Austriacki biznesmen zeznał, że na żądanie Kaczyńskiego dostarczył kopertę z 50 tys. dla ks. Sawicza z Rady Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, bo "zanim podpisze [uchwałę] trzeba mu zapłacić" - podaje "Gazeta Wyborcza". Czy o tym rozmawiał Kaczyński z Ziobrą? Nawet jeśli, prawo PiS nie zabrania prokuratorowi ujawniać informacji śledztwa "innym osobom"
"Jarosław Kaczyński powiedział mi, że musi mieć jeszcze podpis księdza, który jest członkiem rady fundacji [Instytutu im. L. Kaczyńskiego]" - tak według "Gazety Wyborczej" zeznawał w Prokuraturze Okręgowej Gerald Birgfellner, austriacki biznesmen, który czuje się przez Kaczyńskiego oszukany, bo nie dostał obiecanych 1,3 mln euro za przygotowanie inwestycji przy ul. Srebrnej.
"Ale zanim ten ksiądz podpisze, to trzeba mu zapłacić. Zapytałem Kaczyńskiego, ile musimy zapłacić, a on odpowiedział, że prawdopodobnie 100 tys. zł. Powiedziałem, że nie mam takich pieniędzy i muszę je wyłożyć z własnej kieszeni i mogę zebrać 50 tys.
(...) Ktoś z Nowogrodzkiej do mnie zadzwonił, że powinienem podjąć te 50 tys. z mego konta w banku. Zaniosłem kopertę z pieniędzmi na Nowogrodzką, nie pamiętam, komu ją przekazałem, ale
przypominam sobie, że Jarosław Kaczyński tę kopertę miał w ręku".
Przesłuchanie odbyło się 11 lutego 2019 roku. Dzień później, we wtorek 12 lutego, prezes PiS pojechał na spotkanie z prokuratorem generalnym -ministrem Zbigniewem Ziobrą, w siedzibie Ministerstwa Sprawiedliwości. Czego dotyczyła ich rozmowa? Trudno uwierzyć, że nie było mowy o "kopercie z 50 tys. zł".
OKO.press:
Przypomnijmy, że - jak tłumaczył OKO.press reprezentujący Birgfellnera mecenas Jacek Dubois - zeznaje on jako świadek w sprawie o - mówiąc potocznie - oszustwo, jakie zarzuca Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jest to o tyle istotne, że jako świadek Austriak musi mówić prawdę. Na mocy art. 233 Kodeksu Karnego w razie "zeznania nieprawdy lub zatajenia prawdy" podlegałby karze pozbawienia wolności nawet do 8 lat.
W ujawnionym przez "Wyborczą" zeznaniu Birgfellner opowiada o wydarzeniach z początku 2018 roku, kiedy zapadały decyzje o powierzeniu mu przez środowisko Jarosława Kaczyńskiego „inwestycji deweloperskiej”, czyli budowy ogromnego wieżowca na działce przy ul. Srebrnej w centrum Warszawy, stanowiącej własność spółki o tej samej nazwie.
2 lutego 2018 roku kluczowe uchwały podjęło nadzwyczajne zgromadzenie wspólników spółki Srebrna, a także fundacji Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego - jej właściciela. Uchwałę podjęła też rada fundacji. W jej skład wchodzą: Jarosław Kaczyński, Krzysztof Czabański (poseł PiS i przewodniczący Rady Mediów Narodowych), a także tajemnicza postać - ks. Rafał Sawicz - o którym dalej.
Uchwała Rady była potrzebna, zapewne dlatego, że jak głosi § 20 statutu fundacji Instytut im. Lecha Kaczyńskiego: "do wyłącznej kompetencji Rady Fundacji należy (....) decydowanie o sprzedaży mienia wartości przekraczającej 100 tys. zł oraz zaciąganie zobowiązań w wysokości przekraczającej tę kwotę".
Według relacji "Wyborczej", biznesmen opowiadał najpierw o zbieraniu dokumentacji niezbędnej do rozpoczęcia inwestycji.
Sensacyjny fragment jest dalej. Oto dokładny zapis:
"Chciałbym jeszcze powiedzieć, że
Jarosław Kaczyński powiedział mi, że musi mieć jeszcze podpis księdza, który jest członkiem rady tej fundacji, ale powiedział, że zanim ten ksiądz podpisze, to trzeba mu zapłacić. Chodzi o pana Rafała Sawicza. Zapytałem Jarosława Kaczyńskiego, ile musimy mu zapłacić, a on odpowiedział, że prawdopodobnie 100 tys. zł. Powiedziałem, że nie mam takich pieniędzy i muszę je wyłożyć z własnej kieszeni, i mogę zebrać 50 tys., a resztę zapłacimy mu, jak dostaniemy kredyt [z Banku Pekao SA na przygotowanie inwestycji], a ja otrzymam swoje honorarium. Ktoś z Nowogrodzkiej do mnie zadzwonił, nie wiem kto, że powinienem podjąć te 50 tys. z banku z mojego prywatnego konta i zawieźć je na Nowogrodzką. Zaniosłem kopertę z pieniędzmi na Nowogrodzką, nie pamiętam dokładnie, komu przekazałem kopertę z pieniędzmi, ale przypominam sobie, że Jarosław Kaczyński tę kopertę miał w ręku. Więc mieliśmy już podpisane uchwały, czyli była zgoda”.
Austriak przekazał prokuraturze wydruk z konta w Banku Pekao SA, z adnotacją o pobraniu gotówki 7 lutego 2018 roku. Według nieoficjalnych informacji "Wyborczej",
Birgfellner dodał, że świadkiem opisanych przez niego wydarzeń była jego żona, powiązana rodzinnie z Kaczyńskim.
Zeznał też, że dopiero 7 lutego 2018, czyli po przekazaniu pieniędzy księdzu Sawiczowi, cała rada fundacji podpisała odpowiednie dokumenty.
Zagadką jest, dlaczego Gerald Birgfellner (czy ktokolwiek inny) miałby w ogóle płacić za cokolwiek ks. Rafałowi Sawiczowi. Trudno też zrozumieć, w jaki sposób ten duchowny znalazł się w radzie fundacji Instytut Im. Lecha Kaczyńskiego.
W 2010 roku, gdy po katastrofie smoleńskiej zmieniono nazwę Fundacji Nowe Państwo na Instytut im. Lecha Kaczyńskiego i do jej zadań dopisano propagowanie myśli prezydenta Kaczyńskiego, w statucie zapisano też, że rada fundacji składa się z trzech członków stałych i członków niestałych. I że tych stałych powołują jednomyślną decyzją fundatorzy - czyli abp. Tadeusz Gocłowski, Jarosław Kaczyński, Krzysztof Czabański, Fundacja Prasowa Solidarności, spółka Srebrna i Srebrna - Media.
Stałymi członkami rady byli: Jarosław Kaczyński (pełnił funkcję przewodniczącego), abp. Gocłowski i Krzysztof Czabański.
Arcybiskup zmarł 3 maja 2016. Zgodnie ze statutem, w przypadku śmierci któregoś ze stałych członków rady, jego następcą zostaje "osoba wskazana przez niego aktem woli lub testamentem".
Według relacji "Gazety Wyborczej", ks. Sawicz opiekował się abp. Gocłowskim w ostatnich latach jego życia. "Abp Gocłowski w testamencie wszystko zapisał diecezji gdańskiej. Co dokładnie posiadał, nie wiemy. Ks. Sawicz został wykonawcą jego woli".
"Hierarcha nie miał majątku. Posiadał natomiast bibliotekę i ważne dokumenty, zapiski, listy, zapewne też dokumentację związaną z Magdalenką, obradami Okrągłego Stołu, gdzie reprezentował stronę kościelną. Hierarcha miał również szeroką dokumentację nieruchomości kościelnych, długów po aferze Stella Maris, w którą wplątana była kuria, oraz transakcji, które zawierał, aby diecezja mogła spłacić zobowiązania" - pisze "Wyborcza".
Krótko po śmierci Gocłowskiego - czyli wiosną 2016 - ks. Sawicz zniknął, władze archidiecezji gdańskiej nie mają z nim kontaktu i nie wiedzą, gdzie jest. Dlaczego zatem w maju w 2017 roku - czyli rok po śmierci Gocłowskiego - został powołany do rady fundacji Instytut im. Lecha Kaczyńskiego?
Czy został wskazany przed śmiercią przez Gocłowskiego? A jeśli tak - dlaczego właśnie on? Do rad fundacji powołuje się z reguły osoby o pewnym dorobku, "nazwisku", doświadczeniu w dziedzinie, w której działa fundacja. Z relacji "Gazety Wyborczej" wynika, że ks. Sawicz nie spełniał tych warunków.
I dlaczego zanim ks. Sawicz miał podpisać uchwałę, trzeba mu było zapłacić? Zgodnie ze statutem fundacji, członkowie rady pełnią funkcje społecznie. Za co miał więc otrzymać 100 tys. zł czy choćby "tylko" 50 tys.?
Czy "wartość" Sawicza miała jakiś związek z tym, że był wykonawcą woli abp. Gocłowskiego, który mógł zostawić po sobie ważne dokumenty?
Co z zeznań Birgfellnera wynika dla Kaczyńskiego i Rafała Sawicza, tajemniczego księdza/byłego księdza?
Według "Wyborczej" grozi im zarzut popełnienia przestępstwa przeciwko obrotowi gospodarczemu, które nazywane jest „współsprawstwem w przestępstwie korupcji menedżerskiej” (art. 296 a. § 1 kk). Jest ono zagrożone karą wiezięnia, nawet do 8 lat.
Sam Birgfellner uniknąłby zarzutu, bo "zawiadomił o tym fakcie organ powołany do ścigania przestępstw i ujawnił wszystkie istotne okoliczności przestępstwa, zanim organ ten o nim się dowiedział".
Jarosław Kaczyński będzie pewnie próbował bagatelizować całą sprawę (kolejny kapiszon, rozpaczliwe próby, żeby cokolwiek udowodnić itd.), a media prorządowe podejmą kontrakcję. Jednak rzecz jest o tyle poważna, że Birgfellner zeznaje pod przysięgą. Może zatem Kaczyński uzna, że musi zaprzeczyć jego słowom, publicznie odpowiedzieć na zarzuty, a może nawet pozwać Austriaka o naruszenie jego dobrego imienia.
Sprawa może być poważniejsza niż zarzut oszustwa (art. 286 par. 1 kk), jaki stawia Kaczyńskiemu Birgfellner. Twierdzi on, że prezes PiS go oszukał, bo spółka Srebrna nie zapłaciła mu ani grosza, mimo że przez 14 miesięcy przygotowywał zgodnie z umową inwestycję. Austriak domaga się 1,3 mln euro. Kilka z 19 spotkań z Kaczyńskim nagrał.
O przyjeździe Kaczyńskiego do ministerstwa Zbigniewa Ziobry napisał 14 lutego 2019 "Fakt". To niecodzienna sytuacja, bo dotąd to ministrowie przyjeżdżali na Nowogrodzką na spotkania z prezesem PiS.
Rzeczniczka PiS, Beata Mazurek, zapewniała, że rozmowa dotyczyła nie Birgfellnera, ale "ustaw antylichwiarskich". Tę samą wersję przedstawił w czwartek 14 lutego Ziobro. "Jarosław Kaczyński często odwiedza różne ministerstwa. Nie róbmy z tego sensacji".
Ziobro jest też prokuratorem generalnym i po zmianach wprowadzonych przez PiS ma wgląd w każde śledztwo i może przekazywać informacje o nich dowolnej osobie w „szczególnie uzasadnionych przypadkach”.
Interpelację w tej sprawie złożył do Ministra Sprawiedliwości Krzysztof Brejza. Poseł PO pyta m.in., czy prokurator generalny zna już treść zeznań Austriaka i jakie informacje dotyczące postępowania przekazał Jarosławowi Kaczyńskiemu.
"Czy uważa Pan Minister za stosowne, aby osoba objęta treścią zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, składała wizytę Prokuratorowi Generalnemu, który jest zwierzchnikiem prokuratorów prowadzących postępowania i ma możliwość bezpośredniego i pośredniego wpłynięcia na bieg postępowania?" - dopytuje.
Zbigniew Ziobro podczas konferencji prasowej zaprzeczył, że rozmawiał z Jarosławem Kaczyńskim na temat przesłuchań. Brzmi to mało wiarygodnie, bo nie byłby to pierwszy raz, gdy ujawnił prezesowi PiS informacje z postępowań. Zwłaszcza, że zeznanie o "kopercie Kaczyńskiego" może być dla prezesa kłopotliwe i powinien przygotować jakąś linię obrony.
Co więcej, PiS zadbał zawczasu o to, by ta praktyka, w jawny sposób łamiąca standardy praworządności, mogła pozostawać bezkarna. Po prostu zmienili ustawę.
Pierwszy raz o wynoszeniu akt spraw przez Ziobrę głośno było w 2008 roku. Na przełomie 2005 i 2006 roku przekazywał on bowiem Kaczyńskiemu akta sprawy tzw. mafii paliwowej poprzez prokuratora prowadzącego sprawę, Wojciecha Miłoszewskiego. W tym czasie prezes PiS nie pełnił jeszcze funkcji premiera. Postępowanie przeciwko Ziobrze płocka prokuratura umorzyła w 2009 roku.
"Ustaliliśmy bez wątpienia, że doszło do udostępnienia niewielkiego fragmentu akt sprawy tzw. mafii paliwowej i że zostało wydane polecenie udostępnienia tych dokumentów" - mówił ówczesny szef płockiej Prokuratury Okręgowej. "Istotą tej sprawy było wyjaśnienie dlaczego te materiały zostały udostępnione, a także dlaczego prokurator udostępnił je poza prokuraturą, w siedzibie partii i poza godzinami urzędowania. I nie byliśmy w stanie ustalić intencji takiego zachowania, więc nie potrafiliśmy rozstrzygnąć, czy było to działanie na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, i czy taka szkoda wystąpiła" - dodawał naczelnik V wydziały śledczego [cytaty za Gazetą Wyborczą].
By uchronić się przed takimi nieprzyjemnymi przypadkami PiS w 2016 roku po prostu znowelizował ustawę prawo o prokuraturze przyznając
Prokuratorowi generalnemu uprawnienia do udostępniania informacji z postępowań "innym osobom" w przypadku gdy "informacje takie mogą być istotne dla bezpieczeństwa państwa lub jego prawidłowego funkcjonowania". Ustawa nie precyzuje, czym jest to "bezpieczeństwo" i "prawidłowe funkcjonowanie".
Co więcej, do takiego arbitralnego udostępniania informacji z postępowania nie jest wymaga zgoda prokuratora, który je prowadzi. Dodatkowo odpowiedzialność za ewentualne roszczenia powstałe w związku z takimi czynnościami ponosić ma Skarb Państwa.
Newsweek ustalił, że tylko od marca 2015 do czerwca 2017 Zbigniew Ziobro przekazał Jarosławowi Kaczyńskiemu akta 13 spraw. Dotyczyły między innymi reprywatyzacji oraz Marcina Dubienieckiego. Z niektórych medialnych wypowiedzi prezesa PiS wnioskować można też, że miał wgląd w akta z przesłuchań Donalda Tuska. Pisaliśmy o tym w OKO.press w tekście: "Ziobro nosi akta do Kaczyńskiego. Dał sobie takie prawo".
Może to oznaczać, że Ziobro informował Kaczyńskiego - jeżeli tak było - o "kopercie" nie naruszając prawa.
W kwietniu 2016 roku Rzecznik Praw Obywatelskich zaskarżył nowe przepisy ustawy o prokuraturze do Trybunału Konstytucyjnego. We wniosku zwracano uwagę na szereg niezgodności z ustawą zasadniczą, w tym właśnie na:
We wniosku RPO tłumaczył, na czym polega patologia rozwiązania wprowadzanego przez PiS.
Przed nowelizacją decyzję o udostępnieniu informacji z konkretnej sprawy osobom, które nie pełnią funkcji publicznych lub mediom mógł podejmować jedynie prokurator prowadzący sprawę. Jego obowiązkiem była jednocześnie dbałość o dobro postępowania. Zwykły prokurator zgodnie z art. 103 ust. 2 Konstytucji nie może być posłem, a zgodnie z art. 97 par. 1 prawa o prokuraturze nie może należeć do żadnej partii politycznej ani brać udziału w działalności politycznej.
Tymczasem dzięki nowelizacji PiS uprawnienia, które wcześniej przynależały prokuratorom zostały przyznane prokuratorowi generalnemu, który jednocześnie pełni funkcję ministra sprawiedliwości. Jego nie obejmuje już konstytucyjny i ustawowy zakaz apolityczności i apartyjności.
Taki minister-prokurator, jak ostrzega RPO, "jako polityk jest wręcz zobowiązany realizować interesy swojego ugrupowania politycznego".
Połączony wniosek RPO oraz posłów Platformy Obywatelskiej, którzy również zaskarżali przepisy ustawy o prokuraturze, Trybunał Konstytucyjny rozpatrzył dopiero dwa miesiące temu. W grudniu 2018 roku podczas niejawnego posiedzenia TK wydał postanowienie o umorzeniu postępowania. Orzeczenie zapadło jednogłośnie, a orzekano w składzie:
Afery
Sądownictwo
Władza
Krzysztof Czabański
Jarosław Kaczyński
Zbigniew Ziobro
Ministerstwo Sprawiedliwości
Prokuratura
Gerald Birgfellner
Rafał Sawicz
spółka Srebrna
taśmy Kaczyńskiego
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze