Działania sejmowej komisji śledczej ds. wyborów korespondencyjnych to polityczna hucpa, w ramach której „koncertowo wyrzucono w błoto co najmniej kilka milionów” – uznał poseł PiS Przemysław Czarnek. Według niego komisja nie dokonała żadnych ustaleń, o których nie byłoby wiadomo już wcześniej. Czy to prawda?
Przemysław Czarnek wystąpił w piątek rano w debacie sejmowej nad sprawozdaniem komisji śledczej, która od grudnia zeszłego roku do października tego roku badała sprawę wyborów korespondencyjnych zaplanowanych na 10 maja 2020 r.
Poseł, który cały czas liczy na to, że zostanie w sobotę kandydatem PiS na prezydenta, liczył na cytowania — i się nie przeliczył. Prace komisji nie skończyły się politycznym spektaklem, tylko wnioskami do prokuratury. Do tego stało się to wiele miesięcy temu. A na wybory kopertowe PiS zmarnował ledwie 100 mln zł, co wobec innych ekscesów zaczęło wyglądać na drobną kwotę.
OKO.press prace tej komisji śledziło dokładnie, więc może odpowiedzieć posłowi Czarnkowi, że to, co mówi, to fałsz. Komisja bardzo dokładnie zbadała działanie państwa PiS od marca do maja 2020 r. Pokazała, jak podejmowane były decyzje i co sprawiało, że całe państwo znalazło się o krok od katastrofy. Najważniejszym ustaleniem komisji zaś było, że państwo tzw. silnego człowieka (Jarosława Kaczyńskiego), które nie cacka się z procedurami, uzgodnieniami, konsultacjami, tylko „działa”, jest po prostu niesprawne.
Chodzi – przypomnijmy – o próbę zorganizowania wyborów korespondencyjnych w pandemii wiosną 2020 r.
Na życzenie Kaczyńskiego, któremu o możliwości przeprowadzenia wyborów kopertowych opowiedział Adam Bielan, PiS w trzy godziny przyjął ustawę w Sejmie. A dopiero potem zdał sobie sprawę, że jest ona technicznie niewykonalna. Jednak ponieważ wola Kaczyńskiego obowiązywała, funkcjonariusze państwa PiS dalej te wybory przygotowywali, a o problemach Kaczyńskiego nie informowali. Skupiali się na tym, by winę za oczywiste niepowodzenie zwalić na kogoś innego. Marnowali przy tym zasoby państwowe i ryzykowali bezpieczeństwem obywateli (dostarczając np. Poczcie Polskiej bazę PESEL z danymi 30 mln obywateli). Kaczyński więc przez cały miesiąc nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje.
Działania komisji ds. wyborów kopertowych to polityczna hucpa, w ramach której wyrzucono w błoto co najmniej kilka milionów złotych. Wszystkie ustalenia, które zostały podjęte przez komisję, były znane i Wysokiej Izbie, i szerokiej opinii publicznej
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Kaczyński założył, że wybory zrobi się korespondencyjnie. Karty wyborcze wydrukuje Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych (bo drukuje banknoty), a rozkolportuje Poczta Polska. Tyle że PWPW nie miała maszyn do takiej operacji, a Poczta – namiarów na wyborców. Poza tym karty wyborcze miałyby trafić do skrzynek pocztowych, których nie ma w Polsce 4 mln domów.
Poza tym druk i kolportaż, nawet gdyby było wiadomo, gdzie są wyborcy, zajmuje mnóstwo czasu. Więcej niż dwa tygodnie — co z automatu wykluczyło możliwość zorganizowania II tury wyborów. A Poczta nie byłaby w stanie dostarczać pakietów wyborczych za potwierdzeniem odbioru, więc w ogóle nie byłoby wiadomo, w czyje ręce dostałyby się po wrzuceniu do skrzynki.
Największy skandal dotyczył tego, jak PiS potraktował dane osobowe: Poczta Polska (spółka) dostała je z bazy PESEL. To gigantyczne naruszenie bezpieczeństwa obywateli, bo do końca nie wiadomo, kto miał do tej bazy dostęp, zanim po 3 tygodniach Poczta je skasowała. Odbyło się bez żadnej podstawy prawnej. Bo w tym czasie ustawa nie obowiązywała (nie przyjął jej Senat), więc nie istniał cel przetwarzania danych. W takiej sytuacji Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych, tak chętny do napominania firm i instytucji za dużo mniejsze naruszenia, powinien wszcząć alarm. Ale nie wszczął, bo był z PiS (tu komisja pokazała, że nominat PiS na stanowisko, na którym powinien dbać o to, by Polska respektowała RODO, w ogóle nie wiedział, co w tym RODO jest napisane).
Komisja pokazała też, że łamiąc prawo i procedury funkcjonariusze państwa PiS fantazjowali sobie, że są jak powstańcy warszawscy i że nadzwyczajna sytuacja uprawnia ich do działania w ciemno, bez sprawdzenia danych i odpowiednich analiz. Przy czym te patriotyczne fantazje skrywały po prostu interes PiS: wybory można było odłożyć, bo trwała pandemia. Ale wtedy szanse prezydenta Dudy na reelekcję byłyby mniejsze.
Komisja pokazała też, czym się kończy zarządzanie państwem z tylnego siedzenia: Kaczyński nie pełnił wtedy żadnych funkcji, nie miał dostępu do danych, nie działał w otoczeniu administracji, która musi dbać o to, by dostawał odpowiednie informacje. Ale wyrażał swoją wolę. A wola ta obowiązywała.
Okazało się też, że dla prawników z otoczenia PiS wola polityczna jest święta — prawo służy tylko do usprawiedliwienia tej woli. Stąd wzięły się prawnicze pisma-podkładki i dupokrytki oraz rozporządzenia, które potem upadły w sądach.
Komisja też pokazała, że najwierniejszym z wiernych był wobec Kaczyńskiego premier Morawiecki. Żeby skłonić PWPW i Pocztę do działania bez ustawy, wydał rozporządzenie o przygotowaniach do wyborów kopertowych. Nie miał do tego żadnej podstawy. Więc po prostu na podstawie woli Kaczyńskiego odebrał PKW obowiązek organizowania wyborów. Owszem, potwierdziły to sądy. Jednak dopiero komisja pokazała, że Morawiecki nie miał innego wyjścia: nie mógł, tak jak wicepremier Sasin i minister spraw wewnętrznych Kamiński spychać odpowiedzialności na kogoś innego, bo nad nim nie było nikogo poza Kaczyńskim. Ale to także znaczy, że Morawiecki był premierem-wydmuszką. I godził się na taką sytuację.
W efekcie Morawiecki złamał więc prawo i od tego momentu mógł tylko liczyć, że jakimś cudem wymiar sprawiedliwości go nie rozliczy z tego.
A to ważna lekcja — warto by się upowszechniła.
Poza tym państwo PiS zmarnowało na wybory kopertowe ponad 100 mln zł. Zanim komisja wzięła się do roboty, myśleliśmy, że tylko 70 mln.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze