Antoni Macierewicz, 14 października: "w rejestratorach lotu mamy zapis momentu wybuchu". Podkomisja smoleńska,16 października: "zapis rejestratora niekoniecznie oznacza eksplozję". Podkomisja smoleńska, 19 października: "w pełni zgadzamy się ze słowami ministra Macierewicza". Tak wygląda ustalanie "prawdy" o Smoleńsku pod rządami ministra obrony
"Znaleźliśmy w zapisie jednego z rejestratorów moment eksplozji - został zidentyfikowany" - powiedział minister obrony narodowej Antoni Macierewicz o najnowszym ustaleniu podkomisji smoleńskiej. "Zajmujemy się obecnie jego analizą i wykluczeniem wszystkich możliwości innej interpretacji tego elektronicznego zapisu" - dodał. Te słowa Macierewicz wypowiedział na zjeździe szefów klubów "Gazety Polskiej" w Spale (woj. łódzkie) 14 października 2017. OKO.press pisało o tym tutaj:
Dwa dni po zjeździe, 16 października, na stronie podkomisji smoleńskiej ukazał się krótki komunikat. Można się było z niego dowiedzieć, że komisja bada wszystkie rejestratory rządowego TU-154M. I że "zapisy jednego z nich zawierają parametry", które wskazują na "gwałtowne zjawiska towarzyszące ostatnim sekundom lotu". Zapisy tych parametrów rzekomo nie były analizowane dotąd przez żadną z wcześniejszych komisji.
Ani słowa o wybuchu, o którym mówił Macierewicz.
Reporter radia RMF FM zapytał rzeczniczkę podkomisji, czy wspomniane w komunikacie "gwałtowne zjawiska towarzyszące ostatnim sekundom lotu" oznaczają eksplozję. Dostał taką odpowiedź:
"Analizy trwają, są zaplanowane kolejne badania, które mają dać ostateczną odpowiedź, czy gwałtowne zjawiska zapisane przez jeden z rejestratorów mogą być identyfikowane z eksplozją".
Czemu zatem Macierewicz rzecz przesądził? Skłamał? Pomylił się?
Oczywiście jest jeszcze możliwość, że doszło do jakiegoś nieporozumienia i Macierewicz nie wiedział, co komisja bada. To jednak nieprawdopodobne, bo to Macierewicz zwykle informuje media o stanie prac komisji i wiadomo, że wszystkie ważniejsze ustalenia trafiają do niego.
Wydaje się zatem, że Macierewicz skłamał, a w każdym razie źle zinterpretował ustalenia komisji (ewentualnie ustalenia, jakie mają być te ustalenia).
Podkomisja dostrzegła swoją "pomyłkę" i szybko zmieniła wersję. 19 października pojawił się komunikat tak kuriozalny, że OKO.press cytuje go w całości:
"W związku z nieprawdziwymi informacjami, które pojawiły się materiale radia RMF FM 19 października 2017 roku Podkomisja do Ponownego Zbadania Katastrofy Lotniczej informuje, że w pełni potwierdza słowa Ministra Antoniego Macierewicza, co do natury zjawisk zapisanych przez jeden z rejestratorów Tu-154M".
To kolejna kompromitacja podkomisji, która powinna być ciałem fachowców. Tymczasem - jak widać - jej rolą ma być potwierdzanie tez Antoniego Macierewicza. W kwestii katastrofy smoleńskiej prawda jest tylko i wyłącznie zakładnikiem prywatnej obsesji ministra obrony. Nawet Jarosław Kaczyński traci wiarę, że "sugeruje, że "jej nigdy nie poznamy".
Pozostaje pytanie, dlaczego Macierewicz rozminął się z prawdą przed tak bliskim mu audytorium klubów "Gazety Polskiej"?
To na łamach tej gazety rozegrała się kampania smoleńskiej mitologii, dziesiątki okładek powtarzały teorie spiskowe, odsłaniały kolejne rewelacje o kolejnych wersjach wybuchu, zamachu, ataku i "rosyjskich rozkazach dla Tuska" (okładka z czerwca 2016) spisku. Macierewicz mówił więc do ludzi, których nie trzeba przekonywać.
Ale może jest inaczej? Może nawet tutaj wiara smoleńska gaśnie? Może właśnie tutaj potrzeba dowodu na zamach jest szczególnie silna? A na razie dowodu nie ma, a działalność podkomisji to pasmo kompromitacji.
Jedną z nich jest osławiony "eksperyment" polegający na wysadzeniu w powietrze atrapy kadłuba. Miał dowodzić zniszczenia Tupolewa przez tzw. bombę termobaryczną. Eksperci zgodnie obśmiali go m.in. za to, że na modelu namalowano okna. A przecież właśnie nieuszkodzone okna w Tupolewie były jednym z dowodów na to, że żadnego wybuchu nie było.
Wątpliwości budzi podana przez podkomisję 16 października informacja, że zapisy parametrów wskazujących na "gwałtowne zjawiska" nie były dotąd analizowane przez żadną z powołanych wcześniej komisji. To nie wydaje się możliwe - wszystkie rejestratory Tupolewa (poza jednym, który nie został znaleziony), były wielokrotnie starannie odczytywane.
Zapewne podkomisji chodzi - choć nie jest to w komunikacie napisane wprost - o rejestrator parametrów lotu. Tymczasem, jak mówił OKO.press dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych,
"występuje pełna korelacja między zapisem parametrów, a zderzeniami samolotu z kolejnymi przeszkodami" (samolot trzykrotnie zahaczał o czubki drzew; potem uderzył w brzozę, która urwała mu fragment skrzydła; uderzał też w przeszkody, gdy już rył po ziemi).
A to znaczy, że hipotezę wybuchu należy wykluczyć".
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze