0:000:00

0:00

W niedzielę 12 marca aktywistki Grupy Granica odnalazły 38. (potwierdzoną) ofiarę kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. "W niedzielę ok. godz. 14:00-15:00 policja w Hajnówce została zawiadomiona o tym, iż na terenie bagiennym nad rzeką Narewka niedaleko Białowieży znaleziono ciało młodego mężczyzny. Z pierwszych oględzin zwłok wynikało, że nie ma na ciele obrażeń wskazujących na potencjalne przyczynienie się do zgonu osób trzecich", przekazał wówczas mediom szef prokuratury Jan Andrejczuk.

Poinformował także, że z danych znalezionych na dokumentach wynika, że mężczyzna to prawdopodobnie 23-latek z Afganistanu.

My sami nie dowiedzieliśmy się w prokuraturze więcej. Prokuratura rejonowa w Hajnówce poinformowała nas, że sprawa jest w trakcie przekazywania prokuraturze w Suwałkach lub Białymstoku i dopiero w jednej z nich należy szukać informacji o zmarłym. Ciągle jednak nie wiadomo, który to będzie oddział - Suwałki, czy Białystok.

Przeczytaj także:

Granica z Białorusią: 38. ofiara

W swoim raporcie z działań w okresie grudzień 2022 - styczeń 2023 Grupa Granica pisze: "W ostatnim czasie otrzymujemy również wiele zgłoszeń od osób, które deklarują, iż widziały niezidentyfikowane ciała podczas przejścia przez lasy - zarówno po stronie polskiej, jak i białoruskiej. Liczne zgłoszenia tego typu wskazują, że ofiar śmiertelnych na pograniczu polsko-białoruskim jest prawdopodobnie dużo więcej, niż oficjalnie potwierdzonych.

OKO.press rozmawia z Natalią Judzińską i Dominiką Ożyńską z Grupy Granica, które odnalazły ciało.

Magdalena Chrzczonowicz, OKO.press: W niedzielę 12 marca znalazłyście na granicy martwą osobę. Jak to się stało?

Natalia Judzińska*: Byłyśmy na tak zwanym przez nas “patrolu obywatelskim”. To spacer, na który bierzemy herbatę w termosie, zupę, koc NRC, ciepłe ubrania i inne rzeczy, którymi możemy się podzielić, jeżeli spotkamy osoby w drodze. Ja dodatkowo w ramach swojej pracy badawczej dokumentuję przestrzenie migracyjne, ślady po ludziach w drodze.

Poszłyśmy w okolice Białowieży. Teren był bardzo bagnisty. Natknęłyśmy się na kurtkę leżącą pod jednym z drzew, zrobiłyśmy jej zdjęcie w ramach dokumentacji do moich badań. Obejrzałyśmy ją, używając rękawiczek, które zawsze nosimy ze sobą. Rozejrzałyśmy się i w odległości jakiś 20 metrów zauważyłyśmy coś dziwnego. Ruszyłyśmy w tamtym kierunku, droga nam trochę zajęła, bo szłyśmy przez bagna i kępy trawy. Już podchodząc, wiedziałyśmy, że w tym miejscu leży człowiek. Wiedziałyśmy też, że prawdopodobnie nie żyje, bo miał twarz zanurzoną w wodzie.

Obmyć twarz

Co wtedy zrobiłyście?

Dominika Ożyńska**: Zadzwoniłam od razu na 112 wezwać pomoc. Powiedziałam, że właśnie znalazłyśmy człowieka, który jest prawdopodobnie martwy. Dyspozytor zadał mi kilka pytań: gdzie jesteśmy i jak się do nas dostać. Powiedziałyśmy, że zadzwonimy po koleżankę, która będzie czekać przy głównej drodze, żeby ratownikom było łatwiej trafić. Wiemy z doświadczenia, że zajęłoby to bardzo dużo czasu, bo ciężko się odnaleźć w tym terenie. Opisałam, jak ten człowiek wygląda, w jakiej jest pozycji, że nie ma butów, nie ma kurtki, że całą twarz ma zanurzoną w wodzie. Zapytałam, czy mamy podejść i próbować reanimacji, wtedy dyspozytor powiedział, żeby w takim wypadku niczego nie dotykać, więc stałyśmy od niego ze dwa metry, na wysepce w bagnie.

Po chwili oddzwonił do mnie ratownik i zapytał, czy jesteśmy pewne, że on już nie żyje. Byłyśmy pewne, ten widok nie pozostawiał wątpliwości. Ale oczywiście nie jesteśmy lekarkami. Zapytał, czy nie mogłybyśmy spróbować odwrócić mężczyzny na plecy i upewnić się, że nie oddycha. Powiedziałam, że spróbuję.

Nie byłam pewna, czy mi się uda. Podeszłam do tej wysepki, przy której leżał mężczyzna, próbowałam go odwrócić. To było trudne, bo naokoło było bagno, nie było o co oprzeć ciała i miałam za mało siły.

Natalia podeszła mi pomóc. Udało nam się tylko trochę przewrócić go na bok.

Natalia: Dominice udało się nieznacznie odwrócić głowę mężczyzny i wyjąć jego twarz z wody. I wtedy już byłyśmy pewne. Miał bardzo sine usta, wiadomo było, że nie żyje już jakiś czas. Jakakolwiek próba reanimacji nie miała sensu. W momencie wyjęcia jego twarzy z wody Dominika powiedziała, że nie jest w stanie, nie chce go puścić, żeby znowu wpadł do wody, bo to by było jakoś niegodne. Poprosiła mnie, żebym podała jej gałęzie, żeby mogła podłożyć mu je pod głowę. Tak, by przynajmniej w ten sposób spróbować mu zwrócić odrobinę tej odebranej godności.

Dominika próbowała również obmyć mu twarz wodą z tego bagna i brudu. Ten gest, bardzo ważny, bo taki zwyczajnie ludzki, mi się teraz przypomniał.

Bardzo blisko drogi

Przyjechały służby. Byłyście przy tym?

Dominika: Czekałyśmy ok. pół godziny od wezwania na dźwięk syren w oddali. Później kolejne pół na dotarcie do nas, jak się okazało, służb. W międzyczasie zadzwonił pan z karetki, podziękował mi za próbę odwrócenia ciała tego młodego mężczyzny i sprawdzenia, czy oddycha. Zapowiedział, że służby już jadą. I, jak zwykle u nas na granicy, najpierw zjawili się policjanci, nie ratownicy czy lekarze, którzy mogliby właściwie ocenić sytuację, udzielić w razie czego pomocy. Policjantów przyprowadziły koleżanki, które czekały przy drodze.

Natalia: Funkcjonariusze wzięli nasze dane i kazali czekać na “kryminalnych”, którzy zadadzą nam pytania.

Dominika: Zapytałyśmy, czy możemy wrócić po nasze plecaki, które zostawiłyśmy przy tamtej kurtce. Wracając, obrałyśmy inną, ciut łatwiejszą drogę, więc policjanci zaczęli na nas krzyczeć, że się oddalamy i mamy natychmiast wracać. Też byli zestresowani. Wpadłyśmy w bagno kilka razy, byłyśmy przemoczone. Nogi miałyśmy mokre do połowy uda.

A gdzie to dokładnie było?

Natalia: Północnozachodni kraniec Białowieży, w okolicach oczyszczalni ścieków.

Daleko od zabudowań?

Nie, bardzo blisko. Tak naprawdę do najbliższej drogi było niecałe 500 metrów. Słyszałyśmy wyraźnie, jak służby zakręcały w taką dojazdową ulicę. Słyszałyśmy, gdzie parkują. To było naprawdę bardzo, bardzo blisko głównej drogi.

Miałyśmy wrażenie, że ten człowiek był w pozycji, jakby próbował się ratować, jakby próbował się czołgać.

Ludzie umierają, bo wyładuje im się telefon

We wtorek 14 marca zeznawałyście na policji. Czy przy okazji dowiedziałyście się czegoś więcej?

Dowiedziałyśmy się z mediów, że mężczyzna to 23-latek z Afganistanu.

To już 38. potwierdzona ofiara kryzysu na granicy. Domyślacie się, jak mogło dojść do tej tragedii?

Natalia: To kolejna osoba, której nie udało się przeżyć w tych ekstremalnych warunkach. Kolejna ofiara tej strasznej sytuacji. Nie mamy pojęcia, jak to było w tym przypadku. Pamiętasz, jak było z doktorem Ibrahimem i jego śmiercią. Źle się poczuł, jego trzech towarzyszy poszło na drogę, by wezwać pomoc, zostali pojmani przez służby i wywiezieni do Białorusi. Dokonano nielegalnego pushbacku i oczywiście nikt z służb nie poszedł z pomocą we wskazane przez ludzi w drodze miejsce. I pan Ibrahim zmarł.

Dominika: Ludzie umierają, bo wyładuje im się telefon i nie są w stanie wezwać pomocy, nie mają dostępu do map i gubią się w puszczy czy na bagnach. I wtedy umierają z wycieńczenia i wychłodzenia. Bo nawet nie mają jak samodzielnie wezwać pomocy. Ludzie w drodze wielokrotnie mówili nam, że ich telefony były niszczone przez służby. A telefon w lesie i na bagnach to warunek przeżycia.

Miejsca przemocy

Jak często trafiacie na osoby w drodze, które potrzebują waszej pomocy?

Natalia: Ludzi jest wciąż bardzo dużo. Nie podam konkretnej liczby, ale jest naprawdę duża. Mimo tego, co mówią rządzący i co sądzi szeroko rozumiana opinia publiczna, budowa tego płotu na granicy wcale nie powstrzymała migracji. Wiadomo, że ludzie będą uciekać przed wojnami, będą uciekać przed głodem, będą uciekać przed zagrożeniem. Ten człowiek, jak podały media, był z Afganistanu. Dokładnie wiemy, co się dzieje w Afganistanie. Pamiętamy niedawną ewakuację polskich współpracowników, czyli próbę ocalenia życia ludzi, oczywiście jedynie tych współpracujących z rządem polskim.

To z jednej strony. Z drugiej strony, polityka drutu żyletkowego, muru, zasieków. Ludzie idą nadal i będą iść, i żaden płot ich dążenia do bezpiecznego miejsca nie powstrzyma. Płot narazi ich na utratę zdrowia, narazi na większe upokorzenie, w jakiś sposób utrudni czy spowolni im drogę, a przede wszystkim ich osłabi. Wiemy natomiast od badaczek i badaczy migracji czy z krytycznych studiów nad granicami, że żaden płot nie powstrzyma ludzi przed ucieczką.

Wracając do twojego pytania o osoby, które spotykałyśmy. Było ich dużo, wiele z nich pamiętamy bardzo wyraźnie. Udzielamy pomocy humanitarnej bo pomaganie jest legalne. Trafiamy także na ślady po osobach w drodze: ubrania, opakowania po jedzeniu, pudełka po papierosach. Kartki, dokumenty, zdjęcia. Obozowiska, a w części z nich i rzeczy osobiste. To miejsca szczególnie naznaczone przemocą, w których widać jej ślady. To miejsca, w których ludzi pojmano i najpewniej zastosowano wywózkę, czyli nielegalną praktykę pushbacku. Bo kto zostawiałby dobrowolnie w lesie zdjęcia bliskich, księgę modlitewną. Jakie dziecko zostawiłoby zabawki?

Ani jednego lekarza

Ale dla was to była pierwsza sytuacja, kiedy znaleźliście osobę zmarłą?

Dominika: Tak, to był pierwszy raz. Natomiast na osoby w złym stanie trafiałyśmy bardzo często w ostatnich miesiącach. W tych warunkach ryzyko kontuzji, połamania, zmarznięcia i w efekcie utraty życia, czy zdrowia jest ogromne.

To, co w tym miejscu chciałabym mocno zaznaczyć, to fakt, że tej zimy spotkałyśmy bardzo dużo osób potrzebujących natychmiastowej pomocy. Nie pamiętam sytuacji, by po wezwaniu karetki to ratownicy zjawili się jako pierwsi, przed służbami. Mam w pamięci ostatnie cztery czy pięć takich sytuacji. Aktywistki czy aktywiści wzywali karetkę i za każdym razem na miejscu najpierw jest Straż Graniczna z długą bronią.

Także w niedzielę służby zjawiły się pierwsze i nikt z funkcjonariuszy nie sprawdził funkcji życiowych tego człowieka. Sprawdzali teren wokół, ale nie człowieka. My same nie doczekałyśmy się wtedy ratownika, ale wracając trafiłyśmy na kolejne grupy funkcjonariuszy z bronią i w kominiarkach. To wyglądało strasznie. Ani jednego lekarza.

Natalia: Przypomnijmy sytuację z początku roku, opisywaną przez lekarkę Paulinę Bownik. Udzielała pomocy osobie z Afganistanu na bagnach w okolicy Siemianówki. Sytuacja była dramatyczna, liczyła się każda minuta. Wolontariusze, wolontariuszki były na miejscu, a służby dojechały po kilku godzinach. Tamtych ludzi na szczęście uratowano, choć tak niewiele brakowało, a przecież sytuacja mogła wyglądać tak samo jak tu. Teren jest trudny, dotrzeć do człowieka jest bardzo trudno. Kryzys humanitarny trwa już od półtora roku. W tym czasie części z nas udało się nauczyć się terenu, by móc szybciej docierać do ludzi.

Zamiast docenić tę pracę, którą bierzemy na siebie , służby nas obwiniają, dyskredytują albo robią z nas grupę nieświadomych niebezpieczeństwa osób, które szkodzą. Tak aktywistki i aktywistów przedstawiają na swoich mediach społecznościowych. A to my udzielamy pomocy humanitarnej, podczas gdy służby stosują nielegalne pushbacki.

Dominika: Gdyby to byli obywatele Polski, pomoc na pewno nadchodziłaby bardzo szybko. Ratownicy przychodziliby momentalnie, bez asysty policji, straży granicznej czy innych umundurowanych służb.To działanie jest podszyte rasizmem, odczłowieczaniem osób w drodze, dehumanizacją.

Nie dotarłyśmy na czas

Myślicie, że takie sytuacje, jak wasza, będą się powtarzać? Będziecie trafiać na ciała?

Natalia: Tak, jesteśmy o tym przekonane. To prawdopodobnie spotka większość osób aktywistycznych w tym rejonie.

Jak można było myśleć, że będzie inaczej? Niemalże od początku utworzono strefę zamkniętą aż do końca czerwca minionego roku, do której jedynie nieliczni mieli wstęp. To było jasne, że te lasy staną się takim zbiorowym grobem. Jednocześnie np. przez cały styczeń i luty w 2022 roku nie zgłoszono żadnej śmierci. A zgłaszano coraz to nowych zaginionych. Tragiczne w tej całej sytuacji jest to, że dopiero obecność białego człowieka, który stanie nad ciałem osoby w drodze i wezwie karetkę, sprawi, by ta osoba została wliczona do tego koszmarnego spisu zmarłych na granicy polsko-białoruskiej. To jest tak dramatycznie smutna konstatacja, że nie wiadomo, co jeszcze powiedzieć.

A jak się teraz czujecie?

Natalia: To było dla nas bardzo trudne, przerażające doświadczenie, ale to się będzie działo. Warto zaznaczyć, że mamy tutaj ogromne wsparcie od naszej grupy aktywistek, bo to są głównie kobiety, od naszych bliskich. Ten wymiar genderowy pomocy jest bardzo ważny. Zostałyśmy otoczone opieką. Także dziękujemy, że pytasz, ale też ta sytuacja nie jest o nas i nie dlatego o niej mówimy.

Jeżeli państwo polskie nie zmieni tej zbrodniczej polityki przeciwko ludziom w drodze, to każda i każdy z nas w przyszłości będzie znajdował ciała albo szczątki ludzkie.

Dominika: Przede wszystkim, rodzinie zmarłego składamy ogromne i najszczersze kondolencje.

Natalia: Jest nam przykro, że nie dotarłyśmy na czas.

*Natalia Judzińska - doktorka kulturoznawstwa, adiunktka w Instytucie Slawistyki PAN, członkini grupy Badaczki i Badacze na Granicy, aktywistka związana z Grupą Granica. Na pograniczu prowadzi badania nad materialnym wymiarem kryzysu oraz niesie pomoc humanitarną.

**Dominika Ożyńska - aktywistka związana z Grupą Granica.

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze