0:00
0:00

0:00

"Borelioza wywraca życie do góry nogami. Zaburza zarówno życie zawodowe, jak i prywatne" - mówi OKO.press Rafał Reinfuss ze Stowarzyszenia Chorych na Boreliozę.

Zachorował w 2009 roku. Zwykłe, proste czynności zaczęły sprawiać trudność, również te zawodowe. "Błędnie wypełniałem dokumenty, nie byłem w stanie czytać z ekranu komputera, bo byłem rozkojarzony. Tekst mi się dwoił i uciekały mi linijki. Z zewnątrz mogło to wyglądać na niedbalstwo w pracy, ale było po prostu objawami choroby" - dodaje.

Dziś Rafał Reinfuss jest już zdrowy. Ale jego historia jest tylko jedną z wielu. Jeszcze dwadzieścia lat temu na boreliozę rocznie zapadało ok. 800 osób. W 2017 roku było to już 21,5 tys.

Skąd ten dramatyczny wzrost zachorowalności? Bo kleszczom, które tę chorobę przenoszą, żyje się w Polsce coraz lepiej. Dzięki globalnemu ociepleniu.

Globalne ocieplenie to nie tylko zmiany temperatur i gwałtowne zjawiska atmosferyczne. To również zagrożenie dla zdrowia. Ta prawda wolno przebija się do świadomości Polaków. Dlatego, z okazji zbliżającego się międzynarodowego szczytu klimatycznego COP24, który odbędzie się w Katowicach - OKO.press przygotowuje cykl artykułów o wpływie zmian klimatycznych na zdrowie Polaków. Bezpośrednią inspiracją był dla nas raport opublikowany przez Koalicję Klimatyczną i HEAL Polska - "Wpływ zmiany klimatu na zdrowie".

Przeczytaj także:

Choroba z Lyme

"Pierwsze objawy bardzo przypominały grypę: bolała mnie głowa, łamało w kościach, miałem lekką gorączkę. Nawracały co jakiś czas" - opowiada Reinfuss. Potem było tylko gorzej: zaczęły się uporczywe bóle głowy, karku i w obrębie kręgosłupa, a także drętwienie kończyn i mrowienia. A także problemy z koncentracją i utrzymaniem toku myśli.

"Miałem też trudności z pamięcią - na przykład pamiętałem, że byłem wczoraj w pracy, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć, na którą zmianę. Niekiedy mówiłem bełkotliwie, plątał mi się język, albo zacinałem się w środku wypowiedzi. Zaczęły się też problemy z prawidłowym widzeniem".

Boreliozę po raz pierwszy opisano w 1975 roku, gdy w miasteczku Lyme (Connecticut, USA) zaobserwowano masowo występujące zapalenia stawów u dzieci. Dlatego czasem nazywa się ją "chorobą z Lyme". W Polsce i w Europie najczęściej występuje neurologiczna postać tej uciążliwej choroby - atakująca układ nerwowy.

W 1981 roku Willy Burgdorfer - specjalista od medycznej entomologii - odkrył, że chorobę wywołuje bakteria, którą na jego cześć nazwano Borrelia burgdorferi. Krętki tej bakterii występują w układzie pokarmowym kleszcza z gatunku Ixodes ricinus.

Ten pajęczak jest pospolity również w Polsce. I nie ma takiego miejsca, w którym kleszcze nie byłyby zarażone. Dlatego choroba ma w swoim zasięgu cały kraj.

Amator ludzkiej krwi

Krętki boreliozy mogą trafić do ludzkiego organizmu wtedy, gdy dochodzi do tzw. wkleszczenia - kleszcz wbija swój aparat gębowy w skórę żywiciela w taki sposób, że wystaje z niej tylko tylna część ciała pajęczaka. Pasożyt wpuszcza ślinę i wytrawia jamkę, z której pobiera przetrawioną "papkę".

Dominującym składnikiem pokarmu pozostaje jednak krew. Stale napływa ona do malutkiej ranki i nie krzepnie, bo ślina kleszcza zawiera antykoagulanty.

Kleszcze pasożytują na każdym etapie swojego życia, ale żerują tylko larwy, nimfy i samice. Rola samców ogranicza się jedynie do kopulacji.

Kleszcza można "złapać" praktycznie na każdym terenie zielonym: w lesie, w parku, nawet w przydomowym ogródku.

Wbrew powszechnemu przekonaniu, kleszczenie nie spadają z drzew na swoje ofiary.

Dorosłe samice - póki nie opiją się krwią - mają 4 mm długości i poruszają się bardzo wolno. Znalezienie drzewa, wejście na pień, potem przejście na gałęzie, gałązki i liście (skąd miałyby dokonać "desantu" na żywiciela) zabrałoby im całą "kleszczową" wieczność.

W rzeczywistości wspinają się na źdźbła traw i czekają na ofiarę. Gdy ta przechodzi - chwytają się jej przednimi odnóżami. Potem zaczynają wędrówkę po jej ciele, by znaleźć delikatniejszą skórę, w którą łatwiej się wkleszczyć.

O ile łatwo dość łatwo na skórze dostrzec dorosłego osobnika - szczególnie wtedy, gdy już się trochę nami pożywił - to larwy i nimfy są już tak małe, że w zasadzie niedostrzegalne. A chorobę mogą przenosić kleszcze na każdym etapie rozwoju.

Pogoda dla kleszczy

"Istnieje zależność między globalnym ociepleniem a ogólnym wzrostem liczby kleszczy, ale nie jest ona prosta i liniowa" - mówi OKO.press biolog dr Marta Hajdul-Marwicz z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

"Niemniej w Polsce - ogólnie rzecz biorąc - w wyniku zmian klimatycznych kleszczom żyje się coraz lepiej" - dodaje badaczka.

Wszystko przez to, że coraz rzadziej mamy mroźne zimy. Za to częściej - dość ciepłe i wilgotne. "W efekcie, kleszcze są aktywne nawet do grudnia-stycznia, a niekiedy - przy naprawdę ciepłych zimach - cały rok, może poza najbardziej suchymi tygodniami lata, jak obserwowaliśmy to w tym roku. Kleszcze mają dwa piki aktywności: na wiosnę i jesienią. Przy łagodnych zimach te szczyty są mniej wyraźne" - tłumaczy dr Hajdul-Marwicz.

Od myszy do boreliozy

Ale polepszenie warunków życiowych kleszczy doprowadziło do innej sytuacji, która przekłada się na wzrost ich liczebności - skrócił się ich cykl życiowy. Wcześniej, przy ostrzejszych zimach, kleszcze potrzebowały zwykle dwóch lat na rozwój - od jaja aż do zdolnej do rozrodu postaci dorosłej. "Dziś ich cykl życiowy może zamknąć się w ciągu jednego roku. Dlatego więcej ich przeżywa i - w konsekwencji - więcej się rozmnaża" - mówi dr Hajdul-Marwicz.

Ale kleszcze nie są źródłem boreliozy tylko jej wektorem, czyli - przenosicielem.

Rezerwuarem krętków Borrelia są gryzonie polne i leśne, na których żerują kleszcze, np. myszy. Cieplejsze zimy sprawiają, że przeżywa ich więcej.

"Tworzy się więc ciąg przyczynowy: ocieplenie klimatu w Polsce oznacza cieplejsze zimy -> cieplejsze zimy przeżywa więcej kleszczy i gryzoni -> więcej kleszczy "łapie" od gryzoni krętki Borrelia -> więcej kleszczy żeruje na ludziach -> więcej ludzi zaraża się boreliozą w wyniku żerowania kleszczy" - wyjaśnia dr Hajdul-Marwicz.
Grafika przedstawia cykl życia kleszczy, w środku wypowiedź dr Marty Hajdul-Marwicz: „Tworzy się ciąg przyczynowy: ocieplenie klimatu w Polsce oznacza cieplejsze zimy -> cieplejsze zimy przeżywa więcej kleszczy i gryzoni -> więcej kleszczy "łapie" od gryzoni krętki Borrelia -> więcej kleszczy żeruje na ludziach -> więcej ludzi zaraża się boreliozą w wyniku żerowania kleszczy”

Od lat rośnie

Dane z ostatnich 20 lat są alarmujące. Do 1999 roku liczba zachorowań nie przekraczała 1 tys. przypadków rocznie. Sytuacja diametralnie zmieniła się od 2000 roku. Od tego momentu w Polsce odnotowujemy gwałtowny skok zachorowań.

Na powyższym wykresie zwracają uwagę skoki zachorowań, np. w 2006, 2013 i 2016 roku. Zdaniem dr Hajdul-Marwicz należy je wiązać przede wszystkim ze wzrostem wykrywalności boreliozy. "Również u pacjentów, którzy żyli ze źle zdiagnozowaną chorobą i przez lata byli leczeni na coś innego" - komentuje dr Hajdul-Marwicz.

Niejednoznaczne objawy

"Miałem spory problem ze skuteczną diagnozą i rozpoczęciem efektywnego leczenia. Padłem, jak wielu innych chorych w Polsce, ofiarą archaicznego paradygmatu diagnozowania boreliozy, opartego zresztą na modelu amerykańskim, który w pierwszej kolejności każe szukać ukąszenia kleszcza, a następnie rumienia wędrującego" - mówi OKO.press Reinfuss. Jego borelioza trwała już ok. 8-9 miesięcy, a ślad po kleszczu, którego nie zauważył, już dawno zniknął.

Problem w tym, że rumień wędrujący - jedyny widoczny znak zakażenia - pojawia się na skórze w 40-60 proc. przypadków. Zwykle ma postać czerwonej obręczy okalającej miejsce wkleszczenia. Mogą mu towarzyszyć objawy grypopodobne, świąd, pieczenie i bóle stawów.

"Na początku, gdy chory trafia do lekarza, może być problem z szybką diagnozą, gdy jest to postać inna niż rumień wędrujący. Wynika to z tego, że borelioza wywołuje objawy obecne w innych chorobach"

- mówi OKO.press prof. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Niekiedy takie, które początkowo występują w stwardnieniu rozsianym. Podobne do tych, które miał Reinfuss.

Problemy z diagnozą

Rozmówca OKO.press nie miał szczęścia do szybkiej diagnozy. Choć lekarka rodzinna zaczęła go leczyć na boreliozę, to w poradni chorób zakaźnych usłyszał, że skoro objawy nie mijają po krótkim leczeniu, to to już nie jest borelioza. I powinien szukać innej diagnozy - na przykład u neurologa.

"Wtedy zacząłem już szukać na poważnie, na własną rękę. Rozmawiałem z chorymi na boreliozę i poszedłem do prywatnego lekarza. Ten wreszcie postawił trafną diagnozę. Leczyłem się rok i się udało. Dziś jestem całkowicie zdrowy" - mówi OKO.press Reinfuss.

Zaznacza, że jego zdaniem chorzy z boreliozą są w gorszej sytuacji niż inne grupy pacjentów. Właśnie z tego powodu, że często trudno im uzyskać poprawną diagnozę i skuteczne leczenie.

To sprawia, że - tak jak on - często muszą brać sprawy we własne ręce. I leczyć się prywatnie.

Zdaniem prof. Zajkowskiej można by w Polsce poprawić wykrywalność boreliozy, gdyby możliwość zlecania badania serologicznego miał również lekarz pierwszego kontaktu, a nie tylko specjalista. Bo to właśnie testy na obecność przeciwciał - takie jak ELSA, czy Western Blot - służą do diagnozowania tej choroby, choć bywają zawodne. Lekarka zastrzega jednak, że wyniki - a także sposób leczenia - powinny zostać poddane analizie przez lekarza-specjalistę.

Mity wokół boreliozy

"Borelioza jest narastającym problemem zdrowotnym w Polsce, choć może nie aż tak bardzo, jak można by wnioskować z relacji medialnych" - podkreśla w rozmowie z OKO.press prof. Zajkowska. Mówi, że wokół tej choroby narosło wiele mitów.

Jeden z nich to przekonanie, że boreliozy nie można wyleczyć, a jedynie zaleczyć. "To absolutna nieprawda. Borelioza bardzo dobrze poddaje się kuracji antybiotykowej, która - według rekomendacji - trwa od 21 do 28 dni" - mówi lekarka.

Zasadność dłuższych terapii antybiotykowych według większości świata naukowego nie ma uzasadnienia. Choć są pacjenci, którzy twierdzą, że wyzdrowieli właśnie dzięki nim, bo standardowe leczenie było ich zdaniem nieskuteczne.

Mitem jest również możliwość rzekomej remisji choroby. Tymczasem wyleczona borelioza nie wraca. Można za to - mówi prof. Zajkowska - ulec powtórnemu zakażeniu przez ukłucie kleszcza będącego nosicielem innego gatunku krętków Borelii.

"Zdarza się też, że borelioza nakłada się na inne choroby i dolegliwości pacjenta, na przykład zwyrodnienia stawowe. Wtedy kuracja nie przynosi aż tak spektakularnej ulgi choremu, jakby może oczekiwał. To też sprzyja mitowi o niewyleczalności boreliozy" - tłumaczy prof. Zajkowska.

Nie tylko borelioza

Zdaniem prof. Zajkowskiej borelioza jest dziś bardzo medialna, ale najlepszym wykładnikiem wzrostu zachorowań na choroby odkleszczowe na przestrzeni ostatnich lat jest kleszczowe zapalenie mózgu. Bo to właśnie w przypadku tej choroby mamy najpełniejsze statystyki - chorzy zgłaszają się do lekarza w fazie neurologicznej tej choroby, gdy nie ma wątpliwości co do jej charakteru. A ponieważ borelioza jest wykrywana w różnych stadiach zaawansowania, to statystyki na jej temat nie są już tak dokładne.

"W przypadku kleszczowego zapalenia mózgu również obserwujemy korelację pomiędzy łagodnymi zimami a wzrostem liczby zachorowań.

To znaczy, że procesy globalnego ocieplenia przyczyniają się nie tylko większej zachorowalności na boreliozę, ale również na kleszczowe zapalenie mózgu", mówi prof. Zajkowska.

"Różnice między dynamiką zachorowań na boreliozę i kleszczowe zapalenie mózgu wynikają przede wszystkim z tego, że pierwszą chorobę przenosi od kilku do kilkudziesięciu procent, a drugą - od promila do kilku procent tych pajęczaków" - mówi dr Hajdul-Marwicz.

Kolejnym czynnikiem jest to, że na kleszczowe zapalenie mózgu jest szczepionka, a na boreliozę - (jeszcze) nie. Badaczka zwraca również uwagę na inne czynniki. Przykładowo, znacznie ma również sezonowość pojawiania się objawów.

"W przypadku kleszczowego zapalenia mózgu są to wczesne lato i jesień. Ale w przypadku boreliozy sezonowość nie jest już wyraźnie widoczna, bo choroba wylęga się dłużej, a objawy mogą się pojawić po długim czasie od wkleszczenia" - mówi dr Hajdul-Marwicz.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze