0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Krzysztof Hadrian / Agencja GazetaKrzysztof Hadrian / ...

O zasadzie „ordo caritatis” mówił - według relacji prof. Urszuli Glensk z Uniwersytetu Wrocławskiego — premier Mateusz Morawiecki podczas niepublicznego spotkania z protestującymi przeciwko polityce rządu w sprawie uchodźców naukowcami 1 października 2021 roku.

„Najbardziej przykry był dla mnie moment, w którym Morawiecki opowiedział nam o «ordo caritatis», że jest porządek miłosierdzia, premier zaznaczył ręką na stole, że najpierw dbamy o rodzinę, o bliskich, potem o nasze otoczenie, a dopiero później ten krąg troski się rozszerza…”.

Od 2015 roku na zasadę „ordo caritatis” powołują się prorządowe media - np. tutaj. Prawicowe media powoływały się przy tym m.in. na cytaty z homilii kard. Stefana Wyszyńskiego (więcej o nich napiszemy niżej).

We wrześniu 2015, w czasie kampanii wyborczej użył tych słów Jarosław Kaczyński podczas wystąpienia w Sejmie - również w sprawie uchodźców - co wywołało ripostę ówczesnej premier Ewy Kopacz.

Według prawicy oznacza to tyle, że najpierw trzeba „kochać swoich”.

OKO.press postanowiło zapytać eksperta o to, jak należy rozumieć zasadę „ordo caritatis”. Opowiedział nam o tym dr Sebastian Duda, teolog, filozof, redaktor kwartalnika „Więź”.

Adam Leszczyński, OKO.press: Politycy prawicy tłumaczą wypychanie uchodźców na granicę polsko-białoruską chrześcijańską zasadą „ordo cartitatis”. Co to znaczy?

dr Sebastian Duda: Po łacinie to znaczy „porządek miłości”. To pojęcie chrześcijańskie o tyle, że jest pewnym elementem filozofii św. Tomasza z Akwinu. W ewangeliach się nie pojawia.

Jaki jest jego sens?

Miłość jest podstawową zasadą etyki chrześcijańskiej, co wynika z Nowego Testamentu. W ewangeliach miłość bliźniego to przykazanie przytoczone przez Jezusa - „miłuj bliźniego jak siebie samego” - jako drugie z najważniejszych przykazań. Chrześcijanie uważają, że Bóg jest miłością.

Św. Tomasz z Akwinu w średniowieczu oparł swoją racjonalną refleksję na pojęciu „ordo caritatis”. Oczywiście trzeba kochać bliźniego, takie jest przykazanie w chrześcijaństwie, ale - zauważył - wiadomo, że nie da się wszystkich kochać tak samo i w równy sposób, choćby z tego powodu, że nie ze wszystkimi mamy kontakt, a z niektórymi nawet wcale go nie mamy. Miłość do tych, których nie znamy wcale, jest absolutnie abstrakcyjna. W związku z tym kochamy tych, którzy są najbliżej nas, czyli rodziców, żonę, dzieci bliższych krewnych, oczywiście przyjaciół, znajomych, współziomków, współwyznawców i tak dalej. Te „zakresy miłości” są coraz szersze.

Całe to pojęcie wychodzi więc z takiej prostej obserwacji: że miłość realizuje się w zależności od stopnia bliskości z daną osobą.

Czy to znaczy, że uchodźców wolno kochać mniej, a więc gorzej ich traktować?

Nie. Pojęcie św. Tomasza przeszło do etyki katolickiej, do katolickiej teologii moralnej, ale nie jest to pryncypium, czyli taka zasada, która jest absolutna. Jednak absolutną zasadą jest występowanie z miłością do bliźniego.

Kim jest bliźni?

To jest już powiedziane w Ewangelii. Zwykle się przywołuje zupełnie słusznie przypowieść o dobrym samarytaninie albo miłosiernym samarytaninie. Nie wiem, czy mam przypominać?

Tam samarytanin - czyli taki wyrzutek społeczny dla Żydów w pierwszym wieku - pomaga człowiekowi, który został pobity przez zbójców i opatruje go, nie znając go wcale, ale widząc, że człowiek jest w potrzebie. Na pewno w kontekście tej przypowieści - gdyby zastosować pryncypialnie „ordo caritatis” tak, jak go się używa w dyskursie politycznym polskim - to nie trzeba byłoby pomagać pobitemu człowiekowi. Nie był przecież nikim bliskim dla samarytanina.

W przypowieści jest pokazane to, co jest tu problemem. Kapłan i lewita - dwie inne postaci w przypowieści, o znacznie wyższym statusie społecznym - uważali, że powinni po prostu pójść sprawować kult w świątyni jerozolimskiej. Zostawili więc człowieka w potrzebie. Natomiast samarytanin, który był dla Żydów w pierwszym wieku kimś w rodzaju heretyka, jednak mu pomógł. Jezus bardzo wyraźnie mówi, jak ta zasada realizowania miłosierdzia powinna wyglądać. Jeżeli człowiek jest w potrzebie, nie stosuje się do tego jakiś abstrakcyjnych racjonalnych uzasadnień prowadzących do tego, aby nic nie zrobić. Należy pomagać i kropka.

Kościół nadal tak myśli?

To zostało przypomniane bardzo mocno w ostatniej encyklice Franciszka „Fratelli tutti”, która jest zbudowana wokół refleksji na temat przypowieści o dobrym samarytaninie. Franciszek wprost nie krytykuje zasady „ordo caritatis”, ale wyraźnie mówi, na czym ma polegać realizacja miłosierdzia w codzienności, w praktyce. Nie można, mówi papież, posługiwać się takimi abstrakcyjnymi kategoriami, ponieważ ostatecznie sprowadza się to wtedy do uzasadnienia egoizmu, takiej postawy „bliższa koszula ciału”. Do tego przysłowia sprowadza się wówczas subtelne wyrażenie łacińskie „ordo caritatis”. Tyle że wówczas nie chodzi o żadną miłość, tylko własny egoizm.

W jednym z prorządowych mediów znalazłem taki cytat kazania prymasa Stefana Wyszyńskiego z 1976 roku: „Nie oglądajmy się na wszystkie strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. Chciejmy patrzeć w ziemię ojczystą, na której wspierając się, patrzymy ku niebu. Chciejmy pomagać naszym braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie – aby nie ulec pokusie «zbawiania świata» kosztem własnej Ojczyzny”.

Na pewnym poziomie to prawda: oczywiście nie można się zajmować całym światem, prowadząc do anihilacji własnego bytu. Przykazanie ewangeliczne brzmi: „miłuj bliźniego swego jak siebie samego”, czyli żeby miłować bliźniego, trzeba mieć dobre podejście do własnego dobrostanu. Ale zapominamy o jednym: w Ewangelii św. Jana jest przykazanie, które jest - jak gdyby - „nadprzykazaniem” wobec tego, które zacytowałem. Jezus mówi w pewnym momencie, że nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Zawsze ostatecznie sprowadzamy pytanie do tego, kto jest naszym bliźnim. Na ile pomoc może być skuteczna w odniesieniu do antypodów, do krajów na drugim końcu świata? Czasami bywa skuteczna, zwłaszcza dziś, w zglobalizowanym systemie naczyń połączonych. Na pewno nie była w 1976 roku, kiedy prymas Wyszyński mówił, co pan zacytował.

Nie traktuję tego w kategoriach wzywania do egoizmu narodowego, tylko właśnie o takiej refleksji, która jest oparta na „ordo caritatis” ale niekoniecznie stoi w sprzeczności z ewangelią.

Jeżeli nacjonaliści traktują to jako wezwanie do egoizmu narodowego - to jest nieporozumienie. Trzeba widzieć myśl Wyszyńskiego w szerszym kontekście. On zawsze odnosił się do ewangelii.

To nie znaczy, że pewnych fragmentów prymasa nie czyta się w kontekście egoizmu narodowego. Ale interes narodowy, czy egoizm narodowy to nie są kategorie ewangeliczne.

Wielu biskupów wspiera dziś nacjonalistów.

Warto pamiętać, że jakieś 110 lat temu, zanim Kościół wszedł w sojusz z Narodową Demokracją - nacjonalistami Romana Dmowskiego - pojęcia „egoizmu narodowego” czy „interesu narodowego” były bardzo ostro krytykowane przez biskupów. Sojusz Kościoła z endecją nastąpił na dobre dopiero po przewrocie majowym w 1926 roku.

Oczywiście wielu katolików i zapewne wielu biskupów myśli w kategoriach egoizmu narodowego i wydaje im się, że można to pogodzić z ewangelią. Ale to jest nieprawda.

Śledzi pan to, co Kościół mówi o uchodźcach?

Śledzę. Trzeba pamiętać, że nawet jeśli biskupi myślą w tych kategoriach, o których mówiłem, to nie mogą się wprost przeciwstawić nauczaniu Watykanu. Tymczasem - jak wspominałem - ostatnia encyklika nie pozostawia wątpliwości, jaka powinna być interpretacja ewangeliczna tej sytuacji.

Pod tym względem kwestia uchodźcza jest bardzo podobna do kwestii pedofilskiej w Kościele. Nie można już dalej nie zauważać problemu. Można to u nas robić przez pewien czas, ale ostatecznie zawsze się okazuje, że Kościół polski istnieje w systemie naczyń połączonych z Kościołem powszechnym i nie jest żadną wyspą. To znaczy, po pierwsze, że dotykają go te same problemy, które występują gdzie indziej, a po drugie nie może funkcjonować w zupełnej izolacji od nauczania papieskiego.

Tymczasem papież Franciszek daje bardzo jasną dyrektywę na temat wspomagania uchodźców. Wówczas więc pojawiają się takie próby reinterpretacji - wyciąga się pojęcia takie, jak „ordo caritatis”, co ma sugerować, że my w Polsce mamy lepszą wersję katolickości niż Franciszek.

To oczywiście jest nieporozumienie i naginanie doktryny katolickiej do doktryn egoizmu narodowego.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze