3,1 GW – tyle wynosiła moc elektrowni fotowoltaicznych w kraju. Głównie mikroinstalacji domowych. To około 7 proc. wszystkich mocy zainstalowanych w krajowym systemie elektroenergetycznym (KSE). To miliony ton emisji CO2 mniej
Rząd PiS w energetyce, zwłaszcza odnawialnej, rzadko kiedy ma okazję, by się czymś pochwalić.
A to wprowadził ustawę antywiatrakową, czyli odległościową (farmy wiatrowe nie mogą stanąć bliżej niż dziesięciokrotność wysokości masztu od zabudowań mieszkalnych).
A to nie jest w stanie przyjąć przedstawionej już dwa lata temu Polityki Energetycznej Państwa do 2040 roku (PEP2040).
A to nie jest w stanie przyjąć nie na ostatnią chwilę ustawy o morskich farmach wiatrowych pozwalającej inwestorom nie tylko na plany, które od lat są tylko na papierze.
A to podpisuje kuriozalne porozumienia z górnikami, z których wynika, że polskie elektrownie będą musiały spalać drogi krajowy węgiel, co doprowadzi do podwyżki cen – zwłaszcza gdy zniesione zostanie, jak obiecano górnikom, obligo giełdowe zmuszające producentów do handlu prądem na giełdzie.
Ale rozwojem fotowoltaiki (PV), i to prowadzonym naprawdę z sensem, na pewno może się poszczycić.
"3,1 GW w PV powinno nam dostarczyć rocznie 3 TWh energii elektrycznej, dla porównania dziś produkcja ze wszystkich OZE to ok. 15 TWh rocznie" - komentuje w rozmowie z nami Bartłomiej Derski z portalu WysokieNapięcie.pl.
Nasza obecna polityka energetyczna zakładała 2 GW w PV na koniec tego roku, a już teraz przekroczyliśmy 3 GW. W tym tempie, jak obliczył portal Wysokie Napięcie, pod koniec tego roku powinniśmy się zbliżyć do 4 GW, a na koniec przyszłego roku do 10 GW, choć w scenariuszu nie matematycznym, a realistycznym może to być 6 GW.
Dla porównania na koniec 2018 roku moc elektrowni słonecznych w Polsce wynosiła 558,2 MW, a z końcem 2019 roku było to już 1 526,2 MW.
Kluczowe są tu mikroinstalacje do maksymalnie 50 kW (program wsparcia „Mój Prąd” obejmuje te o mocy 2-10 kW), ale Polaków trzeba było też do nich przekonać, zwłaszcza że to niemałe wydatki. Oczywiście cena zależy od tego, jaką instalacja ma moc (a to zależy od naszego zużycia energii), z jakiej strony się znajduje oraz z czego wykonany jest dach i jaki jest kąt jego nachylenia.
Biorąc jednak pod uwagę średnie statystyczne zużycie energii elektrycznej na gospodarstwo domowe, czyli 2,5 GWh rocznie, taka instalacja to koszt przynajmniej kilkunastu (a w większym domu jednorodzinnym nawet kilkudziesięciu) tysięcy złotych. Dlatego tak ważny jest system wsparcia.
Wnioskodawcy w programie „Mój prąd” wyczerpali już miliardową pulę wsparcia (do 5 000 zł na instalację), ale Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej nie zamyka naboru i dołożył właśnie dodatkowe 100 mln zł na inwestycje w produkcję energii elektrycznej z prosumenckich instalacji PV o mocy 2-10 kW, bo taki przedział mocy zainstalowanej ma przeważająca większość domków jednorodzinnych.
Wniosek w tym programie mogą złożyć osoby fizyczne wytwarzające energię elektryczną na własne potrzeby.
„Nie dziwi nas ogromne zainteresowanie fotowoltaiką i lawina wniosków o dotacje. Cieszy mnie, że rośnie świadomość naszego społeczeństwa, że ekologia po prostu się opłaca. Korzystanie z własnego prądu produkowanego ze słońca przekłada się na oszczędności w portfelu, ale są to też wymierne korzyści dla środowiska. Inwestycje w odnawialne źródło energii w ramach »Mojego Prądu« przyczynią się do redukcji CO2 aż o miliard kilogramów na rok” – powiedział minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka.
Do NFOŚiGW 6 listopada wpłynął 200-tysięczny wniosek, który wyczerpał miliardowy budżet „Mojego Prądu”. Łączna moc instalacji ze złożonych wniosków da 1,2 GW mocy. Dla porównania największa polska farma fotowoltaiczna ma moc 3,77 MW.
Wnioski w drugim naborze programu „Mój Prąd” można składać do 18 grudnia. NFOŚiGW już teraz poinformował, że program będzie kontynuowany w przyszłym roku. Szczegóły na razie nie są jednak znane.
„Mój Prąd” to jeden z największych w Europie programów finansowania mikroinstalacji fotowoltaicznych dla osób fizycznych, które wytwarzają energię elektryczną na własne potrzeby.
Warunkiem skorzystania z programu, który wystartował w połowie 2019 roku, jest umowa kompleksowa regulująca kwestie związane z wprowadzeniem do sieci energii elektrycznej wytworzonej w mikroinstalacji.
Ale nie jest to jedyna forma wsparcia. Od ubiegłego roku od podstawy podatku dochodowego w ramach ulgi termomodernizacyjnej można odliczyć koszty poniesione w związku z zakupem i montażem paneli fotowoltaicznych.
Wszystkie wydatki muszą być udokumentowane, a roczna wartość ulgi nie może przekroczyć 53 tys. zł. Jeśli ktoś korzystał z dotacji w programie „Mój Prąd”, to musi pomniejszyć o tę kwotę swoje odliczenie.
Warto jednak wspomnieć, że również samorządy dają swoje wsparcie dla rozwoju fotowoltaiki. Przykładem takiej „konkurencji” dla „Mojego Prądu” niech będzie warszawski system wsparcia instalacji PV.
Otóż w stolicy można dostać nawet 15 tys. zł wsparcia, nie więcej niż 1,5 tys. zł na kilowat. Jeśli więc ktoś w Warszawie ma większy dom i jego instalacja będzie większa niż 3,5 kW (kilowaty), to zdecydowanie bardziej opłaci mu się wsparcie z miasta (w przypadku "Mojego Prądu" 3,5 kW da maksymalnie 5 tys. zł, a w mieście stołecznym będzie to już 5,25 tys. zł).
Na dofinansowanie mogą liczyć tu nie tylko osoby fizyczne jak w programie „Mój Prąd”, ale też firmy oraz wspólnoty i spółdzielnie mieszkaniowe planujące inwestycję na terenie Warszawy. Dla jednostek sektora finansów publicznych, będących gminnymi lub powiatowymi osobami prawnymi wysokość dotacji wynosi do 80 proc. rzeczywistych kosztów realizacji inwestycji.
Mankamentem jednak będzie czas oczekiwania. Według naszych rozmówców z firm fotowoltaicznych, zwrot pieniędzy w programie „Mój Prąd” jest błyskawiczny. "A jeśli teraz ktoś zdecyduje się na wsparcie warszawskie, to procedury trwają bardzo długo i trzeba się liczyć z oczekiwaniem na montaż nawet przez kilka miesięcy" – słyszymy. Nabór wniosków w stołecznym ratuszu w obecnej edycji rozpoczął się 1 września i potrwa do końca marca – dotyczy inwestycji realizowanych w 2021 roku.
Korzyści z bycia prosumentem, czyli producentem i konsumentem energii, promuje Urząd Regulacji Energetyki wraz z zrzeszonymi w Polskim Towarzystwie Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej (PTPiREE) spółkami.
Opracowany został „Przewodnik prosumenta w gospodarstwie domowym”. Publikacja jest adresowana do odbiorców w gospodarstwach domowych zainteresowanych zakupem i zainstalowaniem fotowoltaiki.
„Poradnik dla prosumentów wyjaśnia jak zostać prosumentem i co zrobić, aby taka inwestycja była optymalna i odpowiadała potrzebom danego odbiorcy. Wszelkie inicjatywy edukacyjne są ważne szczególnie teraz, kiedy liczba konsumentów chcących produkować prąd bardzo szybko rośnie. Bardzo ważne jest, aby zarówno konsumenci, jak i prosumenci mieli odpowiedni zasób wiedzy przed podejmowaniem ważnych decyzji dotyczących ich uczestnictwa w rynku energii. Dlatego działania edukacyjne, szczególnie podejmowane wspólnie z branżą, uważam za wyjątkowo ważne i potrzebne" – powiedział Rafał Gawin, Prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
"W ostatnich miesiącach do operatorów systemów dystrybucyjnych (OSD) zgłasza się olbrzymia liczba klientów, którzy chcą zostać prosumentami. Tylko w pierwszym półroczu 2020 roku OSD przyłączyły do sieci prawie 109 tys. mikroinstalacji o mocy ponad 742 MW. W porównaniu do końca 2019 roku daje to przyrost liczby mikroinstalacji o ponad 70 proc. oraz wzrost mocy mikroinstalacji o ponad 74 proc."- policzył Robert Zasina, prezes PTPiREE.
Trzeba jednak pamiętać, że gdy zostajemy prosumentem, czyli i producentem, i konsumentem energii za pomocą mikroinstalacji, nadwyżek energii nie sprzedajemy do sieci. Nasza nadwyżka jest „magazynowana” przez operatora przesyłu i dystrybucji (podczas montażu instalacji PV wymieniany jest licznik z jednokierunkowego dostarczającego nam prąd na dwukierunkowy wysyłający prąd od nas) i trafia do nas w momencie, gdy nasze panele produkują dla nas za mało prądu.
Minusem fotowoltaiki bowiem jest to, że 80 proc. swoich możliwości generuje od marca do września. Pozostałe miesiące pokrywa więc właśnie nadwyżkami z lepszych miesięcy. Prosument więc nie sprzedaje wytworzonej energii do sieci.
Z danych opublikowanych przez think-tank Forum Energii wynika, że fotowoltaika w październiku 2020 miała 1 proc. udziału w produkcji energii elektrycznej, a dla porównania farmy wiatrowe 9 proc. Z kolei węgiel kamienny i brunatny odpowiadały za 52 i 23 proc. produkcji prądu.
A europejska fotowoltaika niebawem zbliży się do „czterdziestki”. Chodzi tu oczywiście o wiek. Najstarsza instalacja PV, którą podłączono do sieci na naszym kontynencie, działa od 1982 roku w Szwajcarii, a konkretnie w mieście Lugano.
Według prognoz IEO Polska utrzyma tempo wzrostu mocy zainstalowanej i 5. miejsce w Unii Europejskiej. Prognozy Instytutu wskazują także, że obroty na rynku fotowoltaiki wzrosną w tym roku stosunku do poprzedniego nawet o 25 proc. i przekroczą 5 mld zł.
„Fotowoltaika znacząco przyczyni się do przełomu, który rozpoczyna transformację energetyczną. Jest nie tylko głównym obszarem inwestycji w energetyce odnawialnej, ale także w całej polskiej elektroenergetyce. Jako jedyna branża OZE była w stanie w latach 2019-2020 zmobilizować więcej kapitału na inwestycje niż cała energetyka konwencjonalna. Jest też w stanie pozyskać zaufanie polskich i zagranicznych inwestorów kapitałowych" - uważa Grzegorz Wiśniewski, prezes IEO.
Według danych URE i stanu na 30 czerwca, po pierwszym półroczu 2020 roku w Polsce instalacje OZE miały łączną moc niemal 9,5 GW. Nastąpił wzrost rdr o 368,65 MW. Największy udział w tym wzroście ma fotowoltaika, na którą przypadło 230,34 MW, kolejne są moce wiatrowe, których przybyło 122,66 MW.
Warto jednak wspomnieć, że kolektory słoneczne montowane na potrzeby ogrzewania wody nie wliczają się do zainstalowanych mocy energii elektrycznej PV wynoszącej dziś 3,1 GW, za to wliczają się do 15 proc. celu OZE, który mamy osiągnąć na koniec 2020 roku.
Z danych miasta stołecznego Warszawy wynika jednak, że w 2019 r. w ramach miejskiego programu mieszkańcy wykonali 1295 instalacji fotowoltaicznych przetwarzających promieniowanie słoneczne bezpośrednio na energię elektryczną, 11 instalacji kolektorów słonecznych przetwarzających promieniowanie słoneczne na energię cieplną do produkcji ciepłej wody użytkowej lub/i centralnego ogrzewania, oraz 58 instalacji pomp ciepła, będących ekologicznymi źródłami ciepła dla budynków.
"Są sytuację, które zaskakują nawet najlepszych znawców branży. Póki decyzje są podejmowane na poziomie politycznym, to wszystko się może zdarzyć. Pamiętamy jak w grudniu dwa lata temu procedowana była ustawa prądowa o rekompensatach rosnących cen energii. Dopuszczam więc zarówno scenariusz, w którym »Mój prąd« będzie kontynuowany, ale również taki, że środków na niego zabraknie lub będą mniejsze. W polityce bowiem trudno o logikę patrząc choćby na podejście do różnych gałęzi gospodarki w pandemii koronawirusa. Jeśli zaś chodzi o 15 proc. cel OZE na koniec 2020 roku wciąż uważam, nawet mimo fotowoltaicznego boomu, że nie zostanie on dotrzymany. Ale jak wspomniałem rzeczywistość potrafi zaskakiwać" – mówi nam Jakub Nabagło, prezes firmy elektroSłoneczni.
Z kolei Bartłomiej Derski z portalu Wysokie Napięcie uważa, że 15 proc. celu OZE na koniec 2020 roku nie mamy szans mimo wszystko osiągnąć, jest już za późno (bo wlicza się w to też transport i ciepłownictwo). "Ale rząd chce osiągnąć ten cel zanim Trybunał Sprawiedliwości UE wyda wyrok na Polskę za niedotrzymanie celu, co pewnie zajmie 2-3 lata, a do tego czasu cel zdążymy osiągnąć".
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Komentarze