0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

„Dzisiaj, 15 grudnia, to koniec kłamstw w imieniu państwa polskiego. To jest koniec wydatkowania setek milionów złotych na działalność, która nie ma nic wspólnego z wyjaśnianiem przyczyn katastrofy, ale ma wiele wspólnego z polityką” – powiedział wiceszef MON Cezary Tomczyk, dodając, że członkom podkomisji oraz przewodniczącemu zostają cofnięte wszelkie pełnomocnictwa i upoważnienia, a do 18 grudnia mają rozliczyć się ze sprzętu i działań, które podejmowali.

Wiemy, że komisja czy właściwie podkomisja „smoleńska” kosztowała ponad 31 mln zł. Wiemy, że to pieniądze wyrzucone w błoto, bo raporty „cząstkowe” i projekt (?) raportu końcowego są zmanipulowane i nie wyjaśniają niczego. Nie wyjaśniają nawet, na co wydano te miliony z pieniędzy podatników.

Analiza raportu końcowego zawarta w dokumencie TVN Piotra Świerczka „Siła kłamstwa”, w której przedstawiono celowo pominięte dowody, analiza niezwykle drobiazgowa i fachowa, oparta na dokumentach zgromadzonych przez samą komisję, jest właściwie gotowym aktem oskarżenia. A raczej byłaby, gdyby nie to, że – jak zwykle – PiS zadbał o nieodpowiedzialność swoich ludzi.

Przeczytaj także:

Jak PiS dba o nieodpowiedzialność

Zrobił to według wypróbowanego wzorca z pierwszych rządów w przypadku tzw. raportu z likwidacji WSI. Umocowanie prawne Macierewicza i innych twórców raportu było tak skonstruowane, by nie odpowiadali za swoje czyny: ani karnie, ani materialnie. Dlatego pokrzywdzeni raportem, owszem, wygrywali w sądzie odszkodowania, ale płacił je MON, a przepraszał ówczesny szef MON Tomasz Siemoniak.

Sądy zrobiły unik

Sądy stwierdzały bowiem, że nie można Macierewicza uznać za winnego przestępstwa urzędniczego: nadużycia władzy (art. 231 kk), bo formalnie nie działał jako funkcjonariusz publiczny. Nie może też odpowiadać za poświadczenie nieprawdy w dokumencie (art. 271 kk), bo raport nie był formalnie „dokumentem”.

Komisja Likwidacyjna działała przy ministrze obrony i miała nieokreślony status prawny, a Macierewicz nie był w niej formalnie zatrudniony i nie pobierał za pracę w komisji „wynagrodzenia”, jedynie „diety”. Raport końcowy nie spełniał natomiast definicji „dokumentu”, bo nie stanowił „dowodu (…) okoliczności mającej znaczenie prawne”. Był jedynie dokumentem analitycznym.

Z oboma tymi ustaleniami sądów można polemizować – wydaje się, że poszły po linii najmniejszego oporu. Ale fakt faktem, że Macierewicz uniknął odpowiedzialności karnej i cywilnej za nadużycie władzy i skrzywdzenie ludzi, których nazwiska – wbrew prawu – zamieścił w raporcie z likwidacji WSI. I że przyjęta wtedy linia rozumowania sądów jest gotowcem do wykorzystania także w sprawie podkomisji smoleńskiej.

Raport – nie raport, pracownicy – nie pracownicy

Podkomisja smoleńska, podobnie jak ta do likwidacji WSI, działa przy ministrze obrony narodowej, który ją powołał, zapewniał jej warunki działania i pokrywał wydatki. Podkomisja nie miała własnego budżetu. Była częścią Państwowej Komisji ds. Badania Przyczyn Wypadków Lotniczych. Jej członkowie nie byli „pracownikami”, nie dostawali pensji, tylko diety.

Jeśli okaże się, że pieniądze marnotrawiono, to odpowiadać będzie za to ten, kto podpisywał zgody na wypłacanie podkomisji pieniędzy i nie pilnował racjonalności tych wydatków – prawdopodobnie Mariusz Błaszczak. A poświadczenia nieprawdy w dokumencie nie ma, bo „raport” nie został formalnie ogłoszony do dzisiaj. Jest na stronie MON, ale nie do końca wiadomo, jaki jest jego status.

Oczywiście tym razem prokuratura i sądy mogą wykorzystać istniejące w prawie inne możliwości interpretacyjne i uznać jednak, że Macierewicz działał jako funkcjonariusz publiczny za publiczne pieniądze i spowodował szkody finansowe. Czy zechcą zejść z wydeptanej już, wygodnej ścieżki?

Nieodpowiedzialność demoralizuje

Dobrze by było, bo nieodpowiedzialność nie tylko demoralizuje, ale też wyłącza hamulce rządzących. I dlatego, że problem jest szerszy: mnożone przez PiS instytuty, fundacje spółek skarbu państwa, fundusze i komisje, były przepompowniami publicznych pieniędzy, a ich władze nie mają statusu funkcjonariuszy.

Największą szkodą, jaką uczyniła podkomisja Macierewicza, nie są straty finansowe, ale społeczne: tworzenie i utrwalanie nawet nie podziałów, ale konfliktów społecznych. Za to można Antoniego Macierewicza ukarać jedynie moralnie. Choć wątpliwe, żeby się tym przejął.

Nie znaczy to, że audyt w jego podkomisji nie jest potrzebny. Przeciwnie: jest niezbędny, bo ludziom należy się informacja. A infamia, moralne potępienie też są karą. To zresztą ulubione narzędzie PiS i Antoniego Macierewicza, tyle że w ich przypadku oparte nie na audytach, a na kłamstwach i manipulacjach.

Ewa Siedlecka jest publicystką Polityką. Ten tekst ukazał się na jej Blogu Konserwatywnym.

;

Udostępnij:

Ewa Siedlecka

Dziennikarka, publicystka prawna, w latach 1989–2017 publicystka dziennika „Gazeta Wyborcza”, od 2017 publicystka tygodnika „Polityka”, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa (2011), zajmuje się głównie zagadnieniami społeczeństwa obywatelskiego, prawami człowieka, osób niepełnosprawnych i prawami zwierząt.

Komentarze