0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Michal Walczak / Agencja GazetaMichal Walczak / Age...

Legislacyjna telenowela dotycząca zasad rozliczania się z instalacji fotowoltaicznych (PV) dobiegła końca. Sejm zdecydował, że niezwykle korzystne dla posiadaczy paneli przepisy przestaną obowiązywać od kwietnia przyszłego roku. Wtedy prosumenci nie będą już mogli korzystać z systemu opustów.

Fotowoltaika ofiarą własnego sukcesu?

Co to oznacza? „Prosument” to zbitek słów „producent” i „konsument”. W ten sposób określa się osoby, które wytwarzają coś na własny użytek, jednocześnie dzieląc się z innymi.

Tak jest w przypadku użytkowników paneli fotowoltaicznych, którzy produkując swój prąd, oddają jego część do sieci energetycznej. Ta jest określana mianem „wirtualnego magazynu energii”, zastępując faktyczne instalacje magazynujące prąd, które w polskich domach na razie są rzadkością.

Energia z paneli jest przekazywana do sieci wtedy, gdy produkuje się jej więcej niż zużywa. Najwięcej jest jej w ciągu dnia, ale zużywa się ją najczęściej wieczorem i w nocy. Właściciele instalacji o mocy do 10 kilowatów (zdecydowana większość) potem mają prawo do odebrania 80 proc. energii z „wirtualnego magazynu” za darmo.

W ten sposób działają opusty, które w przypadku niektórych gospodarstw zbijają koszty energii do symbolicznych kwot.

Problem jednak w tym, że „wirtualny magazyn” nie jest z gumy, a moc paneli zainstalowanych na dachach polskich domów rosła w ostatnich latach jak na drożdżach.

Według najnowszych danych Agencji Rynku Energii wynosi ona 5,97 gigawata (GW). Jeszcze w połowie 2020 roku osiągała ona „zaledwie” 3 GW. Oznacza to, że w 2021 roku wypełniliśmy już zobowiązanie z Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP 2040). W dokumencie rząd ustalił, że do końca dekady zainstalowane moce paneli słonecznych wyniosą od 5 do 7 GW.

To doskonałe informacje, jednak sieć energetyczna nie jest dostosowana do przyjęcia energii produkowanej przez panele. Mówił o tym między innymi wiceminister klimatu Ireneusz Zyska. Jak twierdził, w godzinach szczytu produkcja energii jest tak wysoka, że prosumenci są odłączani od sieci.

„Jest to związane z tym, że nasza sieć elektroenergetyczna ma swoją ograniczoną pojemność” - argumentował Zyska przekonujący, że nie można bezrefleksyjnie utrzymywać systemu opustowego. Co więcej, według przedstawicieli resortu klimatu niektórzy celowo montują nieco zbyt duże instalacje, by przekazywać do sieci więcej prądu – a potem odbierać go bezpłatnie.

„To tak, jakby zabronić jeździć ciężarówkom, bo drogi są w złym stanie” – komentuje Mikołaj Troczyński, specjalista ds. odnawialnych źródeł energii z Fundacji WWF Polska. - „Modernizacja sieci, zwłaszcza niskiego napięcia, stoi w miejscu, a jest pilnie potrzebna”.

Dym z komina - dach, obok komina dwa panele słoneczne
11.03.2021 Krempna. Dym z komina i panele. Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl

Panele nie zawsze korzystne dla klimatu

Przedstawiciele rządu twierdzą, że nie ma ucieczki przed zmianą obowiązujących zasad. Zmusza nas do tego prawo unijne, które zabrania łączenia kosztów sieciowych (czyli tych związanych z odebraniem i przesyłem energii) z kosztami samego prądu – a tak jest w przypadku opustów.

Zmiany dostosowujące nas do europejskiej dyrektywy częściowo chwali prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej Grzegorz Wiśniewski. Jego zdaniem opusty wręcz… zwiększają produkcję energii z węgla. Dochodzi do tego na przykład w zimie, gdy słońce nie dostarcza jej wystarczająco, a prosumenci na potęgę odbierają oddany wcześniej prąd z sieci.

Wtedy jego większość pochodzi z „brudnych” źródeł. W końcu rośnie również zużycie prądu – bo posiadacze paneli chcą zużyć jak najwięcej „darmowej” energii. Utrzymanie tego systemu na dłuższą metę zdaniem Wiśniewskiego jest niemożliwe.

„Z jednej strony mamy bowiem boom w mikroinstalacjach fotowoltaicznych, przyłączanych do sieci niskiego napięcia, a z drugiej żadnych inwestycji w te sieci. To jest niespójność działań. Bo wspieramy masowe inwestycje w mikroinstalacje PV, (...) a nic nie robimy, żeby tych źródeł można było przyłączyć do sieci więcej” - mówił Wiśniewski cytowany przez portal polskiemarki.pl.

Przeczytaj także:

Karuzela z projektami

Rząd w pierwszej kolejności postawił jednak na inne rozwiązanie. Zamiast dostosować sieć do rosnącej mocy fotowoltaiki zdecydował się na zmiany, które najpewniej przyhamują jej rozwój.

Konkrety dotyczące nowych rozwiązań Ministerstwo Klimatu przedstawiło pół roku temu. Dla obecnych prosumentów i osób, które założą panele do momentu wejścia zmian w życie, nie zmieniłoby się nic, a gwarancja niezmienności zasad obowiązuje dla nich przez 15 lat od podpisania umowy z operatorem sieci.

Nowi użytkownicy fotowoltaiki nie mogliby jednak korzystać z systemu opustowego. Zamiast tego weszliby na rynek handlu energią – sprzedając ją operatorom za średnią rynkową cenę z poprzedniego kwartału lub korzystając z usług tak zwanych „agregatorów”. To spółki, które miałyby skupować energię od prosumentów i potem handlować nią na rynku.

Problem w tym, że ceny sprzedaży energii są wyższe od kosztu ich kupna – a przecież prosument w nowej rzeczywistości musiałby skupować energię, by zużywać ją w czasie niedoboru prądu z paneli. Dlatego gigantyczne oszczędności, które w tej chwili dają panele, w takim scenariuszu topnieją.

Portal Wysokie Napięcie policzył, że w obecnym systemie średnie gospodarstwo domowe z pięcioma kilowatami fotowoltaiki może płacić za prąd zaledwie sto złotych rocznie, oszczędzając aż 3 tys. złotych. Gdyby w życie wszedł pierwotny projekt rządu, oszczędności wyniosłyby najwyżej 2 tys. zł.

Rządowa propozycja spotkała się ze zdecydowaną krytyką organizacji branżowych i pozarządowych, które wystąpiły ze wspólnym apelem do rządu. Na liście sygnatariuszy odezwy w obronie systemu opustowego znalazł się również Polski Alarm Smogowy.

Aktywiści walczący z zanieczyszczeniem powietrza obawiają się, że zmiany gwałtownie zahamują rozwój rynku pomp ciepła. To urządzenia grzewcze oferujące „czyste” ciepło, zużywające jednak duże ilości energii elektrycznej. Możliwość odebrania „darmowej” energii zimą sprawia, że dla prosumentów ich używanie staje się o wiele tańsze.

Odpowiedzią na propozycje przedstawione przez Ministerstwo Klimatu miał być poselski projekt firmowany przez posłankę PiS, b. minister rozwoju Jadwigę Emilewicz. W jego myśl prosumenci mogliby odbierać sto procent energii przekazanej do sieci. Ten „rabat” nie dotyczyłby jednak kosztów sieciowych.

Oznaczałoby to więc, że z „wirtualnego magazynu” można by było odebrać około połowy przekazanego tam prądu. Taki plan rozdziela koszty sieciowe od kosztów prądu, mógłby być więc zaakceptowany przez Brukselę. Z ulgą odetchnęłyby również firmy energetyczne, które dziś w dużej części pokrywają koszty sieciowe dla osób korzystających z paneli.

Ostatecznie propozycja byłej ministry przepadła, a do porządku prac sejmowych trafił projekt przedstawiany przez posła Marka Suskiego. Ostatecznie przyjęty przez sejm projekt zakłada, że prosumenci będą rozliczać się w ramach tak zwanego net-billingu – a więc najprościej mówiąc, sprzedawać energię na zasadach rynkowych i kupować ją po takich samych stawkach, jak inni odbiorcy, z rabatem 15 proc. na opłatę dystrybucyjną.

Nadwyżki prądu sprzedane do sieci będą rejestrowane na osobistym koncie przydzielonym każdemu prosumentowi, który podpisze umowę na przekazywanie energii do sieci po 1 kwietnia przyszłego roku.

Nowelizacja ustawy o OZE przybrała więc bliźniaczy kształt do pierwotnej propozycji Ministerstwa Klimatu. Również w tej sytuacji „starzy” prosumenci będą mieć 15-letnią gwarancję niezmienności zasad.

Dłuższy zwrot kosztów paneli, niepewność cen

Jaki będzie efekt zmian w rozliczeniach? Zdaniem Mikołaja Troczyńskiego z WWF wielu potencjalnych prosumentów może zrezygnować z inwestycji we własne panele, i to nie tylko ze względu na wydłużony czas jej zwrotu.

„Chociaż z nowymi zasadami rozliczania ten okres może wydłużyć się nawet do 12-13 lat” – twierdzi Troczyński. Dla porównania, miniinstalacje w systemie opustowym zwracają się nawet w 6-7 lat. „Problemem jest jednak również utrata zaufania do rządzących, którzy za rok czy dwa mogą znowu zmienić prawo dotyczące fotowoltaiki”.

To zła wiadomość między innymi dla osób, które planują budowę własnego domu i myślą o założeniu na paneli dachowych. W tej chwili mogą ostrożniej podejść do swoich planów i zrezygnować z uwzględnienia ich w kosztorysie budowy i wniosku o kredyt. W końcu za kilka lat, już po wprowadzeniu się w swoje cztery ściany, inwestycja może być już zupełnie nieopłacalna.

Projekt uchwalony przez sejm jest też obarczony dużą wadą znaną z pierwotnych propozycji resortu klimatu. Prosument będzie kupował energię po cenach detalicznych, a sprzedawał według stawek hurtowych – czyli o wiele taniej.

„Te koszty będą się dynamicznie zmieniać, będą nieprzewidywalne. Dlatego trudno prognozować długoterminowo wyniki finansowe, stosunek cen detalicznych do cen hurtowych i to, jak długi będzie okres zwrotu paneli” – zauważa Troczyński.

Koniec hossy dla monterów?

Niepewność dotyczy również branży fotowoltaicznej i jej pracowników. A według zestawienia stowarzyszenia SolarPower Europe Polska może pochwalić się największym pod względem zatrudnienia sektorem energetyki słonecznej.

Według szacunków organizacji, do 2020 roku w naszym kraju powstało 91 tys. etatów w firmach zajmujących się „solarami”. Specjaliści SolarPower Europe zauważyli, że wpływa na to charakterystyka naszego rynku, na którym dominują dachowe mikroelektrownie. To przy ich utrzymaniu i instalacji jest najwięcej pracy.

„Gwałtowna i nieprzygotowana zmiana już wpływa na rozwój rynku prosumenckiego w Polsce. To poważne kłopoty dla polskiego społeczeństwa, potrzebującego taniej energii elektrycznej, oraz zagrożenie dla tysięcy miejsc pracy w branży” - oceniał Grzegorz Burek, wiceprezes Stowarzyszenia Branży Fotowoltaicznej, który podpisał się pod wspólnym apelem organizacji społecznych do rządu.

„Niestety jest ryzyko, że ci pracownicy zmienią branżę, a ich doświadczenie zostanie zaprzepaszczone. To byłaby niepowetowana strata” – komentuje Troczyński. - „Mamy duży potencjał produkcyjny, zarówno w przypadku energii, jak i urządzeń i usług. Moglibyśmy je zacząć nawet eksportować. Jesteśmy dużym producentem miedzi i srebra, a to surowce bardzo ważne w produkcji paneli fotowoltaicznych”.

Prosumenci i tak zyskają, poza tym są sami sobie winni

Mimo to wiceminister klimatu Ireneusz Zyska na kilka dni przed głosowaniem nad ostatecznym projektem ustawy zaciekle bronił nowych rozwiązań w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej. Jednocześnie znów dostało się działającym już na rynku prosumentom, którzy dla większego zysku mają zakładać „przeskalowane” instalacje – przyspieszając tym samym potrzebę uchwalenia nowego prawa. Zdaniem Zyski nowym właścicielom paneli inwestycja w fotowoltaikę po 1 kwietnia nadal się opłaci.

„Twierdzenie, że nowy system rozliczeń będzie niekorzystny dla prosumentów jest nieprawdą, w porównaniu do »zwykłych« odbiorców prądu, prosumenci zaoszczędzą rocznie ok. 1,7 tys. zł na rachunkach za prąd" - mówił Zyska PAP-owi.

Czy te wyliczenia się sprawdzą? Zależy to tylko od tego, jak kształtować się będą ceny energii po 1 kwietnia 2022 roku. Z nieco większą pewnością można powiedzieć, że monterów fotowoltaiki czeka w najbliższych miesiącach więcej pracy. Zmiana prawa powinna przekonać wiele osób do przyspieszenia swojej decyzji o założeniu paneli na swój dach – tak, by zdążyć przed zmianami.

11.03.2021 Krempna . Dom , kapliczka i panele fotowoltaiczne .
Jakub Wlodek / Agencja Gazeta
11.03.2021 Krempna. Dom, kapliczka i panele fotowoltaiczne . Jakub Wlodek / Agencja Gazeta

Zmiany 24.11.2021: z artykułu usunęliśmy porównanie mocy instalacji fotowoltaicznych do mocy elektrowni węglowej. Ze względu na różne współczynniki wykorzystania mocy (wielokrotnie większe w przypadku elektrowni węglowych), takie zestawienie może wprowadzać w błąd.

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze