0:000:00

0:00

Brexit to przecież zasługa Angeli Merkel.
Fałsz. Jeszcze tydzień temu prezes twierdził, że to wina Tuska.
wSieci,20 marca 2017
O winie Angeli Merkel orzekł w wywiadzie dla "wSieci" prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. To dość zaskakująca zmiana, bo przecież od wielu miesięcy jego partia prowadziła zintensyfikowaną kampanię mającą przekonać opinię publiczną, że to właśnie były premier Polski i jego niedociągnięcia w roli przewodniczącego Rady Europejskiej doprowadziły do rozwodu Zjednoczonego Królestwa z Unią Europejską.

Tusk czy Merkel – nie ma znaczenia. Obwinianie któregokolwiek z nich o spowodowanie Brexitu to tylko polityczna manipulacja. OKO.press przypomina Jarosławowi Kaczyńskiemu, jak doszło do tego, że Brytyjczycy wychodzą z Unii.

Przeczytaj także:

Premier na glinianych nogach

Jest styczeń 2013 r. David Cameron, ówczesny brytyjski premier i przewodniczący Partii Konserwatywnej, ogłasza w publicznym wystąpieniu, że – jeśli tylko zostanie przy władzy do tego czasu – przed końcem 2017 r. da brytyjskim obywatelom „prosty wybór” czy chcą pozostać w Unii Europejskiej.

Ta deklaracja to zwykły polityczny „spin”. Konserwatyści od miesięcy tracą w sondażach, głównie za sprawą drastycznych cięć wydatków w sektorze publicznym. Główna przeciwniczka konserwatystów – Partia Pracy – ma nad Konserwatystami już dwucyfrową przewagę.

Tymczasem z prawej strony wyrasta nowe zagrożenie – Partia Niepodległości Wielkiej Brytanii (UKIP). Populistyczne ugrupowanie pod przewodnictwem Nigela Farage’a buduje polityczny przekaz wyłącznie na sprzeciwie wobec przyjmowaniu migrantów i silnym eurosceptycyzmie.

Od dawna prowadzi kampanię na rzecz uszczelnienia granic i wystąpienia z UE i zaczyna podkradać głosy co bardziej prawicowych wyborców konserwatystów – sondaże dają im nawet ponad 10 proc. poparcia.

Ogłoszone przez Camerona referendum to nic innego, jak próba odbicia tej części elektoratu z rąk UKIP.

Naród eurosceptyków

Referendum nie było zresztą żadną rewolucją w brytyjskiej polityce. Takie nawoływania pojawiały się w brytyjskiej debacie politycznej regularnie od 1973 r., czyli odkąd Wielka Brytania wstąpiła to Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, protoplastki Unii Europejskiej.

Wśród brytyjskich obywateli i obywatelek nastroje od zawsze były wyraźnie mniej euroentuzjastyczne niż w reszcie Europy. W badaniach opinii publicznej Zjednoczone Królestwo wypada jako najgorsze lub jedno z najgorszych państw pod względem poparcia dla europejskiej integracji.

Sprytny jak Cameron

W wyborach w maju 2015 r. Konserwatyści niespodziewanie zdobywają większość w brytyjskim parlamencie (do tej pory rządzili w koalicji z Liberalnymi Demokratami, a wszystkie sondaże wieszczyły zwycięstwo Laburzystów). Już w pierwszych dniach po zwycięstwie premier Cameron potwierdza zorganizowanie referendum.

Ale stawka toczy się już o co innego. UKIP został zatrzymany (w wyborach zdobył tylko jeden mandat), a Torysi uzyskali bezpieczną większość. Cameron dostrzegł w referendum w sprawie Brexitu szansę na wynegocjowanie lepszego „układu” z Unią Europejską.

Np. utrzymanie dostępu do wspólnego rynku, ale połączonego jednocześnie z przywróceniem kontroli na granicach (ograniczenie migracji) czy uzyskanie lepszych warunków dla działalności brytyjskiego sektora finansowego. Szef rządu zakładał, że uda mu się zaszantażować Brukselę groźbą referendum i odejścia Wielkiej Brytanii. Trochę ugrał, m.in. wynegocjował prawo do znaczącego ograniczenia prawa do zasiłków dla przybyszy z UE.

Jak doskonale wiemy – Cameron się przeliczył i Brytyjczycy wybrali Brexit. Powodów było kilka. Jednym była wewnętrzna walka o wpływy w Partii Konserwatywnej. Część przywództwa Torysów chciało wykorzystać przedreferendalną kampanię (przekonując do wyjścia z UE), jako szansa na podniesienie swojej pozycji w partii, a może nawet na fotel premiera.

Na czele tej frakcji stał Boris Johnson, ówczesny burmistrz Londynu. Premier Cameron mimo, że sam zarządził referendum, chciał akceptacji nowego porozumienia między UE i Wielką Brytanią, i pozostania we wspólnocie. Nie wiedział, że opór w jego partii będzie tak mocny.

Nie wiedział również, że w międzyczasie w Europę uderzy szczyt kryzysu uchodźczego i setki tysięcy ludzi uciekających z ogarniętych wojną Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, pojawią się w Europie. Sytuacja mocno podgrzała antyunijne i antyimigranckie nastroje – szczególnie, gdy Unia zobowiązała każdy kraj członkowski do przyjęcia ustalonej odgórnie ilości uchodźców.

Przypominamy, że zarówno Donald Tuska, jak i Angela Merkel wielokrotnie spotykali się z przedstawicielami brytyjskiego rządu, by przekonywać ich do pozostania we wspólnocie. Bądź co bądź, Wielka Brytania była pierwszym krajem w historii, której zaoferowano specjalne warunki członkostwa w UE tylko po to, by zdecydowała się zostać.

Manipulacja Kaczyńskiego

Oczywiście nie oznacza to, że Unia jest w idealnej formie, czy że Niemcy nie są uprzywilejowane we wspólnocie. Jednak na wyższą pozycję Niemiec mogą narzekać kraje mniej znaczące – te z Grupy Wyszehradzkiej, czy Grecja. Z Wielką Brytanią akurat się liczono, czego dowodem jest chęć renegocjacji zasad członkostwa. Dla kraju takiego, jak np. Polska, nikt by takiego wyjątku nie zrobił.

Tusk i Merkel robili co mogli, by Wielką Brytanię we wspólnocie zatrzymać.

Zadecydowała głównie słabość brytyjskich elit politycznych i skłonność do ryzykowania dobrych relacji w Unii Europejskiej na rzecz krótkotrwałych celów polityki wewnętrznej – coś co prezes Kaczyński powinien rozumieć doskonale.

Udostępnij:

Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze