0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Antonina PalarczykAntonina Palarczyk

Trudno powiedzieć, kto w rejonie bachmuckim obudził się dziś w dobrym humorze. Piechota nie śpi od dawna. Artyleria właśnie wstaje. A operatorzy dronów kamikadze? Nigdy nie wiadomo. Przez żołnierzy obu stron uważani są za plagę strefy frontowej. Jak już cię taki dopadnie, zrobi to szybko i bezbłędnie.

Po co drogę remontować

Chłopaki z 28 brygady zmechanizowanej – artylerzyści obsługujący moździerz – mają rankiem nietęgie miny. Schowani w ziemiance tkwią w coraz głębszej paszczy, między rosyjskimi szczękami, które powoli się zaciskają. Gdzieś między dwoma punktami zapalnymi w obwodzie donieckim — Czasiw Jarem i frontem postępującym w stronę Pokrowska, dużego miasta na zachodzie obwodu.

Tu Ukraina nie wypuszcza z rąk swoich pozycji, stoją nienaruszone. Jak ta wypieszczona ziemianka, w której żołnierze mieszkają od roku. Siedzą teraz w jej najgłębszej części, służącej za legowisko. Porozkładali się na śpiworach, ktoś przysiadł na jedynym krześle.

Słucham, o czym rozmawiają.

– Nam jest potrzebna pomoc. I z bronią, i zaopatrzeniem – zaczyna rozdrażnionym głosem Andriej, najstarszy z nich.

– Rozglądałeś się po okolicy? Widziałeś drugą linię obrony? – prycha inny chłopak.

– Nie widziałem, nawet mi już nie mów.

– Za to w Konstantynówce leją beton, kładą kostkę. Wszystko super, ale teraz?! Jak idzie front, remontować drogę za kilkadziesiąt milionów?

Droga w Konstantynówce rozpala żołnierskie emocje, bo prowadzi na pozycje. Z ziemianki do miasteczka jest kilkanaście kilometrów.

Jak padnie Czasiw Jar, zaciekle atakowany przez Rosjan, następna będzie Konstantynówka.

Spierają się.

Czy remont drogi nie spowolni ewakuacji rannych?

Ale może warto ją naprawić, bo samochody nie będą się tak psuły na wybojach?

A jeśli na beton wydadzą tyle milionów, to zabraknie na amunicję do obrony miasta.

— A co do linii obrony — odzywa się Sergiej — widziałem pod miastem, jak coś tam kopią. Ale to już chyba dla obrony samej Konstantynówki.

– Jak już trochę wojujesz, to wiesz, że nie kopie się okopów w takich miejscach, jak teraz.

– Różnie się robi.

– Nie „różnie się robi", tylko ma się robić jednakowo. Tak jak nam, żołnierzom, potrzeba.

Zdjęcie uśmiechniętego żołnierza we wnętrzu ziemianki
Andriej, artylerzysta 28 brygady zmechanizowanej, ziemianka załogi moździerza pod Konstantynówką. Fot. Antonina Palarczyk.

Auta, drony i wybory

Nerwowo w ziemiance. Jak na wojenne standardy i okop, i ziemianka są już leciwe, ale daleko im do prowizorki. Przez te wiele miesięcy, kiedy chłopaki ani nie ruszali się w przód, ani też nie cofali, okop doczekał się sporej ilości domowych atrybutów. Od stojącej w kącie miotełki po poduszki na skrzyniach od amunicji. Starannie wykonane półeczki pełne są codziennych rzeczy.

– Już trzeci rok sami naprawiamy samochody – Andriej zaczyna nowy wątek.

– Nie wiem, czy dostaliśmy kiedyś nowe… Ale można o tym głośno mówić?

– Jak się nie będzie mówić, to nic nowego nie przyjdzie – uśmiecha się Andriej.

– Coś tam wolontariusze dostarczyli… – Siergiej błądzi oczami po ścianie okopu.

– A dlaczego wolontariusze? – drąży któryś z chłopaków.

- Rozejrzyj się, co stoi u naszej wierchuszki, całe tereny zastawione nowymi samochodami – mówi Andriej z tlącą się złością.

– I terenówki i wszystko! – zapala się Wołodymyr. – Jakiś nowy pick-up by się nam przydał. Wreszcie. Słyszysz, Borys? – Wołodymyr odwraca się do drzemiącego dowódcy. Borys chyba nie chciał dać się wciągnąć w tę rozmowę.

– Noo, zamówiliśmy sobie sami samochód – odpowiada.

– Trzeci rok wojny, a nie dostaliśmy od naszych z góry żadnego auta.

– W jednym ostatnio wypadło siedzenie. Ze starości.

– Ale to nie był samochód od państwa.

– Wolontariusze to dobrzy ludzie, ale wszystko nie może się na nich opierać.

- Z nowej techniki, zachodnich czołgów, pojazdów bojowych i haubic nie ma nic a nic.

– Ale trzeba powiedzieć, zaopatrzenie w drony FPV jest niezłe. Nie gorsze niż u innych brygad. Widzimy, co dostają nasi chłopcy. Ale o tym nie będziemy mówić.

– Dostawy od kijowskiej władzy są spore. Przyjeżdża jeden, zawsze zostawia ze sto pięćdziesiąt „FPV-szek” [dronów kamikadze]. Przyjeżdża drugi, przywozi dwieście pięćdziesiąt.

– Szykują się na wybory – mruczy pod nosem jeden z żołnierzy.

– Jakie, kurwa, wybory? – wybucha Andriej.

– Będą przecież.

– Kiedy? – Andriej prawie krzyczy – Najbliższy rok, półtora, niczego nie będzie.

– To wytłumacz mi, po co ci kolesie tu przyjeżdżają? Drony można przesłać Nową Pocztą.

– Do wyborów trzeba dożyć – mruczy Borys ze śpiwora.

Radio milczy, żadne koordynaty dla wystrzału nie przychodzą. Tego dnia chłopaki zerwą się tylko raz na wieść, że mogą wystrzelić dwa cenne pociski w stronę wykrytych rosyjskich pozycji.

Na butli gazowej pyrczy kawiarka, rozmowa toczy się dalej.

Żołnierz w okopie
Ruslan w okopie. Fot. Antonina Palarczyk.
Żołnierz siedzi w ziemiance na drewnianej skrzyni po amunicji i przegląda telefon.
Andriej na skrzyni po amunicji. Fot. Antonina Palarczyk.
Amunicja do moździerza w ziemiance.
Amunicja do moździerza. Fot. Antonina Palarczyk.
Ziemianka. Żołnierz pilnuje kawiarki, którą postawił na palniku butli gazowej.
Ruslan robi kawę. Fot. Antonina Palarczyk.

Eh, ten Bachmut

- My tu spraw nie rozdrabniamy. Jesteśmy tu za wszystkich, za kraj!

– W każdej armii świata, głównym problemem jest nieefektywność.

– A efektywność wojska od czego zależy?

– Od zaopatrzenia, kierownictwa i tak dalej.

– Armia to wielki, społeczny mechanizm.

– Poczekaj, zaczęliśmy od linii obrony. Tej, której nie ma.

– Linia obrony to historia politycznego kierownictwa, które krzyczało: Hurra! Do przodu!

– Historia to nasza kontrofensywa rok temu. Można przeanalizować, jak się zakończyła. Bo dzisiaj to się w zasadzie wycofujemy.

– Jak teraz, kiedy Rosjanie przebijają się w stronę Czasiw Jaru. Zaczynają się prawdziwe problemy.

Jak w Bachmucie. Byliśmy tam, kiedy nasi się wycofywali. I nie było niczego, żadnej linii obrony. To historia, która nie uczy, choć powinna.

– Eh, a tak długo biliśmy się za ten Bachmut.

– No, to już pytania do wyższego kierownictwa wojskowo-politycznego – rozkłada ręce Siergiej.

– Dobra. Pogadaliśmy, rozgrzaliśmy się.

– Teraz nam będzie lżej – dodaje Wołodymyr, a Andriej wybucha śmiechem.

– Pogadajmy o czymś pozytywnym – proponuje jeden z chłopaków, reszta kiwa głowami i w ziemiance zapada cisza. Słychać tylko wystrzały i świst pocisków, które co jakiś czas lecą nad naszą kryjówką.

Przeczytaj także:

Strzelamy ekonomicznie

Chłopaki wsłuchują się w robotę innych artylerzystów, swoich i rosyjskich, i czekają na komendę. Wtedy szybko przejdą okopowym korytarzem do kryjówki z moździerzem. Przykryty jest solidnym maskującym dachem, który odsuwa się na czas pracy. Lekkie działo artyleryjskie o kalibrze 82 mm wyglądem niewiele się różni od swoich poprzedników z obu wojen światowych. Nadal jest najpopularniejszą bronią tego typu.

– Mamy wyznaczony obszar odpowiedzialności, który przykrywamy – tłumaczy mi Ruslan, siadając z turystycznym kubkiem kawy na skrzyni po amunicji. Znużeni podziemną dyskusją Ruslan z Ihorem przenieśli się na powierzchnię. Są wciąż niezauważalni z powietrza, bo schowani pod gęstymi koronami drzew i rozpiętą nad wejściem siatką maskującą.

– Czekamy na znak od operatora drona naszej baterii, który przeczesuje teren w poszukiwaniu celów.

– W drugiej baterii jest drończyk, który poza zwiadem specjalizuje się w zbrosach – opowiada Ihor. Taki dron zrzuca materiały wybuchowe do okopu wroga i tym różni się od dronów kamikadze, że jest wielorazowy. Aż przeciwnikowi uda się go zestrzelić z karabinu.

– Co robić, drończyk zabrał się za zbrosy, bo zwykłej amunicji dla moździerza brakuje. Trzeba jakoś walczyć.

– Ale zbros jest skuteczny, gdy celem jest człowiek. A pocisk moździerzowy poradzi sobie z blindażem i ze schronem, gdzie dron nie da rady.

– Brak amunicji to największy problem.

– I co robicie? – dopytuję.

– Wyjaśnię to tak. Idą dwa pidary. My w nich nie strzelamy, bo oszczędzamy. Idzie ich czterech lub pięciu, wtedy już walimy z moździerza – tłumaczy Ihor – Jednym pidarem lub dwoma może zająć się dron, ale nie my. Tak jest ekonomicznie.

– Ale jak się oszczędza pociski, to co to za wojna? – podsumowuje Ruslan. – Dlatego siedzimy na linii obrony i jak już, to po trochu się wycofujemy. Na razie.

– Dzięki Bogu nasz odcinek się trzyma. Lezą, ale my stoimy, jak staliśmy.

– Za to oni robią postępy z obu naszych stron, na Pokrowsk i na Czasiw Jar.

żołnierze w okopie
Ihor. Fot. Antonina Palarczyk.

Najgorsza jest odpowiedź

– A co w waszej robocie jest najniebezpieczniejsze?

– Odpowiedź.

– Co?

– Kiedy strzelamy, Rosjanie wykrywają miejsce, z którego poszedł wystrzał i wtedy w naszą stronę leci wszystko, co mają. I z grada, i z haubic, i 152 mm, i moździerze, drony, bladź.

– Strzelają mocniej niż do piechoty, bo piechota jest rozsiana po linii okopów, a u nas, w jednym miejscu jest cała grupa obsługująca moździerz. No i przynosimy więcej szkody niż jeden piechotiniec z automatem w ręce.

– Eh, był czas, że szukali naszego punktu ogniowego jak wściekli, bo tak im zaleźliśmy za skórę – uśmiecha się Ruslan.

– Owszem, piechota szturmuje, ale bez wsparcia artyleryjskiego ani nie pójdzie do szturmu, ani nie powstrzyma szturmów Rosjan.

– Zwłaszcza bez tych moździerzy 82 i 120 mm. Jesteśmy teraz prawie na linii z piechotą. Ruslan, ile tam do naszych chłopaków?

– Ze czterysta metrów może.

– Eh, Rosjanie nie mają tych problemów, co my – wzdycha Ihor. – Tyle tego ich „mięsa” idzie na szturmy, choć większość nie wraca.

– Jak ostatnio wystrzeliliśmy dwa pociski, w odpowiedzi przyleciały dwie całe kasety grada – dodaje Ruslan. – Dwie kasety! To ponad osiemdziesiąt rakiet!

– Jeśli na jeden nieszczęsny moździerz Ruskie mogą sobie rzucić taką ilość, to najwyraźniej nie mają problemów z dostępem do amunicji.

