0:000:00

0:00

"Chyba dostali rozkaz, żeby nas bić. Oczywiście tak, by nie było tego widać. Dopiero po manifestacji, gdy zaczęliśmy rozmawiać i zbierać relacje, okazało się, że co druga osoba dostała albo z pięści w twarz albo z kopa" - mówi OKO.press Sebastian Słowiński, członek Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego (na zdjęciu poniżej).

Brutalność policji wobec Rafała Suszka manifestującego przeciwko przemarszowi ONR 1 marca 2018 na warszawskim Mokotowie to nie był incydent. Oprócz tego adiunkta Uniwersytetu Warszawskiego, pobici i poturbowani zostali także protestujący studenci.

Sebastian Słowiński: "Na wcześniejszych blokadach tego nie było. Oczywiście w przepychankach zdarzało się, że dostawaliśmy po łydkach. Ale tym razem bili w miejsca wrażliwe - krocze, twarz".

Sebastian Słowiński (na zdjęciu w okularach) podczas manifestacji 1 marca

Przypomnijmy, że 1 marca 2018 r. spod budynku byłego aresztu śledczego na ul. Rakowieckiej - dziś Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL - ruszał Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych, zorganizowany przez nacjonalistów z ONR. Po drugiej stronie ulicy zebrali się działacze i sympatycy Obywateli RP, Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego, Warszawskiego Strajku Kobiet i Partii Zielonych. Protestowali przeciwko gloryfikacji antykomunistycznego podziemia, w tym takich postaci jak Romuald Rajs ps. "Bury", którego oddział dopuścił się czystki etnicznej na prawosławnej ludności Podlasia.Chcieli też upamiętnić ofiary Żołnierzy Wyklętych.

Po rozwiązaniu oficjalnego zgromadzenia manifestujący zostali na Rakowieckiej, by zablokować marsz nacjonalistów. W brutalny sposób uniemożliwiła im to policja. Wyrwali się z kotła i blokowali drugi raz.

Kopy w nogi, podduszanie, ciosy w twarz

Sebastian: "Zgromadzenie rozwiązałem chwilę po 19:00 - tak jak umówiliśmy się z miastem i policją. Pierwotny plan był taki, żeby pójść w stronę ul. Puławskiej i próbować zablokować marsz dalej. Ale policja otoczyła nas kordonem. Zgadaliśmy się grupą 30-40 osób, że spróbujemy przedrzeć się przez gęstniejący tłum funkcjonariuszy. Ruszyliśmy z hasłem: “No pasaran”. Policja nie dała żadnego sygnału, nie wezwała do uspokojenia się. Od razu zaczęły się zaczęły kopy w nogi, podduszanie i ciosy w twarz. Nikomu nie udało się przedrzeć. Chyba, że liczymy Rafała Suszka, którego straciliśmy z radaru. Jak się później okazało, został brutalnie powalony na ziemię, skuty i zabrany do radiowozu".

Przeczytaj także:

Mikołaj Lipiński: "Zaczęło się pod więzieniem, gdy Sebastian rozwiązał zgromadzenie podając komunikat przez megafon. Jeden z policjantów, którzy zajmowali się odpychaniem nas, wyprowadził cios, uderzył mnie prosto w krtań. Nie wiem, czy policyjna kamera to uchwyciła, stałem w pierwszym rzędzie".

Adam Mar: "Próbowaliśmy przejść, żeby zablokować marsz środowisk nacjonalistycznych i faszystowskich, ale policja się do nas zbliżyła. Z naszej strony to nie był skok, ale powolne napieranie. Ze strony policji - wymachiwanie pięściami, łapanie za twarze, okopywanie nogami. Gdy uformowaliśmy mur, dostałem pięścią w twarz".

Gabriela Filipowicz: "Nie mam dużego doświadczenia z demonstracji, ale jestem pewna, że policja używała znacznie więcej siły niż potrzeba. Jeden kolega dostał w nos, drugiego policjant chwycił za twarz. Trzymali nas w kordonie i nie chcieli wypuścić".

Kiedy policji wolno bić

Zachowanie policji w takich sytuacjach regulują przepisy ustawy o policji i ustawy o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej.

Zgodnie z ogólną zasadą wyrażoną w art. 15 ust. 6 ustawy o policji dotyczącym uprawnień policjantów w trakcie wykonywania czynności służbowych

wszystkie czynności "powinny być wykonywane w sposób możliwie najmniej naruszający dobra osobiste osoby, wobec której zostają podjęte".

Natomiast art. 14 ust. 2 ustawy o środkach przymusu bezpośredniego wskazuje, że używając siły fizycznej (do sytuacji wymienionych w art. 11 tej ustawy) lub wykorzystując siłę fizyczną,

nie zadaje się uderzeń, chyba że uprawniony działa w celu odparcia zamachu na życie lub zdrowie własne lub innych osób albo na mienie lub przeciwdziała ucieczce.

Kordon i bezprawne przetrzymywanie

Sebastian: "Policja otoczyła nas gęstym kordonem. Przez dwadzieścia, trzydzieści minut staliśmy w kleszczach, trzymając się za ręce na wypadek naporu policji. Widząc, że marsz ONRu szykuje się do wyjścia, szukaliśmy innego rozwiązania. Za nami stała biała furgonetka. Przejścia za nią pilnował jeden policjant. Spytałem, czy możemy przejść. On na to, że ma rozkaz trzymać nas w kordonie. To nielegalne! Wyjaśniłem mu, że już dawno rozwiązałem zgromadzenie i mamy prawo przejść. Wtedy zobaczyłem, że idzie kolejnych 30-40 policjantów. Znając nasze prawa krzyczeliśmy, że to nie jest zgromadzenie, że mamy prawo przejść".

Opinię Sebastiana potwierdza raport Amnesty International: stosowaniu "kotła" i "kordonu policji" jest dozwolone tylko w razie absolutnej konieczności.

Podobnie w grudniu 2017 sąd orzekł - w sprawie dotyczącej przetrzymywania jednego z Obywateli RP w samochodzie policyjnym, że "nie może budzić wątpliwości, że czynności funkcjonariuszy policji uniemożliwiające skarżącemu swobodne decydowanie o miejscu pobytu (…) stanowiły zatrzymanie”.

Amnesty International w raporcie z 19 października 2017 r. podsumowującym przebieg antyrządowych protestów tak pisała o praktyce trzymania manifestantów za kordonem: "przedstawiciele organów ochrony porządku publicznego powinni unikać stosowania w ramach zabezpieczania zgromadzeń publicznych taktyki przetrzymywania manifestantów za kordonem policyjnym – na przykład przez urządzanie „kotła” lub odseparowywanie bądź otaczanie demonstrantów w inny sposób i niezezwalanie im na opuszczenie miejsca protestu – o ile tylko procedura ta nie jest absolutnie konieczna do odizolowania osób agresywnych lub łamiących prawo, a przy tym nie prowadzi do nieproporcjonalnego ograniczenia możliwości korzystania z prawa do wolności zgromadzeń przez pozostałych uczestników protestu".

Także Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia rozpatrując w grudniu 2017 r. zażalenie Wojciecha Kinasiewicza z Obywateli RP na zatrzymanie przez policję podczas sierpniowej kontrmiesięcznicy smoleńskiej uznał, że przedłużające się legitymowanie to w praktyce zatrzymanie. Kinasiewicz został wówczas siłą doprowadzony do radiowozu na Placu Zamkowym i tam wylegitymowany. Jak wyjaśniał sądowi, policjanci nie zwolnili go po wylegitymowaniu, lecz przez około półtorej godziny wozili samochodem po mieście. Sąd uznał, że

„nie może budzić wątpliwości, że czynności funkcjonariuszy policji uniemożliwiające skarżącemu swobodne decydowanie o miejscu pobytu (…) stanowiły zatrzymanie”.

Sebastian: "Zaczęliśmy biec przed siebie.

Szybko do nas doskoczyli i zaczęli pchać, tak że połowa się wywróciła. Chodzili po nas. Ja dostałem cios w twarz. Kolega został podduszony".
Sebastian Słowiński szarpany przez policję podczas manifestacji 1 marca

Druga próba blokady

Sebastian: "Wiedzieliśmy, że policja świadomie łamie prawo i nas nie puści. Okazało się, że brama do SGH [Szkoła Główna Handlowa na rogu Rakowieckiej i Al. Niepodległości - red.] jest otwarta. Przebiegliśmy przez teren uczelni, znaleźliśmy niższy płot i przeskoczyliśmy. Dwaj tajniacy udawali protestujących. Doszliśmy z nimi do pl. Unii Lubelskiej, aż w końcu ktoś zapytał, czy są tajniakami. Coś tam mruknęli i sobie poszli. Po drodze spotkaliśmy kilka osób, którym udało się wyrwać z kordonu [działacze Obywateli RP również próbowali blokować marsz ONR - red].

Połączyliśmy siły i zdecydowaliśmy, że wreszcie staniemy na trasie nacjonalistów. Ustawiliśmy się w okolicach dawnego Kina Moskwa [dziś budynek Europlexu]. Dotarliśmy tam 5-10 minut przed czołem marszu. Zobaczyliśmy wozy policyjne i samochód z miasta, który zamykał ruch drogowy. Gdy przejechał chcieliśmy wbiec na ulicę, żeby nie dostać zarzutu blokowania ruchu drogowego. Jak się później okazało, większość z nas i tak została spisana właśnie za tamowanie ruchu.

Grupą 20-30 osób wyskoczyliśmy na ulicę. To na chwilę zatrzymało marsz ONR.

Policja wezwała nas do rozejścia się. Zaraz potem siłą powalili nas na chodnik. Rzucali nami jak workami z ziemniakami.

Części z nas udało się wyrwać. Policja zaczęła nas gonić. Byli brutalni. Adama szarpali za ręce, by wrzucić go do kordonu. Pobiegłem, żeby mu pomóc. Za mną poleciał Amadeusz, a za nim Mikołaj Ratajczak. Wszystkich nas wrzucili do kotła.

Dostałem kopa w krocze, nie mogłem się pozbierać, a policjant z uśmiechem pyta: 'co mi pan krzyczy do ucha?'.

Część z nas przyjęła mandaty, część została spisana. Większość - w tym ja - za blokowanie ruchu drogowego. Jedna dziewczyna została spisana za naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza, choć to ona dostała. Funkcjonariusz powiedział, że zniszczy jej życie zawodowe".

Mikołaj: "Na Puławskiej policja brutalnie zdejmowała nas z jezdni i przerzucała na chodnik. Powalili nas na ziemię i nie dawali wstać. Szczelnie otoczyli nas kordonem, dopychali łokciami".

Adam: "Na Puławskiej, gdy zgarnęli nas z ulicy, części udało się uciec. Wróciłem, gdy zobaczyłem że szarpią kolegów i koleżanki. Ostatecznie ściągnęli mnie z chodnika z okrzykiem: "jeszcze tego tutaj". Zaciągnęli mnie w kocioł. Uderzyli nogą albo ręką w podbrzusze. Sebastian dostał w krocze".

Gabriela: "Nie da się stać z boku i nic nie robić, gdy przez miasto maszeruje grupa osób z okrzykiem 'śmierć wrogom ojczyzny' i pochodniami. Spod Kina Moskwa policja brutalnie nas zepchnęła i otoczyła. Gdy już staliśmy w kotle, bez możliwości ruchu, jakiś narwany policjantów wciąż wbijał mi łokieć pod żebra".

Studenci trzymani przez policję w kotle pod byłym Kinem Moskwa

Przemoc policji się zwiększa

Sebastian: "Myślę, że dostali rozkaz, żeby nas bić. Oczywiście tak, by nie było widać. Dopiero po manifestacji, gdy zaczęliśmy rozmawiać i zbierać relacje, okazało się, że co druga osoba dostała w twarz albo kopa. Na wcześniejszych blokadach zdarzało się w przepychankach, że dostało się po łydkach, ale tym razem bili w krocze, twarz. Do interwencji używali też pałki i na Rakowieckiej i na Puławskiej. Ewidentnie dostali taki rozkaz. Jeden z funkcjonariuszy w cywilu chodził też za mną z kamerą i nagrywał rozmowy z Rafałem Suszkiem i Klementyną Suchanow. Może chcą również mnie oskarżyć z kodeksu karnego".

Mikołaj: "To nie była moja pierwsza blokada, ale pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, by policja użyła wobec mnie środków przymusu bezpośredniego i to w taki sposób! Cios prosto w krtań, brutalne zrównanie z ziemią".

Adam: "Z każdą kolejną akcją prodemokratyczną, antyrządową czy antyfaszystowską przemoc policji rośnie. Już pod Senatem w grudniu zaświeciła mi się czerwona lampka. Leciały wyzwiska, było wykręcanie rąk i uderzanie po dłoniach. Teraz było jeszcze gorzej. Uderzyła mnie przy tym asymetria w zachowaniu policji wobec nas i nacjonalistów. Mimo agresywnego zachowania i nienawistnych okrzyków czy symboli policja nie wyłapywała ich z tłumu. Nie robiła tego, co z nami".

Uczestnicy marszu ONR
Kordon policji odgradzający kontrmanifestantów

Gabriela: "Latem, czy jeszcze w grudniu [2017] pod Sejmem i Senatem policja po prostu odgradzała nas kordonem, żeby zablokować nam przejście. Teraz inicjowali przemoc.

Szczerze mówiąc jestem przerażona, bo wychowałam się w przeświadczeniu, że policji można ufać.

Policja nie zrobiła też nic, by powstrzymać agresję nacjonalistów. Mężczyzna z marszu ONR rzucił się na kobietę po naszej stronie, policja nie zareagowała. Odpychał go nasz kolega".

Uczelnie bez faszyzmu i antysemityzmu

Sebastian: "Jutro [6 marca - red.] widzimy się z rektorem. Chcemy porozmawiać ogólnie o faszyzmie i antysemityzmie na uczelni, a także o zachowaniu policji. Chcemy wezwać władze Uniwersytetu Warszawskiego do jasnego stanowiska. Mamy wsparcie wykładowców. Obok ich głosu rektor nie powinien przejść obojętnie.

To byłby symboliczny sukces. Pół wieku po ‘68 roku środowisko akademickie pokazałoby, że solidaryzuje się ze studentami i studentkami.

To da nam podstawę do budowania większego ruchu studenckiego i zakładania kolejnych Komitetów.

Nasz warszawski Komitet działa od jesieni. Bezpośrednim motorem do jego powstania były faszystowskie ulotki leżące na korytarzach Uniwersytetu. Ale one tylko pomogły mi podnieść taką inicjatywę. Poszedłem na UW bo uważam, że bycie studentem jest polityczne. Studiowanie to coś więcej niż produkcja taniej siły roboczej. Jesienią wezwaliśmy rektora, żeby złożył zawiadomienie do prokuratury w sprawie ulotek. Żeby zbadał, kto je rozprowadza. Chcemy być ruchem politycznym, chcemy przejmować dyskurs, ale nie chcemy tworzyć kolejnej uczelnianej instytucji. Jednak gdy faszyzm staje się dominującą tendencją w życiu publicznym, chcemy działać w ramach instytucji. To konieczny pragmatyzm".

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze