Zjednoczona Prawica przetrwa czy się rozpadnie? A jeśli tak, to kiedy – teraz czy przed wyborami w 2023 roku? Te pytania wracają od miesięcy. Trudno znaleźć na nie odpowiedź. A tymczasem jest jak w starym powiedzeniu: gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze
Od trzech tygodni trwa serial pt. „Kto rządzi w Porozumieniu i kiedy Gowin wyjdzie”. Poprzedził go inny dreszczowiec pt. „Weto w Brukseli, albo śmierć koalicji zadana przez Ziobrę”. Każdy kolejny kryzys to tak naprawdę część długiej telenoweli, którą trwa przynajmniej od jesieni 2019 roku i ogłoszenia wyników wyborów parlamentarnych. Z jednej strony Jarosław Kaczyński utrzymał władzę, ale z drugiej już wiedział, że stanie się zakładnikiem teorii, którą przez lata z pietyzmem kultywowało PSL: rządzi nie ten, kto ma najwięcej głosów, a ten, kto ma głosy brakujące do większości. Od chwili, gdy okazało się, że i Ziobro i Gowin mają po kilkunastu posłów, stało się jasne, że bieżąca kadencja będzie nieustannym przeciąganiem liny i permanentnym kryzysem.
Jak wygląda ten obecny? Po tym jak gowinowcy są pewni, że za rokoszem Adama Bielana stała Nowogrodzka, a nie żadna wewnątrzpartyjna opozycja, poziom zaufania między partnerami spadł do poziomu Żuław Wiślanych.
Także w Solidarnej Polsce, bo Ziobro wie, że Kaczyński próbował i nadal będzie próbował rozbijać jedność jego formacji. To dlatego teraz Gowin i Ziobro zawarli kolejny pakt o nieagresji.
„Z Porozumieniem dzieli nas wiele, ale zarówno my jak i ludzie Gowina wiemy doskonale, że Kaczyński uznaje tylko argumenty siły. Gdy współpracujemy mamy większą siłę przebicia” – mówi nam polityk Solidarnej Polski.
„W tym tygodniu huśtała Solidarna Polska, a my zmienimy ich w tym na następnym posiedzeniu Sejmu” – ujawnia jeden z czołowych polityków Porozumienia i potwierdza, że na polecenie Gowina, w gronie prezydium analizuje się nadchodzące głosowania w Sejmie”.
Głosować za projektami będą na pewno tylko nasi ministrowie, inni posłowie mogą się wstrzymać lub w ogóle nie wziąć udziału w głosowaniu" - słyszymy z grona wiernych Gowinowi polityków.
Obie partie koalicyjne w ostatnich tygodniach mocno stawiały się prezesowi PiS. Jarosław Gowin, po tym, jak Jarosław Kaczyński umył ręce od apeli wicepremiera i szefa Porozumienia, o to, by uciszył skonfliktowanego z nim Adama Bielana, jasno odciął się od koncepcji podatku medialnego.
Z kolei Solidarna Polska zarzucała Jackowi Sasinowi, szefowi resortu aktywów państwowych, że odwołując ich czołowego fightera Janusza Kowalskiego, ostrego krytyka polityki energetycznej premiera Mateusza Morawieckiego złamał umowę koalicyjną.
„Dla PiS odwołanie było ostatecznością, ale sam Kowalski był głuchy na jakiekolwiek upomnienia. Nie podziałało na niego nawet to, że w jesienią pozbawiono go nadzoru nad większością spółek, które kontrolował. Sprawę załatwiono po cichu, licząc, że Kowalski się wyciszy, ale nic takiego się nie stało, więc prezes i kierownictwo partii nie miało wyboru”
– mówi nam jeden z współpracowników Adama Bielana.
W miniony czwartek w nocy prezes Jarosław Kaczyński mocno się zdenerwował. Chodziło o pozornie błahą sprawę: opozycja złożyła wniosek, by wicepremier i minister kultury Piotr Gliński wytłumaczył się z tego, komu, według jakich kryteriów i jakimi kwotami pomógł w pandemii. Stanowisko klubu PiS było jasne: Gliński nie będzie się z niczego tłumaczył. Tymczasem aż 17 posłów partii Ziobry poparło ten wniosek! Co więcej, prezesa wściekła informacja podana przez TVN24, że Solidarna Polska uprzedziła partie opozycyjne, iż zamierza poprzeć ich wniosek, żeby byli gotowi na głosowanie i ich wniosek zyskał większość. W ten niezbyt szkodliwy sposób pokazali, że PiS musi się z nimi liczyć.
„To są absolutnie zabiegi o własne czy wąsko partykularne interesy, a nie zabiegi o wartości. Interesy bardzo źle rozumiane – godzące w nich samych” – mówił Kaczyński w wywiadzie dla PAP kilkanaście godzin później. Nikt nie miał wątpliwości, że to słowa wymierzone przede wszystkim w Ziobrę.
Prezes PiS podkreślał, że kto chce naprawdę walczyć o wartości, musi zachować jedność. A do tej Ziobrze ostatnio równie daleko, co Gowinowi. Konsekwentnie atakuje premiera Mateusza Morawieckiego i PiS za wyzbywanie się suwerenności energetycznej Polski (za to stanowisko stracił wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski), odmawia jednomyślnego przyjęcia stanowiska rządu w sprawie unijnego funduszu odbudowy.
Ale słowa prezesa PiS nie robią na koalicjantach wielkiego wrażenia. Powtarzają, że Kaczyński doskonale pamięta swoją klęskę z 2007 roku, gdy poszedł na wcześniejsze wybory i widzi, co się dzieje w sondażach. A nawet gdyby chciał powtórzyć ten scenariusz, to okoliczności są dla niego znacznie gorsze.
Wtedy miał w Pałacu Prezydenckim brata, na którego zawsze mógł liczyć. Dzisiaj ma Andrzeja Dudę, z którym mają ciche dni, a raczej miesiące, bo nie rozmawiają w ogóle!
PiS, żeby doprowadzić do przyspieszonych wyborów, musiałby wykorzystać jedną z trzech konstytucyjnych możliwości. Pierwsza to wniosek o skrócenie kadencji – ale tego Kaczyński nie zrobi bez opozycji, bo wniosek potrzebuje aż 307 posłów, czyli 2/3 Sejmu. Druga opcja jest możliwa jedynie na początku roku, a więc za niemal 10 miesięcy – to pretekst w postaci nieuchwalenia ustawy budżetowej. Tyle że wówczas prezydent zyskuje jedynie prawo do rozwiązania parlamentu, a nie ma takiego obowiązku. Także w trzecim wariancie rola prezydenta jest ogromna. W przypadku dymisji premiera, to prezydent wskazuje kandydata na premiera. A gdyby wskazał np. na Mariusza Błaszczaka i poparliby go Ziobro z Gowinem, Kaczyński nie wytłumaczyłby się wyborcom dlaczego upiera się na wybory, skoro ma większość.
Koalicjanci są więc zdania, że Kaczyński nie ma innego wyjścia jak trwać w układzie z nimi do momentu, aż oni go nie zerwą. I twardo domagają się od PiS realizacji obietnicy wynikających z umowy koalicyjnej. W tym najważniejszej dla nich – udziału w partyjnej subwencji, proporcjonalnie do liczby posłów, jakich mają w klubie PiS.
To spór, który toczy się od maja, od czasu porozumienia w koalicji w sprawie wyborów prezydenckich. Dzisiaj mniejsi koalicjanci PiS utrzymują się jedynie z własnych składek i wpłat na partyjne konta m.in. swoich nominatów w spółkach. To za małe fundusze, by wystarczyły one na start w wyborach parlamentarnych bez wsparcia PiS.
„PiS ciągle to odwleka. Jadwiga [Emilewicz – przyp. red.] przygotowała projekt ustawy umożliwiającej podział pieniędzy między koalicjantów, ale do dziś jest to zamrożone. Teraz PiS wymyśliło, że da nam pieniądze, ale musi sobie to zrekompensować przez podniesienie subwencji dla wszystkich partii i wszystkie partie mają się na to zgodzić, bo inaczej PiS tego nie zgłosi” – opowiada jeden z posłów od Gowina. Dodaje, że jako argument koalicjanci usłyszeli, że w PiS planuje się wydatki na lata do przodu i nie ma możliwości teraz skorygowania zaplanowanego budżetu.
Takie postawienie sprawy oznacza, że koalicjanci z pieniędzmi z budżetu praktycznie mogą się pożegnać. Opozycja do dziś liże rany po tym, jak dogadywała się po cichu w sprawie podwyżek płac dla posłów i ministrów, wywołując potężną falę oburzenia opinii publicznej. Drugi raz tego błędu nie popełni. Tym bardziej, że bezwzględnie wykorzystałby to Szymon Hołownia i jeszcze bardziej wzmocnił kosztem m.in. Koalicji Obywatelskiej.
Skoro udziału w subwencji nie dostaną, to co ich wstrzymuje przed opuszczeniem koalicji? Także… pieniądze. Mając stanowiska w rządzie obie formacje mogą zapewniać swoim działaczom posady, a ci „odpalają” partii działkę. Młodzi współpracownicy Gowina są głodni władzy. Po jesiennej rekonstrukcji rządu i przejęciu przez swojego szefa nadzoru nad resortem pracy, błyskawicznie przejęli podległe temu ministerstwu Ochotnicze Hufce Pracy, co spotkało się z ostrymi protestami zarówno od polityków PiS, którzy wstawiali się za swoimi zwalnianymi nominatami, jak i w samym Porozumieniu. A tam są do wydania niemałe pieniądze. Podobnie jest z ziobrystami i słynnym już Funduszem Sprawiedliwości.
Ale rolę grają też indywidualne ambicje. Jacek Żalek, który jest wiceministrem finansów, ustawił się w sporze Gowina z Adamem Bielanem po stronie tego drugiego licząc, że dzięki temu zachowa posadę. „Niedawno urodziło mu się dziecko, wziął kredyt, żeby się zbudować i jest wściekły, że Gowin próbuje odebrać mu stanowisko. Bierze to bardzo osobiście” – mówi nam nasze źródło w Porozumieniu.
Czy znając te okoliczności ktoś zaryzykuje teorię, że koalicja pęknie wcześniej niż za dwa lata? Pewnie nie, ale pamiętajmy, że w polityce ogromną rolę oprócz pieniędzy ogrywają także emocje. Te puszczają partnerom coraz częściej i coraz bardziej. I nagle może się okazać, że nikt tego nie chciał, a układ pękł.
Władza
Piotr Gliński
Jarosław Gowin
Jarosław Kaczyński
Zbigniew Ziobro
Sejm IX kadencji
zjednoczona prawica
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Komentarze