– Radzimy sobie na inne sposoby. Ustawiliśmy kilka moździerzy z drewna, mają zmylić Rosjan. Też są zamaskowane, ale słabiej, żeby nie było większych problemów z ich namierzeniem.

– Trzeba teraz chytrości.

– Choć niestety, oni nie są głupi. Też nie pierwszy rok wojują – wzdycha kolejny raz Ruslan, a dzień dopiero się zaczyna.

Starlinki z Dubaju

Cała załoga to ochotnicy, służą od ponad dwóch lat w jednym oddziale. Mówią, że mają niską śmiertelność, skład niewiele się zmienił. Ale zaraz dodają, że na początku dronów było niewiele i nie było możliwości tak precyzyjnego strzelania w cel, jak teraz. – Dzisiaj dostajemy dokładne koordynaty, a kiedyś po prostu przykrywaliśmy swój skrawek ziemi, licząc, że ktoś pod tę salwę wpadnie.

– Jedyne koordynaty, na jakie mogliśmy liczyć, to te od naszego Wasylki. Zajmował stanowisko obserwacyjne i oceniał odległość na oko. A kiedy pocisk upadł, dawał korektę: dwadzieścia, trzydzieści, metrów w lewo. Teraz to robota dronów.

– Rzecz jasna i u nas, i u Rosjan tak samo – dodaje Ihor i zamiera na sekundę, wsłuchując się w szum pocisku. – A nie, to jednak nasi.

– Poza tym niewiele się zmieniło. Artyleria to artyleria.

– A starlinki? – przypomina sobie Siergiej, który wychodzi z ziemianki.

– Ooo, racja! – przytakują mu chłopaki.

– Łączność beznadziejna, bo radiostacji też nie było zbyt wiele.

– Ale jak u nas coś się zmieni na lepsze, to Rosjanie szybko doganiają.

– Też zaczęli używać starlinków, kupują je przez Dubaj.

– Nie odczuliśmy bardzo tej zmiany na skórze, ale system łączności i zagłuszania sygnału przeciwnika Rosja ma najlepiej rozwinięty. I nie tylko w porównaniu z nami.

Dwóch żołnierzy obsługuje moździerz ukryty w okopie.
Z lewej, Borys, dowódca załogi moździerza. Fot. Antonina Palarczyk.

Nju-Jork się broni

Na tym odcinku linia obrony trzyma się na niewielkim kanale. Siergiej mówi, że od 2022 roku próby jego sforsowania kończyły się dla Rosjan niezbyt szczęśliwie. Problemy zaczną się wtedy, gdy sąsiednie brygady, z góry lub z dołu odcinka nie wytrzymają rosyjskiego szturmu.

Na północ od pozycji 28 brygady jest jeden z najgorętszych dziś punktów na mapie frontu, Czasiw Jar, a na południu Nju-Jork. To niewielkie miasteczko leży na linii frontu jeszcze od 2014 roku. Tam znajduje się ostatni odcinek liczący już tylko osiem kilometrów, gdzie ukraińskie pozycje nie zmieniły się niemal od dekady.

Na obszarze, za który odpowiadają chłopacy od moździerza, Rosjanie już wielokrotnie starali się przerwać linię obrony, zwykle przez tamę na kanale. Żadna ze stron jej do tej pory nie wysadziła.

– Próbują ją przeforsować na czołgach lub BTR-ach, ale nasi operatorzy dronów mają ten teren wciąż na oku. Żadna rosyjska technika nie zdążyła nawet dojechać do kanału. Za to o kierunku, w którym Rosjanie planują przemieścić wojska, świadczy pojawienie się ich lotnictwa. Daje im zdecydowaną przewagę w powietrzu.

Masowe bombardowania KAB-ami, kierowanymi bombami lotniczymi, to tutaj plaga numer dwa po dronach kamikadze, mówią mi żołnierze. Są właściwie nie do strącenia. Kiedy już są w powietrzu, można najwyżej próbować zestrzelić same myśliwce. Tak było na przykład w Awdijiwce, tak dzieje się teraz w Czasiw Jarze.

W Awdijiwce na ukraińskie pozycje spadało kilkadziesiąt KAB-ów dziennie. W takich miejscach nie utrzymasz pozycji, zostaną dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi.

KAB-y wciąż ewoluują, początkowo miały 200 lub 300 kilogramów trotylu, teraz półtora, a nawet dwie tony.

zdjęcie z samochodu przez przednią szybę, widać zburzone budynki
Wracamy do Konstantynówki, mijamy zburzone wsie. Fot. Antonina Palarczyk.

Orlan patrzy na busika

Drogę powrotną, z pozycji do Konstantynówki, chce się przebyć jak najszybciej. Suniemy przez zarośla w stronę wysłużonego busika T4. Zaparkowany jest kawałek od ziemianki, by nie doprowadzić do niej śledzącego drona.

Urządzenie w kieszeni Siergieja nieznośnie pika za każdym razem, gdy coś pojawi się nad naszymi głowami. Zwykle detektor podnosi larum po wykryciu Orlana, rosyjskiego drona zwiadowczego. Patrolują teren ze zdecydowanie większej wysokości niż popularne wśród obu stron drony komercyjne chińskiej firmy DJI.

Busik pędzi, ile może, ale podziurawiona, wiejska droga spowalnia nas czasem do tempa roweru. Dla poruszającego się z prędkością 100 km/h drona kamikadze jesteśmy niemal nieruchomym celem.

Prowadzące do Konstantynówki wertepy ciągną się przez kilka wiosek, prawie zrównanych z ziemią. Nawet zdziczałe psy nie wybiegają w nich na drogę, płoszymy tylko kilka zdezorientowanych kuropatw.

– Tu mieszka tylko jeden człowiek – rzuca przez ramię kierowca, gdy przelatujemy przez kolejną miejscowość. – Nie wiemy, jak sobie radzi. Bez wody, prądu... Ale uparcie nie wyjeżdża.

Aleja Niezłomnych Serc

Sama Konstantynówka miejscami nie różni się od tych zadręczonych bombami i rosyjską artylerią wiosek. Dziesięć kilometrów to dla artylerii nic, więc miasteczko jest codziennie pod ogniem wroga. Choć znaczna część mieszkańców opuściła Konstantynówkę, życie w niej nie zamiera. W kilku otwartych knajpach przesiadują głównie żołnierze w czasie swoich kilkudniowych rotacji.

– Imionami naszych poległych braci powinno się nazwać ulice w miasteczku, a nie stawiać im pomnik za pieniądze potrzebne tak bardzo na froncie – słyszę od jednego z nich. Komentuje kłujące w oczy świeżością miejsce pamięci — Aleję Niezłomnych Serc.

Oddana do użytku kilkanaście dni temu ma nowe ławeczki i portrety miejscowych bohaterów wojny. Widzę, że i mieszkańcy nie rozumieją sensu tej inwestycji.

„Po zwycięstwie. A jutro lub pojutrze pidary przedostaną się do naszego miasta i co stanie się z grobami i pomnikami naszych obrońców? Nie chcę widzieć, jak będą kpić z tych miejsc” – pisze jeden z internautów na lokalnym kanale Telegramu „Miasto Konstantynówka”.

aleja z flagami ukraińskim i dużymi portretami żołnierzy
Aleja Niezłomnych Serc w Konstantynówce. Fot. Antonina Palarczyk

Pocisków i awiacji!

Zupełnie inne emocje budzi napis na dworcu w Konstantynówce uszkodzonym w wyniku rosyjskiego ostrzału.

„Nie prosimy o wiele. Potrzebujemy tylko pocisków artyleryjskich i awiacji. Resztę zrobimy sami”

– krzyczy autor napisu i krzyczą żołnierze ze swoich ziemianek.

Kilka dni po mojej rozmowie z artylerzystami prezydent Wołodymyr Zełenski oficjalnie powiedział, że „po raz pierwszy w tej wojnie Siły Zbrojne Ukrainy mają wystarczającą ilość pocisków artyleryjskich. Żadna z brygad nie narzeka na ich brak”.

Więc dzwonię do Ruslana i jeszcze raz pytam o sytuację z amunicją. Parska śmiechem: „Jest, jak było”.

;
Na zdjęciu Antonina Palarczyk
Antonina Palarczyk

Pochodzi z Bielska Białej, rocznik 2001, studiuje psychologię na SWPS w Katowicach, pisze reportaże z Ukrainy, publikuje w Tygodniku Powszechnym.

Komentarze