Jak śmierć lorda Carnarvona sto lat temu stała się zarzewiem opowieści o „klątwie Tutanchamona”? I co ma z nią wspólnego „klątwa Kazimierza Jagiellończyka”? Przypominamy fakty o słynnych odkryciach i domniemanych klątwach – sprzed stu i sprzed pięćdziesięciu lat
Większości z nas faraon Tutanchamon nie kojarzy się z niczym innym poza grobowcem, skarbami i klątwą. Dwie pierwsze z tych rzeczy, to fakt. Trzecia jest tylko mitem.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofamy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach.
Odkrywca grobowca Tutanchamona, brytyjski archeolog i egiptolog Howard Carter, poświęcił długie lata na badania w kraju nad Nilem. Swego odkrycia w Dolinie Królów nie dokonał przypadkiem, lecz po latach żmudnych i niebezpiecznych poszukiwań. Miał do czynienia z rabusiami grobów, zaliczył niejedno niepowodzenie, nad jego pracami wisiało widmo finansowej katastrofy. Gdy wydawało się, że wielkie odkrycie, o którym tak marzył, wymyka się mu z rąk, nastąpił przełom. 4 listopada 1922 roku jego robotnicy odkopali w Dolinie Królów tajemnicze schody.
„Przyszedłszy na teren wykopalisk, zdziwił się niezwykłą ciszą, jaka panowała; cała praca stanęła, a robotnicy powitali go radosnemi okrzykami, gdyż jeden z nich natrafił na schody. Mr Carter sam przekonał się o tem; rzecz nie ulegała wątpliwości. Usuwanie gruzów trwało dzień cały. Następnego dnia oczyszczono miejsce do tego stopnia, że ukazały się schody starannie wykończone, prowadzące... lecz dokąd? Poprzednie rozczarowania doradzały nieufność wobec najbardziej nawet obiecujących pozorów. Grób, do którego wiodły schody, mógł się przecież też okazać niedokończonym. W miarę postępu prac nadzieja wzrastała coraz bardziej, zanim jeszcze odsłonięto górną część masywnych wrót” – czytamy w naznaczonej romantyzmem dawnej archeologii klasycznej książce „Wieczność piramid i tragedia Pompei” Williama Henry’ego Boultona.
Dopiero pod koniec miesiąca, 26 listopada 1922 roku, po żmudnych pracach wykopaliskowych, Howard Carter mógł przekonać się, co jest za tajemniczymi wrotami. To był, jak wspominał, „najpiękniejszy dzień w jego życiu”. Przy odpieczętowaniu drzwi i odgruzowywaniu wejścia towarzyszył mu m.in. Lord Carnarvon, egiptolog i sponsor ekspedycji. „Poszerzywszy nieco otwór, wstawiłem świecę i zajrzałem do wnętrza. Lord Carnarvon, jego córka, Lady Evelyn, i Callender, jego asystent, stanęli obok pełni trwożnego oczekiwania na mój wyrok. Z początku nie mogłem niczego dojrzeć, gorące powietrze, wydobywające się z komory, powodowało drganie płomyka świecy. Lecz gdy oczy moje przyzwyczaiły się do oświetlenia, z mgły poczęły zwolna wyłaniać się szczegóły pokoju. Dziwne zwierzęta, posągi i złoto – wszędzie błysk złota. Przez chwilę – dla innych musiało to zdawać się wiecznością – oniemiałem z podziwu i kiedy Lord Carnarvon, nie mogąc dłużej ustać, zapytał mnie trwożliwie: »Czy może pan coś zobaczyć?« – jedyne słowa, na które się mogłem zdobyć, brzmiały: »Tak, istne cuda«”.
Jednak to był początek. Odkryta komora, chociaż pełna bogactw, nie zawierała sarkofagu władcy. Dopiero po kilku tygodniach sortowania i porządkowania znalezionych artefaktów, w połowie lutego 1923 roku, archeolodzy otworzyli komorę grobową z mumią Tutanchamona. „Znaleźli się w pokoju króla. Była to chwila niezapomniana; po raz pierwszy w dziejach archeologii odkryto wielką, nienaruszoną skrzynię sepulkralną, w której leżały szczątki faraona. Na razie prace trzeba było wstrzymać; cel poszukiwań osiągnięto, znaleziono zwłoki zaginionego króla. Dopiero po dwu latach nastąpił ostatni akt tego dzieła (...) W styczniu 1925 otwarto grób ponownie i przystąpiono do szczegółowego zbadania mumii królewskiej”, opisuje Boulton.
W międzyczasie stało się coś, co miało nieomal przysłonić bogactwa faraona. Lord Carnavon nagle zaniemógł. Na pewno był przemęczony po wielu miesiącach bez sukcesów, gdy przyszłość prac wykopaliskowych wisiała na włosku. Ukąsił go także komar, a przez zaniedbanie lorda rana się zanieczyściła, doszło do fatalnego zakażenia. Carnavon cierpiał trzy tygodnie, aż 6 kwietnia 1923 roku zmarł. W tym samym momencie narodziła się legenda klątwy Tutanchamona.
Mówi ona, że odkrywcy grobowca zlekceważyli starożytne ostrzeżenie przy zapieczętowanym grobie, mówiące: „Niech śmierć na rączych skrzydłach dosięgnie tego, kto naruszy wieczny spokój faraona”. I że Carter zignorował sygnały z zaświatów, by pozostawić faraona w spokoju. Najpierw kobra, a więc święty wąż władców Egiptu, pożarła Brytyjczykowi kanarka. Potem zaś w rodzinnej Anglii zdechł mu pies. Jednak to wszystko albo kłamstwa, albo manipulacje naciągające fakty. Nie było pieczęci z klątwą; inskrypcja raczej znajdowała się na jednym z odkrytych wewnątrz posągów i miała zupełnie inny sens. Przy śmierci ukochanych zwierząt Cartera trudno zaś ustalić daty i szczegóły, bo różnią się w zależności od źródła.
Niezaprzeczalnym faktem jest natomiast zgon Lorda Carnarvona, a także śmierć innych osób związanych ze znaleziskiem, z mumią i jej odkrywcami. Niektóre źródła wyliczały, że w ciągu ośmiu lat po odkryciu zeszło ich blisko dwadzieścioro. Lecz w 1934 roku amerykański badacz Herbert Winlock wyliczył, że spośród 26 osób biorących udział w otwieraniu grobowca, zmarło do tamtego czasu (a więc przez jedenaście lat) tylko sześć. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, co potwierdzały zresztą kolejne analizy: przecież choroby, wypadki i wiek robiły swoje.
A jeśli rzekoma klątwa była tak potężna, dlaczego nie dosięgła samego Howarda Cartera?
Zmarł w 1939 roku, mając 65 lat. Obecna przy odkryciu córka Lorda Carnarvona, Evelyn Beauchamp, dożyła 79 lat, zmarła w roku 1980.
Dlaczego więc opowieść o klątwie okazała się tak żywotna? Zadbała o to prasa, najpierw rzucająca się na wszelkie skrawki informacji o wielkim odkryciu, a potem żerująca na śmierci Carnarvona. Swoje trzy grosze dołożył sławny powieściopisarz Arthur Conan Doyle, twórca postaci Sherlocka Holmesa. Jego detektyw był człowiekiem rozumu, ale pisarza opętał spirytyzm. Dlatego stwierdził w wywiadzie, że za śmierć lorda mogły odpowiadać nadnaturalne moce, strzegące grobowca faraona. Podobnie zresztą ocenił śmierć swojego znajomego Bertrama Fletchera Robinsona, który w 1907 roku zmarł w młodym wieku niedługo po tym, jak przebadał przywieziony z Egiptu artefakt nazywany „przeklętą mumią”. Historia tego przedmiotu z pewnością mogła przyczynić się do rozkręcenia szaleństwa związanego z klątwą Tutanchamona. Podobnie jak przygody związane z transportem z Egiptu do Anglii starożytnego obelisku, zwanego dziś Igłą Kleopatry.
To historia sięgająca XIX wieku, poprzedzająca odkrycie grobu Tutanchamona o kilka dekad. Splotła kilka wątków, tworząc mieszankę wybuchową do dziś działającą na wyobraźnię. W trakcie rządów królowej Wiktorii, w latach siedemdziesiątych XIX stulecia władze brytyjskie postanowiły przetransportować z Egiptu antyczny obelisk. Wbrew nadanej mu nazwie, nie miał nic wspólnego z Kleopatrą, był od niej o kilkanaście wieków starszy. Do przewiezienia monumentu zbudowano specjalny okręt o cylindrycznym kształcie. Podczas rejsu jesienią 1877 roku, statek nie wytrzymał sztormu w Zatoce Biskajskiej. Położył się na boku, kilku marynarzy zginęło przy próbie ratowania sytuacji, reszta się ewakuowała. Dopiero gdy wzburzone morze się uspokoiło, inna jednostka odnalazła opuszczony okręt-widmo z Igłą i w styczniu 1878 roku przyholowała go do Londynu.
Kilkanaście lat później, w 1889 roku, do British Museum trafiło liczące trzy tysiące lat wieko mumii egipskiej kapłanki ze świątyni Amona w Tebach. Krążyły plotki, że czterej młodzi Brytyjczycy, którzy kupili ten zabytek w Egipcie, albo zginęli, albo zostali okaleczeni, albo zmarli w nędzy. W domu w Anglii, w którym umieścili wieko, doszło do pożaru, a lokatorzy zaczęli skarżyć się na duchy. Ponoć wezwali na miejsce sławną w Londynie ezoteryczkę Helenę Bławatską, a ta stwierdziła, że wieko wywiera zły wpływ na ludzi. Tak niechciany zabytek trafił do British Museum, po drodze jeszcze doprowadzając do samobójstwa fotografa, który zrobił zdjęcie twarzy starożytnej kapłanki.
Obie plotki scaliły się w jedno, gdy pojawiły się kolejne niestworzone opowieści, jakoby podczas próby wywiezienia „przeklętej mumii” z Wielkiej Brytanii znalazła się na pokładzie Titanica, który w 1912 zderzył się z górą lodową. Cudem ocalona, wylądowała potem na pokładzie Lusitanii, zatopionej przez niemieckiego u-boota w 1915 roku. Oczywiście to wszystko fikcja. Igłę Kleopatry można bez lęku oglądać w Londynie przy brzegu Tamizy, a wieko z Teb jako eksponat nr EA22542 w British Museum. Jednak przeświadczenie o klątwach otaczających egipskie grobowce i zabytki najwyraźniej wpływało i wpływa na wiarę w klątwę Tutanchamona.
Klątwa jest kłamstwem, prawdą jest natomiast, że przy eksploracji starych grobowców trzeba zachować ostrożność. Przekonali się o tym polscy badacze, który w piątek 13 kwietnia 1973 roku otworzyli sarkofag króla Kazimierza Jagiellończyka.
Rok później zmarł na wylew 50-letni Feliks Dańczak, jeden z wawelskich architektów zaangażowanych w te prace. Potem w ciągu 10 lat doszło do zgonów kolejnych czternastu osób.
Sprawę domniemanej klątwy wyjaśnili mikrobiolodzy. Winą za śmierć badaczy obarczyli kropidlaka żółtego (Aspergillus flavus) – silnie toksycznego, chorobotwórczego grzyba powodującego nowotwory, wylewy i zawały serca, który rozwijał się w wawelskiej krypcie. Sprawę tę szczegółowo opisał krakowski dziennikarz Zbigniew Święch w popularnej książce „Klątwy, mikroby i uczeni” (1989).
Dramatyzmu tej historii dodaje fakt, że jako drugi z wawelskich badaczy zmarł (również z powodu wylewu) 53-letni inżynier Stefan Walczy, który wedle książki Święcha odwodził wszystkich od otwierania grobu króla: „On, zwykle powolny, celebrujący chód i zachowanie, teraz stał się nazbyt ożywiony i wyraźnie niespokojny. Przyniósł książkę Cerama »Bogowie, groby i uczeni«, na głos odczytywał fragmenty o spełnionej »klątwie Tutenchamona«. Na korytarzach opowiadał kolegom o serii ofiar spowodowanej otwarciem grobu egipskiego faraona. Jednym to przemawiało do wyobraźni i przekonania, inni po kątach wyśmiewali się z nerwowości skądinąd bardzo zrównoważonego człowieka, którego szanowali za jego pracę i wiedzę, nie tylko przecież tyczącą Wawelu. (...) W pewnym momencie Walczy zaczął nawet pokpiwać ze swoich niedawnych przeczuć, ale raz powiedział naczelnemu inżynierowi Kierownictwa Odnowienia Wawelu, Czesławowi Doboszowi: »Kto pierwszy tam wejdzie, ten pierwszy zejdzie…«. I wszedł jednak pierwszy”.
Czy takie opowieści o „karach” dla tych, którzy – choćby w szlachetnych intencjach – zakłócają spokój zmarłych, nie działają na wyobraźnię?
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Komentarze