Sprawa niemieckich odszkodowań jest jednym z ulubionych tematów PiS. Wraca, ilekroć polski rząd jest krytykowany na Zachodzie. Tym razem ma uzasadnić prawo do przyjmowania funduszy unijnych przy jednoczesnej odmowie przyjęcia uchodźców. Jednak prezes PiS jest odosobniony w swojej interpretacji prawa międzynarodowego
„Czy (…) za te gigantyczne szkody, których tak naprawdę nie odrobiliśmy do dziś, bo straty w ludziach, straty w elitach są właściwie nie do odrobienia - to trzeba pięciu czy siedmiu pokoleń, żeby to nadrobić - otrzymaliśmy jakiekolwiek odszkodowanie? Nie!” - mówił 1 lipca 2017 roku Jarosław Kaczyński na kongresie Prawa i Sprawiedliwości wzbudzając aplauz na sali. I dodał - „Polska nigdy nie zrzekła się tych odszkodowań”.
Prezes PiS wysuwa ten argument by usprawiedliwić ignorowanie przez rząd Beaty Szydło zobowiązań wobec UE wynikających z zasady solidarności. Solidarność jest w rozumieniu PiS jednostronna - fundusze europejskie po prostu się nam należą i mamy "moralne prawo" odmówić solidarności z krajami członkowskimi - Włochami i Grecją - i nie przejmować od nich uchodźców w ramach programu relokacji.
Ale czy rzeczywiście państwo polskie nigdy nie zrzekło się odszkodowań za straty poniesione podczas II Wojny Światowej? OKO.press sprawdziło.
Przekonanie o tym, że Polska nie zrzekła się niemieckich odszkodowań za II wojnę światową funkcjonuje na konserwatywnej prawicy od dawna. W 2004 roku Prawo i Sprawiedliwość poparło uchwałę Sejmu wzywającą rząd Marka Belki do „wyegzekwowania od Niemiec reparacji wojennych”. Jarosław Kaczyński mówił wówczas, że „nie ma pojednania bez zadośćuczynienia” i nawoływał do budowy „frontu narodowego” w tej sprawie. W tym samym roku prezydent Warszawy Lech Kaczyński powołał zespół , który oszacował straty wojenne stolicy (według raportu: 45 mld 300 mln dolarów). Żadna z tych inicjatyw nie miała formalnych konsekwencji – przez jakiś czas skupiały jednak uwagę mediów i zapewne przyczyniły się do sukcesu PiS w wyborach w 2005 roku.
Ówczesne wzmożenie prawicy związane było przede wszystkim z działalnością niemieckiego Powiernictwa Pruskiego oraz szefowej Związku Wypędzonych - Eriki Steinbach. Dzisiaj sprawa reparacji pojawia się szczególnie w chwilach, gdy UE krytykuje rząd PiS.
Gdy PiS przejmował Trybunał Konstytucyjny, a niemieckie media niepokoiły się stanem polskiej demokracji, Jarosław Kaczyński natychmiast wyciągał argument rozliczeń za zbrodnie hitlerowskich Niemiec. „Jest ciągle wielka, bardzo wielka kwestia rozliczenia naszych wzajemnych stosunków i tego wszystkiego, co Niemcy są nam winni, a są nam winni bardzo, bardzo dużo w każdym wymiarze, począwszy od moralnego, skończywszy na ekonomicznym” - mówił szef PiS.
Na te słowa zdecydowanie zareagował ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec. "Przyłączając się do sowieckiej rezygnacji z reparacji, 24 sierpnia 1953 roku Polska zrezygnowała z wszelkich roszczeń odszkodowawczych wobec całych Niemiec” - napisał Frank-Walter Steinmeier, dziś prezydent Niemiec.
Kaczyński powoływał się na tekst Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa w tygodniku "wSieci" z 2014 roku, który twierdził, że w kwestii zrzeczenia się przez Polskę odszkodowań brakuje kluczowych dokumentów, a sama ich wartość wynosi ponad 2,7 biliona złotych. Według Kostrzewy-Zorbasa deklaracja Polski nie została zarejestrowana w Sekretariacie Generalnym ONZ, więc nie może być uznana za wiążącą.
Jednak twierdzenia Kostrzewy-Zorbasa zostały przez prawników zdyskredytowane. Zrzeczenie bowiem nie dokonało się za sprawą umowy międzynarodowej, a jednostronnego oświadczenia, które nie wymaga rejestracji. Tego zdania było m.in Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które udzieliło takiej odpowiedzi na interpelację jednego z posłów PiS.
Kwestia reparacji i odszkodowań Niemiec wobec Polski jest równie złożona, jak sam porządek polityczny w powojennej Europie. W porozumieniach poczdamskich z 1945 roku to Związek Radziecki - który wywoził wówczas z podbitych niemieckich ziem wszystko, co uznał za cenne - zobowiązał się do pokrycia polskich roszczeń, a Polska zaakceptowała to zobowiązanie.
22 sierpnia 1953 roku ZSRR zrzekł się reparacji ze strony Niemieckiej Republiki Demokratycznej, nowoutworzonego w sowieckiej strefie okupacyjnej we wschodniej części Niemiec państwa satelickiego. Już następnego dnia władze PRL zrobiły to samo – zrzekły się odszkodowań ze strony NRD (od dnia 1 stycznia 1954 roku). W doktrynie państw bloku wschodniego NRD reprezentowała całe Niemcy.
Polska deklaracja była jednostronna i można ją uznać za wymuszoną przez Moskwę - z tego powodu bywa kwestionowana. Znaczna część badaczy uznaje jednak, że była skuteczna w świetle prawa międzynarodowego.
Nie była też kwestionowana przez żaden polski rząd – tak w PRL, jak i w III RP. Za wiążącą uznawał ją Krzysztof Skubiszewski, pierwszy po transformacji minister spraw zagranicznych. Argumentował on, że momentem, w którym można było wnosić roszczenia, było negocjowanie układu pomiędzy Polską Rzeczpospolitą Ludową a Republiką Federalną Niemiec w 1970 roku, a układ na ten temat nic nie mówi.
"To prawda, że okoliczności były niejasne, że nie ma dokumentów" - mówi były minister spraw zagranicznych i były premier Włodzimierz Cimoszewicz. "Ale rzecz w tym, że przez kolejne 60 lat wszystkie kolejne rządy, i PRL, i III RP, nie występowały z żadnymi roszczeniami".
"Sprawę ewentualnych roszczeń państw: zarówno niemieckiego, jak i polskiego, należy więc uważać za zamkniętą" - pisze Robert Grzeszczak, wykładowca Wydziału Prawa i Administracji UW.
Prawo i Sprawiedliwość stale wraca do kwestii niemieckich odszkodowań wojennych. To element polityki nieufności do niemieckiej dominacji w Europie i w UE. Granie poczuciem krzywdy może być nie najgorszą metodą budowania poparcia, jest jednak bardzo złą strategią rozmowy z partnerami międzynarodowymi.
"Kaczyńskiemu brakuje rzeczywistych argumentów w polityce europejskiej" - mówi OKO.press Adam Traczyk, ekspert fundacji Global.Lab zajmującej się problematyką międzynarodową. "W reakcji na działania polskiego rządu już szereg czołowych polityków UE wspomina o możliwości powiązania kwestii wypłaty funduszy z przestrzeganiem zasad praworządności lub solidarnością w kwestiach kryzysu uchodźczego.
Na te zarzuty Kaczyński nie ma dobrej odpowiedzi, więc chwyta się antyniemieckich resentymentów. Powiązanie funduszy europejskich z odszkodowaniami wojennymi jest absurdalne".
Pomysłowość erystyczna Kaczyńskiego nie sprawi, że Polska uniknie konsekwencji swojej odmowy przyjęcia uchodźców. 68-letni polityk, urodzony cztery lata po wojnie, który usiłuje grać kwestią szkód wojennych, nie zostanie potraktowany poważnie przez nikogo poza grupą najzagorzalszych zwolenników PiS. Być może to oni są adresatami jego antyniemieckiej polityki, na reszcie wcale mu nie zależy.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze