byłam bardzo blisko. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że bałam się dotykać nieżywej osoby. Koleżanka do mnie podeszła i wspólnie potwierdziłyśmy najgorsze obawy.

Czyli, że to nie tylko ubrania i plecak, a dwa ciała?

Myślałyśmy z początku, że to jedno ciało, choć już później wydawało nam się, że mogą być dwa. Oglądałyśmy miejsce z obydwu brzegów oraz stając na innym zwalonym drzewie. Widziałyśmy posturę, pasek od spodni, dżinsy i coś, co prawdopodobnie było plecakiem. Nabrałyśmy pewności, łącząc to, co widziałyśmy z zapachem oraz olbrzymią ilością much krążących w tym miejscu.

Co zrobiłyście dalej?

Wycofałyśmy się na brzeg, tam, gdzie zostałyśmy plecak, by zadzwonić na 112, ale nie mogłyśmy złapać zasięgu. Ruszyłyśmy w stronę koleżanek, które zostały przy szlaku. One z kolei zaniepokojone naszą przedłużającą się nieobecności ruszyły w naszą stronę i z oddali nas nawoływały.

Razem wezwałyście służby?

Najpierw uprzedziłyśmy je, że mamy dla nich trudną informację. Jedna z nich odnalazła ciało w marcu, wraz z jedną z badaczek pracujących na granicy.

Dominika Ożyńska, która była wtedy z Natalią Judzińską. Opowiadały o tym w marcu OKO.press.

Rozmawiałam wcześniej z Natalią o tym, co robić, gdy znajdzie się ciało. Mówiła mi, że gdy znajdę się w takiej sytuacji, to powinnam odsunąć się na bezpieczna odległość i wezwać służby, nie patrzeć w stronę ciała i czekać aż przyjadą. Zadbać o siebie i swoich znajomych, jeśli z nimi będę. Najważniejsze, aby w tej sytuacji pomóc sobie nawzajem.

Bo zmarłemu człowiekowi już nie pomożesz. Paradoksalnie, gdy idziesz pomagać ludziom, to służb nie wzywasz, co więcej robisz wszystko by ich unikać, aby nie narażać nikogo na niebezpieczeństwo push-backu.

Całkowite odwrócenie porządku, prawda? Nigdy się nie cieszę na widok Straży Granicznej, a tym razem czekałam niecierpliwie, aż wreszcie przyjadą.

Długo?

Myślę, że około pół godziny.

Poczułaś ulgę, gdy zobaczyłaś auto Straży Granicznej?

Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że przyjedzie policja, zada mi kilka pytań i powie – proszę iść do domu. Tymczasem przez kolejne pół godziny musiałam wysłuchiwać niewybrednych komentarzy funkcjonariusza Straży Granicznej oraz żołnierza, który z nim przyjechał.

Na przykład?

Tłumaczyłyśmy im, że nie będzie potrzebna im lornetka, bo miejsce dobrze widać z brzegu, a poza tym roznosi się nieprzyjemny zapach, co żołnierz skwitowało krótko – „jak śmierdzi, to znaczy, że długo tam leży”. Gdy prowadziłyśmy panów mundurowych na miejsce, nie mogłam się powstrzymać, by nie zapytać żołnierza, po co w tej sytuacji zabiera karabin, czy zamierza strzelać do tego człowieka.

Odpowiedź?

„No, gdyby nie to, że mnie z nabojów rozliczają…”

Ciężki humor.

To, co mnie od samego początku uderzyło, to używanie zaimka „to”, nie mówili o człowieku, czy o ciele, a o „tym”.

Usłyszałyśmy też, że rodzina pewnie jest już dawno na Zachodzie, a ten już daleko nie ucieknie.

Mówili też, że pewnie chciał się napić wody, albo wykąpać, albo płynął i o coś zahaczył, i że tacy jak on to po zimie dopiero wypływają. Prosiłam, by powstrzymali się od komentarzy, ale nic sobie z tego nie robili.

Przeczytaj także:

A zapytali, czy wy potrzebujecie jakiejś pomocy, czy np. wezwać do was lekarza, by podał wam coś na uspokojenie, albo czy chcecie usiąść w klimatyzowanym aucie, by odpocząć?

Nie, absolutnie nie. Powiedzieli nam tylko, że mamy niezły początek wakacji. A gdy po całej akcji zapytałyśmy, czy podwiozą nas do parkingu, gdzie zostawiłyśmy auto, wojskowy odpowiedział – „niestety, ja mam tylko dwie ręce, a panie są cztery”.

Dla mnie ich zachowanie było chyba bardziej traumatyzujące niż samo doświadczenie odnalezienia martwego człowieka. To, z jakim lekceważeniem podchodzili do zmarłych ludzi – naprawdę, nie wiem, jak to skomentować.

Wiedzieli, że jesteście aktywistkami?

Wiedzieli, jeden z przybyłych później na miejsce policjantów rozpoznał jedną z koleżanek.

Jak wyglądało dalsze postępowanie?

Policja wzięła od nas dane, podałyśmy numery kontaktowe. Następnego dnia zaprosili nas na komendę w Hajnówce, gdzie złożyłam zeznania – i to tyle.

Całą resztę historii znasz już z mediów?

Tak, choć w tej chwili nie śledzę doniesień, odpoczywam przed powrotem do lasu.

Nie jest ich wiele, kilka newsów raptem. Chyba już się oswoiliśmy, że na Podlasiu znajdowane są ciała. W mediach podano, że te dwa znaleziono niedaleko granicy.

W linii prostej osiem kilometrów.

Czyli jednak kawałek do przejścia. Zastanawiam się, czy te osoby tam doszły, czy nurt poniósł ciała?

Mogę się tylko domyślać, ale jeśli to są te osoby, które zaginęły w lutym, to mogły zginąć półtora kilometra wyżej. W tym czasie aktywiści poszukiwali osób w lesie, cztery osoby odnaleziono, dwóch nie. Dziwnym zbiegiem okoliczności akurat wtedy – kilkadziesiąt metrów od miejsca skąd pochodziło wezwanie o pomoc – trwała obława, więc ekipa pomocowa musiała się wycofać. Kurwa mać, może gdyby nie te służby, to udałoby im się pomóc…

;

Komentarze