0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Media narzekały ostatnio, że z podkomisją smoleńską Antoniego Macierewicza nie można się skontaktować. Próby podejmowały m.in. "Wyborcza" i TVN. Milczał telefon, nie przychodziły odpowiedzi na mejle, nie mówiąc już o dostaniu się do biura. Śladów aktywności podkomisji nie widać też na jej stronie internetowej, bo ostatnia aktualność jest z... 10 września 2018 roku. Na stronie podkomisji już od dłuższego czasu nie można znaleźć listy jej członków, a gdy wpiszemy w Google hasło "podkomisja smoleńska skład", to wyświetla się komunikat "Bardzo nam przykro, ale podana strona została wstrzymana do publikacji". Dlatego

pojawiła się uzasadniona wątpliwość, czy podkomisja w ogóle jeszcze istnieje i czy coś jeszcze robi.

Niespodziewanie po południu 9 kwietnia 2019 roku - a więc dzień przed 9. rocznicą katastrofy smoleńskiej - na znanym prorządowym portalu wpolityce.pl ukazał się tekst pt. "Podkomisja smoleńska przedstawia stan swoich prac. Jest wniosek do prokuratury przeciwko Jerzemu Millerowi i członkom KBWLLP!". Tekst omawiał nowy, 18-stronicowy komunikat podkomisji o stanie jej prac i do niego linkował (na stronę podkomisji, choć nie wykazano go w dziale "aktualności").

Ale komunikat po kilku godzinach - z niewiadomych przyczyn - zniknął spod podanego adresu internetowego.

Skany dokumentu są dostępne na stronie cytowanego prawicowego medium, a nam udało się go ściągnąć, zanim został zdjęty (udostępniamy go tu).

Przeczytaj także:

Podkomisja chce wsadzić Millera

Zacznijmy od końca. "W dniu 9 kwietnia 2019 r. Podkomisja do Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego skierowała do Prokuratury wniosek o możliwości popełnienia przestępstwa przez Przewodniczącego Jerzego Millera oraz członków KBWL LP [...]. Osobny wniosek Podkomisja złożyła wobec Przewodniczącego KBWL LP Jerzego Millera" - czytamy w ostatnim, zamykającym raport, akapicie.

"Wniosek dotyczy zaniechań, dotyczy fałszerstw, jakich się dopuszczono, dotyczy niedopełnienia obowiązków oraz dotyczy samego pana Millera, który poświadczając w podpisanym z Rosjanami memorandum prawdziwość czarnych skrzynek i zgadzając się na danie Rosjanom gwarancji, że oni mogą je oddać, kiedy będą chcieli, popełnił przestępstwo z art. 129" - mówił Antoni Macierewicz po południu 9 kwietnia na antenie Polskiego Radia.

Wymieniony przepis brzmi: "Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".

Jak dodał eksminister obrony, wniosek do prokuratury to efekt badań podkomisji. Przyjrzyjmy się więc jej ustaleniom zawartym w najnowszym komunikacie.

"Ślady materiałów wybuchowych" czy "ślady substancji do produkcji materiałów wybuchowych"?

Zdaniem zespołu Antoniego Macierewicza - tu akurat nic się nie zmieniło - przyczyną katastrofy smoleńskiej była eksplozja. "Podkomisja przeanalizowała zrealizowane w 2013 roku przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji (CLKP) badania i stwierdziła, że ujawniły one obecność śladów materiałów wybuchowych na 107 spośród 215 pobranych próbek" - czytamy w komunikacie. Badania te zostały rzekomo potwierdzone ustaleniami podległego brytyjskiemu Ministerstwu Obrony Forensic Explosives Laboratory, dokonanymi na zlecenie polskiej prokuratury.

Od razu rzuca się w oczy to, że w cytowanym wyżej fragmencie nie ma ani słowa o trotylu, który nie pojawia się też w całym komunikacie podkomisji. A zapisy raportu wydają się być niespójne z ustaleniami dziennikarzy pro-PiSowskiego tygodnika "Sieci" (nr 12 (330) 2019), którzy pisali, że w raporcie Anglików mowa jest o tym, że na większości próbek znaleziono ślady substancji używanych do produkcji materiałów wybuchowych ("chodzi o trotyl, ale też inne składowe").

Natomiast Antoni Macierewicz w wywiadzie udzielonym "Gazecie Polskiej" (14 (1338) 2019) mówił, że "brytyjskie laboratorium stwierdziło fakt obecności materiałów wybuchowych, a nie »substancji służących do produkcji tym materiałów«". I wskazuje na trotyl, RDX (heksogen) i pentryt.

Wygląda więc na to, że mamy dwie narracje medialne na temat raportu Forensic Explosives Laboratory. Ale ponieważ nie jest on publiczny, to nie można ich odnieść do źródła.

Gdzie się podziała bomba termobaryczna?

"Autorzy raportu CLKP jednoznacznie wskazali, że w próbkach pobranych podczas ekshumacji zwłok ofiar katastrofy oraz z powierzchni wytypowanych miejsc i elementów ze szczątków samolotu nie ujawniono śladów pozostałości materiałów wybuchowych oraz substancji będących produktami ich degradacji" - mówi OKO.press dr Maciej Lasek, ekspert od katastrof lotniczych, jeden z autorów raportu Millera, były członek KBWLLP.

Dodaje, że na podstawie przeprowadzonych oględzin miejsca zdarzenia, szczątków samolotu oraz analizy dokumentacji procesowej stwierdzono, że szczątki samolotu nie noszą śladów wskazujących na działanie wybuchu. A wąski obszar miejsca wypadku, rozłożenie rozbitych szczątków samolotu i ciał ofiar oraz ich wygląd nie noszą cech charakterystycznych dla wybuchu przestrzennego - "to znaczy mieszanin paliwowo-powietrznych lub pyłowo-powietrznych".

"Dlaczego te opinie - CLKP i podkomisji - tak bardzo się różnią od siebie? Dlatego, że tą pierwszą przygotowali profesjonaliści, a tę drugą amatorzy" - dodaje ironicznie, komentując komunikat zespołu Antoniego Macierewicza.

Za to w komunikacie podkomisji nie znajdziemy już nic o bombie termobarycznej. Jeszcze w 2017 roku podkomisja jej eksplozję uznała za przyczynę katastrofy, nie wykluczała też takiego scenariusza w "Raporcie Technicznym" z 2018 roku. W tym celu wysadziła nawet eksperymentalnie barak, który miał symulować kadłub samolotu. Eksperyment został obśmiany przez ekspertów.

Eksplozja w skrzydle

Podkomisja w komunikacie wskazuje też na znane już wcześniej rzekome "dowody" tego, że 10 kwietnia 2010 roku doszło do czegoś innego niż wypadek lotniczy. "Na eksplozję jako przyczynę badanego zdarzenia wskazują też m.in. prowadzone przez Podkomisję badania śladów zniszczeniowych na częściach samolotu zidentyfikowanych na wrakowisku, a zwłaszcza na szczątkach końcówki lewego skrzydła [...]" - czytamy w dokumencie. Innymi słowy, podkomisja nadal utrzymuje, że przyczyną utraty skrzydła nie było uderzenie w brzozę, ale wybuch.

Pisano już o tym wielokrotnie, ale nie ma żadnych dowodów na to, że samolot stracił skrzydło w ten sposób. Dobrze widać to na zdjęciach, na których skrzydło wygląda tak, jakby ucięto je nożem:

Źródło: http://faktysmolensk.niezniknelo.com

W komunikacie czytamy, że badania podkomisji "potwierdziły możliwość zastosowania w skrzydle materiału wybuchowego o niewielkiej gramaturze (70 g), zdolnego do zniszczenia konstrukcji w sposób liniowy (materiał wybuchowy o szerokości 5 mm i grubości 1 mm), umocowanego w warunkach dostępu do wewnętrznej części kesonu bakowego w skrzydle i zabezpieczonego przed działaniem paliwa lotniczego, w sposób uniemożliwiający jego detekcję podczas kontroli pirotechnicznej".

Ale kto i jak miałby ten ładunek wybuchowy zamontować? Tego już się od podkomisji nie dowiemy.

Podwójny zamach

W komunikacie - tak jak w poprzednich latach - padają zarzuty pod adresem rosyjskiej obsługi lotniska w Smoleńsku, przed którym roztrzaskał się Tupolew. Dowiadujemy się, że kontrolerzy lotu "musieli [...] wiedzieć, że ich działania mogą doprowadzić do katastrofy", a "podejmowane przez nich działania miały cechy działań pozorowanych". Tu dochodzimy do tezy kluczowej: "za prawdopodobne należy uznać, że rosyjscy kontrolerzy lotów działali zgodnie z rozkazami przełożonych w Smoleńsku i w Moskwie, którzy realizowali przygotowany plan". To był właśnie powód, dla którego "świadomie podawali oni polskiej załodze fałszywe informacje, dotyczące położenia samolotu".

Czyli - mówiąc wprost - eksperci Antoniego Macierewicza po raz kolejny - robili to i w 2017, i w 2018 roku - sugerują nam hipotezę podwójnego zamachu. Bo - z jednej strony - w skrzydle wybuchła bomba, a - z drugiej - kontrolerzy tak naprowadzali polskiego Tupolewa, by ten się rozbił.

Pomijając już to, że jest to czysta teoria spiskowa, bo wątpliwości budzi jej spójność. Jeśli za "zamachem" - to nie jest wyrażone w komunikacie wprost, ale sugerowane w kilku miejscach - stali Rosjanie, to jaki był sens jednoczesnego podłożenia ładunku i katastrofalnego prowadzenia samolotu przez rosyjską wieżę kontrolną? No chyba, że ktoś inny odpowiada za wybuch w skrzydle, ale kto? O żadnej z tych rzeczy raport nawet nie wspomina.

Prawdziwe przyczyny katastrofy

Te zostały już określone przez komisję Millera w 2011 roku. Jerzy Miller był w latach 2009-2011 ministrem MSWiA. Działająca w latach 2010-2011 pod jego przewodnictwem rządowa komisja przygotowała „Raport końcowy z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu Tu-154m nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 r. w rejonie lotniska Smoleńsk Północny”.

Zgodnie z jej ustaleniami, główną przyczyną wypadku były błędy polskiej załogi i niekompetencja kontrolerów rosyjskich. Oto główne z nich:

  • wyznaczenie na dowódców samolotu niedoszkolonych pilota i nawigatora,
  • zejście przez pilota poniżej minimalnej wysokości zniżania,
  • zbyt szybkie opadanie,
  • nieuwzględnienie fatalnych warunków atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią,
  • zbyt późna decyzja o rezygnacji z lądowania (odejściu na drugi krąg).

To wszystko doprowadziło do zderzenia z brzozą, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, utraty sterowności samolotu i zderzenia maszyny z ziemią. Wcześniej samolot obrócił się „na plecy” i uderzył o podłoże najbardziej delikatną częścią, czyli górnym poszyciem kadłuba. Powiększyło to rozmiary zniszczeń. Inną ich przyczyną był jeden z silników, który „przeorał” kabinę pasażerską.

Wykluczono jakoby katastrofa była wynikiem zamachu.
;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze