0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: il. Mateusz Mirys/OKO.pressil. Mateusz Mirys/OK...

Krzysztof Katkowski, OKO.press: Dlaczego napisałeś książkę o koalicjach w Ameryce? Przecież amerykańskie społeczeństwo jest spolaryzowane jak nigdy dotąd, a koalicja pomiędzy Demokratami i Republikanami wydaje się być niemożliwa.

Timothy Shenk*: Dlaczego opowiadać historię demokracji przez historię większościowych koalicji? Odpowiedź może wydawać się oczywista, jeśli tak postawi się pytanie, ale tak naprawdę nie jest to typowy sposób opowiadania o demokracji. W USA historycy najczęściej mniej przejmują się śledzeniem poszczególnych koalicji, a raczej konkretnymi, egalitarnymi ideałami, które mają ucieleśniać demokrację. Albo skupiają się na podstawowych kwestiach, jak to, kto ma prawo głosu, jak rozszerzyć prawa wyborcze itp.

Jako historyk uważam, że zaniedbanie budowania koalicji, które widać po analizie amerykańskiej polityki ostatnich kilku dziesięcioleci oznacza, że temu kluczowemu elementowi polityki nie poświęca się uwagi, na jaką zasługuje. Jako lewicowiec martwię się, że przyjmujemy milczące założenie, że społeczeństwo jest już po naszej stronie – lub byłoby, gdyby tylko mogło jasno zobaczyć „prawdę”, którą głosimy. Bez takiego realnego spojrzenia po prostu gubimy się w mrzonkach.

W książce „Realigners” pokazuję dwie strony tego problemu – jeden akademicki, drugi polityczny. To biografia amerykańskiej demokracji opowiedziana poprzez koalicje wyborcze oraz ludzi, którzy próbowali je stworzyć lub byli bardzo blisko ich stworzenia. Ich przykładów jest wiele: jak chociażby ta wokół New Dealu i Roosevelta (dzięki czemu udawało się forsować reformy związane z Nowym Ładem, jak chociażby roboty publiczne); ta przeciwko niewolnictwu czasów Charlesa Sumnera i Abrahama Lincolna czy też ta konserwatywnej działaczki Phyllis Schlafly, która zjednoczyła prawicę wokół postulatów kojarzonych z wojnami kulturowymi – przede wszystkim wokół sprzeciwu wobec ERA, poprawki do Konstytucji likwidującej dyskryminację kobiet.

Chodzi więc o historię gromadzenia się większości – a więc i partyjnej, i opinii publicznej – wokół jednej ważnej kwestii.

To kluczowe do rozumienia mechanizmu zmiany społecznej w ramach systemu demokratycznego.

Tęsknota za koalicją

Czym dokładnie jest realignment, czyli przegrupowanie?

Istnieje mocniejsza wersja rozumienia tego zjawiska, która ma swoje korzenie w samej historii USA i wynika z niezwykłej siły systemu dwupartyjnego. Mówi ona, że w każdym momencie w polityce istnieje jedna dominująca większość. W miarę upływu czasu – mniej więcej co trzydzieści lat – narasta wystarczająco dużo przemian społecznych, by w końcu wyłoniła się nowa większość, która będzie rządzić przez kolejne pokolenie, dopóki nie pojawi się następna większość, i tak dalej.

„Realignment” ma być skoncentrowanym okresem, w którym nowa dominująca większość nabiera kształtu.

Są momenty, które pasują do tego modelu, ale ma on tendencję do zawyżania ilości zmian, które zachodzą w okresach przejściowych i niedoceniania tych, które zachodzą przez resztę czasu. Dlatego wolę używać bardziej skromnej definicji realignmentu. Mówi ona, że koalicje rzeczywiście zmieniają się w czasie, a zmiany te mają duży wpływ na cały system polityczny, ponieważ charakter partii jest zawsze kształtowany przez jej wyborców.

W dzisiejszej amerykańskiej polityce uderza fakt, że od ponad sześćdziesięciu lat nie mamy wyraźnie dominującej większościowej koalicji.

Ostatnią trwałą większością była koalicja Nowego Ładu, która podzieliła wyborców wzdłuż linii ekonomicznych dobre parędziesiąt lat temu. Pęknięcie tego systemu nastąpiło już pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy to podziały kulturowe zaczęły podważać głosowanie oparte na klasowej tożsamości.

To wtedy Republikanie zgarnęli dużo więcej głosów klasy robotniczej, podczas gdy Demokraci zyskali na popularności wśród osób zamożnych i z wyższym wykształceniem.

Mamy więc do czynienia obecnie z pewnym przesunięciem w tym sensie, że zmieniły się koalicje, ale nie mamy jeszcze trwałej nowej większości. Chciałem przyjąć długą perspektywę historyczną na to, jak się tu znaleźliśmy, wyjaśniając, dlaczego ma to znaczenie i, miejmy nadzieję, uzyskać kilka wskazówek na temat tego, co może nadejść później.

Jaka jest więc rola koalicji politycznych w polityce demokratycznej?

Odpowiedź zmienia się w czasie. Koalicje większościowe są ważne w USA, ponieważ mamy konstytucję, która jest usiana blokadami do wprowadzania zmian, zwłaszcza jeśli chodzi o odbieranie pieniędzy oraz władzy bogatym i potężnym. Większości wyborcze mogą przełamać te blokady i wprowadzić tak istotne reformy, jak chociażby wyższe podatki dla najbogatszych.

Powinienem jednak dodać, że w amerykańskiej historii jest wiele przypadków, w których można zauważyć znaczące zmiany w polityce spowodowane współpracą pomiędzy dwoma partiami. Mogliśmy to zaobserwować w czasach Reagana, kiedy wiele reform zostało przeforsowanych nie tylko dzięki Republikanom, ale także dzięki niektórym Demokratom. Przykładem może być tutaj np. działalność Henry M. Jacksona, który popierał inwestycje Reagana w wojsko, będąc jednocześnie Demokratą związanym ze związkami zawodowymi.

Partie telewizyjne

Dlaczego od czasów ostatniej ponadpartyjnej koalicji przy okazji New Deal minęło już prawie sto lat? Jakie procesy zaszły w tym czasie w amerykańskiej polityce?

Jak w przypadku każdego dużego pytania, odpowiedź jest skomplikowana. Kluczową częścią tej historii jest to, że w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat powstał nowy rodzaj elity politycznej. Wokół polityki powstał cały przemysł, który zaspokaja interesy i odzwierciedla obawy niewielkiej liczby ludzi – tych, którzy zwracają uwagę na politykę. To maksymalnie dziesięć procent wyborców. Opisuję to w ten sposób, że w latach 50. Demokraci byli partią AFL-CIO (czyli centrali związkowej American Federation of Labor and Congress of Industrial Organizations), a Republikanie partią Izby Handlowej.

Dziś Demokraci są raczej partią MSNBC News, a Republikanie partią Fox News.

Dawniej były to więc ugrupowania oparte na instytucjach, teraz zaś na mediach, czyli często na wojnie kulturowej. I to sprzyja polaryzacji, nie koalicjom.

Przeczytaj także:

A czy indywidualny aktywizm jest w USA w jakikolwiek sposób możliwy? Jeśli i tak rządzą tylko dwie potężne i silnie podzielone partie?

Oczywiście, że jest możliwy! Amerykańska historia pełna jest przypadków zaangażowanych działaczy, którzy naginali historię w pożądanym przez siebie kierunku. Świetnym przykładem jest tutaj zniesienie niewolnictwa w XIX wieku. Pomysł zakończenia niewolnictwa za ich życia mógłby wydawać się absurdalny, ale to naprawdę się stało!

I to dlatego, pisząc o zniesieniu niewolnictwa, nie piszesz tak wiele o Abrahamie Lincolnie, ale głównie o innym działaczu i abolicjoniście, Charlesie Sumnerze?

Sumner znacznie wcześniej niż Lincoln dostrzegł potencjał przekształcenia polityki abolicjonizmu w podstawę nowej większości wyborczej. Kiedy rozpoczynał swoją karierę, w kręgach antyniewolniczych istniał poważny podział. Z jednej strony byli abolicjoniści, którzy twierdzili, że niewolnictwo jest zbyt ważne dla Stanów Zjednoczonych, by udało się je zlikwidować za pomocą środków demokratycznych; z drugiej strony byli antyniewolniczy Wigowie i Demokraci, którzy twierdzili, że niewolnictwo jest straszne, ale trzeba działać przeciwko niemu w ramach dominującego systemu partyjnego.

Sumner odrzucił obydwa te poglądy. Stwierdził, że niewolnictwo można zniszczyć za pomocą środków demokratycznych, ale tylko dzięki nowej partii politycznej (Republikanom, do których wstąpił po porzuceniu Wigów i niepowodzeniu z własnym ugrupowaniem), która mogłaby przełamać oparte na niewolnictwie status quo.

Żelazne prawo oligarchii

Przeskoczmy do późniejszych czasów. Co się stało z młodym idealistą Barackiem Obamą? W „Realigners” pokazałeś całą jego drogę życiową – zaczynał jako młody, lewicowy idealista, a skończył, mówiąc rzeczy, które przypominają słynne „There is no alternative” Margaret Thatcher.

Przygotowując się do napisania tej książki, miałem okazję przeczytać manifest, którego autorami są Obama i jego najbliższy przyjaciel z Harvardu, Robert Fisher. Chodziło o plan przebudowy amerykańskiej demokracji zakorzeniony w idei realignmentu: wezwanie do przywrócenia większości New Deal, która dominowała w amerykańskiej polityce przez trzydzieści lat i łączyła zarówno czarnych, jak i białych wyborców.

Kluczowym jej elementem była szeroka koalicja wyborcza zakorzeniona w klasie robotniczej, którą, jak twierdzili autorzy, może stworzyć Partia Demokratyczna, zdolna do przedstawienia wizji ekonomicznej skupionej wokół programów obiecujących realne korzyści dla wyborców klasy robotniczej ze wszystkich części Ameryki.

A czemu Obama przestał być realignerem? Szczerą odpowiedzią byłoby, że to już nie jego sprawa. Nowa większość nie ukształtuje się wokół starego prezydenta. Wybory dotyczą obaw, z którymi wyborcy borykają się dzisiaj, oraz ich nadziei i obaw związanych z tym, co nadejdzie jutro. Skuteczni politycy to rozumieją, a Obama jest nikim innym, jak właśnie skutecznym politykiem.

Piszesz o ojcach założycielach Stanów Zjednoczonych, Jamiesie Madisonie i Alexandrze Hamiltonie: „byli zdesperowani, by przywrócić porządek w kraju, bo obawiali się, że wpada w anarchię". Historia Ameryki to po części także historia wojny klasowej, nie tylko wojny o wolność. Może to dość ogólne pytanie, ale dlaczego w historii Ameryki nie było lewicowej rewolucji? Albo masowych strajków socjalistycznych tak jak w Europie?

Myślę, że część odpowiedzi ma coś wspólnego z tym, co czego Madison i Hamilton dokonali w Filadelfii w 1787 roku podczas prac nad Konstytucją. Rząd w USA jest trwały, ponieważ daje możliwość pociągania polityków do odpowiedzialności. Istnieje odpowiedzialność polityczna. Zmiany nie przychodzą tak szybko, jakbym chciał, ale dla wielu ludzi możliwość reformy odbiera atrakcyjność dążeniu do rewolucji.

„Czysta demokracja dąży do zniesienia elity; demokracja przedstawicielska ma na celu jej legitymizację„. Thomas Jefferson uchwycił tę logikę w liście do Johna Adamsa. „Istnieje naturalna arystokracja” – napisał”. Ten cytat z „Realigners” bardzo mnie zdziwił – nawet Ojcom Założycielom naszego demokratycznego myślenia chodziło nie tylko o to, że powinno być ono elitarne, ale i... oligarchiczne.

Jest taka stara zasada w socjologii, „żelazne prawo oligarchii”. Mówi ona, że każda instytucja, która zostanie wystarczająco rozpropagowana społecznie, w końcu zostanie opanowana przez małą grupę wtajemniczonych. Dodałbym jednak, że demokratycznie zmobilizowany ruch masowy, mający korzenie w solidnej większości wyborczej, to najlepsze, na co możemy realistycznie liczyć, co może jeszcze zapewnić kontrolę tego wewnętrznego kręgu.

Nie taki był zamysł twórców Konstytucji. Sądzili, że wybory zapewnią mechanizm pozwalający określić, którzy członkowie „naturalnej arystokracji" będą kierować rządem. Ale okazało się to o wiele trudniejsze niż Jefferson i Adams zdawali sobie sprawę w tamtym czasie. Dopiero w następnych stuleciach widać pojawienie się demokratycznych większości wyborczych, które czasami były w stanie przeforsować istotne reformy.

Jednocześnie, sztywne granice polityczne – a takie mamy w czasach polaryzacji – z pewnością utrudniają jakiekolwiek zmiany koalicji. Ale nie oznacza to, że nie da się nic zrobić w tej kwestii. Wystarczy spojrzeć, jak bardzo zmieniły się koalicje w ciągu ostatniej dekady. Zamożni wyborcy z górnych dziesięciu procent rozkładu dochodów przesunęli się w kierunku Demokratów w tym samym czasie, gdy wyborcy z klasy robotniczej – w większości, ale nie całkowicie, biali – przesunęli się w kierunku Republikanów.

Koalicje zawsze się zmieniają. Mówienie, że nic nie możemy z tym zrobić, jest łatwym sposobem na zwolnienie się z odpowiedzialności za działanie.

Demokracja na ołtarzu populizmu

Opisujesz atak na Capitol jako „punkt zwrotny w tworzeniu Partii Republikańskiej, od teraz gotowej poświęcić demokrację na ołtarzu populizmu”. Nie boisz się skrajnie prawicowej, populistycznej rewolty?

Zdecydowanie. Ale pytanie powinno raczej brzmieć: „co z tym zrobić?” I po spędzeniu dużej ilości czasu na zastanawianiu się nad odpowiedzią, doszedłem do przekonania, że jedynym sposobem na rozwiązanie kryzysu demokracji jest rozpoczęcie od wygrania wielu wyborów.

Bo nagle to, co przewidzieli Madison i Hamilton, przestało działać: odpowiedzialność polityczna okazuje się nie być wystarczająca. Ludzie chcą szybkich reform.

Reformy zaś – przeprowadzane możliwie szybko – są do zrealizowania tylko wtedy, kiedy u władzy znajduje się większościowa koalicja.

Kiedy tej nie ma, ludzie wolą skłaniać się ku rewolcie. W tym wypadku, niestety, skrajnie prawicowej.

Każdy reżim polityczny – demokratyczny, autorytarny czy jakikolwiek inny – opiera się na zgodzie (nawet jeśli jest wymuszona) rządzonych. Jeśli masa krytyczna populacji zdecyduje, że rząd nie dostarcza tego, czego oni chcą, to żadne instytucjonalne bariery ochronne nie powstrzymają sprzeciwu ludzi.

Timothy Shenk jest historykiem współczesnych Stanów Zjednoczonych, ze szczególnym uwzględnieniem historii politycznej i intelektualnej. Jego ostatnia książka, „Realigners: Partisan Hacks, Political Visionaries, and the Struggle to Rule American Democracy” bada historię amerykańskiej demokracji, analizując powstawanie i rozpad dominujących większości wyborczych w tym kraju. Publikował m.in. w „New York Times”, „Nation”, „New Republic”, „The Guardian”, „London Review of Books”, „The Jacobin” i „Dissent”, którego jest jednym z redaktorów naczelnych.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Krzysztof Katkowski

publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z OKO.press, Kulturą Liberalną i Dziennikiem Gazeta Prawna. Jego teksty ukazywały się też między innymi w Gazecie Wyborczej, Jacobinie, Guardianie, Brecha, El Salto czy CTXT.es. Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.

Komentarze