0:000:00

0:00

Program „Kasta” w TVP Info - według zwiastuna - ma przedstawiać „historie ludzi pokrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości i kontrowersyjne wyroki sądów”.

Przeczytaj także:

Kapcie nie pospadały widzom nie dlatego, że nieszczęście, które dotknęło ludzi przedstawionych w reportażu, było za małe lub za mało widowiskowe. Po prostu reporterzy przedstawili sprawę nieudolnie, tak, że nie można się było zorientować, jaki był naprawdę przebieg wypadków. Już nie mówiąc o tym, że nie potrafili zrobić materiału po prostu atrakcyjnego dla widza.

Albo sami nie rozumieli sprawy, którą opowiadali, albo zaciemnili świadomie, żeby nie można było ocenić, czy sądy w tej sprawie zawiniły.

A żeby przekonać widzów, że to, co zobaczyli, było „szokujące”, „skandaliczne” i świadczy przeciw „kaście”, zaproszono na koniec do studia komentatorów. I oni powtarzali, że to „szok i niedowierzanie”. Znowu: ogólnie, nie wnosząc nic do wiedzy widzów na temat faktów.

Historia państwa Szypulskich

A faktów jest tylko tyle, że przedstawiono nam historię dziewięcioosobowej rodziny państwa Szypulskich z Olsztyna (rodzice i siedmioro dzieci), która w 1998 roku dostała nakaz eksmisji za niepłacenie czynszu za mieszkanie w Spółdzielni Pojezierze.

Małżonkowie przyznają, że nie płacili, bo nie mieli z czego. Spółdzielnia skierowała sprawę do sądu o eksmisję.

  • Z reportażu nie dowiadujemy się, czy państwo Szypulscy próbowali się dogadać ze spółdzielnią przed wyrokiem.
  • Nie dowiadujemy się, czy przyszli na rozprawę w sprawie eksmisji, czy przedstawili swoją sytuację.
  • Nie wiemy, czy odwołali się od wyroku.

Można podejrzewać, że nie, bo nie mieli prawnika, a pani Szypulska podkreślała, że nie zna się na prawie ani na sądach.

Spółdzielnia wygrała i sprawa o eksmisję poszła do komornika. W tym czasie państwo Szypulscy pożyczyli pieniądze i chcieli spłacić dług, ale prezes spółdzielni powiedział, że jest za późno, bo jest już nakaz komorniczy.

Komornik eksmisję przeprowadził, gdy bohaterka reportażu była w zaawansowanej ciąży. Rodzina przeniosła się do teściów na wieś, a komornik zawiózł tam ich meble. Po jakimś czasie państwo Szypulscy dowiedzieli się, że w mieszkaniu po nich zamieszkała córka głównej księgowej spółdzielni. Czyli sprawa wyglądała na celowe pozbawienie ich mieszkania, by móc w nim umieścić kogoś innego.

Tajemnicze procesy

Po wielu latach procesów (nie wiemy, kto je wszczynał, w ilu sprawach, ile było wyroków, jakich, ile razy uchylanych) i po interwencji senator Lidii Staroń Sąd Okręgowy w Elblągu skazał główną księgową Spółdzielni Pojezierze (nie poinformowano widzów, za jakie przestępstwo) na rok więzienia w zawieszeniu i zwrot państwu Szypulskim wkładu budowlanego za mieszkanie: 22,9 tys. zł. A Sąd Okręgowy w Olsztynie wydał nieprawomocne orzeczenie, zasądzając na ich rzecz 80 tys. zł – nie wiemy od kogo.

Mieszkanie dziś jest warte ok. 250 tys., a więc autorzy reportażu zakładają, że takie powinno być odszkodowanie. Tyle że po pierwsze, ponad 20 lat temu mieszkanie było warte dużo mniej, a po drugie, do odszkodowania nie wlicza się hipotetycznych zysków, np. z tego, że po latach mogli mieszkanie sprzedać z zyskiem. Nawet utracone korzyści trzeba precyzyjnie udowodnić: że na pewno by były i ile by wynosiły.

Państwa Szypulskich niewątpliwie dotknęło nieszczęście. Tylko jaka w tym wina sądów?

A gdzie wina sądów?

Winę sądów autorzy reportażu wyjaśnili dziwnie: że prezes Spółdzielni Pojezierze, wobec którego przez siedem lat prowadzono śledztwo, a potem je umorzono, dostał 2 mln odszkodowania za niesłuszny pobyt w areszcie (osiem miesięcy).

Natomiast rodzinie Szypulskich zasądzono w sumie nieco ponad 100 tys. odszkodowania, i to większość nieprawomocnie. Tylko gdzie tu związek?

Przypomina się abstrakcyjny dowcip: „jeden facet miał samochód, a drugi - szkarlatynę. I gdzie jest sprawiedliwość?”.

Z jednym można się zgodzić: 2 mln zł odszkodowania za osiem miesięcy aresztu to w polskich realiach naprawdę wysoka kwota. Zdarza się, ale przeciętne odszkodowanie za oczywiście niezasadny areszt to 50 tys. zł. Ale nawet nie wiemy, czy te 2 mln utrzymały się w apelacji.

Na koniec programu prowadzący zapowiedział, że w kolejnych odcinkach będzie o przekrętach w Spółdzielni Pojezierze i o nieprawościach jej prezesa. I znowu: co tu winni sędziowie?

Bomba nie wypaliła

Autorzy programu „Kasta” nie wzięli sobie do serca zasady Hitchcocka, że dobry thriller powinien się zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma rosnąć. Ich historia była opowiedziana nieciekawie, nierzetelnie i nieprzekonująco.

Ale wszystko przed nami. Telewizja podaje specjalny adres mailowy, pod który mogą się zgłaszać „pokrzywdzeni przez wymiar sprawiedliwości”. Wyraźnie dziennikarzom nie chciało się poszukać samodzielnie. Pierwszą historię wzięli od senator Staroń, następne mają być od widzów – jak w programie „Sprawa dla reportera”.

Tyle że zrobienie dobrego, rzetelnego materiału na podstawie relacji jednej strony nie jest możliwe. A żeby samemu tę sprawę rozwikłać – trzeba mieć warsztat dziennikarski o wiele lepszy niż ten zaprezentowany w pierwszym odcinku programu „Kasta”.

Jakoś mi się wydaje, że autorzy programu sami rozbroili bombę, której odpaleniem straszyli.

Ewa Siedlecka jest publicystką „Polityki". Ten tekst ukazał się na jej Blogu Konserwatywnym.

;

Udostępnij:

Ewa Siedlecka

Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.

Komentarze