0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Renata Dąbrowska / Agencja GazetaRenata Dąbrowska / A...

Jak gwałtowna nie byłaby reakcja polskiego rządu na decyzję Rady Europejskiej o przedłużeniu kadencji Donalda Tuska, ważniejszy jest kontekst tej bezproduktywnej awantury. Za plecami Polski toczy się gra, która może zmienić wspólnotę na stałe. Nasz rząd na własne życzenie w niej nie uczestniczy i w końcu się na tym przejedzie. A wraz nim cała Polska.

Liderzy peletonu przyspieszają

Wewnątrz wspólnoty europejskiej toczą się dyskusje, które zadecydują o jej kształcie na wiele lat. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker zaprezentował niedawno tzw. White Paper, dokument z pięcioma możliwymi scenariuszami dalszego rozwoju Unii Przywódcy państw członkowskich będą nad nimi debatować na obecnym szczycie i 25 marca w Rzymie.

Przeczytaj także:

„Ci, którzy chcą więcej, robią więcej"

Tak nazywa się jeden z proponowanych scenariuszy. Zakłada, że państwa członkowskie utrzymają wspólny rynek, czyli swobodne przepływy osób, towarów, usług i kapitału, ale cała reszta będzie zależała od chęci i współpracy poszczególnych partnerów.

Grupy państw z własnej woli mogłyby współpracować ściślej nad interesującymi je sprawami – państwa strefy euro mogłyby dogadywać się w sprawie np. wspólnych regulacji podatkowych czy sposobu działania Europejskiego Banku Centralnego.

Inna grupa państw, mogłyby np. pogłębiać współpracę militarną. Taki scenariusz tworzy pewne problemy – nie wiadomo, co stało by się z unijnym prawem obowiązującym obecnie wszystkie państwa. Mogłoby to też doprowadzić do sytuacji, że prawa i obowiązki poszczególnych państw i ich obywateli będą w ramach jednej wspólnoty ogromnie zróżnicowane.

Ta propozycja to nic innego, jak pomysł „Unii wielu prędkości”.

Ten pomysł jest tak stary, jak sama UE, i przez ostatnie trzy dekady powracał m.in. przy kolejnych rozszerzeniach wspólnoty. Ale jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko wcielenia go w życie.

Głowy państw Niemiec, Francji, Hiszpanii i Włoch spotkały się 6 marca w Wersalu, by omówić możliwości wprowadzenia tego planu w życie. Liderzy mówili wprost:

„Wspólnota to nie jednorodność. Dlatego wzywam do nowych form współpracy (…) niektóre państwa mogą iść naprzód szybciej bez wykluczania innych i bez tych, które się temu przeciwstawiają”

- mówił prezydent Francji Francois Hollande.

Kanclerz Niemiec Angela Merkel mówiła natomiast:

„Europa różnych prędkości jest konieczna. Inaczej prawdopodobnie utkniemy w miejscu”.

Komunikat jest jasny: bogatszy i bezpieczniejszy Zachód jest zmęczony użeraniem się z blokującymi wiele wspólnotowych rozwiązań lub nietrzymających się demokratycznych standardów krajów Europy Środkowej i Wschodniej.

Nie trzeba być znawcą, by zorientować się, co takie rozwiązanie oznacza dla Polski. Zostanie z tyłu. Nie jesteśmy gospodarczo dość silni, by Zachód o nas walczył. Wciąż to Polska uzależniona jest gospodarczo od Zachodu, nie odwrotnie. Zresztą nie o gospodarkę tu chodzi, a o chęć współpracy.

A chyba nikt nie ma teraz gorszych układów w Unii Europejskiej, niż Polska. Nawet premier Węgier Viktor Orban ma obecnie w Brukseli lepszą prasę, niż rząd Prawa i Sprawiedliwości. A to może okazać się kluczowe, np. przy ustalaniu zasad współpracy militarnej, na której to przecież Polsce zależy bardziej niż Niemcom czy Francji, lub przy ustalaniu ekonomicznych sankcji dla Rosji.

Jak na ironię to Donald Tusk jest najmocniejszą nicią łączącą obecnie Warszawę z Brukselą. A sam jest zdeklarowanym przeciwnikiem Unii wielu prędkości. Natychmiast po spotkaniu czwórki liderów opublikował list, w którym wyraźnie wezwał do dalszej integracji.

A to Tusk będzie przez kolejne dwa i pół roku w centrum debat na temat przyszłego kształtu wspólnoty i to on cieszy się dużą sympatią Angeli Merkel (co będzie niezwykle ważne, o ile kanclerz nie przegra tegorocznych wyborów). Tak naprawdę, współpraca Polski z Donaldem Tuskiem powinna być teraz istotna jak nigdy.

W najbliższych latach potrzebne będzie zaangażowanie, dobre stosunki z liderami UE, a czasami twarde negocjacje, by przy ewentualnej transformacji wspólnoty nie zostać za burtą. Ale to co robi PiS na razie gwarantuje, że nikt z nami na poważnie rozmawiać nie będzie.

Szantaż i zagrywki, które rząd zastosował w związku z wyborami przewodniczącego Rady Europejskiej tylko ten proces przyspieszy.

Jeśli Polska odmówi podpisania konkluzji ustaleń szczytu, szanse są ogromne, że Unia będzie chciała wykluczyć nasz kraj z procesów decyzyjnych jak najszybciej. Chociażby na zasadzie zawieszenia w prawach członka, w procedurze kontroli praworządności.

Grozi nam Europa nie dwóch, a trzech prędkości - podział na tzw. "starą Unię", nowszych członków i Polskę, która ciągnie w przeciwnym kierunku niż reszta.

Nawet premier Węgier Viktor Orban jest na tyle rozsądny, by współpracę z Brukselą układać sobie przynajmniej poprawnie. Nie chce zostać za burtą. Dlatego m.in. głosował dziś na Donalda Tuska.

Kaczyński – outsider z wyboru?

Z drugiej strony być może tam, gdzie wszyscy widzą zagrożenia, PiS widzi cel. Partia rządząca często zachowuje się, jakby polityka zagraniczna nie bardzo ją interesowała.

Być może PiS zirytowany krytyką ze strony Unii Europejskiej, chce pozbyć się surowego sędziego zapewniając sobie jedynie dostęp do wspólnego rynku.

Straty materialne będą zauważalne, ale być może przez kilka jeszcze do zniesienia. Polska ma zagwarantowane unijne pieniądze do 2020 r., a kolejna perspektywa budżetowa i tak nie będzie już tak atrakcyjna – nasz kraj, przez niemal 15 lat członkostwa rozwinął się na tyle, że niektóre fundusze nie będą nam już przysługiwać.

Zresztą sam Jarosław Kaczyński przyznał już, że na wzroście gospodarczym nie zależy mu tak bardzo.
;

Udostępnij:

Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze