Komentując w „Sygnałach Dnia” prezydenckie plany referendum konstytucyjnego marszałek Senatu Stanisław Karczewski powiedział, że konstytucja została „napisana przez środowiska lewicowe”. Nieprawda. Przypominamy, jak było
Marszałek Karczewski urodził się w 1955 roku, powinien więc pamiętać moment uchwalania konstytucji w 1997 roku dość dobrze – a nie jest jeszcze w wieku tak dostojnym, żeby mieć kłopoty z pamięcią. Dlatego zdziwiła nas – chociaż nie zaskoczyła, niestety – opinia Karczewskiego na temat obowiązującej konstytucji RP.
W „Sygnałach Dnia” I PR 18 stycznia 2018 Karczewski komentował prezydenckie plany zmiany konstytucji. Przypomnijmy, że prezydent Duda nawołuje do prowadzenia w Polsce debaty konstytucyjnej i chce namówić sceptyczny PiS do referendum w tej sprawie – które miałoby ustalić, czego Polacy od nowej konstytucji oczekują – 11 listopada 2018 roku, w 100. rocznicę odzyskania niepodległości. Karczewski mówił: "Moje środowisko polityczne nie jest zachwycone tą datą, bo jest ona ważna dla Polaków. Chcemy żebyśmy świętowali w tym okresie. Nie chcielibyśmy, by referendum odbyło się 11 listopada, ale zobaczymy. Będziemy rozmawiać, za dwa tygodnie kolejne spotkanie". Argument, że 11 listopada nie można przeprowadzić referendum konstytucyjnego ponieważ „to data ważna dla Polaków” wydaje nam się dość wywrotny – równie dobrze można argumentować, że referendum wtedy powinno się odbyć właśnie dlatego, że to data ważna dla Polaków. To jednak opinia marszałka Karczewskiego – oraz, jak się zdaje, jego kolegów z PiS. Przy okazji marszałek Karczewski wypowiedział się jeszcze o konstytucji:
Napisana 20 lat temu przez środowiska lewicowe konstytucja z pewnością wymaga zmiany.
Karczewski może oczywiście uważać, że konstytucja wymaga zmiany (chociaż taki pogląd był przywoływany jako usprawiedliwienie PiS przez obrońców przeprowadzonego przez tę partię zamachu na Trybunał Konstytucyjny w 2015 roku i Krajową Radę Sądownictwa w 2016).
Marszałek senatu zupełnie mija się z prawdą twierdząc jednak, że konstytucja została „napisana przez środowiska lewicowe”.
Jest to chętnie powtarzana przez PiS nieprawda – np. w maju 2017 roku sędzia TK z nadania PiS, Mariusz Muszyński, twierdził, że konstytucja została uchwalona bez „uwzględniania postulatów partii prawicowych”. Muszyński miał więcej racji niż Karczewski, ale też się mylił.
Zanim jednak opowiemy, co się wydarzyło 20 lat temu, warto przypomnieć marszałkowi Karczewskiemu:
Konstytucja odwołuje się do wartości chrześcijańskich i humanistycznych. Definiuje Polskę jako państwo prawa, zawiera podstawowe prawa i obowiązki oraz określa polski ustrój jako demokrację liberalną. Preambułę do niej ułożył Tadeusz Mazowiecki na podstawie tekstu Stefana Wilkanowicza, redaktora naczelnego „Znaku”.
Ani Tadeusz Mazowiecki, ani Stefan Wilkanowicz nie mieli nic wspólnego z lewicą. Obaj byli działaczami katolickimi, bliskimi chadeckiemu centrum.
Konstytucję uchwalono za rządów postkomunistycznego SLD – w 1997 roku prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, a premierem Włodzimierz Cimoszewicz. Z partii postsolidarnościowych w Sejmie najważniejsza była wtedy Unia Wolności, która odegrała kluczową rolę przy pisaniu konstytucji (i nie była partią lewicową). Wybory 1993 roku prawica, podzielona na wiele partii i skłócona, sromotnie przegrała – w większej części znalazła się poza parlamentem. W Sejmie reprezentowała ją tylko Konfederacja Polski Niepodległej, która zresztą rozpadała się w trakcie kadencji na jeszcze mniejsze grupy.
Konstytucję uchwalono więc nie tylko głosami postkomunistów, ale także partii postsolidarnościowych – centrowo-liberalnej Unii Wolności i lewicowej Unii Pracy.
W lutym 1997 roku Unia Wolności zaproponowała przeprowadzenie referendum zatwierdzającego konstytucję 25 maja. „Ma to uchronić konstytucję przed uwikłaniem jej w wyborczą walkę polityczną” – pisała wówczas „Gazeta Wyborcza”. 3 lutego Ernest Skalski pisał na jej łamach: „Projekt nowej konstytucji próbuje godzić ogień z wodą. Lecz jeśli nawet prawica go obali, następna konstytucja też będzie wynikiem wzajemnych ustępstw. Albo nie będzie jej wcale. Projekt ustawy zasadniczej opracowany przez komisję konstytucyjną Zgromadzenia Narodowego jest daleki od ideału. A parlament, w którym zabrakło reprezentacji sporej części wyborców, nie stanowi dobrego forum do uchwalania konstytucji. Tym bardziej, że już za kilka miesięcy wybierzemy inny Sejm i inny Senat”.
Partie prawicowe ostro krytykowały nie tylko zapisy w samym projekcie (nie znalazł się w nim m.in. jednoznaczny zakaz przerywania ciąży), ale przede wszystkim w ogóle kwestionowały prawo parlamentu wybranego w 1993 roku do uchwalenia ustawy zasadniczej – dlatego że uważały go za niereprezentatywny (prawie nie było w nim prawicy).
Prawica przygotowała własny projekt konstytucji i nazwała go „obywatelskim”. Chciała, aby w referendum Polacy mogli na niego zagłosować. Jej kampania była dość skuteczna: według badań OBOP w lutym 1997 roku projekt „obywatelski” poparłoby 34 proc. Polaków, a parlamentarny – 25 proc.
Aż 41 proc. Polaków uważało, że ówczesny parlament nie powinien uchwalać konstytucji i że należy zaczekać na wybory.
W OKO.press przypominaliśmy w 20. rocznicę uchwalenia konstytucji atmosferę, która temu towarzyszyła. Przeciwnicy twierdzili, że jest "masońska" (Radio Maryja), lider "Solidarności" Marian Krzaklewski mówił o "nowej Targowicy".
W Zgromadzeniu Narodowym senatorowie „S” zgłosili jako wniosek mniejszości cały „obywatelski” projekt. Trwały próby kompromisu: Marian Krzaklewski, szef AWS, miał przedstawić swoje poprawki do projektu parlamentarnego w Sejmie. Ostatecznie jednak stanowiska okazały się zbyt rozbieżne – Krzaklewski w Sejmie nazwał konstytucję projektem „ustroju dryfującego”, w którym kompetencje są zbyt rozdzielone pomiędzy prezydenta i rząd.
Spór dotyczył też kwestii ideologicznych, zwłaszcza zawartych w preambule. Projekt „obywatelski” rozpoczynał się następująco:
„My, Naród Polski: – pomni naszych ponadtysiącletnich dziejów związanych dziedzictwem wiary i kultury chrześcijańskiej, tradycji I Rzeczypospolitej i chlubnej Konstytucji 3 maja, męstwa, honoru i wytrwałości pokoleń Polaków walczących o wolność Ojczyzny, dokonań II Rzeczypospolitej w utrwalaniu niepodległego bytu oraz jej obu Konstytucji, znaczenia walki Narodu z obu najeźdźcami podczas II wojny światowej, w tym roli legalnych Władz Rzeczypospolitej za granicą i polskiego państwa podziemnego (…)”.
Taki początek budził obawy ludzi niewierzących oraz tych, którzy sądzili, że konstytucja powinna odwoływać się do wszystkich obywateli, a nie tylko tych, którzy uważają się za należących do narodu polskiego (obywatelami RP są nie tylko Polacy, ale też ludzie innych narodowości).
Ugrupowania prawicowe wzywały do bojkotu referendum konstytucyjnego lub do głosowania na „nie”. Z tego powodu obniżono próg ważności referendum, znosząc wymóg, aby wzięło w nim udział ponad 50 proc. dorosłych Polaków.
Kampania była brutalna: nową konstytucję w mediach prawicowych oskarżano m.in. o to, że jest antypolska, antynarodowa i nie chroni „życia poczętego”.
Konstytucja w referendum przeszła o włos i przy bardzo niskiej frekwencji. Głosowało zaledwie 42,86 proc. uprawnionych, w tym „za” – tylko 53,45 proc. spośród tych, którzy w ogóle wybrali się do urn. W województwach Polski wschodniej i południowej odsetek głosów na „nie” przekroczył 70 proc.
Marszałek Karczewski to wszystko powinien doskonale pamiętać. Czemu więc opowiada głupstwa?
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze